Rozdział 8

88 4 0
                                    

Weekendy to jest ten czas, który najmniej wyczekuje. Siedząc zamknięta w czterech ścianach swojego pokoju moje zmysły są wyostrzone podwójnie. Uważnie obserwuje każdy ruch drzwi oraz nasłuchuje głosy i skrzypnięcia podłogi.

Podczas tych dwóch dni ,,odpoczynku", ja przeżywam własną, prywatną wojnę, o której niestety tylko ja wiem. Czasami jest ciężko. Nie jestem w stanie wyjść z pokoju, bez głosików w głowie, które mówią mi, że wszystko co zrobię zostanie odwrócone przeciwko mnie. Abym nawet nie pokazywała się na oczy moim rodzicom, gdyż zrobią wszystko, abym tylko wróciła z płaczem do pokoju.

Tak zazwyczaj wygląda każdy mój weekend, który spędzam w pokoju, wychodząc z niego tylko wtedy, gdy jest to konieczne. Czyli na dobrą sprawę bardzo rzadko.

Chociaż zdarzają się takie dni, w których tata wyjeżdża z miasta, pozostawiając mnie pod opieką matki. Wtedy częściej wychodzę z pokoju, zaglądam do salonu, czasami nawet tam usiądę i obejrzę coś w telewizji, albo idę do kuchni, w której w spokoju zjadam posiłek. W całej willi jest jakoś spokojniej, ciszej. Po prostu lepiej.

Dzisiejsza sobota była wyjątkowa. Wyściubiłam nos z pokoju około godziny dwunastej. Niemal na bezdechu rozejrzałam się po opustoszałym korytarzu, modląc się, abym przypadkowo nie spotkała ojca. Gdy doznałam pewność, iż nikogo nie ma, na paluszkach skierowałam się w stronę schodów, po których następnie zeszłam, mocno trzymając poręczy. Tak na wszelki wypadek.

Zajrzałam do kuchni. Nasza gosposia nie pracuje w weekendy, tylko w tygodniu, więc gdy ktoś chce coś zjeść, musi przygotować to sobie sam. Posmarowałam sobie kromkę pełnoziarnistego chleba hummusem, a jako dodatek dodałam ogórka i paprykę. Była to najprostsza i najbardziej zdrowsza przekąską, na którą byłam w stanie się zdobyć.

Przysiadłam przy wyspie kuchennej. Nalałam sobie do szklanki wyciskanego soku z grejpfruta i, gdy miałam odkładać dzbanek, do pomieszczenia weszła moja matka.

Jak zwykle wyglądała nieskazitelnie. Jej blond włosy kaskadami opadały na jej ramiona, a dopieszczenie ich delikatnymi falami sprawiało wrażenie delikatności, której ona nie miała. Ubrana była w dżinsową spódnice do kostek oraz białą koszulę, którą podwinęła do łokci. Na nogach miała czarne szpilki, a na nosie nie miała okularów w czarnych oprawkach. Dziwne, przecież zawsze je nosiła, bez względu na okoliczności, ponieważ jej wada nie pozwalała jej na chodzenie bez. A soczewek bała się zakładać.

Obie popatrzyłyśmy na siebie, nie bardzo wiedząc co powinnyśmy w takiej sytuacji powiedzieć. Georgia co i rusz otwierała usta, które po chwili zamykała. Ja kilkukrotnie mrugałam powiekami, próbując na siłę ubzdurać sobie w głowie, że jej tu nie ma. Nieskutecznie jednak, gdyż ona, przy każdym otwarciu oczu, cały czas stała.

Nie chciałam z nią rozmawiać. Byłam na tyle zdesperowana, że zabierałam już talerz i szklankę, i odchodziłam, kiedy ta mnie zatrzymała.

- Kennedy...

Nie odwróciłam się. Stałam plecami w jej stronę, czekając na to, co chce mi powiedzieć. Zajęło mi to dosłownie minutę, bowiem po jej upłynięciu ruszyłam do swojego pokoju. Ale kobieta podążyła za mną, naruszając moją prywatna przestrzeń.

- Możemy porozmawiać? - zapytała mnie, wchodząc do pokoju.

Zignorowałam ją. Jak już mówiłam, nie miałam ochoty na pogawędki, dlatego ostentacyjnie obróciłam w palcach pudełko z bezprzewodowymi słuchawkami, które następnie włożyłam sobie w uszy.

- Proszę - dodała, co jeszcze zdołałam usłyszeć, zanim puściłam muzykę na całą głośność.

Posłałam jej przesłodzony uśmiech i powaliłam na łóżko, chcąc zakopać się w ciepłym kocu i udawać, że jej tu wcale nie ma.

DamnedWhere stories live. Discover now