Siedząc w kuchni, robiąc sobie jakiś wartościowy posiłek i brnąc w międzyczasie przez kolejny odcinek ulubionego serialu, słyszę wibracje swojego telefonu.
Zabieram patelnie z gazu i biorę do ręki telefon. Automatycznie uśmiecham się widząc na wyświetlaczu imię Emmy. Szybko odbieram.
- Cześć, Emmo! Co słychać? Jak się ma Henry? Podoba mu się w Nowym Jorku? Mam nadzieję, że pamięta o tym, żeby kupić mi bajgle... - gadam, jak najęta oblizując łyżeczkę z sosu.
- Tak tak, wszystko z nami okej, ale muszę ci coś powiedzieć. - wzdycha do słuchawki, a ja aż prostuje się w miejscu i wyciszam pilotem rozmowę Chendlera i Joeya w telewizji.
- Co się dzieje?
- Znaleźliśmy syna Golda...
- To chyba dobrze, co nie?
- Tak, ale... Och, Boże! Nie wiem, jak mam to powiedzieć.
- Po prostu powiedz. Nie strasz mnie...
- Bealfire to ojciec Henrego. - mówi na jednym wdechu, a ja aż upuszczam szpatułkę z wrażenia. - Stello? Stello, jesteś tam?
- Och... Um... Tak, tak. - schylam się, by podnieść drewienko. - Ale... Wow.
- Wiem. - odpowiada mi, a po tonie jej głosu mogę stwierdzić, że jest załamana, zdenerwowana i wszystko na raz.
- Więc masz dziecko z synem Mrocznego... Niezły pasztet. To może przerosnąć nawet wybawicielkę.
- Mam milion pytań, ale teraz to bez znaczenia. Nie wiem, co robić.
- Chcesz to ukryć przed Henrym?
- Powiedziałam mu, że jego ojciec nie żyje.
- Wiem, ale bez względu na to, Henry ma prawo znać prawdę... Emmo, powinnaś to wiedzieć najlepiej. - dodaje.
- Ja chce go tylko chronić...
Podnoszę brwi stukając szpatułką o blat.
- Jego czy siebie?
Emma milczy przez chwilę.
- Ja... Nie wiem... Muszę pomyśleć.
- Okej. Dzwoń, jakby coś się działo.
- Jasne, do słyszenia.
- Pa. - odkładam telefon na blat.
Wzdycham cicho. Przeznaczenie to jednak suka.
🏹
- Gold to dziadek Henrego? - pyta David, ściskając w dłoniach kubek z herbatą.
- Tak. - kiwam głową, a Mary Margaret przełyka ślinę i kręci głową jakby nie mogła w to uwierzyć.
- Ja jestem jego dziadkiem.
- Można mieć dwóch. - wzruszam ramionami.
Ręka Davida opada na stół. Mruży oczy w zastanowieniu.
- Więc... Przybraną babcią Henrego jest Regina?
- Właściwie prababką. - poprawia go żona. - Do tego matką adopcyjną.
- Mówiłam, niezły pasztet. - biorę łyk kawy.
- Święto Dziękczynienia w naszej krainie byłoby totalną katastrofą. - komentuje mężczyzna.
🏹
Kolejny dzień minął względnie spokojnie. Właśnie jechałam ma komisariat do pracy, słuchając piosenek ulubionego zespołu i wyjąc głośno razem z wokalistą, przez co za każdym razem kiedy mijałam ludzi posyłali mi zażenowane spojrzenia. Szczerze mówiąc miałam to gdzieś, ponieważ miałam świetny humor, a to wszystko z powodu urodzin Mary Margaret i imprezy niespodzianki, którą planujemy z Davidem w barze babci. Przydałaby się nam wszystkim odrobina relaksu od tego wszystkiego. Dlatego też nie przejmowałam się limitem prędkości. Samochody i szybka jazda to było coś co kochałam bezgranicznie. To ta cudowna adrenalina, która jest nawet nie porównywalna do walki z ogrem albo olbrzymem.
Parkuję samochód, a The Weekend cichnie. Wyciągamy ze schowka wszystkie te kolorowe bajery na przyjęcia i zadowolonym krokiem idę w stronę biura.
- W cukierni powiedzieli mi, że tort będzie gotowy na szesnastą. W ogóle to miałam tam małe zamieszanie. Zamówiłam czekoladowy tort z wiśniami, bo wiem, że Mary Margaret kocha wiśnie, ale pani uparła się na truskawki, to ja że nie, bo chce wiśnie. No i wiesz, ona coś do mnie gada, a ja... - urywam w pół zdania, kiedy widzę Davida nieprzytomnego na podłodze. Wszystko, co miałam w rękach rzucam na ziemię. - David?! David?! - podbiegał do niego i poruszam jego ramieniem. Mężczyzna powoli otwiera oczy i cicho jęczy. - Co się stało?!
- Hak mnie zaskoczył. - mówi, kiedy pomagam mu wstać.
- David! - słyszymy głos Mary Margaret. Kobieta wbiega do pokoju i marszczy brwi widząc nas na podłodze. Szybko podbiega. - Och, Boże, wszystko w porządku? Co się stało? Jesteś ranny! - mówi, a mężczyzna dotyka swojej skroni, gdzie znajduje się niewielka rana.
- Hak. - mówi tylko, a mnie to nakręca. Samo wspomnienie o nim otwiera mu nóż w kieszeni. Patrzy na biurko, na którym leżała proteza dłoni. - Szukał swojego haka. Tak, z przyjemnością go zamknę. - siada na krześle.
- Nie on nam zagraża.
- Czyżby? - pyta, kiedy wyciągam chusteczkę, by mógł otrzeć krew.
- Regina i Cora szukają sztyletu Golda. - mówi.
Na samo imię matki i Cory w jednym zdaniu zaczynam czuć, jak krew mi się gotuję. Jednocześnie znowu jestem zawiedziona i czuje się zdradzona.
- Jeśli go znajdą, Cora będzie kontrolować Mrocznego...
- Albo przejmie jego moce. - wysuwam.
- I tak źle i tak nie dobrze.
- Trzeba zadzwonić do Golda. - wyciągam telefon z kieszeni.
- Próbowałam. Wysłałam wiadomość.
- Musimy działać. - mówi David.
- Zyskamy na czasie.
- Jak?
- Regina nigdy nie ufała matce. Zasieje w niej ziarno niepewność. - odpowiada.
- Uwierzy ci? - pytam.
- Wystarczy, że mnie wysłucha. Wiem co robić.
🏹
- Nareszcie! - mówię odbierając telefon. Rodzice i Błękitna patrzą na mnie. - Zostawiłam ci milion wiadomości! Powiedział ci gdzie ukrył sztylet?
- Tak. Na wieży zegarowej za wskazówką. Pospieszcie się, Cora i Regina nie mogą go dostać.
- Jasne. - rozłączam się. - Musimy się szybko dostać na wieżę zegarową. - mówię, a Mary Margaret i David kiwają głową.
Szybko biegniemy w kierunku biblioteki. Wchodzimy do windy, która zabiera nas na górę. Przez cały czas mogę myślę tylko o tym, że musimy zdążyć przed matką i Corą. Gdy winda zatrzymuje się, biegnę schodami do góry, a oni za mną.
Podchodzę do wielkiej tarczy i przesuwam dłońmi po szybie, by wyczuć, który z kawałków jest tym ruchomym. W końcu udaje mi się ściągnąć kawałek szyby. Wkładam rękę w zegar i uśmiecha się, czując rękojeść sztyletu.
- Jest. - wyciągam go.
- Zmyślna kryjówka. - komentuje David.
- Rzeczywiście. - kiwam głową i podaje mu własność Golda.
- Udało się. - Mary Margaret zabiera sztylet.
- Tak, Mroczny zostanie sługą. - dodaje mężczyzną.
- Owszem. Pytanie czyim. - słyszę ten spokojny głos, od którego mam ciarki.
Cora i Regina pojawiają się w obłokach fioletowego dymu tuż przed nami. Na widok matki, serce przestaje mi pracować. Nie wiedziałam jej od czasu tej afery z Archim, a teraz ona stoi tu przede mną chcąc odebrać sztylet Rumpelsztyka, by zniszczyć naszą rodzinę. Regina patrzy na mnie smutnymi i zaskoczonymi oczami. Najwyraźniej nie spodziewała się mnie tu zobaczyć.
- Spóźniłyście się. - mówi David.
- Jesteśmy w sama w porę. - uśmiecha się.
- Uprzedzałam cię, Regino, dobro zawsze zwycięża. - Mary Margaret patrzy na nią.
Cora chichocze.
- Nadszedł czas byś otrzymała kolejną lekcje. - macha ręką, a obok nich pojawia się starsza, blond włosa kobieta.
Śnieżka wstrzymuje oddech.
- Joanna?!
- Nie zwycięża ani dobro, ani zło. - mówi Cora, a Regina odwraca się do kobiety. - Tylko potęga. - dodaje, a Regina zanurza dłoń w klatce piersiowej kobiety.
- Nie!
- Mamo przestań! - wrzeszczę razem z Mary Margaret.
Regina jak robot, bez żadnego grymasu na twarzy wyrywa serce starszej kobiecie, a ona jęczy i kuli się z bólu. Patrzenie na cierpienie tej starszej osoby sprawia, że w oczach stają mi łzy.
Nie mogę uwierzyć, że zrobiła to na moich oczach.
- Twój wybór. - uśmiecha się do czarnowłosej.
Każda część mnie, która kiedykolwiek wierzyła w nią właśnie straciła nadzieję na to, że ona kiedykolwiek się zmieni. Teraz nie potrafię spojrzeć na nią inaczej. To nie moja mama, Regina Mills, tylko Zła Królowa.
- Ona nie ma z tym nic wspólnego!
- Oczywiście, że ma.
- Nie wierz im, Śnieżko. - mówi kobieta i zaraz krzywi się, bo jej serce znowu zostało ściśnięte.
David wyciąga broń, ale Cora szybko odrzuca ją w ścianę.
- Nie rób tego, proszę cię. - patrzę na nią błagalnie, ale ona rzuca mi tylko przelotne spojrzenie.
- Nie wtrącają się do tego. - mówi, a to tylko bardziej mnie rani.
- Oddaj sztylet, bo i tak wszyscy wiemy, że to zrobisz. - Cora wystawia dłoń. - Twoja matka chciała tylko, żebyś była dobra.
Mary Margaret marszczy brwi.
- Gdzie słyszałaś te słowa?
- A jak myślisz?
Mary Margaret mruga.
- Błękitna wróżka kazała mi nie wspominać o świecy... To nie była ona...
- Sztylet. - wyciąga dłoń.
- To ty dałaś mi świece... - rozszerza usta. - Moja matka nie była chora!
Cora uśmiechnęła się szeroko.
- Była bardzo chora.
- To ty ją zabiłaś!
- Właściwie to mogłaś ją ocalić.
- Wiedziałaś, że odmówię... Dlaczego mi ją odebrałaś?
Wzrusza ramionami.
- Żeby moja córka została królową. - mówi jakby to było oczywiste, a Regina patrzy na nią ze ściągniętymi brwiami, ale bardzo szybko znowu przybiera kamienną minę.
- Oddaj sztylet. - mówi.
- Nie pozwolę ci znowu wygrać! - patrzy na Core.
- Matkę już straciłaś, ją też chcesz stracić? - wskazuje na kobietę.
- Uciekajcie... - kobieta mówi, ale znowu się kuli, przez Reginę.
Tym razem ściska serce dłużej i mocniej.
- Co by powiedziała twoja matka? - pyta Cora. - Gdyby żyła... Sztylet. - znowu wyciąga rękę, a Mary Margaret rzuca nim i sama pada na ziemię.
- Dość... - wzdycha, kiedy po jej policzkach toczą się łzy.
Cora przywołuje sztylet do siebie.
- Dobra dziewczynka.
- Masz to, po co przyszłaś. - pociągam nosem. - Oddaj jej serce. - proszę, a Regina to robi.
Wystawiam dłoń w kierunku kobiety a ona ją przyjmuje. Obejmujemy ją z Davidem rękoma.
- Niezupełnie. - mówi nagle Cora i macha ręką, a kobieta wypada przez zegar.
Staram się ją jeszcze złapać, ale kawałki szkła ranią moje dłonie i haratają brzuch.
Patrzę na ziemię i widzę martwe ciało, leżące bezwładnie na chodniku. Mary Margaret wybucha płaczem, a David obejmuje ją od tyłu.
- Widzisz do czego prowadzi dobro. - kpi Regina i obie znikają w chmurze dymu.
Nie mogę i nie chce wierzyć w to, co właśnie się wydarzyło.
Powoli zsuwam się na ziemię, plecami do ściany i chowam twarz między kolanami. Ta kobieta była niewinna, a zginęła i to prawie z ręki mojej matki.
🏹