Kaktus w kolorach tęczy

By polishkathel

165K 18.9K 3.1K

Mason to syn zarozumiałego burmistrza małego miasteczka, które w skali kraju znaczy tyle, co kałuża po deszcz... More

W S T Ę P
P L A Y L I S T A
P R O L O G
J E D E N
D W A
T R Z Y
C Z T E R Y
P I Ę Ć
S Z E Ś Ć
S I E D E M
O S I E M
D Z I E W I Ę Ć
D Z I E S I Ę Ć
J E D E N A Ś C I E
D W A N A Ś C I E
T R Z Y N A Ś C I E
C Z T E R N A Ś C I E
P I Ę T N A Ś C I E
S Z E S N A Ś C I E
S I E D E M N A Ś C I E
O S I E M N A Ś C I E
D Z I E W I Ę T N A Ś C I E
D W A D Z I E Ś C I A
D W A D Z I E Ś C I A J E D E N
D W A D Z I E Ś C I A D W A
D W A D Z I E Ś C I A T R Z Y (Cz. 1)
D W A D Z I E Ś C I A T R Z Y (Cz. 2)
D W A D Z I E Ś C I A C Z T E R Y
D W A D Z I E Ś C I A P I Ę Ć
D W A D Z I E Ś C I A S Z E Ś Ć
D W A D Z I E Ś C I A S I E D E M
D W A D Z I E Ś C I A O S I E M
D W A D Z I E Ś C I A D Z I E W I Ę Ć
T R Z Y D Z I E Ś C I

Kaktus na końcu tęczy

3.9K 350 113
By polishkathel

Świtało, gdy budzik ostatecznie rozdarł ich senne marzenia. Dorian odruchowo uśmiechnął się, słysząc jęki Masona, który naciągał na twarz poduszkę, pragnąc złapać jeszcze odrobinę słodkiego lenistwa. Wszystko było piękniejsze w krainie pełnej spokojnej muzyki odtwarzanej przez jego umysł oraz obrazów, tworzących wspólnie przyjemną nocną fantazję. Rzeczywistość uderzyła jednak natychmiastowo; nieco starszy chłopak próbował ściągnąć z niego kołdrę, odruchowo przejeżdżając palcami po ciele wciąż nieprzyzwyczajonym do kojącego dotyku, w konsekwencji czego natychmiastowo się odsunął. Nie komentowali tej reakcji; od dawna była ona naturalna i chociaż tak naprawdę każde skulenie oraz spięcie wbijało w serce Doriana bolesny cierń, nie mógł narzekać, wiedząc, przez jak wiele przeszedł leżący obok niego chłopak. W rzeczywistości Mason dokonał przez poprzednie miesiące ogromnych postępów, co zauważalne było na każdym kroku. Obaj cieszyli się z każdej małej rzeczy oraz kolejnych przekraczanych granic, które ułatwiały coraz to nowe etapy ich wspólnego życia. Nie było idealnie, jednak czy czyjekolwiek życie docierało w ogóle do takiego punktu?

— Krzywisz się. — Zakrył dłonią twarz, ukrywając, jak automatycznie usta uniosły się ku górze.

Nie widział wywrócenia oczami, ale było dla niego pewne, że właśnie w taki sposób zareagował Mason. Odliczał sekundy, zanim młodszy odpowiedział z przekąsem;

— Spierdalaj.

Poranki mijały im w podobny sposób; wczesna pobudka, prysznic, śniadanie, a potem cały dzień nieobecności, który kończyli wspólnym posiłkiem. Na początku nie wiedzieli jak pogodzić się z nową rzeczywistością, ponieważ pewien rozdział ich żyć nieodwracalnie dobiegł końca. Pustka spowodowana utratą babci oraz poczucie winy przez nagły wyskok podczas przyjęcia i jego konsekwencje, przez długi czas spędzały im sen z powiek. Mason obwiniał się o pozbawienie matki wsparcia, którego teraz tak bardzo potrzebowała. Dorian miał samemu sobie za złe niezrobienie wszystkiego, aby w jakiś sposób ocalić babcię Vegę. I chociaż kobiecina odeszła w spokoju, bo właśnie wtedy nadszedł jej czas, egoistycznie nie umiał się z tym pogodzić, wyklinając chociażby fakt, że Mason nie dostał szansy pożegnania się z kobietą ani zobaczenia jej chociaż przez chwilę. Nie rozmawiali o tym, chociaż może powinni. Obaj nie byli na to jednak gotowi, wkładając całą psychiczną oraz fizyczną siłę w przetrwanie kolejnego dnia po wielkim końcu.

Ich relacja na pewno uległa zmianie. Zbliżyli się, jednocześnie wciąż posiadając trudności w pokonywaniu kolejnych barier. Mieszkali razem, chociaż było to zbyt duże określenie, bowiem w rzeczywistości Mason bywał jedynie przelotnym lokatorem, znikającym co kilka dni, aby trwać przy matce. Utrudniało to wiele rzeczy, takich jak znalezienie stałej posady, co dzięki znajomościom Doriana i tak nie było wcale wymagające. Mimo wszystko jednak znajdował się na rozstaju dróg, rozdarty pomiędzy własnymi pragnieniami samodzielności, a jednocześnie zobowiązany do dźwigania ciężkich konsekwencji swoich działań. Jedno było pewne; nastał pozorny spokój, ale przeszłość wciąż siedziała mu na ogonie, przynosząc stany lękowe i silną awersję, chwilami ewoluującą we wręcz chorobliwy strach przed dotykiem. Nie należał jednak do osób użalających się nad sobą, zwinnie zmieniając lub bagatelizując temat za każdym razem, gdy zmartwiony Dorian próbował zasugerować wyciągnięcie dłoni po pomoc ze strony profesjonalisty. Na niewypowiedziany przez Masona argument o pieniądzach sugerował odłożone zaskórniaki, ale dodawał, że pewnie jego matka nie powie ani słowa, jeśli poprosiłby o pieniądze ojca, bo żadna suma nie odbiłaby się negatywnie na ich stanie konta.

Kolejny niemal bezsłowny posiłek, gdzie obaj zajęci byli własnymi myślami, których obawiali się wypowiedzieć na głos. Szybkie podsumowanie dopiero co rozpoczynającego się dnia i umówienie o zostawieniu kluczy powieszonych na gwoździu znajdującym się pod starą ławką. Zanim się obejrzeli, już jechali w przeciwnych kierunkach; Dorian, dzielnie trzymając ukochany aparat, w drodze na kolejne zlecenie, a Mason kierował się do siedziby redakcji gazety pobliskiego miasteczka, gdzie pisał felietony i udzielał się w sekcji porad. Ciocia od złotych słów zmieniających życie była z niego marna, ale chętnie spędzał czas z ekipą z tego działu i dzięki nim łapał inspirację do pisania swoich tekstów. Czasem wdawał się w dyskusje, czując nagłą potrzebę wejścia w jakikolwiek dialog wykraczający poza tematy, które długo określał jako tabu. Po takim dniu zwykle wracał do domu spokojniejszy i pełen kiełkującej nadziei na to, że może faktycznie wszystko szło już w dobrym kierunku. Potem jednak znowu uderzały w niego wszystkie wspomnienia; te mniej, jak i bardziej łapiące za serce, a w środku znów wybuchało tornado sprzeczności, przypominając o tym, że życie nie miało przecież prawa być takie łatwe. Poczucie winy za fakt, że pozwolił sobie na chwilę cieszenia się z tego, co miał. Ból spowodowany tęsknotą oraz przytłaczająca odpowiedzialność za przyszłość nie tylko mamy, ale i jej dziecka. Czasami miewał chwile, gdy zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby, jeśli ojciec nigdy nie trafiłby za kraty. Proces zbliżał się coraz większymi krokami, a on nie był pewien, jak poradziłby sobie w roli świadka i czy jego zeznania byłyby na tyle mocne, aby Dominic Vega nie wyszedł na wolność przez długie lata. Przy dobrych dniach udawało mu się zasnąć bez licznych rozmyślań "co będzie, gdy jednak...", rozpoczynających przerażającą, płonącą karuzelę najbardziej przerażających scenariuszy. W słabszych chwilach ze strachem ściskającym serce wychodził po cichu z pokoju, dzwoniąc do mamy w środku nocy, aby upewnić się, że na pewno była bezpieczna, a ojciec nie uciekł z więzienia i wrócił, żeby ich wszystkich pozabijać. I może Dorian miał racje, bo w tych najgorszych chwilach Mason dopuszczał do siebie świadomość, że to wszystko faktycznie nie jest tak, jakie być powinno, a on rzeczywiście potrzebował pomocy, ale z nadejściem poranka całkowicie odpychał te myśli, łudząc się, że to był ostatni raz, gdy taka sytuacja miała miejsce. Nocne ataki echem odbijały się na porankach, gdzie pozornie kojący dotyk sprawiał jedynie ból, a napięte mięśnie potrafiły wydobywać z gardła głośne zbolałe jęki oraz szloch. Chciał jakoś wyjaśnić, że to nie była jego wina, bo widząc ten zawód oraz poczucie winy w oczach Doriana czuł się jedynie gorzej, jednak nigdy nie umiał ubrać tego wszystkiego w odpowiednie słowa. Uważał to za niesamowitą ironię, bo przecież był początkującym pisarzem, a ludzie z pracy mawiali, że miał niesamowity potencjał. I może umiał zwinnie przelewać myśli na papier z tematu z góry narzuconych zagadnień, jednak jeśli chodziło o jego własne demony, był całkowicie bezsilny.

— Już jesteś? Co tak wcześnie? — rzucił, ściągając w przedpokoju buty. Mruknął z przyjemnością i złapał się za brzuch, czując w powietrzu zapach pomidorowego kremu, doprawianego właśnie przez niesamowicie skupionego Doriana.

— Tak jakoś szybko się uwinąłem, więc wpadłem na zakupy i ogarnąłem obiad. Jak tam redakcja?

— Jak zawsze; tu trochę narzekań, tam pełne podekscytowania krzyki, bo pojawiły się nowe przełomy w strefie grafików... o i znowu padł nam automat do kawy. — Pokręcił głową z politowaniem, zrzucając z ramienia plecak, który zawiesił na haczyku obok klucza.

— Który to już raz w tym tygodniu? Czwarty?

— Trzeci, ale słyszałem krzyki przy wyjściu, więc pewnie teraz padł na amen. Trochę przypał, że wydają kasę na teksty amatora, który nawet nie pracuje na pełnym etacie, a sił całego składu nie podniosą, inwestując w porządny kawomat.

— Ka... co?

— Ekipa przyjęła do redakcyjnego słownika nowe określenie, bo nikt nie ma czasu na używania pełnej nazwy podczas mówienia, że znowu zepsuł się automat do kawy, więc przyjęła się skrótówka, czyli kawomat.

— Jak tak czasem z tobą rozmawiam o tej pracy, to czuję się jak stary pryk, który pogubił się w slangu zaraz po słowie przypał.

Parsknięcie śmiechem było jedyną reakcją, jaką otrzymał, więc nakazał Masonowi zajęcie miejsca przy nakrytym dla dwóch osób stole, samemu dołączając zaledwie po chwili, z garnkiem pełnym gorącego kremu. Krótkie komentarze o głodzie i jęki były jedynym, co dzieliło ich od posiłku, który spożywali, siedząc naprzeciwko siebie. Mason zanurzył łyżkę w talerzu, a smak domowego posiłku sprawił, że westchnął z zadowoleniem.

— Kocham cię — powiedział. Dodatkowy jęk i burczenie w brzuchu podkreśliły odczuwany głód, który zaczynał być zaspokajany niesamowicie smacznym kremem. Pałaszował jak najęty, przez dłuższą chwilę nie zauważając, jak Dorian wpatrywał się w niego z lekko uchylonymi w zaskoczeniu ustami. Jego oczy błyszczały, a on sam poczuł się tak, jakby ktoś dał mu właśnie spóźniony prezent pod choinkę. Czasami miewał chwile, gdy dopowiadał sobie pewne rzeczy, nadinterpretując niektóre gesty Masona. Zbyt szybkie odepchnięcie, przerażenie w oczach i kończył z niepewnością na temat ich relacji, której nie umiał się pozbyć przez naprawdę długi czas. Wiedział, że musiał uzbroić się w cierpliwość, jednak czasami skłonny był założyć, iż to wszystko było na nic. Dlatego właśnie tak strasznie niespodziewane okazało się wyznanie niewiele młodszego nastolatka. Chociaż desperacko pragnął, aby było ono prawdziwe, wolał nie robić sobie złudnej nadziei na coś, co w rzeczywistości mogło być jedynie przesłyszeniem lub dopowiedzeniem jego własnego umysłu.

— No co?

— Nic. Po prostu nigdy wcześniej tego nie powiedziałeś.

— Teraz sprawiasz, że myślę, że to był błąd — wyznał Mason, odkładając na chwilę łyżkę. Uderzył nią nieco mocniej, niż planował, podkreślając tym zaskoczenie oraz drobną złość.

— Nie, no coś ty. Ja ciebie też kocham. Jestem w szoku i tyle. Po prostu nigdy wcześniej tego nie powiedziałeś — powtórzył. Jego wnętrze wypełniła nadzieja oraz radość, gdy powoli, dawka po dawce docierała do niego realność usłyszanych słów.

— I tak w ogóle to mama się do mnie odzywała — wyjaśnił, zmieniając temat. Spiął się, wciąż czując, że wypowiedziane pod wpływem chwili słowa nie należały do odpowiednich wbrew temu, co sam początkowo przypuszczał. — Pytała, czy mamy plany na wieczór, chyba chce zaprosić nas na kolację czy coś. Obiecałem, że dam znać, jak z tobą o tym pogadam.

— Ale czekaj, że obaj? — Mruknięcie było jedyną odpowiedzią, jaką otrzymał. — To dziwne.

— Nie no co ty. Niby nie rozmawialiśmy o tym jakoś szczególnie, ale chyba wie, jaki masz na mnie wpływ.

— A jaki to niby wpływ?

— Dobry? Raczej dobry.

— A wie o tym, że pieprzę jej syna? Chyba nie bardzo. Wciąż uważasz to za dobry wpływ?

— Oj zamknij się już. To co? Pisać jej, że wpadamy i umawiać się z kierowcą, żeby nas odebrał?

— No spoko. Zawsze przyjemną odmianą będzie wejście do twojego domu przez frontowe drzwi.

Wybuch śmiechu przerwał dotarcie do celu kolejnej uniesionej łyżki, która znów wróciła do niemal pustego już talerza. I chociaż było to niesamowitym kłamstwem, Mason powiedział:

— Nie jesteś zabawny.

Wiosna otworzyła kolejny etap nowego roku, gdzie wszystko budziło się do życia. Żałował, że nie tyczyło się to ludzi, bo tak naprawdę była to tylko kolejna nic nieznacząca pora roku. Nowy Rok ostatecznie zamknął stary rozdział i rozpoczął następny, a przerażeni nieznanym nie wiedzieli, w jaki sposób poradzić sobie z tym, co miało nadejść. Wybawieniem okazał się telefon od jego mamy, która zaprosiła ich na wspólną celebrację przy porządnym posiłku, słodkościach oraz oglądaniu starych filmów. Wigilia, jak i całe święta obeszły się bez większego echa, bo chłopcy nie umieli zabrać się za jakiekolwiek przygotowania bez wytęsknionej babci. Tamtego roku więc odpuścili, odwiedzając matkę Masona i odmówili nawet sąsiadowi, który pojawił się w pierwszy dzień świąt z babką domowej roboty, sugerując wpadnięcie do jego wypełnionego świątecznym duchem domu.

— Kuuurwa, chyba nigdy nie przywyknę do tego widoku.

Perlisty śmiech poniósł się po limuzynie, gdy Mason odruchowo pokręcił z rozbawieniem głową na komentarz Doriana. Wyglądał przez okno niczym turysta w muzeum, obserwując potężną fontannę i idealnie przystrzyżony trawnik. Zraszacze podlewały poszczególne obszary, gdzie patrząc pod odpowiednim kątem, dałoby się zauważyć miniaturową tęczę, a na dalszych częściach ogrodu pracował specjalnie wynajęty profesjonalista, zajmujący się kondycją oraz wyglądem posadzonych tam roślin i kolorowych kwiatów.

Z pozoru pusty dom teraz bił ciepłem, które dało się wyczuć nawet pomimo braku kilku ważniejszych osób; ojca, jak i najbardziej oddanych mu spiskowców, którzy latami zachodzili matce Masona za skórę. Nie potrzebowali zastępstwa, bo z dniem aresztowania Dominica Vegi żona w jego imieniu całkowicie zrzekła się ingerowania w politykę i walki o fotel burmistrza na najbliższe lata. Poparła tę decyzję dobrem swoich dzieci, jak i własnym, co ostatecznie kupiło serca ludzi, murem stającym za osamotnioną już kobietą i oferującym pomoc z każdej strony. Walka o majątek była stosunkowo łatwa, ponieważ wbrew pozorom fundusze mieli wspólne. Można więc powiedzieć, że wszystko rozeszło się bez większego echa... no oprócz afery z przemocą w rodzinnym domu tak szanowanego człowieka. Pewne było, że sondaże drastycznie poleciałyby w dół, dlatego najlepszym rozwiązaniem było zrezygnowanie z kampanii oraz wyścigu o stołek. Prasa dniami taranowała drzwi, domagając się wyjaśnień oraz wywiadów na wyłączność, ale każdy atak był dzielnie odpierany powtarzaniem tego samego oświadczenia, wydanym za pośrednictwem specjalnie wynajętego rzecznika prasowego. Skandal Vegi ucichł, a życie pozornie wróciło do normy, chociaż w tej rodzinie mało kto znał poprawną definicję tego stwierdzenia.

Wysiedli, dziękując za przywiezienie i udali się w stronę wejścia. Niemal od razu drzwi zostały rozwarte, a przez nie wyszła matka Masona, ubrana w ciemną sukienkę, której krój idealnie podkreślał duży ciążowy brzuch. Przez ostatni trymestr jedynie promieniała i chociaż czasem samotność dawała jej w kość, dzielnie radziła sobie ze wszystkim, coraz bardziej spoufalając ze swoimi pracownikami, stanowiącymi niesamowite wsparcie. Jasne włosy związane były w niechlujnego koka, który tylko dodawał jej urody. Na nogach znajdowały się klapki, w których bez najmniejszych komentarzy paradowała po domu i dworze. W przeciwieństwie do zachowania z czasów, gdy był przy niej mąż, teraz nikt nie zwracał na to uwagi, tak długo, jak było jej komfortowo.

— Nareszcie jesteście — powiedziała radośnie, mocno obejmując syna na powitanie. Nie dała sobie zamydlić oczu przelotnym "cześć", którym czasem próbował się wybronić od matczynego przytulasa. — Już myślałam, że zdążę urodzić, zanim się tu pojawicie.

— Dzień dobry, pani Vega. — Na usta Doriana mimowolnie wstąpił szeroki uśmiech i w tamtej chwili dał sobie rękę uciąć, że miał przed sobą młodszą wersję Edith. Był jednak całkowicie pewien znikomego pokrewieństwa pod względem genów, ale nie umiał pozbyć się wrażenia, jakby to właśnie ona dodała swoje kilka groszy, dramatyzując w doskonale znany i wytęskniony przez niego sposób.

— Witaj, Dorianie. Cudownie was widzieć — oznajmiła, nie powstrzymując się od przytulenia byłego podopiecznego babci Vegi, który objął ją z niemałym zaskoczeniem. — Wejdźcie, wszystko już na was czeka.

To głupie, ale nawet po upłynięciu tylu miesięcy Masonowi wciąż ciężko było przyjeżdżać do domu bez niewiarygodnego spięcia oraz masy nerwów. Niejednokrotnie widział to wszystko w koszmarach, gdzie wchodząc z pozornym spokojem, wpadał na ojca, który znów przemieniał jego życie w piekło. Tym razem też czuł niesamowitą obawę, choć wciąż znajdował się w kompletnie innej rzeczywistości. Kolejna ciężka noc odbijała się na nim o poranku, wracając teraz i chociaż mógł stchórzyć, nie chciał zawodzić matki, która i tak wiele już przez niego straciła.

Przy stole głośno było od ożywionej konwersacji, ponieważ Dorian uwielbiał rozmawiać i niesamowicie interesował się tym, co w wolnych chwilach robiła matka Masona. Zajmowała się wspieraną dzięki funduszom męża organizacją oraz pomagała w nowo otwartej bibliotece, do której również dokładała symboliczną kwotę. Stanowiło to minimalną część zadośćuczynienia, które postanowiła wykorzystać na przykrycie ciemnych interesów i spisków Dominica oraz udowodnienie, że nie jest taka, jak on, co wielokrotnie jej zarzucano. Przez skandal z jego udziałem niemal nie straciła dziecka i chociaż wielokrotnie namawiano ją do odmowy uczestniczenia w pewnych wydarzeniach, ona nie dawała za wygraną, pragnąc naprawić wszystkie krzywdy oraz oczyścić nazwisko Vega, chociaż w najmniejszym stopniu. Ostatecznym poświęceniem było otwarcie fundacji imienia Edith Vegi, którą często odwiedzała jako wolontariuszka. Jak na osobę z brakiem odwagi do postawienia się wpływowemu mężowi, przeszła ogromną zmianę, co zauważyli wszyscy wokół.

Mason wcale nie słyszał wypowiadanych przez nią słów, chociaż bacznie obserwował poruszanie się jej ust. Posiłek wcale mu nie podchodził, pomimo tego, że przed wyjazdem doskonale pamiętał o minimalnym głodzie, który rósł z każdą minutą. Teraz patrzył na apetycznie wyglądające danie z bólem brzucha, bawiąc się chłodnym widelcem. Na pytanie o to, czy źle się czuje, mruknął zaprzeczenie, nie do końca wiedząc, co powinien odpowiedzieć. Nie zjadł za dużo, bo miał wrażenie, iż lada chwila zwróci wszystko na podłogę, czego wolał uniknąć. Wydarzeń następnej godziny w ogóle nie zarejestrował. Jedyne, co zapaliło mu w głowie czerwoną lampkę, jednocześnie ściągając całą uwagę, było powiadomienie o nadchodzącej burzy i sugestia matki, aby zostali na noc.

Zgodził się, chociaż miał stuprocentową pewność, że tego pożałuje, a nadchodząca noc będzie jedną z najgorszych, jakie kiedykolwiek było mu dane przeżyć. Nie próbował się nawet oszukiwać, szukając pozytywów. W tym wypadku takowe w ogóle nie istniały.

Jako wymówkę podłożył ból głowy i dzięki temu sprawnie opuścił towarzystwo mamy i Doriana, którzy jedli truskawkowo-waniliowe lody z bitą śmietaną domowej roboty, wciąż pogrążeni w rozmowie. Upewnili się, czy na pewno wszystko było z nim w porządku, ale szybkie kłamstwo załatwiło sprawę, bo nawet nie drążyli tematu, pozwalając na odejście.
Omijając gabinet ojca, dotarł do swojego pokoju, od razu kierując się w stronę łazienki, aby wziąć prysznic. Nawet to nie potrafiło ukoić jego nerwów, a jedynie wszystko pogorszyło, bo gdy wrócił do sypialni, czuł się gorzej niż wcześniej. Burza przybierała na sile, niebo błyskało i zbierało się na deszcz. Leżał w łóżku, masochistycznie pragnąc jednak wrócić do sedna własnego koszmaru z nadzieją, iż ostateczna konfrontacja uwolni jego wymęczony umysł. Nie zdawał sobie sprawy z momentu, gdy nacisnął zimną klamkę, wchodząc następnie do środka opanowanego przez mrok pomieszczenia. Pierwszym, co w niego uderzyło, był zapach. Odór powstały z połączenia ulubionej wody kolońskiej Dominica Vegi oraz drogiego alkoholu. Ta mieszanka od razu go otumaniła, łącząc w głowie trybiki bezpośrednio przynoszące obrazy tragicznej przeszłości. Walcząc z ostatkami silnej woli, zamknął za sobą drzwi, pozwalając na to, aby jedynym oświetleniem był księżyc oraz błyski na nocnym niebie. Każdy wdech przyprawiał go o niesamowity ból, który – choć psychiczny – zwalił go z nóg. Padł na kolana niczym katowany szczeniak, nieudolnie próbując złapać oddech pomiędzy napadami żałosnego szlochu. Miał nadzieję, że dominacja wiatru otworzy okno i przez chwilę myślał, że śnił, gdy faktycznie zostało ono uchylone. Sen przerodził się natomiast w kolejny koszmar, gdy poczuł na sobie czyjeś dłonie, które chociaż obejmowały go delikatnie, w umyśle figurowały jako obiekt sprawiający cierpienie. Nie potrafił już krzyczeć, utracił wszelkie siły oraz możliwość oddychania. Nie słyszał dźwięków i dopiero przepełniony strachem szept pomógł mu powoli odzyskiwać psychiczne siły. Wciągnął łapczywie powietrze, zaciskając dłonie na obejmującym go Dorianie tak, jakby tylko on był w stanie wyprowadzić go na powierzchnię.

— Kocham cię — szeptał raz po raz. — Poradzimy sobie, słyszysz? Poradzimy sobie z tym. Przejdziemy przez to razem.

Ta noc stanowiła istne katharsis. Czas mijał w spowolnionym tępie, a łzy nieprzerwanie spływały po jego policzkach. Przerażenie powoli ukrywało się w cień, niczym demon potraktowany wodą święconą lub narażony na światło słoneczne. I chociaż był to jeden z najgorszych momentów jego życia, Mason po długim czasie wreszcie zasnął, przepełniony wyznaniami miłości oraz zapewnieniem bezpieczeństwa.

Do domu wrócili następnego dnia przed południem, tłumacząc się masą obowiązków. Nie poruszali tematu wydarzeń poprzedniej nocy, skupiając się na pozornej rutynie i rzeczach zaplanowanych na tamten dzień. Sobota owocowała w dosłowną ciszę po burzy; pogoda była marna, wyglądało tak, jakby lada chwila miał spaść obfity deszcz. Zajmowali się sprzątaniem, zgodnie dzieląc pomieszczeniami oraz ustalając obowiązki. Ani przez moment nie myśleli, że w rzeczy samej były to wiosenne porządki, gdzie grzebali w każdym nawet najmniejszym kartonie, wyrzucając niepotrzebne bibeloty. Po całym południu do wyniesienia mieli cztery wielkie worki, którymi postanowili zająć się jeszcze tego samego wieczoru. W powietrzu czuć było napięcie oraz przymus rozmowy, a jednak żaden z nich nie umiał wypowiedzieć ani słowa, aby tę konwersację rozpocząć. Dorian nie chciał naciskać, bo czuł, że Mason nie był na to gotowy, skoro sam nie rozpoczął tematu.

Trwało to do wieczora, gdzie znużeni siedzeniem w domu postanowili wyjść na spacer... a raczej to Mason postanowił, zbyt wyczerpany tłamszącymi go czterema ścianami. Rzucił szybkie "wychodzę", zabrał bluzę i trzasnął drzwiami czując, że nadchodzące godziny znowu będą jednymi z tych gorszych. Nie wiedział, co powinien ze sobą zrobić. Czuł się tak, jakby do umysłu przytwierdzony miał ładunek wybuchowy, a czas na zegarze coraz szybciej uciekał. Biegł, licząc na to, że uda mu się zmęczyć na tyle, aby paść i wreszcie odciąć się od wszystkiego. Od bólu, pragnień, strachu, wspomnień, które pomimo wypalenia na kartach przeszłości, wciąż raniły jego ciało oraz duszę. Od nawiedzających go niespełnionych oczekiwań, otaczających z każdej strony oraz ściskających do utraty tchu. Może gdyby jednak nie dał się ponieść chwili, wszystko skończyłoby się inaczej. Może gdyby zacisnął zęby i przetrwał ten decydujący raz, zamiast uciekać z domu pod wpływem impulsu, żadne z obecnych wydarzeń nie miałoby miejsca. Egoistyczna część podpowiadała mu jednak, że tego przecież właśnie pragnął. Wolności odbierającej dech w piersi, wiatru we włosach, który teraz stanowił jedynie nieprzyjemny chłód, zamiast kojącego powiewu.

Początkowo nie wiedział jaki był cel jego trasy, a jednak wcale nie był zaskoczony, widząc ze wzgórza cmentarz. Każdy krok stawiał tak, jakby miał stanowić jego ostatni. Wahał się, chociaż przez poprzednie miesiące wielokrotnie odwiedzał to miejsce. Czasem towarzyszył mu Dorian, który nie oceniał jego zachowania. Mason mógł wtedy robić to, co podpowiadało mu serce; śmiać się, wspominać przyjemne chwile, mówić do nagrobka tak, jakby babcia naprawdę tam była i cały czas słyszała każde jego słowo, a nawet paść na mokrą od rosy trawę i wybuchnąć płaczem. Tego dnia, chociaż przytłoczony, nie umiał wydać z siebie żadnego dźwięku. Bieg zmęczył go na tyle, że zajął miejsce na ziemi, ukrywając twarz w dłoniach. Długo próbował uspokoić oddech, który nierówny i przyśpieszony zdradzał emocjonalną burzę, unoszącą się nad jego sercem. Nie wiedział jak długo jeszcze wytrzyma w takim stanie, ale podejrzewał, że coś tak okrutnego nie mogło trwać wiecznie. Jakkolwiek długi czas przyjdzie mu cierpieć, zasłużył na to i chociaż czasem żałował, wyklinając w myślach okrutny los, ostatecznie znał wszystkie powody.

Jedyną rzeczą, której nie rozumiał, było zaangażowanie Doriana, który jakby od początku za cel obrał sobie wspieranie go na każdym kroku. Rozumiał wyskoki i napady złości, nie oceniał przekleństw oraz niekiedy szczeniackich zachowań. Dawał wsparcie oraz to, czego Mason nigdy nie zyskał. To, z czym tak naprawdę wciąż obawiał się pogodzić oraz akceptować w egoistycznej obawie utraty.

Dopiero pierwsze krople deszczu oraz grzmot odsunęły czerwoną płachtę, wzbudzającą coraz więcej tłamszących go emocji. Pozwolił sobie na ostatni krzyk, którego gwałtowność wybudziła do lotu siedzące na pobliskim drzewie ptaki. Odleciały, zabierając ze sobą resztki jego frustracji oraz energii.

— Chciałbym cofnąć czas, wiesz? — powiedział po dłuższej chwili, tępo wpatrując się w nagrobek. Nie liczył już na to, że po zamknięciu i ponownym otwarciu oczu wszystko będzie jedynie snem, a on obudzi się w swoim łóżku. Nie liczył, że po wyskoczeniu przez okno i żałosnej trasie przebytej w letniej ulewie, która skończyła się choróbskiem, znów zobaczy babcię. Teraz stała przed nim brutalna rzeczywistość, utrwalona w zimnym, pełnym bakterii nagrobku. W wyrytych datach narodzin oraz pełnego spokoju odejścia. — Chciałbym, żebyś wróciła chociaż na chwilę, bo wiedziałabyś, jak to wszystko naprawić.

Cisza. Westchnął, kładąc się i wpatrując w wolno wędrujące po drodze nieba chmury. Liczył każdą z nich, co działało na niego kojąco. Pierwsze krople deszczu powoli chłodziły jego twarz, ale nie zwracał na to uwagi. Kolejna fala emocji odeszła, pozostawiając otępienie oraz pozorny spokój. Znał jednak siebie na tyle, aby wiedzieć, że nie potrwa to długo. I właśnie wtedy poczuł to mentalne uderzenie. Wspomnienia zaatakowały go z każdej strony, jakby specjalnie nadesłane, aby przestawić pewne trybiki w umyśle. Momentalnie poderwał się na równe nogi, a potem rozejrzał, pragnąc wrócić do domu. Do Doriana, który wewnętrznie cierpiał równie mocno, co on.

Bez pożegnania rzucił się do biegu, bo zawsze tak robił; odchodził od babci tak, jak wtedy, gdy widział ją po raz ostatni. Zabolało go wspomnienie tej chwili, jednak tym razem nie odebrało mu ono tchu. Teraz stanowiło źródło siły, którą zbierał do stawienia czoła przyszłości. Wiedział jednak, że ta chwila była jedynie zapalnikiem, początkiem czegoś, co sam musiał wypielęgnować, o co musiał dbać. I właśnie taki miał zamiar.

Wpadł do środka, jakby obawiając się, że nawet chwila zawahania przyniesie zmianę zdania. Zauważając Doriana, odetchnął i podszedł do niego, a potem objął, całkowicie ignorując jęki oraz komentarze na temat mokrawych ubrań. Momentalnie wchłonął jego zapach, przez dłuższą chwilę nie odpowiadając na pełne szoku pytania. I dopiero wtedy z jego ust wypłynęły szczere słowa, gdy kolejny raz od wielu miesięcy usłyszał prośbę potwierdzenia, że było w porządku. Bo nie było, ale teraz nie obawiał się mówić o tym głośno. To był pierwszy raz, gdy wszystko z siebie wyrzucił, a słowotok momentami sprawiał, iż zasychało mu w gardle. Siedzieli przed kominkiem i chociaż nie palił się w nim ogień, wciąż przywoływał wspomnienia poczucia bezpieczeństwa, które od samego początku w Masonie wzbudzał Dorian. Nawet teraz prostymi gestami upewniał się on, że nastolatek wiedział o wsparciu, jakie w nim ma. Nie przerywał, uważnie słuchając każdego następnego słowa prowadzącego historię aż do momentu, gdy nie było już niczego, a jedynie ich wspólna przyszłość.

— Nawet teraz miewam dni, gdy to wszystko mnie przytłacza — kontynuował Mason, nieświadomie gestykulując. — Proces zbliża się coraz szybciej, a ja co rano budzę się z tysiącem myśli na temat tego, co się stanie, jeśli nasze zeznania nie będą wystarczające. Jak to będzie, jeśli on wróci? Zabije najpierw mnie, czy mamę za to, że stanęła mu naprzeciw? I co, jeśli w końcu dopadnie ciebie? Przecież ja sobie nie wybaczę, nie wybaczę sobie, jeśli coś ci się stanie...

Nawet nie zdawał sobie sprawy z kolejnej utraty tchu. Atak paniki opanował jego ciało, rozpoczynając lodowatą przebieżkę od dłoni, aż po palce u stóp. Powiedział to, wyrzucił wszystkie obawy. Najbardziej przerażało go, że dzięki temu mógł zapeszyć, bo teraz namacalny stał się cały dręczący go strach. Taki sam był również dotyk; kojący, ciepły oraz niosący siły, których Mason tak bardzo potrzebował. Pewny uścisk i mokre pocałunki oraz zapewnienia bezpieczeństwa powoli ratowały go od tonięcia w czystym koszmarze. Chociaż wydawało mu się, iż minęła cała wieczność, wreszcie powrócił na powierzchnię, odnajdując ukojenie w ramionach Doriana.

— Miałeś racje za każdym razem, gdy mówiłeś, że potrzebuję pomocy. Tylko ja się zwyczajnie boję, że jeśli ją przyjmę, przegapię to, co może nadejść i to nas wszystkich zniszczy.

Na tym skończył, bo nie umiał kontynuować. Gula pięła się po gardle, a pod powiekami piekły łzy. Plecy wciąż naznaczane były przez cierpliwie sunące po nich palce, co powoli pomagało mu powrócić do racjonalnego myślenia.

— Nie jesteś z tym wszystkim sam, wiesz o tym, prawda? — powiedział Dorian z czułością. — Nie myśl o tym, co może kiedyś się stać, teraz jestem tu ja i twoja mama i wszystko jest w porządku. Musisz o tym pamiętać, dobrze? Wszystko jest w porządku.

Dzięki temu wreszcie się uspokoił, niemal usypiając. Ostatnim, co pamiętał, było dostanie się na górę i ściągnięcie spodni, a potem objęcie przez Doriana na łóżku i pocałunek w głowę. Słyszał telefon, który choć wyciszony, wciąż domagał się uwagi serią krótkich wibracji. Całkowicie je jednak zignorował, pozwalając sobie na wytęskniony spokój i zapadając w sen. Wstał szybciej, niż oczekiwał. Czerń nocy podpowiadała późną godzinę, a spocone od przytulania ciało desperacko pragnęło prysznica. Ostrożnie wyswobodził się z uścisku, zabrał telefon, którym oświetlał sobie drogę, zgarnął z podłogi pierwszą lepszą koszulkę, która nie pachniała najgorzej i wszedł do łazienki, niemal nie ślepnąc po gwałtownym zapaleniu światła. Letnia woda dawała mu ukojenie, czuł się o wiele lepiej, gdy możliwie jak najciszej schodził po schodach, a potem opuszczał domek, zajmując ławkę na podwórku. Chłód nocy objął go z każdej strony, ale teraz nie niósł on ze sobą nieprzyjemności. Wpatrywał się w nicość, z ulgą czując, jak malał, stawał się niewidoczny pośród bezkresnej ciemności. Powinna go ona przerażać, a jednak był spokojny, wiedząc, że teraz nie dosięgało go nic złego.

Głośna wibracja sprawiła, że niekontrolowanie zadrżał. Zaskoczony odblokował telefon, mrużąc oczy i dostosował jasność ekranu, zauważając powiadomienia o nieodebranych połączeniach oraz wiadomości dotyczące nieodsłuchanych nagrań głosowych na skrzynce. Zwykle je ignorował, bo wielokrotnie jedyne, co tam miewał to cisza lub żałosne prośby oddzwonienia na potrzeby jakiegoś wywiadu lub konferencji. Teraz jednak niepewnie wcisnął odpowiedni przycisk, zauważając kilkuminutowe nagranie zostawione przez nikogo innego, jak jego biologiczną matkę.

— Chciałabym być na tyle odważna, aby powiedzieć ci to wszystko prosto w twarz, ale nie potrafię — rozpoczęła, a każde następne słowo sprawiało jej coraz większą trudność. Wzdychała, przełykała głośno ślinę, a jej głos załamywał się, chociaż cały czas próbowała być silna. — Siedzę w domu wypełnionym jedynie pustką i wspomnieniami i za każdym razem, gdy przypominam sobie o czynach twojego ojca, opanowuje mnie tak wielkie poczucie winy oraz strach... Tak jest i teraz, bo wyobrażam sobie, jak ty musiałeś się czuć i Boże, skarbie jest mi tak strasznie przykro. — Urwała, a jej szloch sprawił, że Mason cały się napiął. Odruchowo zapragnął zignorować odsłuchiwaną wiadomość, jak i każdą następną, jednak ciekawość nie pozwoliła mu ich wykasować tak, jak zwykle to robił. Teraz nie umiał odwrócić wzroku, nie chciał odpychać od siebie bolesnej przeszłości ani udawać, że nie istnieje. — Wiem, że obudziłam się za późno, ale ja naprawdę myślałam... Myślałam, że nie damy sobie bez niego rady, że jeśli mu się postawię, będę musiała wrócić do nędzy, a przecież wtedy naprawdę nie dałabym rady... Chciałam dla ciebie dobrego życia, chciałam, abyś miał wykształcenie, żeby niczego ci nie brakowało... Długo nie zdawałam sobie sprawy, że posiadając wszystko, nie miałeś tak naprawdę tego, co najważniejsze. — Mason przełknął ślinę, obejmując dłonią kolana. Gula na nowo wyrosła w jego gardle, a on mocno zaciskał palce, próbując wysłuchać słów mamy do końca. — Wiem, jak ciężko jest ci teraz, nawet pomimo tego, że tata już nie zrobi ci krzywdy. I wiem, że w ogromnej mierze jestem za to odpowiedzialna, do teraz czuję się tak strasznie winna... Gdybym mogła, naprawdę cofnęłabym czas, nigdy nie pozwoliłabym na to, aby cię uderzył, krzywdził albo znalazł po ucieczce do babci. Ale przeszłości nie można zmienić... Nie oczekuję, że mi wybaczysz, nie oczekuję, że w ogóle dotarłeś do tej części wiadomości. Chcę po prostu, żebyś wiedział, że przepraszam. I kocham cię najbardziej na świecie.

Wiadomość urwana została wybuchem płaczu, który wbijał się w umysł Masona przez najdłuższe pięć sekund jego życia. Sam ledwo powstrzymywał łzy, bo pomimo wielu pretensji oraz żalu, ostatecznie rozumiał powody przemawiające za zachowaniem mamy. Rozumiał i wybaczył, ponieważ właśnie tego oboje potrzebowali, aby w spokoju zacząć budować przyszłość po ostatecznym zawaleniu ciężkiego muru, nazywanego przeszłością. Rodzinny dom jeszcze długo miał prawo przypominać mu o ojcu oraz jego zachowaniu, ale wiedział, że każdy następny raz będzie łatwiejszy. Miał wsparcie w najbliższych osobach, które kochały go o wiele bardziej, niż na to zasługiwał, a to znaczyło dla niego wszystko.

Usłyszał grzmot, ale burza nie nadeszła. Zamiast niej wreszcie powrócił spokój, udekorowany wrażeniem, jakby za jego nadejściem stało coś więcej, niż tylko zmiana pogody. Wrażeniem, że małymi krokami wszystko wreszcie miało prawo toczyć się tak, jak powinno...


*******

Miało być trochę wcześniej, ale nie narzekam, bo grunt, że w ogóle skończyłam pisać. Jeju, skończyłam to, ja naprawdę to skończyłam. Szok i mem z pikachu, bo rok minął tak szybko, zupełnie jak ta historia. 

Ostatni raz proszę Was o słowa na temat całości, bo komentarze to to, co lubię najbardziej i ostatni raz dziękuję za wszystko, bo gdyby nie Wy, nie byłoby mnie, ani tego opowiadania. 

I tyle. To już. 

Dotarliśmy do końca.


Kaktus w kolorach tęczy 

(lipiec 2018 - lipiec 2019)

Continue Reading

You'll Also Like

326K 28.6K 27
Jessie ma przyjaciela i mnóstwo klientów. Ma siniaki na plecach, blizny i złe myśli. Rowan ma pustkę w sercu, talent i skłonności do szantażu. Obydwo...
109K 2.7K 26
Książka opowiada o 14 letniej Julii Miller, która właśnie rozpoczyna swój pierwszy rok w liceum razem ze swoim bratem bliźniakiem Johnatan'em, w któr...
50.4K 1.8K 22
„Gdzie byłeś sześć lat temu?" Gdzie Blake Remington był kiedy Charlotte Wilson go potrzebowała? Tego nikt nie wie. Przepadł z dnia na dzień, a nikt n...
250K 1.6K 5
Ofelia Williams nigdy nie miała swojego miejsca na ziemi. Przez stale pracującą matkę, dziewczyna ciągle musiała się przeprowadzać. Brak znajomych, z...