Rozdział 6

405 9 4
                                    

Cześć! Dawno tu nie zaglądałam i mega mnie ucieszyła tak duża jak dla mnie aktywność! Naprawdę wiele dla mnie znaczą komentarze, które zawsze chętnie czytam. Więc zachęcam do komentowania i wrzucam dłuższy rozdział niż ostatnio❤️

_____________


Lawirowałam pomiędzy wspomnieniami. Byłam z mamą na lodach, ja miałam smak czekoladowy, a ona truskawkowy. Następne, byłam z babcią w parku, dała mi książkę oprawiona w starą skórę. Powiedziała, że to książka, która jako jedna z niewielu zamieszkała w jej sercu.

Sny... wszyscy je mieli. W szkole opowiadali, dzisiaj śniły mi się jednorożce! A mi dinozaury! A mnie? Mnie nic się nie śniło. Wieczorem zamykałam oczy a rano je otwierałam, nic poza tym. Czasami żałowałam, że ich właśnie nie mam. Wydawały się takie... odprężające. Pozwalające przenieść się do innego miejsca, do krainy gdzie nie problemów. Mogę wyczarować kwiaty i szarlotkę, zjeść naleśniki i mieszkać w chatce na krańcu świata. Mogłam wszystko. A teraz nie mogła nic.

Zaczęłam powoli się przemieszczać przez ciemne odmęty umysłu. Zaczęłam słyszeć, a kiedy powoli otworzyłam oczy dostrzegłam lekko rozmazane postacie stojące nade mną.

-Hailie? -zapytał nieznajomy głos.

-Mhh? - mruknęłam z zapytaniem jednocześnie łapiąc ostrość.

-Zawołajcie pielęgniarkę, powiedzcie, że się obudziła - Teraz już rozpoznałam osobę, która wydawała rozkazy.

To był Vincent. Wpatrywałam się w niego z niezrozumieniem.

-Co się stało? - zapytałam, nie kierując pytania do konkretnej osoby.

-Zemdlałaś. Byłaś wyczerpana i była to reakcja obronna twojego organizmu - Odpowiedziała ta sama osoba co mówiła.

Wpatrywałam się w Vincenta dająca znać by powiedział mi więcej szczegółów. Moje życie była strasznie poplątanie. Ja... nie znałam osób, z którymi mieszkałam. A potrafiłam rozmawiać jak z kimś kogo znałam całe życie. Czułam się dosyć swobodnie, a nie chciałam. Nie lubiłam myśleć, że byłam łatwowierna ale czasami się tak zachowywałam.

-Hailie - Vincent zaczął do mnie spokojnie mówić. - Kiedy ostatnio udało ci się przespać całą noc? - Zapytał mierząc mnie wzrokiem.

Zamyśliłam się bo znałam odpowiedź na to pytanie. Przed śmiercią mamy i babci. Wtedy spałam jak niemowlę. Czasami miałam wrażenie, że bez czułego „dobranoc" od babci nie uda mi się usnąć. I miałam rację bo teraz się czułam jakby brakowało kawałka mnie. Moje serce umarło wraz z moimi najbliższymi.

-Hailie? - Ponaglił mnie Vincent czekając na odpowiedź.

Miałam ochotę zachować się jak małe dziecko. Zacząć się szarpać, rzucać się po podłodze i płakać. Tak bardzo pragnęłam poczuć ciepło drugiego ciała, dłonie oplatające moją głowę i pozwalające mi się rozluźnić. Teraz czułam... nie, ja nic nie czułam. Byłam obojętna na wszystko, ktoś mógłby mnie wywieść do lasu, a ja bym położyła się na mchu i zasnęła. Wszystko było dla mnie bez znaczenia.

-Przed... - Zacięłam się w połowie zdania, zdając sobie sprawę, co chciałam powiedzieć - Przed wypadkiem.

Szeptałam słowa tak jakby wypowiedzenie ich głośniej sprawiłoby, że stałyby się bardziej realne. Ale to nie była prawda bo nie mogłam zmienić przeszłości. Nie mogłam... a tak bardzo chciałam.

-Potrzebujesz pomocy Hailie - Powiedział delikatnie, a jednak stanowczo - Przyjdzie do ciebie pani i spróbuję ci pomóc w porządku?

-Ale ja nie chce - Zmarszczyłam brwi jako oznakę buntu.

-To nie było pytanie - Odpowiedział Vincent

-Tak, potrzebuje pomocy - Przyznałam mu rację - Ale daj mi to najpierw samej rozpracować. Nie chcę o tym narazie z nikim rozmawiać, a szczególnie z obcą osobom.

Spojrzałam na niego spod rzęs mrucząc powieki. Proszę by zrozumiał. Nie byłam gotowa na rozmowę, nie chciałam by ktokolwiek oprócz mnie wiedział co myślę. To była jedyna rzecz, która miałam wrażenie, że należała tylko i wyłącznie do mnie.

Vincent patrzył na mnie z zagadkowym spojrzeniem jakby analizował moje słowa. Jeśli się nie zgodzi obiecuję, że nie wycisnę z siebie ani jednego słowa na temat wypadku. Nie miałam traumy, ja po

prostu przeżywałam żałobę, i chciałam przez to przejść po swojemu.

-Nie, przyjdzie do ciebie osoba, z którą będziesz mogła porozmawiać - Spojrzał na mnie - Mam nadzieję, że to rozumiesz.

Jak ona śmiał za mnie decydować? Że ON wiedział czego ja potrzebuję? Nie, nie wiedział.

-Rozumiem, że próbujesz zrozumieć to czego potrzebuję - powiedziałam powoli kiedy kąciki oczy mnie zaszczycały zapowiadając łzy - Jednak pozwól mi dojść do siebie samej. Nie chce z nikim rozmawiać o tym co się stało, bo zdradzę ci sekret - szepnęłam teatralnie - Mi się nic nie stało. Po prostu w ciągu jednego dnia straciłam mamę i babcię, dowiedziałam, się że mam 5 starszych braci i jest to dla mnie szok. Nie mam żadnej traumy tak jak ty podejrzewasz, każdy człowiek, który zbalazłby się w mojej sytuacji potrzebowałby czasu - Powiedziałam na jednym wydechu odganiając łzy.

Vincent wpatrywał się we mnie z powagą, rozmyślając nad moimi słowa.

-później o tym porozmawiamy - powiedział na odchodne, zamykając za sobą drzwi.

Czy on naprawdę nie ma w sobie za grosz kultury? Zrobiłam mu cały wykład dlaczego nie chce psychologa a ten mi powiedział jedynie, że później o tym porozmawiamy?! Poruszał się z wrodzoną klasą, której jej po cichu zazdrościłam jednak jego tok myślenia był zdecydowanie do dopracowania. A więc zrobiłam to co zawsze pozwalało mi uciec od problemów, położyłam się i pozwoliłam by zimne, chude palce ujęły moją głowę i ucałowały czoło. Po chwili już leżałam w objęciach mamy.

* * *

Ciepła dłoń dotknęła mojego ramienia, wyciągając mnie z głębokiego snu. Mruknęłam pod nosem w geście sprzeciwu, jednak osoba po drugiej stronie nie odpuszczała. Dając za wygraną uchyliłam powieki, próbując zobaczyć kto ma czelność wybudzać mnie ze snu. Pielęgniarka, stała nade mną a jej ciepła dłoń wciąż tkwiła na moim ramieniu.

-Jest tu pani w jakimś konkretnym celu? - Zapytałam sennie siląc się na miły ton. W końcu kobieta mi jak narazie nic nie zrobiła.

Pielęgniarka jednak wciąż uparcie milczała. Jej czarne oczy chłonęły widok mojej twarzy jakby bez tego nie mogła żyć. Blond włosy spływały jej po ramionach. Zauważyłam, że miała bliznę sunąca od skroni do prawego ucha. Delikatna warstwa makijażu była ledwo widoczna,a rzęsy równo pomalowane maskarą.

Zaczynałam się czuć dziwnie lecz nie niekomfortowo. W spojrzeniu kobiety nie mogłam dostrzec miłych nastawień.

Nie odwracając od niej wzroku sięgnęłam komórkę leżącą na stoliczku nocnym, kiedy jednak nie mogłam jej znaleść odwróciłam szybko wzrok w stronę miejsca, w którym powinna się znajdować. Nie było jej tam, a byłam niemal pewna, że ją tam podłączyłam do ładowania.

Owa tajemnicza kobieta bez przerwy patrzyła się mi prosto w oczy i wciąż nie zabrała dłoni z mojego ramienia. Sytuacja zaczęło mi się bardzo nie podobać, a następne słowa utwierdziły mnie w przekonaniu, że to może się bardzo źle skończyć.

-Jesteś taka podobna do ojca - Szepnęła, a mi realnie zabrakło języka w gębie. 

Rodzina Monet (inna)Where stories live. Discover now