Rozdział 1

106 14 54
                                    

Widoki za oknem posuwały się wraz z pędzącym samochodem. Diana wpatrywała się w nie ze znudzeniem, nie mogąc doczekać się końca drogi. Gdy jednak sobie uświadomiła, czym jest koniec drogi, wolała już, aby ona nigdy się nie kończyła. Ze swoją nową przyszywaną rodziną widziała się raptem dwa razy. Raz na halloween, a drugi: na święta Bożego Narodzenia. To właśnie wtedy ona i jej przyszywany brat Colin dowiedzieli się, że ich rodzice chcą po nowym roku razem zamieszkać. Na te słowa Diana o mało nie wypluła soku, który aktualnie piła. Nie miała żadnej ochoty zamieszkać, z ludźmi których ledwo co znała i sprawiać, że jej życie tak raptownie się zmieni.

- Już prawie jesteśmy na miejscu!

- krzyknęła matka, która siedziała za kierownicą.

Diana na te słowa burknęła pod nosem. Od czasu, gdy dowiedziała się, o przeprowadzce starała się jak najmniej rozmawiać z matką.

- Oj nie przesadzaj już, przecież tyle razy to przerabiałyśmy - odparła tym razem ostrzejszym tonem.

- Co nie oznacza, że nie mam wprawa się na ciebie złościć. Dalej nie rozumiem, jak mogłaś sądzić, że będę zadowolona z tego, że tydzień przed raczysz mnie powiadomić o tym, że przeprowadzamy się, do ludzi, których prawie nie znam.

- Kiedyś i tak by to nastąpiło. Przecież całe życie bym się nie spotykała po kryjomu z Williamem.

- No ale...

- Koniec dyskusji! - odparła ostro Emily. - Pamiętaj, że jeżeli ci coś nie pasuje, zawsze możesz wrócić do ojca.

Na te słowa dziewczyna już nie odpowiedziała. Wiedziała, że dalsza dyskusja nie ma sensu, więc reszta drogi minęła im w ciszy, aż wreszcie ku oczom Diany wyrósł znak z napisem Mexgram, a za nim pierwsze budynki miasteczka. W tle rozciągały się hektary lasów i pól, które aktualnie były przykryte pod grubą warstwą śniegu. Nim się dziewczyna oglądnęła, jej matka wjechała na posesję jednego z domów.

- Jesteśmy na miejscu. Bierz swoje rzeczy i wysiadaj.

Diana bez słowa wykonała polecenie swojej rodzicielki. Gdy z bagażnika wyciągała swoją walizkę, kątem oka dostrzegła, jak z domu wychodzi William, aby przywitać się z Emily.

- Może ci pomóc? - zapytał, gdy Diana przeszła obok niego ciągnąć za sobą walizkę, a w drugiej ręce trzymając ciężką torbę.

- Nie, nie trzeba dam radę - odparła mu, i wolnym krokiem zmierzała w stronę drzwi wejściowych, z których zaraz wybiegł golden retriever.

- Cześć Pluto - odparła, głaszcząc psa po głowie. - Od teraz będziemy mieszkać razem - dodała, a zaraz potem pies pobiegł w stronę Wiliama.

Ceglany dwupiętrowy budynek, sprawiał wrażenie na dość wiekowy. Jego przednia ściana była pokryta bluszczem, który ledwo co nie nachodził na wielkie okna z brązowymi framugami. Mimo jednak to wydawał się duży i przestronny, co ucieszyło dziewczynę.

- Twój pokój to jest ten na górze po lewej - krzyknął William z podwórza.

Dziewczyna zgodnie z jego wskazówkami udała się na górę i trafiły do sypialni ze ścianami w kolorze pudrowego fioletu i szarym. Oprócz tego pokój niczym szczególnie się nie wyróżniał. Diane jednak ucieszył fakt, że znajdował się w nim regał na książki, na którym na pewno zmieści się jej cały księgozbiór. Nie spędzając w pomieszczeniu więcej czasu, ponownie skierowała się w stronę auta, aby przenieść resztę swoich rzeczy. Gdy jednak znalazła się na podwórzu, zauważyła, że w stronę domu zmierza Colin. Jego brązowe włosy falowały na wietrze, gdy nagle znalazł się obok niej.

- O siema. Nie wiedziałem, że tak szybko przyjedziecie, pomóc ci? - odparł, wskazując, na trzymany w jej rękach karton.

- Nie dzięki, nie trzeba dam radę - odpowiedziała mu, i między nimi wyrosła niezręczna cisza.

Chłopak nie wiedząc, jak ją przełamać, odparł, że jakby potrzebowała pomocy, to będzie kręcić się po domu, na co Diana mu przytaknęła. Dziewczyna jednak nie rozumiała, w czym potrzebowałaby pomocy. Przy rozpakowywaniu rzeczy? A może przy wkładaniu ubrań do szafy? Sama jednak stwierdziła, że nie zamierza stać tutaj dłużej jak kołek, bo w im szybciej upora się z rozpakowywaniem, tym szybciej będzie mieć to z głowy.

Kolejną więc godzinę spędziła na rozstawianiu po kątach dekoracji, układaniu ubrań, i książek na półce. W tle leciała Marry On A Cross włączona z telefonu, dzięki czemu cała praca szła jej szybciej. To była jej już druga przeprowadzka w życiu. Gdy to sobie przypomniała, zaśmiała się cicho. Niektóre rzeczy pochodziły z jej pierwszego domu, jak np. ogromny pluszowy miś, do którego gdy, była, mała lubiła się przytulać. Mimo że ma siedemnaście lat, ma do niego ogromny sentyment, i w życiu by go nie wyrzuciła. Czasami patrząc na niego nadal czuła, się jak ta sześcioletnia dziewczynka, którą była, gdy ten pluszowy przyjaciel był jej całym światem. Z rozmyślań jednak wyrwał ją dźwięk pukania.

Chwilę potem we framudze drzwi stanęła we własnej osobie jej matka:

- Chodź na obiad. Od rana nic nie jadłaś.

- Nie sądzisz, że osiemnasta godzina, to trochę za późno jak na obiad?

- W każdym razie, choć na obiadokolację.

Dziewczyna już miała powiedzieć, że zje później, gdy jej żołądek dał o sobie znać. Podłużnie wiedz zeszła do salonu, gdzie przy stole siedział William. Dziewczyna zastanawiała się, gdzie jest Colin, ale najwyraźniej nie miał ochoty jeść z nimi.

- I jak Diano zdążyłaś się już rozpakować?

- Jeszcze nie całkiem, ale już niewiele mi zostało.

- To dobrze. Podoba ci się pokój?

- Tak. Ładny ma kolor ścian.

- Cieszę się, od twojej mamy dowiedziałem się, że fiolet to twój ulubiony kolor, stąd też postanowiłem, że przemaluje te ściany z zielonego na fioletowy.

- To miłe, dziękuję - odparła, gdy nabijała na widelec kawałek kurczaka.

- O Jezu jakie to dobre! - odparła, delektując się smakiem.

- A dziękuje, przepis pochodzi od mojej babci która...

I tak oto do końca posiłku Diana słuchała opowieści o tym, jak William nauczył się przyrządzać kurczaka. Dziewczyna była zdziwiona, że jedno danie może mieć tak długą historię. Gdy posiłek dobiegł końca, pomogła mamie przy zmywaniu i znów udała się do swojej sypialni. Tam, widząc, że cały korytarz zalewa się mrokiem, założyła na uszy słuchawki i wyciągnęła z szuflady paczkę Marlboro. Szybkim ruchem otworzyła okno i gdy usiadła, na parapecie odpaliła trzymanego w ręce papierosa.

Zimny wiatr owiewał jej twarz, a przed jej oczami roztaczał się krajobraz domów, w których migotały światła, a za nimi ciemne lasy. Papieros był tym, czego potrzebowała po całym tym zamieszaniu, i nieznanym jakie czekało ją w tym miasteczku. Zaciągając, się dymem przypomniała sobie, aby nastawić budzik do szkoły. Z niechęcią wiedz zrobiła to i po półgodzinnym siedzeniu na parapecie poszła do łóżka spać.

Mój drogi pamiętnikuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz