Rozdział 10

1 0 0
                                    

Obfity deszcz uderzał, w ziemistą mogiłę tworząc wokół niej błoto. Diana z kamienną twarzą wpatrywała się w białą tabliczkę, na której zostały wyryte czarne litery, układające się w krótkie epitafium:

Madeline Woodville 
22 czerwca 1969 - 16 Stycznia 2022 
Niech miłość ta, która wśród nas żyła, nigdy nie umrze i będzie wciąż żywa.

Na pogrzeb wybrało się jakieś pół miasteczka, a przynajmniej tak wydawało się Dianie, która stała ściśnięta między dwoma mężczyznami. Na samym przodzie stał mężczyzna ze siwymi włosami do ramion związanymi w niechlujnego kucyka. Dziewczyna od razu domyśliła się, że jest on mężem Madeleine- Kylem, który stał obok trzech kobiet, najprawdopodobniej jego córkami, które miały identyczny brązowy odcień brązu i rysy twarzy co mężczyzna. 

Żadne z nich nie kryło się z płaczem. Ich łzy zdawały się mieszać z wszechobecnym deszczem i spadały na zdjęcie kobiety, które znajdowało się zaraz przed grobem. Na nim Madeleine wyglądała o wiele przyjaźniej niż na fotografii z artykułu. Jasne blond loki otaczały jej twarz, na której widniał szczery prawdziwy uśmiech- nie sztuczny, jaki często widać na pozowanych zdjęciach. Ten oto tutaj był autentyczny, który ewidentnie wskazywał na to, że kobieta musiała być w tej chwili wyjątkowo szczęśliwa. Ta myśl zasmuciła Dianę. Ciekawe czy w tamtej chwili uwierzyła, że jej życie zostanie odebrane przez jakiegoś mordercę.

Nim się oglądnęła, ceremonia dobiegła końca, i ludzie wolnym krokiem zaczęli, zmierzać w stronę swoich domów prowadząc szeptem zawzięte dyskusje. Diana jednak stwierdziła, że chciałaby jeszcze chwilę pozostać przy zmarłej, dlatego dała znać Colinowi, że do domu wróci pieszo, a następnie podeszła bliżej nagrobka, teraz już ledwie widocznej spod sterty zniczy i wieńców pogrzebowych. Stała tak przez pięć minut starając się dostrzec w twarzy kobiety wskazówkę dotyczącą jej śmierci, aż nagle obok niej wyrósł mężczyzna, którego Diana uznała za Kyla. Początkowo na jego widok dziewczyna się przestraszyła, gdyż kompletnie nie usłyszała, tego jak się do niej zbliżał. Gdy jednak stałam, obok niej cała panika opuściła jej ciało.

— Spokojnie nie zamierzałem cię wystraszyć — odparł, starzec widząc reakcję dziewczyny — po prostu… jakoś ciężko wrócić mi,  do domu wiedząc, że jej tam nie zastanę i chciałem jeszcze chwilę tutaj zostać.

— Nie musi się Pan tłumaczyć. Rozumiem i bardzo współczuje Panu straty.

Chwilę potem nastąpiła niezręczna cisza, którą przerwały słowa mężczyzny skierowane bardziej do siebie niż do Diany:

— Madeleine była, najlepszym co mnie w życiu spotkało. Poznałem ją gdy oboje byliśmy zagubionymi, którzy swoją przyszłość widzieli w ciemnych barwach, aby ostatecznie razem wyjść z życiowego dołka i stanąć ramię w ramię z tym zepsutym światem.

— Widzę, że Pańska żona wiele dla Pana znaczyła.

— Tak. Zakochać się tak można tylko raz, a miłość moja i Madeleine była wyjątkowo piękna. I tobie również tego życzę.

— Mam nadzieję, że kiedyś się tego doczekam.

— Jesteś jeszcze młoda, na moje oko masz mniej niż dwadzieścia lat. Po trzydziestu latach małżeństwa mogę ci powiedzieć tylko jedno: miłość jest wtedy kiedy dajesz człowiekowi wolność wyboru, a on za każdym razem wybiera ciebie — odparł, wskazując na dziewczynę palcem.

Diana miała ochotę jeszcze coś powiedzieć, lecz nagle w ich stronę podeszł mężczyzna w krótkich czarnych włosach, i niebieskich oczach.

— Hej tato, może byśmy pojechali już do domu? Niedługo będzie ciemno i będę musiał położyć Lily do snu. Co ty na to, aby jeszcze jutro tu przyjechać ?

Mój drogi pamiętnikuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz