Rozdział 4

97 21 7
                                    

Od ogłoszenia Lucasa Majora królewskim zdrajcą minął tydzień. Przez ten cały czas mieszkańcy zamku chodzili struci i przerażeni (mimo zapewnień króla o ich bezpieczeństwie). Liel bardzo ciążył ten widok. Nienawidziła bezsilności i denerwował ją fakt, że musiała siedzieć cicho. Zwłaszcza gdy słyszała rozmowy dzieci zamieszkujących jej królestwo, które obawiały się o swoje życie. Miała wtedy ochotę je przytulić i wyznać, że była zabójczynią, która potajemnie co noc patrolowała zamek i szkoliła się, aby chronić swoich poddanych. Nie mogła się jednak na to zdobyć, bo wiedziała, że oznaczało to ogromne kłopoty. Zarówno dla niej, dla królestwa, ale przede wszystkim dla Laurenta, który mógłby zostać oskarżony o knucie za plecami i zatrudnienie księżniczki jako zabójczyni.

Liel nawet nie chciała myśleć, jak surową cenę oboje by za to zapłacili.

Dlatego przez ostatni tydzień, gdy pod osłoną nocy uciekała do Gildii Zabójców, zachowywała szczególną ostrożność. Przed wyjściem codziennie sprawdzała rozpiskę wart albo podpytywała o to strażników przy jej komnacie, bądź ojca. Z tym ostatnim musiała jednak uważać, gdyż król zaczął wypytywać o jej ciekawość. Zwłaszcza że Liel nigdy nie interesowała się zmianami przy jej pokoju.

Tak, czy inaczej, czuła się w coraz to większym obowiązku, aby chronić swój lud.

Po rozpoznaniu sprawy Lucasa Majora, rozpatrzeniu wszystkich za i przeciw, ojciec Liel i Bryce jednoznacznie stwierdzi, że jedynym słusznym rozwiązaniem będzie skazanie Lucasa na ścięcie. Tak też się stało. Kilka dni po wydaniu wyroku, gdy Lucas został przeniesiony do królewskich więzień, jego głowa potoczyła się po marmurowej kostce zamku, a rozpacz jego bliskich nie miała końca. Jego syn – Brevdown, zaraz po zabiciu ojca, wyjechał z zamku i opuścił państwo. Nie mógł, ale i nie chciał zostawać w miejscu, w którym zginął ostatni członek jego rodziny.

Zresztą, William też nie zniósł tego najlepiej. Musiał bowiem skazać na ścięcie swojego najlepszego gwardzistę i przyjaciela. Od kilki dniu chodził zamyślony i większość decyzji pozostawiał swojej żonie. Czego nigdy nie miał w zwyczaju robić. Liel i jej matka były bardzo tym zaniepokojone, jednak nie drążyły tematu. Miały nadzieję, że William wkrótce pogodzi się z zaistniałą sytuacją i zrozumie, że tak należało postąpić.

Liel mimo wszystko czuła się z tym źle. Nienawidziła, gdy konieczne było skazanie kogoś na śmierć. Owszem, zdrajcy i krętacze mieli w jej mniemaniu osobne miejsce w piekle, jednak za każdym razem po zabiciu jakiegoś przestępcy, jeszcze przez wiele tygodni czuła na języku smak popiołu.

Księżniczka miała nadzieję, że sprawa, przez którą została wezwana do głównej komnaty, miała coś wspólnego z niepokojem, który zapanował w królestwie. Sama przez wiele nocy, nawet podczas treningów, usiłowała wymyślić jakiś sposób, aby jej poddani znów poczuli się pewnie i bezpiecznie. Nie chciała, aby okazało się, że w królestwie grasował kolejny przestępca.

Liel poprawiła różową suknię, która tak cholernie gryzła się z jej czerwonymi włosami, że księżniczka miała ochotę ją z siebie zedrzeć. Niestety, gdy zeszłej nocy Liel uciekała do Laurenta, zahaczyła skrawkiem materiału o nóż, który rozciął jej zieloną suknię. Królewskie krawcowe nie zdążyły uszyć jej nowej kreacji, dlatego musiała się zadowolić tym, co miała w szafie – bufiastą, różową sukienką, która niemiłosiernie działała jej na nerwy. Przez całą drogę do Sali tronowej Liel robiła wszystko, byle tylko nie patrzeć na siebie w odbiciu żyrandoli i złotych zdobień znajdujących się na ścianach.

Księżniczka minęła nowych gwardzistów pilnujących głównej komnaty i przywitała się z nimi skinieniem głowy.

— Wasze wysokości już na księżniczkę czekają — oznajmił jeden z nich, patrząc w przestrzeń.

Zabójczyni w KoronieWhere stories live. Discover now