Rozdział 11

242 17 12
                                    


-Na tarnację, Fate to był tylko sen.-Malcolm gładził moje plecy, tą swoją dłonią.
Przytulałem się, do niego, a raczej starałem ukryć. Dawno nie miałem takich koszmarów, jak ten dzisiejszej nocy. I to jeszcze po takiej upojnej nocy! Może to wina tego, że tak bardzo bałem się, że mnie zostawi. Nie chciałem tego, po prostu nie i koniec.Zacisnąłem mocniej uścisk na swoich ramionach. Obaj okryci byliśmy jego ponczo. Od kiedy, tylko się obudziłem siedzieliśmy tak przytuleni. On mnie bez pytania czy jednego słowa, po prostu wziął w swoje ramiona i przytulił. Eve nigdy tak nie robiła. Tak zbytnio, to ją to nie interesowało. Może na początku tak, ale później to...
-Fate, spójrz na mnie.
-Malcolm podniósł mój podbródek.Zrobił to bardzo delikatnie. Zrobiłem to, o co poprosił. Znowu jego wzrok był pełen troski. Nadal nie przywykłem do tego.
-Nie zostawię cię.
-zaczął dotykać mojego policzka.
-...ale podobno, ile razy ktoś coś powtarza, to po to, żeby mieć...
-i dostałem w twarz.
Solidny strzał w twarz, z otwartej dłoni. Tak bardzo bolało. Dotknąłem uderzonego miejsca.
-Dlaczego mnie uderzyłeś?
-Zaufaj mi w końcu, Fate. Twój brak zaufania, zaczyna mnie boleć.
-odparł krótko i na temat.
Uciekłem wzrokiem gdzieś na bok.
-Zastanów się, co mówisz. I to najlepiej, dwa razy
.-Graves wstał, po czym wyszedł z szałasu.
No dobra, dałem plamę. Stało się to, czego się obawiałem-wkurzyłem go. I to jeszcze po naszej wspólnej nocy. Chyba naprawdę mnie powaliło.
Z ledwością wstałem. Nigdy więcej tyle razy...kurwa...nogi wchodzą mi w dupę, a tyłek...nie ważne...Szedłem jak jakiś wymęczony Poro.
Graves siedział tam, na przeciwko szałasu. Palił to swoje obrzydliwe cygaro. Podszedłem do niego.
-Ani mi się zbliżać, jeśli ci życie miłe, Fate.-zatrzymałem się, słysząc słowa swojego ukochanego.-Wkurwiłeś mnie, Fate.-popatrzył na swoje cygaro, ale oczywiście, nie na mnie.
-Malcolm, ja cię przepraszam.
-nie miałem ochoty go słuchać.
Władowałem mu się na kolana.
-Złaź, Fate.
-Nie.-przytuliłem się do niego-Nie gniewaj się już, no!-złapałem go za kołnierz-Malcolm, no! Nie rób mi tego!
-Hmph!-Graves odwrócił głowę w bok.
Kurde! On miał patrzeć na mnie, a nie gdzieś w bok!
-Ej! Ja jestem tutaj, a nie gdzieś z boku! Słyszysz ty mnie?!-próbowałem zwrócić na niego swoją uwagę, ale bez skutecznie.
On był nieugięty! Nawet łaszenie się do niego, niczym kot nie pomagało. Wtuliłem się policzkiem, w jego policzek. Brodę oparłem o ramię Malcolma. Po prostu, przytuliłem się. Zamknąłem powieki. Objąłem go tak, aby móc zacisnąć pięści na jego ubraniu, na plecach.
-Nie rób mi tego, Graves...no...nie rób...powiedź coś...
-Na tarnację, zamkniesz się w końcu? Głowa mi pęka od twojego jojczenia.-Malcolm ułożył dłoń na moim pasie.-Ile można słuchać, tego skomlenia?
-Um...cały czas?-i dostałem pstryka w ucho.
Skuliłem się nieznacznie.
-Na tarnację, mówiłem poważnie. Zastanów się dwa razy, jak kłapiesz tym dziobem.-ujął mój podbródek.-Następnym razem, nie będę taki łaskawy.-przejechał kciukiem po moich wargach, a następnie pocałował czule.-Żeby mi to było ostatni raz, Tobias.
-Yhym.-dałem się całować.
Poczułem ulgę, że jednak tak bardzo zły na mnie nie jest. Jednak, jakoś tak smutno mi się zrobiło. Chciałem ukrywać się w jego ramionach, jak najdłużej. Pod warunkiem, że mi na to pozwoli.

 Pod warunkiem, że mi na to pozwoli

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
League of Legends Uśmiech skryty w popioleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz