Prolog

260 40 104
                                    

Liel szła właśnie do sali tronowej, stukając przy tym głośno butami na wysokim obcasie. Służba krzątała się po korytarzu, królewskie kucharki uderzały garnkami, a członkowie gwardii królewskiej bez przerwy biegali to w jedną, to w drugą stronę, co chwila krzycząc głośne przekleństwa.

Niewzruszona zaś księżniczka, która była już przyzwyczajona do codzienności, z którą spotykała się każdego dnia, z wysoko uniesioną głową szła do sali tronowej, w której czekał już na nią ojciec. Liel każdego dnia musiała uczestniczyć w bardzo nudnych i bezsensownych naradach, podczas których to, często zasypiała na tronie, nie wiedząc, o co w ogóle toczy się sprawa. I była pewna, że tego dnia będzie podobnie.

Uniosła hardo podbródek, przywdziała na twarz maskę obojętności i skinąwszy dwójce strażników, stojących przy drzwiach do sali tronowej, weszła do środka, przykuwając tym samym uwagę króla. Ciemnowłosy mężczyzna ubrany w czerń opierał się wygodnie na pozłacanym tronie, przesłuchując jednego z zebranych. Gdy jednak przeniósł wzrok na córkę, na jego twarz wypłynął uśmiech.

Liel pewnie wkroczyła na podest i zajęła miejsce koło ojca, wdychają zapach piżmu i starych świec, które paliły się w każdym kącie sali. Klęczący u stóp tronu mężczyzna ani na chwilę nie odważył się unieść wzroku, tylko cały czas beznamiętnie wpatrywał się w podłogę i mocno napinał mięśnie pleców, co nie uszło uwadze księżniczki.

— Witaj, Liel — przemówił jej ojciec mocnym głosem, godnym samego króla.

Jego srebrne oczy lekko zaiskrzyły, gdy spotkały się z kocim, zielonym wzrokiem córki. Liel skinęła mu lekko głową na powitanie i na powrót spojrzała na mężczyznę klęczącego przed władcą.

— Przyszłaś w samą porę. — wymamrotał i potarł dłonią lekki zarost za podbródku. — Ten młodzieniec dopuścił się karygodnej zbrodni, jaką jest napaść na jednego z naszych strażników gwardii. — W oczach Liel błysnęła niebezpieczna iskra, gotowa zapalić całe pomieszczenie. — Teraz rozważamy, co z nim począć.

Księżniczka nie odezwała się ani słowem i tylko wpatrywała się w mężczyznę, co jakiś czas zarzucając za uszy włosy w kolorze wina.

— Czy są jakieś okoliczności łagodzące? — spytała słodkim, pełnym ciepła głosem, który nijak nie odzwierciedlał jej prawdziwego charakteru i tego, kim była naprawdę.

— Broniłem się... — wyrwało się oskarżonemu, jednak król przerwał mu gwałtownie i nakazał strażnikom pochwycić go za ramiona.

— Milcz. — Zmrużył groźnie oczy i zacisnął szczękę. — Wiemy, jak wyglądała sytuacja. Napadłeś na jednego z naszych, gdy ten próbował cię powstrzymać przed kradzieżą złota z targu. Mam rację? — Wzrok króla był nieugięty i mroczny.

— Tak — odparł po chwili i przełknął głośniej ślinę.

Atmosfera w sali stawała się coraz gęstsza, jednak Liel nie czuła się z tym niekomfortowo. Codziennie obcowała z tymi uczuciami i umiała już zamaskować wszelkie emocje i w miarę możliwości trzymać je na wodzy.

— W takim razie — wydobyła z siebie spokojny oddech — nie widzę powodu, dla którego ten młodzieniec miałby zostać uniewinniony. Chyba że — z kocią gracją zeszła powoli z tronu i uklęknęła przed mężczyzną, podnosząc placem wskazujący jego podbródek. W jej oczach błysnęło rozbawienie — masz jakieś wytłumaczenie swojego zachowania.

Klęczący przed nią oskarżony nie potrafił wytrzymać jej wzroku, dlatego szybko go opuścił, co wywołało u księżniczki cichy śmiech.

— Nie mam żadnego, Wasza Wysokość — wymamrotał tak cicho, że tylko Liel była w stanie to usłyszeć.

Zabójczyni w KoronieWhere stories live. Discover now