01.

21.7K 770 90
                                    

- Kiedy ruszamy? - spytał Spencer - jeden z moich nowych ludzi. Był młodszy, ale nieźle dawał sobie radę w tej branży. Mimo że na początku nie darzyłem go zbyt dużym zaufaniem, później zobaczyłem go w kilku akcjach i wtedy już wiedziałem...on musiał być mój.

- Czekamy na sygnał. - odparłem spokojnie.

- Na jaki sygnał? Nie możemy tam iść i
po prostu mu tego dać? - spytał. Zaczynał mnie wkurzać tą swoją niecierpliwością.

- Zachowujesz się jakbyś robił to pierwszy raz. - syknąłem, strzepując popiół z papierosa. - To on kupuje, więc czeka na nas. Nigdy na odwrót. Zapamiętaj to sobie, dzieciaku. - dodałem.

- Rozumiem. - szepnął przygaszony i oparł się o ścianę ciemnego zaułka, w którym czekaliśmy na wiadomość od Barta.

Bradford słynęło z niebezpiecznych miejsc. Szczególnie niebezpieczne były właśnie takie ślepe uliczki, w których odbywały się różnego rodzaju akcje. Najczęściej były to ostre bójki, które potrafiły wyniknąć z wielu przyczyn. Wystarczyło, że ktoś nieprawidłowo się z tobą przywitał, a już mogłeś skończyć ze złamanym nosem. Przechodnie widząc takie sceny nawet nie reagowali, bo wiedzieli, że jakakolwiek interwencja mogłaby się zakończyć źle również dla nich.

Po pięciu minutach poczułem w kieszeni jeansów wibracje telefonu. Wyciągnąłem urządzenie i odczytałem wiadomość:

Od: Bart Koberline
Już jest, ruszajcie.

Jest? Co za idiota przychodzi na akcję sam? Na prawdę trzeba być zjebem.

- Zbieramy się. - rzuciłem do Spencera i przydeptałem wypalonego papierosa butem.

Droga nie zajęła nam dużo czasu, bo zaledwie po trzech minutach szybkiego marszu byliśmy na miejscu. Umówieni byliśmy na tyłach zaniedbanej hali, w której niegdyś pracował mój kochany tatuś. Czujecie sarkazm? Teraz nie było tu już nic, więc to właśnie tam załatwiałem większość interesów.

Mojego klienta otaczała dwójka moich ludzi. Jednym z nich był Bart - mój najcenniejszy człowiek oraz Liam - mój zaufany przyjaciel. Tak, wiem, że nie powinno się wciągać do tego swoich bliskich, bla bla... Ja wiedziałem swoje i mogłem sobie pozwolić na współpracę z bliską mi osobą.

- Masz? - spytał niecierpliwie Scott - człowiek mojego największego wroga - Curtisa.

- Nie tak szybko. - ostudziłem trochę jego zapał. - Najpierw kasa. - rozkazałem.

- Ile chcesz? - spytał szorstko Scott, ale ja wiedziałem, że twardy był tylko z pozoru. W głębi duszy był tchórzem - tak samo jak jego szef. Obaj byli siebie warci.

- Sześćdziesiąt tysięcy. - rzuciłem, odpalając kolejnego papierosa.

- Daję czterdzieści.

No tak, negocjacje. Moja ulubiona część z całej tej roboty. Nigdy nie podawałem sumy, która wydawała się im odpowiednia, ale halo! Oni kupują ode mnie to płacą tyle ile chcę, a jak się coś nie podoba to wypierdalać!

- Chcesz skończyć tak jak ostatnio? - spytałem, zaciągając się nikotyną. Scott nic nie odpowiedział. Widziałem tylko wymalowane na jego twarzy przerażenie. - Skoro nie chcesz to dawaj mi sześćdziesiąt patyków, ja ci dam towar i spierdalaj. - warknąłem zdenerwowany.

Chłopak wyciągnął zza kurtki paczuszkę pokaźnych rozmiarów i wręczył mi ją do ręki, a ja po dokładnym przeliczeniu podałem je Bartowi, który był odpowiedzialny za finanse.

- Spencer. - rzuciłem tylko, a mój człowiek wyciągnął zza spodni towar owinięty czarną chustą. Scott odwinął materiał, a przed oczami ukazał mu się czarny rewolwer, obok którego leżały dwie paczuszki z kokainą.

Survival || z.mWhere stories live. Discover now