Rozdział 5

146 14 0
                                    


-"Na tarnację, zaufałem ci dupku!"-głos Malcolma rozbrzmiał w mojej głowie.
Otworzyłem powieki.
-Graves!-poderwałem się do pół siadu.
Moja klatka piersiowa unosiła się oraz szybko opadała. Siedziałem tak chwilę, po czym zakryłem twarz rękami.
-Co ja zrobiłem?-rzuciłem do siebie.-To nie jest arena...to nie jest...arena...Graves naprawdę...zniknął...-nie docierało do mnie, co się właśnie stało.
Jego słowa, jego twarz, te pełne bólu oczy nie znikały z mojej głowy. On prawdopodobnie...prawdopodobnie...z jakiegoś powodu nie potrafiłem pomyśleć czy wypowiedzieć na głos tego słowa. Dlaczego, tak przejmowałem się tym, co się stało? Czyżbym naprawdę, aż tak się do niego przyzwyczaił? Komu będę teraz dokuczać i uprzykrzać życie? Znowu, przez swoje nieprzemyślane decyzje straciłem kogoś dla mnie ważnego. Zupełnie jak wtedy, kiedy chciałem ratować rodziców. Jeszcze mnie uratował...Co z tego, że wcześniej chciał zabić?
-Graves...-szepnąłem do siebie-Co ja najlepszego zrobiłem?-starałem się uspokoić.
W sumie to, gdzie ja byłem? Dopiero teraz, zdałem sobie sprawę, że jestem w jakimś niewielkim pokoiku. Znajdowałem się w łóżku, na którym leżały  dwie, grube owcze skóry. Okryty byłem wełnianym kocem. Do tego ubrany w nocną koszulę...co za żenada. Tylko to chyba był jedwab. Miękka i delikatna. Kogo stać na takie drogie rzeczy? Chociaż w sumie...kto to mówił...
Rozejrzałem się dookoła. Mała lampka rozświetlała pokój. Była tutaj komoda, na której stała pusta miska oraz dzbanek. Najpewniej napełniony wodą. Okna były przysłonięte jakimiś kotarami. Na podłodze mnóstwo owczych skór zakrywało panele. Moich ubrań nigdzie nie było, a raczej nie dostrzegłem ich od razu. Rozejrzałem się za kartami i innymi rzeczami, ale te leżały na szafce nocnej. Ulżyło mi. Chciałem wstać, ale ból w okolicach brzucha był nie do zniesienia. Objąłem się rękami w uprzykrzającym mi życie miejscu. Musiałem się położyć. W sumie, teraz także zauważyłem, iż ktoś mnie opatrzył. Ciekawe, kto to to zrobił? Poduszka była taka miękka i wygodna. Pewnie z ptasiego pierza. Wziąłem głęboki wdech, ale brzuch znowu zabolał. Zamknąłem powieki, by je po chwili otworzyć. Ponownie wodziłem po pomieszczeniu. Ten zapach...przypominał mi las. Czułem ukojenie. Może jeszcze się zdrzemnę? Czułem się tu, o dziwo bezpiecznie. Tak, jakbym był w domu, u siebie w domu. Powoli zaczynałem zasypiać. Nie minęło kilka minut, a ja ponownie spałem sobie spokojnie, w wygodnym łóżku.


Obudziłem się

Oops! Ang larawang ito ay hindi sumusunod sa aming mga alituntunin sa nilalaman. Upang magpatuloy sa pag-publish, subukan itong alisin o mag-upload ng bago.

Obudziłem się. Ile czasu spałem? Nie wiem. Promienie Słońca wpadały przez uchylone okno. Musiało świecić akurat prosto na moją twarz?! Cholera, nie cierpię tego!
Jakoś usiadłem. Z wielkim trudem, ale jednak. Nadal odczuwałem ból. Dotknąłem ręką materiału koszuli nocnej. Bandaż miałem pod spodem. Czyżby tak było ze mną źle? W sumie na rękach i czole też takowy się znalazł. Nadal także, byłem w tym dziwnym domu. Wstałem z łóżka, bardzo powoli. Postawiłem stopy na puchatej, owczej skórze.
Ponownie rozejrzałem się po pokoju. Cały czas wyglądał miło i przytulnie. Trzeba było się ruszyć i zrobić rozeznanie, gdzie ja do jasnej cholery byłem? Podszedłem do okna. Otworzyłem boczne skrzydło. Świeży powiew powietrza dostał się do pomieszczenia. Wziąłem głęboki wdech. Zapach sosen. Tak, niedaleko domu znajdował się las. Stąd ten zapach. Wyjrzałem przez okno. Chciałem dokładniej wiedzieć, co to za miejsce. Poza sporą ilością drzew iglastych, wszędzie rozciągały się pola kukurydzy oraz pszenicy. W oddali dostrzegłem osadę. Spory kawał drogi, nie ma co.
Podrapałem się po czerepie. Ktoś przytachał mnie taki kawał drogi? Od razu pomyślałem o Gravesie, ale przecież...no właśnie, jego nie było. Został pochłonięty przez to jasne światło...zacisnąłem pięści. To z mojej winy stało się to wszystko. Dałem mu słowo, że drugi raz tego nie zrobię, a jednak zrobiłem. Spieprzyłem swoja drugą szansę. Ech..trzeciej, raczej nie dostanę. Tylko nadal nie rozumiem, czemu mnie wtedy uratował. Najpierw chciał zabić, a potem to...
Zamknąłem powieki. Zaciskałem mocniej pięści, aż mi knykcie zbielały. Czy ja naprawdę nie potrafię zaufać innym i tylko kierować się dumą? Czy to dlatego, że traktowano nas w taki, a nie inny sposób i to chęć pokazania, że jest się lepszym? Matko jedyna...naprawdę zostałem sam...znowu...znowu...czy ja jestem, aż tak głupi czy jak?!
Moje rozmyślania przerwał odgłos rozmowy. Podszedłem do drzwi. Lekko je uchyliłem. Dostrzegłem wąski korytarz. Ściany w nim, również wyłożone były drewnianymi panelami. Obrazy Valoranu zdobiły przedpokój. Wielka szafa stała na jego lewym końcu. Tuż przy drzwiach. Odgłosy, dochodziły z prawej strony. Dostrzegłem kuchnię, stylizowaną typowy stary styl. Na przeciwko niej był inny pokój, ale zamknięty. Szedłem na palcach, aby nie dać znać, że się obudziłem. Było to trudne z racji bólu na brzuchu. Mało tego, żołądek dawał się we znaki. Zgłodniałem od tego wszystkiego. Swoją drogą, ciekawe ile czasu spałem, tudzież byłem nieprzytomny.
Podszedłem powoli do pokoju. Drzwi były uchylone, ale nie na tyle bym mógł coś dostrzec.
Przylgnąłem plecami do ściany. Chciałem wiedzieć o czym rozmawiano w środku.
-Czyli ten drugi, co był z Fatem został porwany, tak?-odezwał się męski głos.
Zaraz kojarzyłem go! To był...kurczę...nie mogłem sobie skojarzyć w tamtym momencie. Poza tym, musiałem słuchać tego, co mówią. I chyba rozprawiali o Gravesie.
-A i owszem.-drugi głos należał do kobiety.
Sądząc po tonacji wypowiedzi, była bardzo chłodna i raczej niezadowolona z tej całej sytuacji.
-Ja nie rozumiem, po co w ogóle dałeś mu ten klucz? Mówiłam ci, że będą przez to kłopoty.
-Nie przesadzaj. Nic, aż tak złego się nie stało.

Zacisnąłem pięści. Jak nic tak złego?! Przecież Graves...Graves został...zacisnąłem pięści.
-Nic takiego?! Nie rozumiesz, co takiego zrobiłeś?! -dziewczyna uniosła głos.
Wzdrygnęło mnie od tego, jaki był nieprzyjemny.
-Ten przedmiot powinien być martwy! Martwy, dobrze o tym wiesz! Powinien być zapieczętowany!-dziewczyna była bardzo zdenerwowana.
Czyżby to było coś, aż tak poważnego? W co ja się wkopałem...Znowu z resztą?
-Po nałożeniu pieczęci, moc Kryształu powinna przestać istnieć. Nie rozumiem, czemu stało się inaczej. Czemu teraz pieczęć została złamana? Ta moc, teraz się wydostała...Chyba, że jest jeszcze coś, o czym nie wiem.-słyszałem jakiś łopot.
Skrzydeł? To ktoś tam miał skrzydła? Przylgnąłem mocniej do ściany. Dobra lubiłem wyzwana, zwłaszcza te niebezpieczne, ale chyba teraz...
-Rezonans, zapewne jest tego skutkiem. Nie jestem jednak w stanie, powiedzieć, co to może być.-mężczyzna starał się zrozumieć ten dziwny fenomem.-I zapewniam cię, że nie ma.
-Rezonans powiadasz? Hmm..też jestem ciekawa.
-Będziecie musieli wrócić do miasteczka, do kościoła. Co w ogóle zastałaś, jak się tam znalazłaś?
-Powrót do osady nie będzie taki łatwy. Dobrze o tym wiesz. Poza tym, ja tego nie widzę.-byłem ciekaw, co miała na myśli, mówiąc o utrudnionym powrocie do osady-...wirujące liście, jasne światło. Jeszcze ten podmuch powietrza, który uderzył mnie z całej siły. Mało skrzydeł mi nie połamało.-ponownie posłyszałem łopot.
Kim była ta dziewczyna, że posiadała skrzydła? Anioł? Upadły anioł czy może demon, ewentualnie pół demon?
-Trzeba zapytać Fate, co się dokładnie stało, kiedy tam wszedł. I co najważniejsze, do czego doszło między nimi, przed twoim przybyciem tam.-mężczyzna, jakby zapytał dostałby na to prostą odpowiedź, którą była kłótnia.
-Fate...powinien zdechnąć, za to co zrobił.
-To nie jego wina. Ja mu podarowałem klucz sądząc, że...
-Nie powinieneś był mu w ogóle tego klucza dawać! Dałeś go komuś, kto jest przestępcą. Oszustem, szulerem znanym w całym Bilgewater! Co ci strzeliło do tego durnego łba?! -dziewczyna była wściekła-Fate to zadufany w sobie dupek. Nie widzący niczego innego niż koniec własnego nosa! Na pewno chciał Klejnot Chronosa z powodu jego mocy zatrzymywania czasu. Podałeś mu Klejonot jak na tacy! Mało tego, przez zdjęcie pieczęci całe miasto pochłania Cisza! Jak tak dalej pójdzie, Cisza rozniesie się dalej. Nie tylko osada będzie zagrożona, ale cały Valoran! Po tobie się czegoś takiego najmniej spodziewałam, papa będzie wściekły, tak swoją drogą...
-Cisza powiadasz? Spokojnie, zaradzimy coś na to. Tylko jeszcze nie wiem co.
-Zaradzimy coś? Oszalałeś do reszty! -dziewczyna była bardzo wściekła-Tak to jest, jak daje się ludzkim ścierwom boskie przedmioty. Nie potrafią docenić ich mocy. Nie potraficie korzystać z własnego umysłu. Zapomniałeś, że Kryształ Chronosa owszem potrafi zatrzymać czas, ale ma to swoją cenę.
-Nie zapomniałem, jakbym mógł?
-Jakoś mi się wierzyć nie chce.

O co, chodziło? Czym była Cisza, która tak zirytowała tą dziewczynę? Czemu to było takie niebezpieczne...Chwila moment...zatrzymanie czasu, tak? Zakryłem usta lewą dłonią. Poczułem przerażenie. Chciałem uciekać, jak najszybciej. Byle dalej od tego cholernego miejsca! Zacząłem się wycofywać do tyłu. Ja nic złego nie zrobiłem, prawda? To nie moja wina! Ten kryształ, czy tam klejnot sam zareagował! To nie moja wina!
Cofając się potknąłem się o coś. Upadłem na tyłek robiąc hałas. Ból na brzuchu jeszcze bardziej się nasilił.
-Kurw...-złapałem się za obolałe miejsce.
Z pokoju wyszedł nie kto inny jak bibliotekarz i ta dziewczyna. Mężczyzna miał na sobie siwy sweter oraz lniane spodnie. Na nogach skórzane kapcie. Teraz rozumiem, skąd znałem ten głos. Dziewczyna zaś, nie była chyba młodsza ode mnie. Pierwsze co, rzuciło mi się w oczy to jej skrzydła. Niby anielskie, pokryte czerwonym pierzem, ale wyglądały dziwnie. Ich końcówki miały ostry szpon. Miała na sobie skórzany kombinezon oraz długie kozaki. Włosy miała do ramion. Blond zmieszany z bardzo jasnym siwym. Pierwszy raz takie widziałem. Szaro-niebieskie oczy patrzyły zza wielkich okularów. Poprawiła je od razu. Teraz też dostrzegłem rogi wystające z jej czoła, na równej linii z oczami. Zauważyłem także, że posiada ogon. Ten zaś, poruszał się nerwowo.
-Fate, nie śpisz już?-bibliotekarz był nieco zdziwiony moją obecnością.
-Pewnie się obudził, jak rozmawialiśmy. -dziewczyna krótko skwitowała.-Jestem też pewna, że podsłuchiwał. Jak usłyszał, co się kroi chciał dać dyla. Mówiła ci, że to tchórz.
W sumie, trafiła w sedno.
-Fate, powiedź, że nie chciałeś uciec...-mężczyzna spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
Spojrzałem gdzieś w bok. Czułem się tak, jakby oczekiwali ode mnie, nie wiadomo czego. Z wielkim trudem wstałem.
-T...to nie moja sprawa! To samo się wszystko spieprzyło! Nie mam zamiaru brać w tym udziału!-dałem krok do tylu, po czym zrobiłem to, w czym jestem najlepszy.
Uciekłem do pokoju, w którym się obudziłem. Zostawiłem rozżalonego bibliotekarza z rozgniewaną dziewczyna.
-Mówiłam ci, że tak będzie. Jak tylko poznał prawdę, to ucieknie. Tacy, nigdy się nie zmieniają. Zawsze pozostają samolubni, dumny i nieodpowiedzialni.-demonica krótko mnie podsumowała.
-Czyżbym się, aż tak pomylił?
-Jak widzisz, jak najbardziej tak.

-Skoro ty, mogłaś się zmienić...-mężczyzna mnie bronił-...nie zostawi przyjaciela. Zobaczysz.
-Uwierzę, jak zobaczę. Jeden dzień. Tyle ma czasu do namysłu. Jutro lecę do osady, żeby odnaleźć aktywator.-dziewczyna zasłoniła się skrzydłami, po czym zniknęła.
Bibliotekarz stał jeszcze, dobrą chwilę i wpatrywał się w drzwi do pokoju, w którym siedziałem.
-Fate...chyba nie przedłożysz dumy ponad przyjaźni, prawda?

chyba nie przedłożysz dumy ponad przyjaźni, prawda?

Oops! Ang larawang ito ay hindi sumusunod sa aming mga alituntunin sa nilalaman. Upang magpatuloy sa pag-publish, subukan itong alisin o mag-upload ng bago.

Biłem się z myślami. Co ja do tego wszystkiego miałem? Głupi kryształ! Zacząłem się ubierać. Nie będę się w to bawić. Poza tym, nie ma Gravesa, nie będzie mi nikt zawadzać. Nie będzie mi dukać nad łbem i zabierać co moje!
Zapiąłem klamrę od paska od spodni. Wreszcie będę miał święty spokój. Guziki od koszuli szybko przełożyłem przez dziurki. Poprawiłem się. Potem kamizelka i jeszcze płaszcz. Pochowałem wszystkie swoje rzeczy do kieszeni.
Spojrzałem na świat za oknem. Noc była spokojna. Księżyc lśnił na tle granatowego nieba. Towarzyszyły mu migoczące gwiazdy. Przeważnie to z Graves, wędrowaliśmy w takie noce...zaraz! Do jasnej cholery! Czemu zachciało mi się na wspominki o tym idiocie? Naciągnąłem rękawiczki na dłonie. Spojrzałem w lustro. Jeszcze kapelusz. Dopiero w odbiciu dostrzegłem broń Malcolma. Oparta była o ścianę. Przed oczyma widziałem jego twarz, z tym durnym uśmiechem. Kurw...to przeszłość! Gravesa nie ma! I nie będzie!
Naciągnąłem kapelusz na łepetynę. Nie miałem zamiaru się nawet żegnać. Otworzyłem szerzej okno. Stary, dobry sposób na ucieczkę.Postawiłem nogę na parapecie, a wtedy do pokoju wszedł ten bibliotekarz. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Coś chciał powiedzieć, ale ja odwróciłem głowę i wyskoczyłem przez okno. Zacząłem biec przed siebie, nie odwracając się.
-Fate, dlaczego?-mężczyzna opuścił ramiona.
Spojrzał na pistolet Gravesa.
-Może ona miała rację, że tacy jak ty nigdy się nie zmieniają.-bibliotekarz wyszedł z pokoju zamykając drzwi.

League of Legends Uśmiech skryty w popioleTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon