Rozdział 5

92 22 50
                                    

Liel z gracją pokonywała kolejne kilometry, wiele razy zatrzymując się, aby porozmawiać bądź przyjąć gratulacje z powodu zaślubin. Mieszkańcy Oriona skutecznie ją spowalniali i Liel z każdą sekundą coraz bardziej miała ich wszystkich dość.

Starała się uśmiechać i udawać, że wcale nie szła właśnie do miejsca, z którego zapach śmierci było czuć na kilometr, jednak było to ciężkie, zwłaszcza gdy kilka kilometrów od Gildii jeden z poddanych rzucił się jej na szyję i zaczął błagać o poświecenie mu chwili i zdobycie podpisu. Liel z reguły nie odmawiała, jednak naprawdę się jej spieszyło i miała już tak dość ludzi, że ledwo udało się jej powstrzymać od wyjęcia noża i wbicia go w tętnicę poddanego.

— Czy jaśnie księżniczka wie już coś o mężczyźnie, którego ma poślubić? — rzucił jeden z nich.

Liel jednak go zignorowała i z uniesioną głową szła przed siebie.

Na Sargona Heliana, niech mnie ktoś stąd zabierze... — pomyślała i zacisnęła dłonie w pięści. — Laurent, zabiję cię, że zbudowałeś tę gildię tak daleko.

Liel w końcu przystanęła i odwróciła się do grupki poddanych, która nie odstępowała jej na krok. Odchrząknęła i przybrała maskę życzliwości i ciepła. W środku jednak czuła rozlew krwi i ogień palący jej żyły.

— Z ogromną radością odpowiedziałabym wam na zadane pytania, jednak nie mogę się na to zdobyć — westchnęła z udawaną życzliwością. — Jako księżniczka, niestety nie mogę ujawniać żadnych szczegółów, dopóki nie zrobią tego król i królowa Oriona. Na wszystkie pytania dotyczące zaślubin odpowiedzą dopiero moi rodzice i ja sama, gdy zostanie mi udzielona na to zgoda. — Wygładziła teatralnie suknię. — Niemniej zapewniam, że moje zaślubiny wzmocnią pozycję królestwa i zapewnią nam dobrobyt na kolejnych kilka dekad.

Tłum wzniósł okrzyk radości i dopiero wtedy księżniczka została przepuszczona przez korytarz poddanych, którzy machali jej na do widzenia tak długo, aż nie zniknęła z zasięgu ich wzroku.

— Pierdolony Sargon Helian — syknęła, gdy zatrzymała się przy drzewie, aby rzucić suknię.

Stanowiło to nie lada wyzwanie i koniec końców, fragment sukni się rozdarł. Liel zacisnęła zirytowana zęby i o mało nie wbiła sobie z irytacji noża w serce.

— Żeś nam, kurwa przekazał królestwo — kontynuowała swój monolog, przemierzając las już w stroju zabójczyni. — Jacyś pierdolnięci królobójcy, chore układy i zjebane zaślubiny. A mogłam być sobie zwykłą dziewczyną z wioski, która zarabiałaby na życie śpiewaniem. Ale nieee... — sapnęła pod nosem, przemierzając kolejne metry. Przez ten cały czas bawiła się nożem, który obracała w palcach. — Łażę sobie do bandy morderców, którzy nawet nie potrafią porządnie gardła poderżnąć, okłamuję rodziców i przy poddanych udaję słodką księżniczkę, którą nie jestem. Wykonuje zlecenia od jakiegoś typa, który kilka lat temu wymordował całą bandę zbrodniarzy i...

Nim Liel zdążyła dokończyć zdanie, poczuła zimne ostrze, które ktoś przystawił jej do gardła.

***

W ciągu sekundy mózg Liel przestawił się na tryb ataku. Spięła mięśnie i nie dając się strachowi, zacisnęła dłoń na ręce, chyba jakiegoś mężczyzny, a drugą, jak uczył ją Laurent, pchnęła w tył, uderzając napastnika w brzuch. Broń od razu wskoczyła jej do ręki. Nim napastnik zdążył się zamachnąć, Liel odparowała jego cios, będąc zaskoczoną szybkością jego ruchów i wyprowadziła uderzenie na wysokości ramienia – idealny sposób na spowolnienie ofiary bez zadawania śmiertelnych obrażeń.

Liel jednak chybiła. Dała sobie tylko sekundę na zaskoczenie i odparowała cios. Facet był niebywale silni i czuła, jak bardzo miał wyrzeźbione mięśnie.

Zabójczyni w KoronieWhere stories live. Discover now