32. Therapy

1.5K 153 25
                                    


Luke's POV

Mijały kolejne dni, a ja nadal nie miałem żadnych wieści od Kylie. Prawie dwa tygodnie temu widziałem ją po raz ostatni i muszę przyznać, że 12 dni bez niej było cholernie ciężkim doświadczeniem. Nie było minuty, w której nie myślałbym o niej. Tak cholernie brakowało mi mojej księżniczki.
Od czasu, gdy Kylie nie było przy mnie, spędzałem niewielką ilość czasu w mieszkaniu, w którym wszystko przypominało mi o niej. Pościel i kanapa pachniały, jak ona. W wazonie na komodzie były jej ulubione orchidee, które już zwiędły, a ja nie potrafiłem ich wymienić. Kuchnia była pełna jej ulubionego jedzenia, a w łazience mogłem znaleźć jej żel pod prysznic lub spinki. Każde pomieszczenie, każdy mebel przywoływał mi na myśl wspomnienia związane z nią. Nawet mój terapeuta uznał, że nie powinienem spędzać tu spędzać za dużo czasu, żeby nie oszaleć.
Tak, zdecydowałem się na terapię. Pomysł podsunął mi Calum, ale to była moja samodzielna decyzja. Wiedziałem, że nie mogę tak dalej żyć i że sam nie dam sobie rady, a jeśli Kylie kiedyś mi wybaczy, to nie chcę popełniać tych samych błędów. Terapia z jednej strony dawała efekty, a z drugiej nie. Czułem się cholernie źle psychicznie i nic nie było w stanie tego zmienić, ale normalnie pewnie zapijałbym smutki i zaliczał kolejne laski, a dzięki terapii w ogóle nie chciałem pić. Wolałem zatracić się w pracy. Każdy poranek zaczynałem od mocnej kawy i leków antydepresyjnych, po czym od razu zabierałem się za tworzenie. Nigdy nie pisałem piosenek, a w ciągu tych niecałych dwóch tygodni napisałem ich tyle, że materiału starczyłoby na kilka albumów i to całkiem niezłych. Pracę kończyłem późnym wieczorem i od razu szedłem spać. Czasem spędzałem czas w moim rodzinnym domu. Od czasu do czasu widywałem się z chłopakami. Kilka razy próbowali wyciągnąć mnie do jakiegoś baru, co było dość zaskakujące, bo zazwyczaj to ja namawiałem ich na wyjście, ale nic z tego. Za każdym razem odmawiałem. Nie miałem ochoty na głośna muzykę, tłum ludzi, litry alkoholu. Wolałem być sam. Wolałbym być z Kylie.

Piątkowy wieczór spędzałem z chłopakami w domu, w którym jakiś czas temu mieszkaliśmy razem. Mój stary pokój pozostał nietknięty, chociaż podobno Michael próbował urządzić tam salon gier, ale Calum mu na to nie pozwolił. Moi kumple zaplanowali na ten wieczór turniej Fify, czy jakiejś innej głupiej gry, w którą nie miałem ochoty grać, ale nie przyjmowali tego do wiadomości, więc byłem skazany na rozgrywkę. Ashtona nie było w domu, więc została tylko nasza trójka. Pozwoliłem Hoodowi i Cliffordowi rozegrać pierwszy mecz Oboje byli maksymalnie skupieni na grze, a mnie zupełnie to nie obchodziło. Zamiast tego siedziałem na podłodze z telefonem w ręce i patrzyłem na wyświetlacz, na którym widniało zdjęcie Kylie, które zrobiłem jej jakiś czas temu, gdy spała w moich ramionach, jej numer telefonu i nazwa, pod którą miałem zapisaną ją w telefonie, czyli „Moja Księżniczka ♥". Od dwunastu dni spędzałem bardzo dużo czasu na gapieniu się właśnie na ten kontakt w moim telefonie, ale ani razu nie odważyłem się zadzwonić. Przecież obiecałem, że dam jej czas. Nie mogę złamać obietnicy, chociaż niczego nie pragnę bardziej, niż chociażby usłyszeć jej głos.
Zamiast głosu Kylie, usłyszałem głos mojego przyjaciela, Caluma.
- Chcesz do niej zadzwonić? - zapytał. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy z tego, że przerwali grę i zaglądali mi przez ramię, patrząc na mój telefon.
Pokiwałem głową, po czym zablokowałem telefon i schowałem go do kieszeni.
- Tak, ale nie mogę. - westchnąłem cicho, przeczesując włosy dłonią i wpatrują się w moje dłonie.
- Dlaczego nie możesz? Przecież to ciągle twoja dziewczyna... chyba. - Mike wyskoczył z tymi słowami bez zastanowienia, przez co oberwał od Caluma łokciem w brzuch. Nie miałem nic przeciwko słowom Michaela. Przecież miał rację. Oficjalnie ja i Kylie nie zerwaliśmy. Mieliśmy przerwę, bo ona potrzebowała czasu. To znaczyło, że ciągle była moją dziewczyną... przynajmniej tak sobie wmawiałem, żeby podnieść się na duchu.
- Jak ci idzie terapia? - zapytał Hood, chcąc odwrócić moje myśli od tego, co powiedział wcześniej Mike, a ja wzruszyłem obojętnie ramionami.
- Okej. - powiedziałem wymijająco. Chłopaki nawet nie naciskali, bym powiedział coś więcej. Wiedzieli, że leki antydepresyjne wypompowują ze mnie nie tylko wszystkie emocje, ale również energię. Po tych tabletkach mogłem po prostu spać cały dzień. Nie miałem ochoty na nic i po prostu wykonywałem wszystkie rutynowe czynności, jak zaprogramowany robot. Raz słyszałem fragment rozmowy Ashtona i Caluma. Jeden z nich stwierdził, że jestem jak zombie. To chyba dobre określenie.
Chłopaki zrezygnowali z gry w Fifę. Zmienili plany i postanowili, że obejrzymy film. Przynieśli popcorn i colę. Wiedziałem, że oboje chcieli napić się piwa, ale nie zrobili tego ze względu na mnie. Z jednej strony uważałem, że to głupota, a z drugiej byłem im za to wdzięczny, bo przez to okazywali mi wsparcie. Kolejną rzeczą, za którą byłem im wdzięczny to to, że nie włączyli jakiejś durnej komedii, żeby „poprawić mi humor", a zamiast tego zdecydowali się na dobry film akcji. Co prawda fabuła jakoś nie specjalnie mnie wciągnęła, ale mogłem chociaż próbować to oglądać.
Około północy, gdy oglądaliśmy już kolejny film, do domu wrócił Ashton. Chłopak wszedł do salonu i przywitał się z Calumem i Michaelem, a na końcu ze mną.
- Cześć, stary - wyciągnął do mnie rękę i przybiliśmy piątkę, po czym nachylił się, żeby uścisnąć mnie i poklepać po plecach. Właśnie w tym momencie do moich skroni dotarł tak dobrze znany mi zapach. Szampon do włosów Kylie pomieszany z jej perfumami, czyli najcudowniejsza mieszanka na świecie...
- Widziałeś się z nią? - teoretycznie słowa, które wyszeptałem, były pytaniem, ale wcale tak nie brzmiały. Ash odsunął się ode mnie i niepewnie skinął głową.
- Byliśmy w kinie. - wyjaśnił, wbijając wzrok w swoje buty, a jego policzki były czerwone. - Ale to nie była randka, czy coś. Jake, Tyler i Nate też z nami byli. To było takie przyjacielskie spotkanie. - tłumaczył się, a ja po prostu wstałem i spojrzałem na chłopaków.
- Jest już późno. Muszę wracać do siebie. - powiedziałem tylko i ignorując całą trójkę wyszedłem z domu.
O tej porze roku noce w Sydney były dość chłodne, a ja nie wziąłem ze sobą żadnej bluzy, więc było mi zimno. Pocierałem ramiona dłońmi, idąc ciemnymi ulicami w kierunku mieszkania. Dookoła nie było żywej duszy, byłem tylko ja. Szedłem dość energicznym krokiem, wpatrując się w chodnik. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w ciepłym łóżku, które pachniało moją dziewczyną, chociaż kilka minut temu planowałem spędzić noc w moim starym pokoju, w domu chłopaków. Dlaczego zmieniłem plany? Dlaczego tak nagle wyszedłem? Sam nie wiem. To nie tak, że byłem zły na Ashtona o to, że spotyka się z Kylie za moimi plecami. Przecież wiem, że się przyjaźnią. Wiem również, że Ashton nie mógłby być nielojalny wobec mnie i nawet nie próbowałby zarywać do niej. Tylko poczułem takie ukłucie w sercu, gdy usłyszałem o tym, że Kylie spotyka się z osobami, które są jej bliskie, a mnie nie ma w tym gronie. Chciałem czuć ją przy sobie, a jedynym sposobem na to, żeby mieć chociaż wrażenie tego, że jest ze mną, było wrócenie do mieszkania, w którym wszystko mi o niej przypominało.
Zatrzymałem się pod niewysokim budynkiem, w którym mieściło się mieszkanie, a właściwie mały apartament i spojrzałem na czwarte, czyli najwyższe piętro, a konkretnie na okno salonu, w którym świeciło się światło.
- Znowu zapomniałem wyłączyć światło. - stwierdziłem i westchnąłem, po czym wszedłem do środka i zacząłem wchodzić po schodach. Coraz częściej zapominałem o wielu rzeczach. Czasem było to właśnie zgaszenie światła, czasem to, gdzie położyłem telefon, a czasem jaki jest dzień tygodnia. Domyślałem się, że to prawdopodobnie efekt uboczny leków antydepresyjnych, ale niczego nie byłem pewien.
Gdy dotarłem pod drzwi mieszkania, zaskakujący okazał się fakt, że gdy nacisnąłem na klamkę, po prostu się otworzyły. Wydawało mi się, że zamknąłem je, gdy szedłem do chłopaków, ale nie byłoby nic dziwnego w tym, gdybym o tym też zapomniał. Zsunąłem buty w korytarzu i od razu skierowałem się do salonu, żeby zgasić światło i udać się do sypialni, ale gdy tylko przekroczyłem próg pomieszczenia, zatrzymałem się i stałem, jak zamurowany.
Nie zapomniałem zgasić światła. Ktoś je zaświecił. Nie zapomniałem zamknąć drzwi. Ktoś je otworzył. Kylie...
Siedziała na kanapie wpatrzona w swoje dłonie, którymi się bawiła. Głowę miała spuszczoną, a włosy opadały jej na twarz. Nie mogłem uwierzyć, że jest tutaj. Miałem wrażenie, że po prostu mi się śni i że zaraz się obudzę. Jednak zamiast brutalnej pobudki otrzymałem coś innego, a mianowicie jej spojrzenie. Dziewczyna podniosła głowę, założyła kosmyk kasztanowych, falowanych włosów za ucho, a spojrzenie jej pięknych oczu w odcieniu o dwa tony ciemniejszym od karmelu spoczęło na mnie. Posłała mi ten swój cudowny, lekki uśmiech, przez co cały świat nagle przestał istnieć. Była tylko ona, ja i dystans, jaki nas dzielił.
- Cześć, Luke. - odezwała się swoim melodyjnym głosem, za którym tak bardzo tęskniłem, a ja nie wiedziałem, jak powinienem zareagować. Stałem, jak zamurowany i po prostu na nią patrzyłem.
Naprawdę tu była.

_______________________________________________________
Cześć moje kolorowe misie! :)
Obiecałam rozdział w środę i dotrzymałam słowa. Mam nadzieję, że wam się podoba. Ja jestem z niego całkiem zadowolona. Dobrze mi się go pisało, bo obecnie jestem w takiej fazie swojego życia, że czuję się, jak Luke w tym rozdziale, więc totalnie chłopaka rozumiem.

Chcę wam bardzo podziękować, bo dzięki temu, co zrobiliście pod ostatnim rozdziałem, HUOS było na 27 miejscu w kategorii Fanfictions! Jeszcze nigdy moje opowiadanie nie było aż tak wysoko. Dziękuję, jesteście cudowni.

Czytajcie, gwiazdkujcie, komentujcie. Kocham was misie, do następnego! x

Hearts Upon Our Sleeve | L. HemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz