Rozdział 3

87 21 4
                                    

Liel nie pamiętała, kiedy ostatnio tak szybko biegła w kierunku Gildii. Czuła się, jakby każda sekunda zwłoki tylko przybliżała ją do jakiegoś dziwnego upadku, któremu nie mogła zapobiec.

Skakała po dachach, cicho i zwinnie, niczym kot, w głowie mając tylko słowa młodszego Majora.

Gdy w końcu wpadła przez okno gabinetu Laurenta, odetchnęła ciężej. Jej szef od razu zerwał się z krzesła i sięgnął po miecz, gotowy zaatakować, jednak, gdy zdał sobie sprawę, że przed nim stała jego uczona, opuścił broń i zmroził Liel spojrzeniem.

Czerwonowłosa strzepnęła z ramienia niewidoczny pyłek i uśmiechnęła się kwaśno do szefa.

— Na boga, Liel, ja rozumiem wszystko, ale nie od tyłu.

Księżniczka zachichotała i usiadła na brzegu biurka. Na jego blat rzuciła zakrwawiony nóż. Laurent spojrzał na niego i uniósł brwi.

— Mylę się, czy facet, którego miałam załatwić, to Brevdown Major? — zapytała słodko i melodyjnie, nie patrząc na szefa.

— Zgadza się. — Pokiwał głową i splótł ramiona na klatce piersiowej. — Coś nie tak? Nie zabiłaś go?

— Nie — cmoknęła niezadowolona i zarzuciła nogę na nogę.

Laurent ściągnął niezadowolony brwi i smagnął Liel ostrym spojrzeniem. Liel wiedziała, że nie był z tego powodu zadowolony, dlatego pospieszyła z wyjaśnieniami.

— Otóż sprawa wygląda tak, że wspomniany Brevdown Major, którego miałam zaciukać, jest s y n e m nijakiego Lucasa Majora, który należy do gwardii mojego ojca.

Szok, jaki malował się na twarzy Laurenta, był wręcz nie do opisania. Liel o mało nie parsknęła śmiechem. Zeskoczyła zgrabnie z biurka i zaczęła wyjmować wszystkie noże i sztylety z kombinezonu. Laurent ani drgnął. Wyglądał na nieco zażenowanego.

Liel wiedziała, że jej szef nienawidził się mylić. Wszyscy w Gildii uważali go bowiem za ideał i wzór do naśladowania i każde potknięcie i pomyłka niezwykle go dołowały i w jego własnych oczach, zaniżały jego pozycję. Liel jednak tak nie uważała. Laurent miał dopiero dwadzieścia pięć lat i mimo że był świetny w tym, co robił, nie był idealny. Nie miał zbyt wielu lat doświadczenia, jak ci wszyscy najwięksi wojownicy. I to go mierziło, bo chciał zawsze świecić przykładem dla swoich uczonych. Cóż, dla Liel nie miało jednak znaczenia to, co mówili i myśleli o nim inni, albo nawet on sam. Księżniczka przez te lata wyrobiła sobie o nim zdanie – poznała go jako nastolatka i wiedziała, jakim był człowiekiem. I żadne, nawet te największe wpadki nie mogły tego zmienić.

— Na boga, Laurent, oddychaj, bo jesteś cały blady — zachichotała i zeskoczyła z biurka. Podeszła do szefa i poprawiła kołnierz jego kombinezonu. — Po prostu nie należy wypatroszyć ziółka  Brevdowna, a jego ojca – Lucasa, kłamliwego gwardzistę, który zatruwa powietrzę w moim pałacu.

Laurent delikatnie drgnął i w ciągu sekundy przywdział zawadiacki uśmiech na usta. Wyminął księżniczkę i w oka mgnieniu rozłożył na biurku mapy. Zaczął uważnie je studiować, a Liel w skupieniu przyglądała się ruchom jego mięśni pod czarnym, skórzanym kombinezonem.

Księżniczka przestąpiła z nogi na nogę i zarzuciła włosy na jedno ramię.

Laurent westchnął i ścisnął koniec nosa. Uniósł głowę i spojrzał w sufit. Przesunął językiem po policzku i w końcu wbił wzrok w swoją uczoną.

— Będziesz potrafiła pogadać z ojcem na ten temat w taki sposób, żeby nie domyślił się kim jesteś i dla kogo pracujesz?

Liel rozszerzyła lekko oczy, wyraźnie zaskoczona pytaniem szefa.

Zabójczyni w KoronieWhere stories live. Discover now