Śmierć. Od tamtego dnia znaczyła dla mnie tak mało... stała się codziennością od której nie musiałam już uciekać. Była tym, czego od zawsze skrycie pragnęłam... Ostatnie łzy, które pojawiły się wcześniej na moich policzkach już wyschły. Spojrzałam w oczy jednego z moich oprawców. To koniec... Dla niego. Uśmiechnęłam się niczym sam diabeł i wyjęłam zgrabnym ruchem nóż spod poduszki, który leżał tam na wypadek niebezpieczeństwa. Nie zdążył zareagować... dźgnęłam go w brzuch. Kilka kropli krwi spłynęło po rączce broni na moje nagie ciało. Zrzuciłam go z siebie i przekręciłam ostrze w jego ciele, by jeszcze choć przez chwilę widzieć jego cierpienie. Gdy mi się to znudziło, poderżnęłam jego gardło dla pewności, że jest martwy. Nadal się uśmiechałam... Wygrałam.