Piąty

285 32 8
                                    

   Z przyjemnego snu, w który Brooklyn jeździła na jednorożcach i miała swojego księcia z bajki, obudziło ją brutalne szarpanie za ramię. Mruknęła rozgniewana i powoli otworzyła oczy. Nad nią pochylała się Tessa, której twarz rozjaśniła się, jakby budzenie sprawiało jej radość. Brooklyn podniosła się i usiadła, rozglądając się po pomieszczeniu. Chase zniknął tak samo i chłopczyk z blond czupryną, a także zniknął tajemniczy nieznajomy. Tessa odsunęła się i wzięła do reki swoją torbę, zerknęła na coś w korytarzu i odezwała się do Brookie:

   - Jesteśmy na miejscu.

   Jakby to nie było oczywiste - pomyślała Brooklyn.

   - Chodź nie chcę się spóźnić.

   Kasztanowłosa spojrzała za okno i od raz się skrzywiła. Tkwili na jakimś pustkowiu. A pogoda też nie była najlepsza - padało. Chociaż, to mało powiedziane - lało. 

   Podniosła się z siedzenia, wzięła swoją torbę i ruszyła za Tessą. Ta nie odezwała się do niej więcej. Kiedy Brooklyn postawiła stopę na ziemi, odruchowo spojrzała w stronę nieba. Kropla deszczu kapła na jej policzek i potoczyła się wzdłuż twarzy. Dziewczyna naciągnęła na głowę kaptur i poszła w stronę ustawiających się w rzędzie ludzi. Tessa stanęła koło Chase, który nieruchomo stał i wpatrywał się w przestrzeń. Brookie przeszło przez myśl, że trafiła na pobór do wojska. Stanęła obok niskiej szatynki w krótkiej sukience. Dziewczyna trzęsła się z zimna, a okulary podskakiwały na jej nosie. Być może Brooklyn wydawałoby się to śmieszne, ale pamiętała jak to ona musiał siedzieć w zimie na środku dziedzińca szkoły. Nienawidziła tego dnia całym sercem, kiedy Nate wykopał ją za drzwi szatni dla dziewczyn i powiedział, że nie jest to miejsce dla obojniaka. Nie myśląc za wiele kasztanowłosa zdjęła z siebie bluzę i zarzuciła ją na ramiona stojącej obok dziewczyny. Te podskoczyła przestraszana, bo nie spodziewała się tego i spojrzała na Brooklyn. Uśmiech rozjaśnił jej twarz, kiedy spoglądała jak dziewczyna przestaje stopniowo drżeć. Szatynka otworzyła usta aby podziękować, ale niestety, przerwał jej donośny głos. Na środku, pomiędzy rzędami ludzi, stał postawny mężczyzna z zarostem na twarzy. Włosy miał zaczesane do tyłu i nawet nie zwracał uwagi na to, że pada. Brooklyn od samego patrzenia na niego zrobiło się zimno. 

   - Słuchać, no nie będę dwa razy powtarzał! - krzyknął, a tłum ucichł. 

   Jego ramiona napięły się kiedy splótł ręce za plecami. 

   - Jesteście tu z jakiegoś powodu. Oczekujemy od was ciężkiej pracy, a każde nieprzestrzeganie regulaminu, grozi karą. 

   Brooklyn jęknęła. To naprawdę zaczynało przypominać wojsko.

   - Niektórzy z was są tu nie pierwszy raz, a druga część jeszcze nie wie co im tu zgotujemy. Ci którzy znają to miejsce udadzą się do swoich domków. 

   Tłum się poruszył i po kilku minutach było ich mniej. Zniknęli    Tessa i Chase i wiele innych. A z nimi trzęsąca się szatynka. 

   Zostali wszyscy co nie byli wtajemniczeni. 

   Mężczyzna kiwnął w ich stronę głową. 

   - Za mną!

   Ruszyli. Brunet zaprowadził ich do największej chatki i kazał usiąść. Niektórym nie starczyło miejsca więc musieli usiąść na podłodze, między innymi Brooklyn. Mężczyzna potarł dłonie i spojrzał na nich z błyskiem w oku. 

   - Zgaduję, że większość z was przyjechała tu na wakacje. 

   Rozległ się pomruk potwierdzający jego słowa. Uśmiechnął się drapieżnie i usiadł na krześle, wcześniej obracając go tyłem do przodu. 

Wybory StrażnikówWhere stories live. Discover now