best friend's house | stony

By VivianNobody

5.2K 543 291

steve nie zna jego pełnego imienia i nazwiska, numeru telefonu, adresu ani rodziny wie za to, że tony uwielbi... More

take me to your best friend's house
high heels, high hopes
black nails, black holes
white diamonds, white noses
wet clothes, wet eyes
red lips, red cheeks
stubborn boy, stubborn heart
soft hair, soft mind
blurry letters, blurry-

gold earrings, gold nights

685 68 38
By VivianNobody

martin solveig & dragonette – hello 

"I could stick around and get along with you, hello.
It doesn't really mean that I'm into you, hello.

You're alright but I'm here, darling, to enjoy the party.
Don't get too excited 'cause that's all you get from me, hey."

***

bucky: wiesz, że nie musisz

steve: jeszcze pomyślę, że mnie tam nie chcesz

bucky: nie chodzi o to 

bucky: po prostu ostatnio nie wyglądałeś na kogoś zadowolonego 

steve: umiem sobie poradzić ze zmianą otoczenia 

steve: a jeśli to znaczy, że spędzę trochę czasu z przyjaciółmi to nie robi mi to już żadnej różnicy 

bucky: aw, bo się wzruszę <3

steve: i kupiłem coś do picia, więc już nie zawrócę

bucky: WZRUSZYŁEM SIĘ

***

Steve tym razem nie miał zamiaru się ociągać. Kiedy przyjaciel zawiadomił go o kolejnej sposobności na wyprawienie domówki, zaproponował swoją pomoc w przygotowaniach. Pomyślał, że to dobry plan – będzie jednym z pierwszych gości i każdą nowoprzybyłą osobę przedstawią mu, jeśli tego wart będzie, a on w spokoju przyzwyczai się do rozrastającego tłumu, zamiast wpadać wprost w niego jak omylnie wrzucony do wody żółw lądowy. 

Z nawyku nie zapukał do drzwi, wiedząc, że zawsze były otwarte, gdy Bucky go oczekiwał. Nawet chciał z odruchu zdjąć buty, jakby miał zaraz pobiec do góry, rzucając tylko krótkim "dzień dobry" państwu Barnesom, i skończyć z ich synem grę wideo, o której rozmawiali całe popołudnie w szkole. Powstrzymał w sobie ten zapęd, dociskając piętę do podłoża, aby stopa z powrotem dopasowała się do wnętrza buta. Zerknął w stronę lustra zawieszonego w przedsionku, aby móc obejrzeć się przed wyjściem i wygładzić ostatnie mankamenty. Steve, złamawszy tę zasadę jako wchodzący do domu, przyjrzał się sobie w szklanej tafli, po czym niepewnym ruchem zmierzwił blond czuprynę. Uczesał się schludnie na swoją zmianę, jakby ktokolwiek zwracał uwagę na fryzury pracowników biblioteki, ale w tym momencie nie wydawało mu się to najlepszym rozwiązaniem modowym. Zburzył porządek na swojej głowie, krzywiąc się do swojego odbicia. 

— Steve, to ty? — zawołał James z głębi domu. 

Blondyn natychmiast oderwał rękę od włosów, sądząc, że został przyłapany na swych marnych próbach, acz, na całe szczęście, na korytarzu wciąż nie było nikogo więcej, prócz niego samego. 

— Tak — odparł szybko, zaciskając dłoń na kartonowej rączce ośmiopaku piwa. — Gdzie jesteś?

— Kuchnia. 

Ostatni raz obrzucił się krytycznym spojrzeniem, uznając, że nic lepszego już nie zdziała, i ruszył w stronę wskazanego pomieszczenia. Nie wiedział jeszcze czy kiedykolwiek mu się to przyda, ale cieszył się z przewagi, jaką posiadał, znając dom Barnesa jak własny. Bez problemu odnalazł przyjaciela, aczkolwiek z niewielkim kłopotem analizował sytuację, w której go zastał. 

Bucky siedział ze swoją dziewczyną po przeciwległych stronach stołu na wprost siebie. Na blacie stała buteleczka wypełniona krwistoczerwonym lakierem, natomiast zakrętkę razem z pędzelkiem trzymał James. Ujmował również lewą dłoń Natashy, z chirurgiczną precyzją malując jej długie, przypiłowane szpiczasto paznokcie. Skupił się na swoim zadaniu tak bardzo, że Steve mógł dostrzec koniuszek jego języka w kąciku ust. 

— Hej, Steve — Natasha przywitała się z nim tak przyjaźnie jak ostatnio, podnosząc wzrok znad telefonu, na którym przeglądała manicure'owe trendy z Instagrama. Wtedy, jakby przypomniała sobie, że powierzyła Bucky'emu bardzo poważne zadanie, bo zerknęła na jego pracę, doglądając wszelkich niedoskonałości. 

— Hej. — Uśmiechnął się do niej równie miło i podszedł do nich. — Gdybyś mi powiedział, przyniósłbym swój — poskarżył się żartobliwie zajętemu chłopakowi. 

— Robię to tylko dla ludzi, których całuje — odrzekł dumny z bycia pantoflem Natashy Romanoff. 

— Ale ja ci mogę pomalować — zaproponowała dziewczyna z taką swobodą i naturalnością, że nie sądził, aby był to żart. 

Już miał się ze wszystkiego wycofywać, zarządzając taktyczny odwrót w swoim umyśle, kiedy ich wszystkich doszły krzyki z zewnątrz domu. 

— Mówiłem lewo, Barton. 

— Nie powiedziałeś czyje. 

— To to samo lewo, deklu. 

Bucky z przyzwyczajenia chciał zareagować jako strażnik tego miejsca – nawyk wyniesiony w trosce o dobra rodowe rodziców, które nie jeden raz stanęły w obliczu zagłady – lecz w porę przypomniał sobie, w jakim położeniu się znajdował. Zerknął na Natashę, a ona bez miłosierdzia pokręciła głową. 

— Jak wyschnie, to nie poprawisz — stwierdziła bezdusznie. — Niech Steve ich uspokoi. 

— Kogo...

— Mógłbyś? — James spojrzał na niego prosząco. — Przypilnuj tylko, żeby się nie pozabijali, bo nie umiem wyprawiać styp, okej?

Nie mając nic na swoją obronę, przytaknął i rozejrzał się za odpowiednim kierunkiem, aż Barnes nie podpowiedział mu, żeby wyjrzał na taras. Gdy to zrobił, pierwsze, co spostrzegł, to zapadający wieczór. Niebo przybrało kolor ciemnej purpury i, im wyżej wzrokiem sięgał, tym bardziej jaśniało aż do delikatnego różu, trochę jak słodki, truskawkowy koktail. Za to snujące się chmury na myśl przywodziły mu watę cukrową. Skojarzenie rozproszyło go. Podobno rozpraszał się zbyt często. Przyjaciele przyłapywali go na zagapieniu się w jeden punkt albo gubieniu wątku rozmowy, gdy wybudzali chłopaka machnięciem ręki przed oczami. 

— Clint, nie ruszaj się przez pięć sekund. — Ten sam głos znów skarcił blondyna, a Steve ocknął się.

Rogers obrócił głowę, zauważając na drugim końcu podestu tarasu dwie postaci. W jednej rozpoznał wspomnianego Clinta. Niewiele różnił się od ostatniego razu, kiedy się widzieli. Jedyne, co się zmieniło, to wciągnięta czapka na włosy, ukrywająca aparaty słuchowe wraz z ptasim gniazdem na czubku głowy zamiast wystylizowanej fryzury. 

Drugą osobę, siedzącą Bartonowi na barkach, ciężko było mu dostrzec przez słońce chylące się ku zachodowi. Czyjaś sylwetka wyraźnie odznaczała się na jego tle, lecz nic więcej, prócz dłoni wyciągniętych ku górze, Steve nie potrafił wyraźnie dojrzeć. Potarł zbolałe oczy, podrażnione jaskrawym światłem, i podszedł do nich z zamiarem dowiedzenia się, czemu zawdzięczał im tak komiczną sceną. 

— Nie przyda wam się pomoc? — odezwał się na przywitanie. Wsparł się o drewnianą barierkę pociągniętą białą farbą, z tego miejsca musząc jedynie mrużyć oczy, aby dobrze widzieć. — Mógłbym na przykład przynieść drabinę. Bo wiecie, Bucky ma taką w szopie. — Kiwnął w kierunku niewielkiej, drewnianej chatki ukrytej za niskim drzewem o opadających, liściastych gałęziach. 

— Tak jest zabawniej — odparł ten z góry. 

Steve zaryzykował, podnosząc spojrzenie na niego. Chłopak na ramionach Clinta zadzierał głowę do góry, przez co jedyne, czemu mógł się przyjrzeć to jego dziurkom w nosie i niesfornym, ciemnym lokom, sprawiającym wrażenie aksamitnych w dotyku dzięki słonecznym refleksom. Zbyt zajęty był rozwieszaniem lampek w postaci maleńkich lampionów wzdłuż zadaszenia, żeby uprzejmie mu się pokazać czy chociaż przedstawić. Sznur kolorowych bombek – żółtych, różowych i pomarańczowych – zdobił już wyjście na ogród i jego zakończenie chłopak motał właśnie między belkami. 

— Właśnie — Clint poparł swojego wspólnika, widząc nieprzekonanie na twarzy Rogersa. Uśmiechnął się do niego w sposób, jaki Steve'a raczej by ostrzegł, niżeli zachęcił, i właśnie sekundę później Barton zachwiał się z premedytacją. 

Brunet zareagował spanikowanym okrzykiem, ale, gdy tylko odzyskał równowagę, sprzedał koledze kopniaka w klatkę piersiową. Steve, stojąc w pogotowiu tuż obok, uśmiechnął się mimowolnie na ich przyjacielskie przekomarzanki, zapatrując się w buta, którym cios został wymierzony. Przez dziurki została przepleciona imitująca złoto sznurówka, a wraz z nią do czarnego trampka przymocowano skrzydełko w perłowym różu, jakie Steve widział kilka lat temu, gdy miały swoje pięć minut sławy w świecie mody. 

— Okej — oznajmił chłopak, gdy zaczepił bezpiecznie kabelek oraz włączył lampki — Nastąp się, Barton. Chcę zejść. 

Blondyn wedle prośby ukucnął ostrożnie i pochylił głowę, aby mógł z niego zeskoczyć. Gdy stanął na własnych nogach, chwilę nie odwracał się do dwóch pozostałych chłopców. Ściągnął w dół ciemnoszare szorty związywane w talii sznureczkiem i upewnił się, że koszula była wciśnięta do wewnątrz. Była w barwie łososiowej i została rozpięta trzy guziki w dół, przez co jedno ramię bezwstydnie wychylało się spod materiału wraz z wyraźnie zarysowanym obojczykiem. Koszula musiała być za duża, co uwydatniały zakasane rękawy, lecz w całokształcie dodawała uroku drobnej sylwetce, zamiast ją haniebnie tuszować. Zresztą, ładnie grała kolorystycznie z żółtymi podkolanówkami. 

Steve miał dobrą pamięć do ludzi, ale kiedy chłopak zwrócił się ku nim, wciąż był zaskoczony tym, co ujrzał. 

Ostatnim razem zdołał go przyrównać jedynie do Księżyca – srebrzystego, otoczonego poświatą w chłodnej barwie. Pamiętał diamenciki w uszach niczym dwa kryształki lodu i brokat, pstrzący bladą przed obliczem błękitnych lamp skórę. Wszystko, co nocne, było też drapieżne. Jego oczy bystrze sunęły po otoczeniu, nie lękając się ciemności, wyłaniając się z niej z niebezpiecznym błyskiem, a czarne paznokcie równie dobrze posłużyć mogłyby jako szpony, aby zatopić je w piersi blondyna i pochwycić wzruszone, łomoczące serce. 

Dzisiaj otulały go złote promienie. Ciepłe barwy odbijały się na oliwkowej skórze, pachnącej czymś słodkim, niosącej woń przy każdym najmniejszym ruchu. Brunatne oczy mieniły się bursztynowo, kiedy powieki zmrużyły się przez szeroki uśmiech. Nie przypominał siebie sprzed tygodnia. Było w nim coś delikatnego, miękkiego dokładnie jak chmury na niebie, które przed chwilą podziwiał. Na jego widok na myśl przychodziły piękne, ciepłe dni letnie, zapach koszonej trawy i parne wieczory ze szklanką zimnego napoju. 

— Co myślisz? — Złote, duże kółka w uszach przekręciły się wraz z głową, gdy przechylił ją na prawo. 

Pytanie skierowane do Steve'a raz jeszcze wybudziło go ze snu na jawie, jakby wylano na niego kubeł wody. Z początku zabrakło mu słów na swoje zachowanie, jednak szybko zrozumiał, że chłopak nie pytał o siebie a o zawieszone ozdoby. Blondyn przyjrzał się im w udanym skupieniu, patrząc na okrągłe lampki niczym świetliki unoszące się w powietrzu. 

— Klimatycznie. — Po kilku sekundach panicznej próby przypomnienia sobie, jak się mówiło, wydusił to słowo. 

— Prawda? — Ucieszył się. — Kupiłem je do mieszkania, ale nie pasowały tam, więc pomyślałem, że sprawdzą się tutaj. 

— Gdy się ściemni, będą wyglądać jeszcze lepiej. — Zapewnił, w zamian otrzymując radosny uśmiech rozkwitający na twarzy nieznajomego. 

— Mówiłem, Clint. — Brunet przypomniał mu o obecności trzeciego chłopaka, zwracając się do niego. — Po prostu ty jesteś bezguściem — wytknął mu i znów spojrzał na Steve'a. — Jestem Tony, tak na marginesie. 

Puścił mu zawadiacko oczko i wystawił dłoń, na nadgarstku której zabrzęczało kilka bransolet, jakby losowo wygarnięte z dna szuflady. Rogers potrząsnął nią ostrożnie, znów wprawiając błyskotki w ruch, mieniące się ostatnimi promykami zachodzącego słońca. 

***

Tony był bliskim przyjacielem Natashy. Nie tak bliskim jak Clint, o którego Bucky był zazdrosny śmiesznie długo, póki nie okazało się, że zarówno jego dziewczyna, jak i Barton reagowali odruchem wymiotnym na myśl o tworzeniu związku. Byli dla siebie bardziej jak rodzeństwo. Z Tonym natomiast wiele rzeczy było niejasnych – kiedy i jak się poznali, jak spędzali razem czas albo chociaż czy ich rodziny się znały. Steve nie sądził, aby na jego miejscu wypadało pytać, lecz przed Buckym się nie powstrzymał przed poszukiwaniem paru informacji. Niestety, Barnes wzruszył bezradnie ramionami. 

— Czasem mam wrażenie, że nie istnieje. — Pokręcił głową w czasie rozwijania kabli od nagłośnienia. — Nigdy nie widziałem go poza imprezami w moim domu. 

Uznał, że jego przyjaciel zwyczajnie kolejny raz wykazał się ignorancją oraz zapominalstwem. Umykało mu wiele szczegółów. Jeśli o czymś nie rozmawiał dzień w dzień, istniała spora szansa, że wkrótce o tym zapominał. Natasha na pewno wspominała o Tonym. Jak mogła nie wspominać o chłopaku, który oddawał jej pożyczone kolczyki i ratował eyelinerem? O takich ludziach w swoim życiu się mówi właściwie bez przerwy, pragnie się, aby każdy inny wiedział, jak cennego przyjaciela się posiadało. Nie miał jednak niczego za złe Barnesowi, co to, to nie, gdyby chciał poznać bliżej tego nietuzinkowego chłopca, zwyczajnie by zagadał, rozwiewając swoją wątpliwości i zaspokajając ciekawość.  

Ściskając w dłoniach czarny kubek wypełniony piwem – wolał pić z butelki, ale zebrała się spora grupa strażników kodeksu imprezowego, nakazująca mu wybrać kolor, byle nie konfundował innych gości — szybko zdał sobie sprawę, że owszem, chciał zagadać. Nie było to tak proste, jak wydawać by się mogło, bo Tony w jednym miejscu spoczywał na maksymalnie trzy minuty, co było zdecydowanie niewystarczające dla Rogersa, zbierającego w sobie odwagę. Szybko przekonał się, jak Tony absorbujący był. Skupiał na sobie uwagę i nie przerastało go grono rozmówców. Mówił głośno, śmiał się jeszcze głośniej, nigdy nie hamując radosnych prychnięć i rozciągającego się na twarzy uśmiechu. Jego ekspresyjność przyprawiała o ten przyjemny ból głowy, który dopadał po ciężkiej, ale wartej tego, pracy. Steve należał do niby to ciem, pragnących skotłować się wokół najjaśniejszego punktu domu skąpanego w klimatycznym mroku, obryzganym refleksami kolorowych lamp. Blondyn nie miał szans przedostać na sam przód tego zgromadzenia, zostając nareszcie obdarowany jego uwagą, więc, nawet nie kłopocząc się, zrezygnował z pomysłu, siadając z przyjaciółmi – dobrze mu znanymi, wśród których o względy walczyć nie musiał – na werandzie. 

Niemniej, chociaż adorował ich towarzystwo, niepożądanie myślami uciekał ku maleńkim lampionikom, dyndającymi nad ich głowami. Wracał do spotkania sprzed kilku godzin, kiedy Tony podał mu swoją rękę, a ze wstydliwymi rumieńcami, sięgając pamięcią jeszcze dalej, do jego pierwszej imprezy w domu Bucky'ego, z której wyszedł z połyskującym na policzku błyszczykiem. Nie był nawet pewien, czy Tony go pamiętał, kiedy on sam przejmował się tymi kilkoma sekundami już siódmy dzień, w tej chwili ze zdwojoną intensywnością z powodu rozjuszonych wspomnień. 

— Gdzie jesteś? — Otrzymał kuksańca w żebra 

— Z wami — odparł natychmiast, biorąc łyk piwa, aby wypaśc przy tym na bardziej autentycznego. 

Bucky ściągnął brwi, przyglądając się przyjacielowi ze swoim słynnym strapieniem, jakiego nabrał po śmierci Sary. Za punkt honoru obrał sobie doglądanie młodego Rogersa, co traktował poważniej niż każdy mógł się spodziewać, i, chociaż Steve był mu za to wdzięczny wiele razy, nie potrzebował jego nadopiekuństwa w tym momencie, szczególnie przy reszcie znajomych, więc zignorował posłane mu spojrzenie. To, co jeszcze uwielbiał w Jamesie, to brak natręctwa, także po otrzymaniu tej niewerbalnej wiadomości, nie naciskał, w sam raz powracając do rozmowy, nim ktokolwiek zapytałby, co właśnie miało miejsce. 

Niespodziewanie, w jednej chwili coś mignęło Steve'owi po jego lewej, co ledwo zarejestrował kątem oka, w drugiej na wiklinowym stoliczku do kompletu z meblami ogrodowymi z głośnym hukiem pojawiły się trampki ze skrzydełkami. Wziął głębszy oddech, sunąc powolnie spojrzeniem po nagich, gładkich nogach wyłożonych na blacie, docierając do unoszącej się ciężko i z wyczerpaniem klatce piersiowej. Ubrania zmiętosiły się, koszula wysunęła zza szortów. Jego twarz połyskiwała potem w blasku kolorowych lampek przyniesionych przez niego, włosy, wciąż skręcone oraz skoczne, wydawały się ociężałe i bez ładu. 

— Pić — sapnął Tony, odchylając dramatycznie głowę do tyłu. 

Siedział wciśnięty między Natashę i Clinta, chwilę wcześniej przeskakując przez oparcie, zmuszając dwójkę przyjaciół do rozdzielenia się. Teraz było tam całkiem ciasno, ale chyba żaden nie zamierzał na to narzekać. 

— Przechodziłeś przed chwilą przez kuchnię — zauważyła trafnie Romanoff, gdy wyciągnął prosząco ręce w kierunku jej kubka z mojito. Przycisnęła zaborczo drink do siebie. 

Tony, nie zraziwszy się, zmienił linię frontu, posyłając niesłyszącemu chłopakowi szczenięce oczy, co w jego wydaniu było conajmniej imponujące. Świadczył o tym najlepiej Barton, który zgodził się poczęstować go swoim piciem. Brunet wychylił zawartość kubka w kilka sekund. Obecni cierpliwie czekali, aż obetrze usta wierzchem dłoni, a jego oddech się unormuje. 

— W czym przeszkodziłem? — spytał wreszcie bez większego zapowietrzenia się. 

— Właśnie planowaliśmy, jak ukryć przed tobą kolejną imprezę, żebyś nie przychodził —powiedział Barnes, uśmiechając się pod nosem. 

Chłopak przybrał obrażoną minę pięciolatka na kilka sekund, zanim parsknął śmiechem razem z Buckym. 

— Wyczuwam imprezy jak pirania krew, nie pozbędziesz się mnie. — Wzniósł toast pustym kubkiem w geściem obietnicy i odłożył go obok swoich butów na stole. 

— I pochłaniasz wszystko jak pirania — dodał. 

— Mam szybki metabolizm — rzekł w swojej obronie, nonszalancko odrzucając włosy do tyłu. — Zresztą Clint też. — Spojrzał na blondyna po swojej lewej, szukając sojusznika. 

— Co? — Obejrzał się na niego i dopiero wtedy podkręcił aparat na swoim uchu. 

— Clint. — Natasha wychyliła się zza Tony'ego, by spojrzeć na niego. — Znowu?

— Tylko trochę. To nic. — Wzruszył ramionami. 

— Miałeś zawsze mówić — westchnęła, jak gdyby przeprowadzali tego typu rozmowę po raz tysięczny, odkładając swój napój na bok. — Jak z dzieckiem. — Pokręciła z dezaprobatą głową. 

— O co chodzi? — odezwał się wreszcie zdezorientowany Steve, śledząc wzrokiem wstającego Barnesa. 

— Głośna muzyka potrafi go szybko zmęczyć, dlatego staramy się przesiadywać na ogródku, ale jak widać — wskazał bezradnie chłopaka. — Chodź, Francis — zawołał głośniej — Walniesz się na chwilę do łóżka. 

Natasha chwyciła Clinta za rękę, pomagając mu obejść kanapę, na której siedział. Alkohol zaburzał już i tak nadszarpnięty zmysł równowagi, przez co potrzebował przewodnika, lawirując między meblami, a zaraz potem między gośćmi kumulującym się już od wejścia do domu. Bucky postanowił torować im drogę z zamiarem ułożenia blondyna w jego pokoju – nikt nie miał tam dostępu, ponieważ był zamykany na klucz, poza tym znajdował się w najodleglejszym kącie na piętrze, więc rumor z parteru niemal nie doskwierał. 

— Za dwie godziny będzie jak nowonarodzony — zapewnił Tony, dostrzegając konsternację Steve'a, po raz pierwszy, odkąd dołączył do nich, zwracając się wprost do niego. — Musi to odespać. 

Bez słowa obserwował, jak brunet przewrócił się na miękkie poduchy i wyłożył wygodnie na wolnej teraz kanapie. Podłożył ramię pod głowę, wolną rękę kładąc na brzuchu, bębniąc o niego palcami. Cisza między nimi jak najbardziej należała do tych niezręcznych, chociaż Tony nie wyglądał, aby się nią przejmował. Rogers natomiast, zostawiony samemu z ledwo poznaną osobą, czuł obowiązek poprowadzenia rozmowy, która wybawiłaby ich z milczenia. 

— Często mu się to zdarza? — spytał po chwili namysłu Steve. 

— Nie — zastanowił się. — Czasem pomaga, jak wyłączy aparaty. Wiedziałeś, że aparaty słuchowe każdy dźwięk odbierają z tą samą częstotliwością? — łypnął na niego, znad blatu przysłaniającego mu wizję. 

— Nie. — Pokręcił głową, w palcach obracając pusty już kubek. 

— Wszystko słyszy tak samo — kontynuował. — Muzykę, rozmowy, hałasy dookoła... To dużo. 

Steve skinął i zapatrzył się w dno plastikowego naczynia trzymanego w dłoniach. Po paru sekundach uznał rozmowę za nie do odratowania – Tony wrócił do oglądania wiaty, kręcąc stopą do rytmu piosenki wymykającej się z posiadłości. 

— W ciemnościach wyglądają jeszcze lepiej. — Steve jednak nie potrafił sobie pozwolić na czekanie na ratunek, próbując raz jeszcze. 

— Co? — Chłopak odwrócił się do niego, wyrywając ze swoich rozmyślań.

— Lampki. — Wskazał palcem. 

— Ah. — Tony podążył spojrzeniem na lampiony, wreszcie uśmiechając się. 

Na pewno był zmęczony, skoro nie dodał nic więcej. Blondyn nie miał zamiaru się narzucać, więc z minimalną satysfakcją, że udało mu się przeprowadzić krótką konwersację z gwiazdą dzisiejszego wieczoru, rozluźnił się na swoim miejscu. Może w głębi duszy oczekiwał czegoś innego – porywającej rozmowy, śmiechów i energicznych gestów – ale równie dobrze mógł nie być tym, kto wywoływał w Tonym tak podziwiane przez niego cechy. W gruncie rzeczy spodziewał się tego. W poznawaniu nowych ludzi był niezręczny, onieśmielenie odtrącało innych, także pozostawał przy zadowoleniu po uzyskanej odpowiedzi na podjęty przez niego temat. 

Wieczorny chłód panoszył się po tarasie, urywki rozmów znad basenu docierały do ich uszu, ale ignorowali je na rzecz wsłuchiwania się w koncert ukrytych w trawie świerszczy. Niebo nad nimi zasnuło się atramentową barwą, a, co jaśniejsze, gwiazdy mrugały ku nim. Było przyjemnie, prawie jakby dom nie pękał w szwach, a pijani ludzie nie wychodzili by zaczerpnąć świeżego powietrza. Steve niemal zaczął żałować, że nie przychodził tu wcześniej. Gdyby wiedział, że wieczory w domu Barnesów w odpowiednim gronie potrafiły być tak klimatyczne, pojawiałby się częściej, byle sączyć letnie już piwo z różową plamką światła na ciemnych jeansach. 

Po paru łykach alkoholu schodził z niego stres, jaki zebrał w trakcie minionego tygodnia. Przed tym nie zapewniał sobie resetu, którego doznawał w tym miejscu. Chodził spać ze swoimi problemami, pozwalał im deptać mu po piętach i nigdy o sobie nie zapominać. Tutaj – w skrzypiącym, wiklinowym fotelu, otoczony ludźmi, co na jedną noc odsyłali w niepamięć, kim byli i co powinni – czuł, że również może strząsnąć ze swoich barków własne nazwisko, obowiązki za nim idące oraz zmartwienia, do jakich wróci wraz z przekroczeniem progu swojego mieszkania. 

Na moment wszystko wydało mu się nad wyraz leniwe i właśnie w tej chwili, huragan, który obserwował zawsze z bezpiecznej odległości, powiał swoim jestestwem, smagając twarz blondyna. 

Tony usiadł gwałtownie, chociaż przed chwilą wyglądał na mającego zamiar usnąć na swoim miejscu. W sekundę znów był porywczy i połyskujący toną charyzmy, jaką posiadał. 

— Lubię tę piosenkę. — Zabrzmiało, jakby skarżył się Rogersowi. Brunet przewiesił się przez oparcie, oglądając dookoła siebie, definitywnie kogoś szukając, acz nie znajdując. Oklapł z niezadowolenia, siadając poprawnie. 

— Nat pewnie zaraz przyjdzie. — Odgadł jego zamiary. 

— Ta — mruknął w zamyśleniu. Nagle poderwał się, a Steve mógł przysiąc, że ujrzał nad głową chłopaka żarówkę rysowaną kreskówkowym postaciom, kiedy wpadały na pomysły czysto genialny. — Zatańczysz ze mną? 

Prośba była tak niespodziewana, tak nierealna w świecie, w którym do tej pory blondyn egzystował, że zabrakło mu odpowiednich słów. Skrzywił się jedynie na myśl o swojej zerowej wiedzy na temat tańca oraz braku wyczucia rytmu. 

— Nie przyjmuję odpowiedzi, że nie umiesz tańczyć — uprzedził go. — Każdy umie bujać się na boki. — Po czym zademonstrował, kołysząc delikatnie biodrami. 

— Więc mało widziałeś. 

— Proszę? — Tony wsparł się o podłokietnik fotela, na którym siedział. — Nie chcę tańczyć sam. 

Ciężko było odmówić, będąc widocznie jedyną opcją. Nawet bez tego, Rogers nie lubił odmawiać innym. 

— Ale ostrzegałem — westchnął zrezygnowany, na co Tony w ogóle nie zwrócił uwagi, pociągając go na równe nogi chwytem za ramię. 

— Chodź, zdążymy na najlepszą część. — Chłopak splótł mocno ich palce, kierując się do wejścia kuchennego. 

Szedł pierwszy, skocznym, energicznym krokiem, targając za sobą wciąż niepewnego swej decyzji Steve'a. Pierwsze wrażenie miał za sobą, ale wciąż mógł je zepsuć swoją niezdarnością i brakiem jakichkolwiek umiejętności wymaganych na parkiecie. 

Mijali wyspę kuchenną, kiedy Tony zatrzymał się, obrzucając krytycznym spojrzeniem chłopaka za nim. Steve natychmiast struchlał, czując na sobie badawcze oczy, a dłoń uwięziona w uścisku, zdradziecko poczęła się pocić. 

— Zgrzejesz się — stwierdził wreszcie brunet. Na chwilę go puścił, sięgając do zamka błyskawicznego bluzy. Bez pytania rozpiął ją i zsunął z ramion Steve'a przejeżdżając rękoma wzdłuż ich długości. Rozejrzał się za bezpiecznym miejscem, wreszcie typując na nie szczyt lodówki. — Pamiętaj, że ją tu zostawiamy. 

Ujął ponownie jego dłoń w tak samo pewnym chwycie, co wcześniej. Otworzył drzwi, ukazujące im wejście do salonu, gdzie zabawa miała miejsce, ogłuszając ich dudniącą z głośników muzyką. Wydawało się fizycznie niemożliwe, aby tylu ludzi zmieściło się na kilkudziesięciu metrach kwadratowych, a jednak ci, nie dość, że się pomieścili, to mieli jeszcze wystarczająco przestrzeni do tańczenia. 

Tony bez żadnego przestrachu ruszył do przodu. Oliwkowa skóra wraz z różową koszulą pobladły w zimnych odcieniach lamp. Chociaż trzymali się za ręce, Steve uważnie śledził go spojrzeniem. Co chwilę znikał między czyimś barkami, ale zaraz potem blondyn, podążający za nim, przedzierał się przez przeszkody nie jak przez bujny gąszcz, znów widząc przed sobą chłopaka. 

Nareszcie zatrzymali się na wolnym skrawku, nieopodal ściany. Był na tyle wolny, na ile warunki pozwalały, lecz niewielka przestrzeń kompletnie nie zniechęcała Tony'ego. Mogąc w końcu oddać się w objęcia lubianej melodii, zakołysał się, przyciągając ramiona do swego ciała. Ugiął kolana, nadając swoim ruchom giętkości, otulając się dłońmi. Odznaczał kształt tułowia, przyciskając do siebie koszulę, sunąc później rękami do odsłoniętych ud. Zmierzwił włosy, magicznie wciąć układające się w ten sam sposób, nieważne ile razy by ich nie przeczesał. Usta nuciły słowa piosenki co do każdej sylaby. 

Odnajdywał się w tłumie, a zarazem odznaczał na jego tle, nie pozwalając stać się tylko jego częścią. Pozostawał niezależny, osobny od organizmu, w jaki przeistaczała się cała reszta. Był tą gwiazdą na ciemnym niebie, która zdołała przedrzeć się swym blaskiem przez najczarniejszy mrok i Steve, oślepiony nim, stał bezczynnie. 

Tony chyba nie pozwalał już więcej się zaskakiwać jego gapiostwu, bo znów przyłapując go na tym, posłał mu szeroki, rozbawiony uśmiech. Przerwał swój taniec, przyciągnął do siebie blondyna. Nagle stali jeszcze bliżej siebie, stykając się czubkami butów. Brunet objął w talii Steve'a i począł bujać nimi obojgiem, próbując rozruszać zesztywniałe kości drugiego. 

Rogers powoli poddawał się temu, w naturalnym odruchu odpowiadając, naśladując Tony'ego jak lustrzane odbicie. Wiedział, że wciąż wyglądali conajmniej komicznie, ale nieschodzący z ust bruneta uśmiech dodawał mu odwagi oraz pewności. Nie był to żaden konkurs, każdy przyszedł się dobrze bawić i oni... I oni chyba właśnie to robili. 

Chłopak zarzucił ramiona na jego szyję , przez co ich stopy zaplątały się między sobą. Aby utrzymać równowagę, Steve objął również jego i, kiedy oboje stanęli pewnie, nie odsunęli się od siebie. Tańczyli dalej, drepcząc w miejscu, leniwie przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. 

Tony bez swoich koturnów był trochę niższy. Potrzebował nieznacznie zadrzeć głowę, by spojrzeć z tak bliska Steve'owi w oczy i dokładnie to robił przez cały ten czas. Steve zastanawiał się, nad czym ten myślał, oglądając Rogersa, jednak nie odważył się zapytać. 

Nagle jego partner wspiął się na palcach. Odgadując jego intencje nachylił się, aby Tony, cokolwiek chciał mu przekazać, powiedział to wprost do jego ucha. Ciepły oddech posłał przyjemny dreszcz wzdłuż ciała, gdy słowa spływały z lśniących ust, niczym zaklęcie obezwładniając umysł. 

Odsunął się, by popatrzeć na twarz odpowiednio poważną do zadanego przed chwilą pytania i, nim zrozumiał właściwie konsekwencje, skinął głową.  

Usta Tony'ego były słodkie. Być może była to zasługa nałożonego błyszczyka, a może pitego wcześniej martini. Steve nie potrafił zdecydować, zastanowić się również nie był w stanie, odurzony doznanym wrażeniem. 

Tony całował powolnie, tak samo ospale jak przed chwilą tańczyli. Naraz, znów zupełnie jak na parkiecie, był świadom każdego swojego ruchu. Zachęcająco skubał wargi Steve'a, nieśmiało odpowiadającego mu. Gdy nabrał pewności, napierając delikatnie na usta bruneta, Tony objął jego kark, dopasowując do siebie, samemu przylegając, jakby razem tworzyli całość. 

Było gorąco, tak, jak Tony powiedział. Ktoś ich trącił, z lewej strony słyszeli wrzeszczany tekst utworu. Drażniące neony próbowały wkraść się pod przymknięte powieki. Brakowało powietrza, brakowało czasu do zbliżającego się nieubłaganie końca. Spleceni w swoich ramionach walczyli z tym wszystkim, kradnąc sobie oddech, walcząc o każde muśnięcie. 

Całowanie Tony'ego było jak kąpiel w morzu w dzień upalny, jak smak na języku przywodzący najpiękniejsze chwile, jak cień kryjący przed słońcem. 

Całowanie Tony'ego było jak coś, co pragnął robić do końca życia. 

nadal musicie mi zaufać

ah yes, wieki czekałam żeby zacząć to pisać, to wcale nie tak że mam mnóstwo innych rzeczy i damned KWILI I BŁAGA O UPDATE (zajmę się tym, promise)

Continue Reading

You'll Also Like

5.1K 501 20
Popuparny i przebojowy chlopak aspirujący na zostanie aktorem grajacym w filmach akcji. Przecież może wszystko z pieniędzmi i wpływowych rodzicami. Ż...
6.3K 460 26
Edgar ma 15 lat, zmaga sie z problemami rodzinnymi jak i prywatnymi, do tego sie jeszcze wyprowadza z domu w ktorym mieszkal cale swoje zycie, wiec m...
7.7K 484 22
Uczeń z problemami i świeżo upieczony nauczyciel oraz opcja pomocy. Tylko czy pomoc w tym przypadku ma tylko jedno znaczenie. Oni widzą kilka znaczeń...
20.9K 1.1K 42
Faktem było to, że Synowie Garmadona stanowili prawdziwe niebezpieczeństwo dla Ninjago i jego mieszkańców. Choć Ninja robili wszystko, żeby powstrzym...