Rozdział 2

38 12 27
                                    

Słońce dopiero zaczynało wschodzić, gdy Diana siedziała na stołku barowym, popijając swoją ulubioną czarną kawę. Za półtorej godziny będzie skazana na siedzenie w szkolnej ławce, wśród ludzi których pierwszy raz widzi na oczy. Na tę myśl od razu traciła chęci do wychodzenia z domu. Z doświadczania wiedziała, że wzbudzi zainteresowanie swoich rówieśników. Diana jednak wiedziała, że na pewno nie będzie się nikomu podlizywać, aby zdobyć znajomych. W sumie to nawet jej nie zależało, aby ktokolwiek ją polubił. Równie dobrze mogła spędzić swoje ostatnie dwa lata w liceum samotnie. Gdy dziewczyna wypiła całą zawartość swojego kubka i miała zamiar go umyć, usłyszała czyjeś ciężkie kroki zmierzające w stronę kuchni. Początkowo sądziła, że to jej mama, lecz zamiast niej, ujrzała w progu drzwi szczupłą męską sylwetkę, z kręconymi włosami.

— O siema, szybko wstałaś — odparł, idąc do szafki, z której wyciągnął szklankę i nalał sobie do niej wody.

— To samo mogłabym powiedzieć o tobie.

— Ja zawsze wcześnie wstaje. Jakiś taki ze mnie ranny ptaszek.

— Chyba taki nie do końca. Jak przyjechałeś do mnie na święta, to twój ojciec o jedenastej siłą cię z łóżka wyciągnął.

— Ee tam to była jednorazowa sytuacja, a zresztą do szkoły jedziemy razem, no nie? Bo jak nie chcesz, to możesz jechać autobusem.

— Wolę jechać z tobą. — odparła po chwili zastanowienia. — Jak chcesz, z powrotem mogę prowadzić.

Oboje prowadzili jeszcze chwilową niezobowiązującą rozmowę, aż Diana postanowiła powrócić do swojego pokoju. Skoro i tak miała, chwilę czasu uznała, że wykorzysta ją na czytanie. Ze swojej półki ściągnęła ostatnią czytaną lekturę, i zatopiła się w jej świecie. Nim się jednak oglądnęła, godzina minęła w mgnieniu oka i dziewczyna ruszyła w stronę wyjścia.

— Miłego dnia w nowej szkole Diano! — odparła jej mama z kuchni, gdy ta ubierała buty.

— Dzięki — odparła. Może i była na nią zła, lecz nie potrafiła się gniewać długo na ludzi, na których jej zależało.

Potem pobiegła w stronę auta stojącego na podjeździe i usiadła na siedzeniu obok Colina. Auto odpaliło dopiero za 3 razem, choć Diana była pewna, że z podwórza nie wyjadą wcale.

— Ten stary gruchot ledwo co chce odpalać — zaśmiał się Colin. — Stresujesz się nową szkołą?

— Nie, w sumie to mam w to wywalone. Nie będziesz miał nic przeciwko gdy zapalę?

— Nie przeszkadza mi to.

Diana wiedz wyciągnęła z kieszeni swoją paczkę Marlboro i szybko odpaliła jednego.

— Nie wiedziałem, że palisz.

— No...zdarza mi się. Zresztą ty jeszcze wiele rzeczy o mnie nie wiesz - odparła, ze śmiechem zaciągając się dymem.

— A ty palisz?.

— Okazjonalnie. Gram w szkolnej drużynie koszykarskiej, wiedz staram się dużo nie palić.
Rozmawiali tak jeszcze przez chwilę, aż oczom Diany ukazał się ogromny gmach szkoły.

— No i jesteśmy na miejscu. Co masz pierwsze?.

— Biologię w 104.

— Dobra, jak lekcje się skończą, to czekaj na mnie obok auta ok?

Dziewczyna pokiwała mu głową na zgodę i zaraz potem chłopak odszedł w stronę niedaleko stojącej grupki chłopaków. Dianie wiedz nie zostało nic innego, jak wejść do środka budynku.

Mój drogi pamiętnikuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz