Rozdział 22

42 4 2
                                    

Zaciągnęłam dłonie w pięść, przymykając powieki. Czułam na swoim ciele gęsią skórkę i mimo, że strasznie się bałam, postanowiłam tego nie okazywać.

Przełknęłam niezauważalnie ślinę i wstałam, czekając, aż ojciec wejdzie do salonu i nas wszystkich zobaczy.

- Co tu się, do cholery... - urwał, dostrzegając sześć par oczu, które skanowały całą jego sylwetkę.

Jak zwykle wyglądał nienagannie w tym swoim idealnie skrojonym garniturze oraz czarnym płaszczu sięgającym mu do połowy uda. Jego rozszalały wzrok skakał po naszych twarzach, by ostatecznie zatrzymać się na mnie. Widziałam, że walczył sam ze mną, aby nie wybuchnąć. Zdradzała go ta mała, względnie niepozorna żyłka, która mówiła naprawdę wiele. Zawsze pojawiała się wtedy, kiedy był zły, co zdarzało się na dobrą sprawę dosyć często.

- Kennedy, pożegnaj, proszę, swoich znajomych - powiedział w miarę spokojnie. - Mamy do pogadania.

Skinęłam głową, odwracając się w stronę przyjaciół. Jedno spojrzenie, które im posłałam wystarczyło, aby zebrali się i opuścili rezydencje. Było mi wstyd, że musieli być tego świadkami. Wiem, że będą zadawali pytania, na które będę musiała im odpowiedzieć. Bo na to zasługują.

- Do gabinetu, już.

Nie odezwałam się słowem, a po prostu ruszyłam przed siebie. Ojciec szedł cały czas za mną i, gdyby jego wzrok mógł zabijać, leżałabym już dawno martwa.

Wspięłam się po schodach, z sekundy na sekundę odczuwając coraz większe zdenerwowanie. Jego sygnały mnie myliły. Nie wydawał się wściekły. Nie pokazywał typowej dla siebie postawy, gdy znowu zrobiłam coś, czego nie powinnam. Nie krzyczał, nie wyzywał mnie. Byłam zdezorientowana.

Usiadłam na skórzanym fotelu, przyciskając plecy do oparcia. Chciałam zniknąć, mimo tego, iż nie wiedziałam, co się wydarzy. Nie chciałam tu być. Tak bardzo nie chciałam.

- Możesz mi powiedzieć, co to, do kurwy, miało być?

Wstrzymałam powietrze, zaciskając palce na podłokietnikach. Czułam rosnące napięcie w powietrzu i wystarczyła chwila, aby to wszystko wybuchło. Wystarczył tylko odpowiedni zapalnik.

- Co masz na myśli? - zapytałam głupio, dobrze wiedząc, że to nie jest to, co ojciec chciałby usłyszeć.

- Nie rób z siebie idiotki, Kennedy - prychnął, nalewając sobie do szklanki alkohol. - Ci ludzie co tu byli. Po jakiego chuja ich zaprosiłaś?

- Bo są moimi przyjaciółmi i chcieliśmy spędzić ze sobą trochę czasu - wyjaśniłam spokojnie, chociaż w środku ani trochę tego spokoju nie czułam. - Według ciebie zrobiłam coś złego?

Matthew upił łyk Bursztynowej cieczy. Wierzchem dłoni otarł wargi, w tym samym czasie z impetem odkładając szkło. Automatycznie wzdrygnęłam się na to niespodziewane działanie.

- Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że znajdował się tam cholerny syn Bensonów! - uniósł głos.

Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc tego, co on do mnie mówił.

- A co ma jedno do drugiego?

- Nie wyraziłem się ostatnio jasno? - warknął ostro. - Od Bensonów masz się trzymać z daleka!

- Ale dlaczego?! - również uniosłam głos, gwałtownie wstając.

Byłam nabuzowana emocjami. Krążyły we mnie uczucia, o których zdążyłam zapomnieć. Kiedy rodzice żyli sobie w Dubaju, nie pamiętając, że w ogóle mają córkę, mi było tutaj dobrze. Nie czułam tej władzy, którą ojciec miał nade mną odkąd byłam malutka. Chociaż pierwszy raz poczułam się wolna.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: May 01 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

DamnedWhere stories live. Discover now