Rozdział 6

95 20 73
                                    

Gdy kilka dni później do komnaty Liel przyszły szwaczki i służące, księżniczka wiedziała już, że będzie miała przekichane. Pracownice od razu wcisnęły ją w niewyobrażalnie niewygodną suknię koloru ecri, która była tak ciasna, że Liel ledwie łapała oddech.

Jej krwistoczerwone włosy zostały mocno upięte za pomocą małych perełek i grzebieni, a na szyi księżniczki spoczęła lśniąca kolia. Liel wygładziła materiał sukni i lekko się krzywiąc, wcisnęła na stopy niewygodne szpilki, od których od razu zaczęły boleć ją stopy.

— Będzie księżniczka pięknie wyglądać — powiedziała jedna z krawcowych i uśmiechnęła się do jej odbicia w lustrze. — Książę Herman z pewnością pokocha księżniczkę od pierwszego wejrzenia.

Liel z trudem powstrzymała się od przewrócenia oczami. Zamiast tego przywołała na twarzy fałszywy uśmiech i teatralnie wygładziła dłonią poły sukni.

— Tylko te paznokcie... — mlasnęła z niezadowoleniem Leila, która chwilę temu robiła Liel makijaż. Złapała księżniczkę za dłoń. — Nie miała księżniczka innego lakieru? Obawiam się, że książę Herman mógłby pomyśleć, że jest księżniczka zbyt wulgarna i wyuzdana, jak na czystą, niepokalaną dziewicę, następczynię tronu.

— Och, zostawcie ją — żachnęła się Cassandra i wpięła jej we włosy białą różę, która pięknie kontrastowała z jej wściekle czerwonymi włosami. — Przynajmniej nie wygląda, jak każda, stereotypowa księżniczka.

Liel musiała ugryźć się mocno w język, aby nie wybuchnąć śmiechem.

Czystą, niepokalana dziewica, następczyni tronu.

Frendryn dawno nie słyszała takich głupot. Oczywiście jej życie miłosne było zagadką dla jej rodziców i poddanych tak samo, jak to, czym zajmowała się po nocach. Bo Liel już od dawna nie była tą czystą i grzeczną dziewczynką.

Liel swój pierwszy raz przeżyła, mając siedemnaście lat. Było to rok po dołączeniu do Gildii Zabójców Laurenta. W Gildii miała naprawdę w czym wybierać i przebierać, a trzy lata temu poznała tam niejakiego Aresa. Chłopak od razu wpadł jej w oko. Spędzali razem dużo czasu na treningach i podczas wart. Ares dotrzymywał jej towarzystwa i był jednym z niewielu mężczyzn w gildii, który nie naśmiewał się z niej i nie patrzył na nią pobłażliwie za każdym razem, gdy wchodziła na salę treningową. Większość facetów w gildii na początku nie traktowała Liel poważnie. Wszyscy jej ustępowali i nie usiłowali się z nią kłócić czy wdawać w zbędne dyskusje, bo uważali ją za słabą, młodą, głupią i niewyuczoną. A w dodatku była jedyną kobietą. Jedynie Ares traktował ją na równi z sobą. Nie oszczędzał jej podczas sparingów. Nie rzucał w jej kierunku sprośnych tekstów, a przede wszystkim, nie patrzył się bezczelnie na jej tyłek. Cóż, a nawet, jeśli to robił, to był na tyle dyskretny, że Liel tego nie zauważyła.

Co prawda mogło to wynikać z tego, że oboje byli wówczas najmłodsi w Gildii Laurenta, ale tak, czy inaczej, Liel od razu dostrzegła w Aresie kogoś więcej, niż zwykłą, napakowaną maszynę do zabijania. Tak samo, jak on widział w niej kogoś więcej niż tylko pierwszą lepszą laskę do zaciągnięcia do łóżka.

Ares był przyjacielem Liel. Przez wiele miesięcy razem trenowali. Stali się swoimi bratnimi duszami, aż w końcu kimś więcej. Żadne z nich nigdy nie chciało nazwać po imieniu tego, co do siebie czuli, jednak Liel wiedziała, że te kilka lat temu straciła miłość życia. To właśnie z Aresem przeżyła swój pierwszy raz. Było to w chaotycznych warunkach, w zbrojowni, gdzie metal mieczy i groty strzał uciskały ich w skórę na każdym kroku. Jednak Liel nie żałowała. Mimo że po wszystkim miała na ciele pełno zadrapań, a Aresowi pozostała blizna na biodrze.

Zabójczyni w KoronieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz