Rozdział 20

75 4 0
                                    

Westchnęłam ciężko, intensywnie wgapiając się w przeciwległą ścianę. Nogą wystukiwałam rytm, niecierpliwiąc się coraz bardziej.

Tuż po tym, gdy podbiegła do mnie nauczycielka z papierami, aby zatamować krwawienie, wezwano karetkę. Uspokajano mnie, że wszystko będzie dobrze, ale po przestraszonej minie Catherine wiedziałam, że jest gorzej niż mi mówiono. Nos bolał mnie niemiłosiernie, a krwotok nie chciał ustąpić. Podobnie było z bólem, który z sekundy na sekundę stawał się coraz gorszy.

Do szpitala pojechał ze mną dyrektor DPPS. W karetce zatamowania krwawienie i podano mi środki przeciwbólowe, abym jakkolwiek wytrzymała. Zabrano mnie do publicznego szpitala, przez co nie uznano mnie jako osoby, która potrzebuje priorytetowego zajęcia się. Dlatego od prawie trzech godzin siedziałam w szpitalnej poczekalni i oczekiwałam na prześwietlenie nosa, aby dowiedzieć się czy jest złamany. Ratownicy obstawiali, że jest, mówili, że może i nawet z przemieszczeniem.

- Twoi rodzice nie odbierają - zakomunikował mi dyrektor, siadając obok mnie.

- Jakoś mnie to nie dziwi - prychnęłam, by później zakasłać, aby zagłuszyć swoją wypowiedź.

- Mówiłaś coś?

- Nie - pokręciłam delikatnie głową, lekko się uśmiechając.

Chociaż było to trudne, ponieważ nos i jego okolice miałam całe opuchnięte.

- Pewnie mają jakieś spotkanie - rzuciłam tylko, po czym pospiesznie dodałam: - Jak tylko będą mogli, na pewno oddzwonią.

Nie wiem czy tymi słowami chciałam zapewnić Dyrektora, czy może samą siebie.

- Powinni tu być, jesteś niepełnoletnia - powiedział to, co od dawna wiedziałam. - Obawiam się, że przez to, iż ich tutaj nie ma, nie przyjmą cię na oddział.

Westchnęłam głośno. Miałam taką samą obawę, ale próbowałam sobie tłumaczyć, że histeryzuje. Teraz, gdy i on zwrócił na to uwagę, przestraszyłam się.

- Ledwo co jestem w stanie oddychać nosem przez tą opuchliznę - zaczęłam wyjątkowo spokojnie. - Myśli Pan, panie dyrektorze, że gdy przestanę oddychać w ogóle, to wtedy mnie przyjmą? - zapytałam sarkastycznie, chociaż w głębi duszy na prawdę zaczynałam się nad tym zastanawiać.

- Kennedy - skarcił mnie, wyjmując telefon, który akurat zaczął dzwonić. Mężczyzna odszedł.

Ja również wyjęłam swoją komórkę. Na ekranie zobaczyłam kilka wiadomości od Cat, Chester'a, Gideon'a, a nawet i od Logana.

Wybrałam numer do rudowłosej, postanawiając skontaktować się z nią, jak pierwszą. Chociaż kusiło, aby wybrać numer Gideon'a...

- Boże, żyjesz! - pisnęła. - Jak się czujesz?

- Boli, jak skurwysyn - jęknęłam, opierając głowę o ścianę. - Czekam na prześwietlenie, ale nie jestem pewna czy mnie przyjmą - wzruszyłam ramionami, udając wyluzowaną. A tak na prawdę trzęsły mi się nogi. - Nie jesteśmy pewni czy mnie przyjmą, przez to, że nie jestem pełnoletnia, a moi rodzice nie odbierają - wytłumaczyłam, przewracając oczami.

- Przyjechać do ciebie? Żebyś nie czuła się samotna?

Uśmiechnęłam się na jej pytanie. Było mi wyjątkowo miło, ale na ten moment chciałam pozostać sama.

- Dzięki, ale wolę pobyć sama.

- Jesteś pewna? - upewniała się. - Jesteśmy teraz u Chester'a, jeden telefon i już jedziemy.

- Tak, jestem pewna.

- To powiem Gideonowi, żeby wracał - rzuciła zanim się pożegnała i się nie rozłączyła.

DamnedWhere stories live. Discover now