T R Z Y D Z I E Ś C I

3K 367 248
                                    

Najgorszy w tym wszystkim był moment, gdy doczołgał się wreszcie pod prysznic. Każdy krok sprawiał mu niesamowity ból, włosy poprzyklejane były do czoła za pomocą jego własnej krwi, którą zostawiał ślady w każdym dotykanym rękami miejscu. Był zdany na siebie i chociaż w domu roiło się od służących oraz pomocy od wszystkiego, on sam musiał poradzić sobie z tym, co spotkało go przez własny upór. Nie miał siły płakać; z trudem zdjął ubrania przywierające do poobijanego ciała, a wciąż dotknięty agresją ojca obawiał się wydać najmniejszy jęk. I chociaż wyskoku jako takiego nie żałował wcale, przez chwilę naprawdę miał ochotę sprowokować Dominica Vegę na tyle, aby wreszcie ostatecznie go dobił.

Nie zaskoczyło go to, że gdy wrócił do swojego pokoju, nikogo w nim nie było. Matka nie udzielała się w temacie, zauważając, jak wychodził po starciu z tyranem. Pokręciła jedynie głową oraz posłała mu spojrzenie dobitnie mówiące, że przecież o coś go prosiła.

Mason wykrzyczał ojcu wszystko, a z desperacją w głosie błagał potem o wyjaśnienia na temat stanu zdrowia babci. Nie dostał jednak tego, czego pragnął, nawet gdy naumyślnie chciał zmusić go do ostateczności.

Ból nie odszedł nawet po prysznicu ani wzięciu uśmierzających leków, przyniesionych podczas jego nieobecności przez lokaja. Leżał nagi na podłodze, chłonąc jej chłód i próbując złapać się jakiejkolwiek brzytwy, która byłaby mu w stanie pomóc przetrwać. To był ten moment, gdy nie wiedział nawet, czy nie miał czegoś złamanego. Z braku innego wyjścia zostawił wszystko przypadkowi; usnął, nie zdając sobie z tego sprawy, a po przebudzeniu w środku nocy znowu czuł się jak zużyty worek treningowy. Jakaś jego część pragnęła znowu spakować mały plecak i wyskoczyć przez okno, nie patrząc za siebie. Prawda była jednak taka, że za dużo rzeczy leżało teraz na szali, aby zwyczajnie mógł wziąć nogi za pas, egoistycznie myśląc jedynie o sobie.

Duma, a raczej resztki tego, co za nią uważał, nie pozwoliła ruszyć mu z miejsca. Pociągnął nogi do klatki piersiowej i objął je rękoma, wmawiając samemu sobie, że skoro już przeszedł przez to raz, uda mu się znowu. Uda mu się, na pewno da radę i zrobi wszystko, aby nowy członek rodziny nigdy nie czuł tego, co właśnie rozsadzało jego umysł.

Nie wierzył jednak w te słowa, chociaż każdy następny dzień pozbawiał go bólu oraz siniaków. Unikał wpadania na ojca, od matki również się odizolował, poniekąd czując w stosunku do niej żal za to, jak się zachowywała. Nie wiedział,czego oczekiwał, ale ta egoistyczna część umysłu podpowiadała mu, że powinna była jakoś zareagować. Jej by przecież nie skrzywdził, nie podniósłby na nią ręki, ani głosu. Przy niej udawał innego człowieka, pojąc kłamstwem, które było niczym innym, jak tylko częścią przedstawienia. To Mason znał jego prawdziwe oblicze i tylko on widział furię, którą zdradzały jego oczy. To on czuł na sobie jego twardą rękę, to on był ofiarą.

Dusił się. Po wielu dniach tłamszenia emocji oraz pozornej obojętności każdy oddech sprawiał mu niesamowitą trudność. Jego klatka piersiowa drżała, dłonie były spocone. Leżał w łóżku, objęty całkowitym mrokiem, ale nie potrafił zasnąć. Włosy wciąż miał wilgotne po długim prysznicu, wpatrywał się w jeden punkt na ścianie, chociaż i tak nie widział zupełnie nic. Niczego przed nim nie było; żadnego światła w tunelu ani jakiejkolwiek nadziei na przyszłość. Poderwał się do pozycji siedzącej i wstał, kierowany impulsem. Nie zapalając światła, zgarnął z podłogi bluzę, a potem pośpiesznie narzucał ją na siebie. Oczy zaszły mu łzami, gdy licznymi korytarzami dotarł wreszcie do miejsca, które kiedyś stanowiło jego kotwicę. Wahał się tylko przez chwilę, zanim nacisnął klamkę, a potem rozpędził się i wyskoczył, wtapiając się w ciemność.




Kolejny skreślony w kalendarzu dzień podsumował westchnieniem. Nie chciał nawet o tym myśleć, jednak każda doba bez Masona powoli przyzwyczajała go do samotności. Babcia Vega również coraz rzadziej poruszała jego temat i chociaż Doriana korciło, wolał nie zmuszać jej do powrotu w tak bolesne tereny. Nie mówili tego głośno, jednak oboje wciąż byli przybici. U Edith widać to było przy każdym, pozornie normalnym ruchu. Uśmiechała się, jednak nie było to szczere. Wstawała z łóżka, z samego rana jadała śniadania, pijąc herbatę na dworze i czytając książkę, ale nie odczuwała żadnej przyjemności. Ten również żegnała na tarasie, ogrzewając kościste dłonie gorącym napojem. Koc założony miała na ramiona, rozpoczęta niedawno lektura leżała na kolanach, jednak nie umiała się na niej skupić, tym bardziej że słońce już dawno zniknęło z horyzontu. Była przerażająco zmęczona, jednak o dziwo obawiała się pójść spać. Powieki same jej się zamykały, więc w pewnym momencie zabrała swoje rzeczy do środka.

Kaktus w kolorach tęczyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz