Rozdział 7.

56 11 4
                                    

Powoli wstała ze szpitalnego łóżka z pomocą przerażonego i zmartwionego Michaela.

- Na pewno nic jej nie jest? Wszystkie badania mają pozytywne wyniki? - wypytywał gorączkowo lekarza.

- Tak, proszę się uspokoić. Wszystko jest w porządku.

Odetchnął z ulgą, splótł ich palce razem i przyciągnął dziewczynę do swojego torsu. Mężczyzna opuścił salę zostawiając ich samych.

- Tak bardzo się martwiłem, gdy straciłaś przytomność - wyszeptał w jej włosy, łamiącym się głosem.

- Hey, Mikey, wszystko jest w porządku - uśmiechnęła się smutno. - Chodźmy już do domu.

Pokiwał głową, posadził dziewczynę z powrotem na łóżku, włożył buty na jej nogi i zawiązał sznurówki, pytając czy nie zrobił tego za mocno. Troszczył się o nią, jak o największy skarb świata, którym właśnie była. Bo co miał prócz niej? Matkę alkoholiczkę? Dom, do którego nie cierpiał wracać? Odrzucenie ze strony wszystkich ludzi?

Wyprowadził Vivienne z budynku, którego oboje od dziecka nie lubili. Wsiedli do samochodu jej brata, który zaczął wypytywać czy wszystko w porządku. Gdy niebieskooka otworzyła usta, by coś powiedzieć, Michael od razu uspokoił starszego od siebie chłopaka, mówiąc że wszystko jest jak być powinno i ostrożnie przytulił ją do siebie.

Po kilku minutach drogi Mike i Vivienne zauważyli, że nie jadą w stronę domu.

- Will, gdzie jedziemy? Mama będzie się martwić - powiedziała zaniepokojona. - Jest późno.

- Nie będzie, wie - uśmiechnął się lekko w lusterku do siostry.

Dziewczyna z powrotem usadowiła się na miejscu i wtuliła w ciemny materiał bluzki Michaela. William włożył do odtwarzacza jedną z ich ulubionych płyt pobazgraną różnymi nazwami zespołów, a przede wszystkim imionami dwójki najlepszych przyjaciół. Całą drogę śpiewali. Były mocne, ostre kawałki, które nagrał Michael oraz spokojniejsze, mniej rockowe, nagrane przez Vivienne.

Gdy dojechali na miejsce, niebo było już granatowe, usłane gwiazdami. Duży księżyc mocno odbijał światło, dając piękny blask. Will zaparkował samochód na wzgórzu, między drzewami. Nastolatkowie wysiedli z auta, z podziwem wpatrując się w zapierającą dech w piersiach panoramę miasta. Zielonooki owinął ramię wokół jej pasa, przyciągając ponownie do siebie. Oparł podbródek o czubek jej głowy z małym uśmiechem wpatrując się w rozświetlone, nocne życie Sydney.

W międzyczasie Will wyciągnął z bagażnika gruby koc. Rozłożywszy go przed maską auta spojrzał na dwójkę nastolatków. Był niesamowicie szczęśliwy, że jego mała siostrzyczka nie jest sama w tych najtrudniejszych chwilach. Że ma kogoś, kto może ją pocieszyć, być przy niej dnie i noce. Wiadome, że jeśli nie byłoby Michaela, on byłby przy niej cały czas. Jednakże nie dawałby jej takiego rodzaju miłości oraz szczęścia jakie daje jej ten szalony, co chwila farbujący włosy chłopak. Will Bez słowa wdrapał się na dach wozu i położył na blasze, wzdychając głęboko.

Farbowany blondyn usiadł z Vivienne na kocu, opierając się plecami o przód samochodu. Dziewczyna oparła się o jego klatkę, zaś on owinął znów ramiona wokół niej, całując w głowę.

- If I die young, bury me in satin - zanucił cicho pod nosem.

- Lay me down on a bed of roses.

- Sink me in the river at dawn.

- Send me away with the words of a love song - wyszeptali razem.

Łzy zaczęły powoli płynąć po jej bladych policzkach, gdy chłopak sam kontynuował śpiew:

- Lord make me a rainbow, I'll shine down on my mother
She'll know I'm safe with you when she stands under my colors, oh and
Life ain't always what you think it ought to be, no
ain't even grey, but she buries her baby.

- Michael - szepnęła. - Proszę.

Chłopak natychmiast ucichł. Wiedział, że słowa tej piosenki sprawiają jej ból, ale wiedział także, że chciała by ją zaśpiewał. Była piękna, wyzwalała ją od strachu przed tym, co miało się zdarzyć za kilka dni.

Starł ciepłe łzy z jej skóry, szczelniej owinął ramionami, wpatrując się zaszklonymi oczami w powoli gasnące miasto.

Czas mijał, powieki niebieskookiej robiły się coraz cięższe. W końcu mocne światło gwiazd oraz ciche nucenie jej przyjaciela utuliły ją do snu.

Michael nakrył ją swoją bluzą, po czym wniósł do auta, bardzo ostrożnie kładąc na siedzeniach. Usiadł na jednym z miejsc, kładąc sobie jej głowę na kolanach. Podczas jazdy głaskał spokojnie jej włosy. Spojrzał na zegarek. Niewiele przed północą.

- Proszę, nie pozwól, by umarła bez uśmiechu - szepnął Will po długiej ciszy.

- Nigdy.

___________________________
Yay, no to nareszcie jest rozdział *-*
Szczerze? Jestem z niego nawet zadowolona. Wiadomo, nie było żadnych zwrotów akcji, ale to spokojne, przeurocze i smutne opowiadanie, więc nie liczcie na nie.
Zaraz wezmę się za następny, a przynajmniej spróbuję.
Postaram się go wrzucić za mniej niż tydzień.
Kocham was. Czytajcie, gwiazdkujcie, polecajcie, komentujcie.
Pa kochani ❤

Disease || M. CliffordOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz