Nightmares ~ Doctor Who (tłum...

By Translatoryka

259 10 2

Hayden jest prześladowana przez koszmary odkąd była dzieckiem. Pewnego razu pojawia się dziwak w tweedowej ma... More

Część 1
1. Koszmary i tweed
3. Grecja i Amy
4. Blask księżyca i mgławice

2. Dr Doktor i Budka Mordercy

51 1 0
By Translatoryka

Jestem sama na polu ognia. Wszędzie krzyczą ludzie. Jedyna rzecz, którą słyszę, oprócz wrzasków, to wybuchy. Martwe ciała i maszyny są rozsypane wokół mnie. Jestem ranna i pewnie umierająca, ale nie ma nikogo, kto mógłby mi pomóc. W końcu przychodzi mężczyzna. Wygląda całkiem miło, jak ktoś, komu mogę zaufać. Ale wtedy coś się zmienia. Zamiast niego z diabelskim grymasem na twarzy, jak zawsze w moich snach, widzę, jak staje się on uosobieniem zaufania, a jego usta układają się w ciepły uśmiech. Wyciąga rękę, a jego mina mówi, żebym ją chwyciła.

Aż do teraz senna ja i świadoma ja jesteśmy zdezorientowane. Ten nowy mężczyzna w niczym nie przypomina tego, którego znamy. Ale jego zaproszenie może być jedynym sposobem na przetrwanie.

Wyciągam moją dłoń w jego kierunku, co wymaga sporego wysiłku. W tym momencie zauważam, jak zaskakująco słaba jestem. Czuję, jak płomienie muskają moje stopy i staję się nerwowa. Jeśli szybko nie dosięgnę mężczyzny, umrę.

Moja ręka jest coraz bliżej, a płomienie wspinają się po moim ciele. Kiedy już mam chwytać jego dłoń, a ogień sięga mojego serca, budzę się gwałtownie. Pocieram mój wisiorek i próbuję się uspokoić, ale moje serce wciąż bije nieregularnie.

Co to, do diabła, miało być?

***

Już nie zasnęłam tej nocy. Wielka zmiana naprawdę mnie przestraszyła. Mój sen był taki sam przez czternaście lat, i nagle, ni stąd, ni zowąd, dzieje się takie coś. Za bardzo się boję, żeby dociekać, dlaczego.

Idę ulicą, tą samą, co zawsze, ale tym razem jest południe, a nie wieczór. Moja terapeutka ma na dzisiaj plany, więc zdecydowała się przesunąć nasze spotkanie na wcześniejszą godzinę. W sumie mnie to cieszy. Nie chcę znowu spotkać dziwaka w tweedowej marynarce.

Dochodzę do budynku, w którym spotykam się z psychologiem i chwilę rozmawiam z panią za kontuarem. Po ustaleniu wszystkiego, siadam na twardym krześle w odległym kącie. Ludzie nie zauważą mnie, kiedy wejdą. Lubię to.

Odruchowo pocieram mój wisiorek i bujam w obłokach, czekając na swoją kolej. Mały chłopczyk, który przyszedł z mamą, nie chce się uspokoić. Płacze i krzyczy, że nie chce widzieć tych lekarzy. Jego zachowanie sprawia, że uśmiecham się lekko.

– Hayden? – Spoglądam na panią za ladą. – Doktor Hannigan zaraz cię przyjmie.

Wstaję z krzesła i idę w kierunku drzwi do korytarza z wszystkimi gabinetami. Podchodzę pod drzwi z numerem 11 [MUSIAŁAM-przyp.aut.] i otwieram je. Spodziewam się zobaczyć czekającą na mnie w swoim krześle doktor Hannigan, ale zamiast niej widzę mężczyznę.

– Dzień dobry, pani... – Nieznajomy wpatruje się we mnie przez parę sekund, ale zaraz patrzy szybko na kartę na biurku. –Oulette! – Uśmiecha się miło, ale jego oczy są zaskoczone.

Patrzę na niego zdezorientowana, zastanawiając się, dlaczego zachowuje się w ten sposób. Zauważam, że ma na sobie tweedową marynarkę oraz muszkę i zdaję sobie sprawę, że to ten mężczyzna, którego spotkałam zeszłego wieczoru. Moje zmieszanie ucieka. Siadam na krześle i delikatnie patrzę na niego.

– Lepiej się pan czuje? – pytam. Emocje często przysłaniają mi zdrowy rozsądek. Pewnie powinnam teraz pytać o to, dlaczego on tu jest zamiast doktor Hannigan i co się tak właściwie stało wczoraj.

– Czy ja się lepiej czuję? – Parska. – To ja powinienem się ciebie o to spytać. To ty z jakiegoś powodu przychodzisz tu na terapię.

Przewracam oczami.

– Ja nie chcę tu być. Rodzice mnie zmuszają.

– Ach, starzy, dobrzy rodzice. – Wzdycha wesoło. – Robią to dla twojego dobra, więc na pewno jesteś tu z jakiegoś powodu.

– Uważam, że ta terapia jest bez sensu. Przychodzę tu od dwóch lat i nie ma żadnych efektów, więc mogę zamiast tego zadać panu pytanie?

– Właśnie to zrobiłaś. – Śmieje się, ale chrząka, widząc moje spojrzenie. – Mhm, tak, przepraszam. Pytaj śmiało!

Mężczyzna pochyla się do przodu, a ja go naśladuję.

– Czy czuje się pan lepiej? Wczoraj wyglądał pan, jakby miał pan kłopoty.

– Wczoraj? – Marszczy brwi. Chyba mnie nie poznaje...

– Tak, wczoraj po południu. Może był pan pijany, to by dużo wyjaśniało. Chociaż bycie tak pijanym o tej porze jest raczej zbyt nieodpowiedzialne jak na terapeutę. – Chichoczę, ale też marszczę brwi. – Chwila, czy pan w ogóle jest terapeutą? Gdzie jest doktor Hannigan?

Jego oczy rozjaśniają się, gdy słyszy pytanie.

– Okazało się, że ta rzecz, którą miała robić po południu zajmie jej cały dzień i poproszono mnie, żebym przejął jej obowiązki. To ma związek z dziećmi, wygrywaniem loterii czy czymś... –  Mężczyzna lekko się śmieje.

– Dlaczego po prostu nie przesunęła mojej wizyty? Jestem pewna, że nie daje się zastępczych terapeutów ot tak.

– Nie oceniaj jej metod – mówi żartobliwie surowym tonem i wskazuje na mnie palcem.

Potrząsam głową.

– Kim pan jest?

On się uśmiecha.

– Jestem John Smith. Dawno nie korzystałem z tego imienia. Czekaj, nie, nie, nie, nie, to nie jest dobre. Nie jest profesjonalne, ani trochę nie jest profesjonalne. Pan Smith! Chwila, nie, nie jestem nauczycielem. Doktor Smith. Tak! – Odchyla się do tyłu, wyraźnie zadowolony. – Możesz mówić do mnie doktor Smith. – Gapi się na mnie z uradowanym uśmiechem.

Patrzę na niego oszołomiona.

– Nie wygląda pan na terapeutę. Ma pan w ogóle jakieś kwalifikacje?

– Cóż, ja nazywam się Doktor.

– Myślałam, że nazywa się pan John Smith. – Unoszę brew. Mężczyzna uderza się w czoło.

– To nie jest- Czekaj, nie, to jest- To tylko- – Wzdycha. – To skomplikowane. Po prostu mam wiele imion.

– Więc nazywa się pan Doktor.

– Tak.

– Po prostu Doktor?

– To właśnie powiedziałem.

– Ale jak, tak bez imienia? Albo nazwiska? Jest pan doktorem Doktor?

Patrzy na mnie przez chwilę z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, zanim zaczyna się śmiać. Gapię się na tego faceta, zaskoczona.

Niedługo potem on się uspokaja.

– Tego jeszcze nie słyszałem! – Wzdycha. – Zwykle ludzie pytają "Jaki Doktor?" i wszystko się miesza, ale to, to było niezłe.

Zdziwienie wciąż nie opuszcza mojej twarzy.

– Miał pan rację z tym butelkowaniem uczuć. Wydaje się pan być zupełnie inną osobą niż wczoraj.

Nagle przestaje się śmiać.

– Nie spotkaliśmy się wczoraj.

– Ależ tak. Mam panu odświeżyć pamięć? – Mężczyzna nie odpowiada, więc wzdycham. – Jest pan trochę straszny. Dlaczego jest pan terapeutą?

– Nie jestem – mamrocze, głęboko zamyślony. Wytrzeszczam oczy.

– Słucham? – mówię.

Nie odpowiada. Po prostu gapi się w przestrzeń przez dosyć długi czas. Wypuszcza powietrze przez nos i odchyla do tyłu. Zapisuje coś na kartkach w clipboardzie i spogląda na zegarek. Kaszlę delikatnie, żeby zdobyć jego uwagę.

– Hm? Oj, zostało nam dziesięć minut. Możemy skończyć to odpowiednio – mówi głębokim tonem, ale ożywia się widząc, że patrzę się na niego.

– A co z-

– Na tym jakże użytecznym clipboardzie jest napisane – kompletnie mnie ignoruje i podnosi tę podkładkę w górę, sprawiając, że spada parę karteczek samoprzylepnych i długopis – że masz koszmary. Wiem, że każdy, nieważny z jakiego gatunku, ma je od czasu do czasu. Zobaczmy, dlaczego jesteś taka nietypowa.

Wzdycham. Może ten nowy doktor, który niekoniecznie jest terapeutą, mi pomoże.

– Mam ten sam koszmar każdej nocy odkąd skończyłam pięć lat.

– A ile lat masz teraz?

– Osiemnaście, prawie dziewiętnaście.

– Więc śnisz ten sam koszmar co noc od trzynastu lat. To mogłoby znaczyć, że masz jakąś traumę z dzieciństwa, ale mam tu napisane... O, tutaj – podnosi z podłogi karteczkę samoprzylepną – że te sny są nierzeczywiste i... niepokojące? To brzmi niefajnie. W takim razie, Hayden Oulette, zaniepokój mnie. – Pochyla się w moją stronę, pocierając jedną dłonią o drugą, dokładnie jak wczoraj.

Po raz kolejny wzdycham i opowiadam mu mój sen. Mówię tonem, który może trochę przypominał jakieś nagranie. Podświadomie bawię się moim wisiorkiem, podczas gdy mężczyzna potakuje i wydaje różne dźwięki, żeby pokazać, że słucha. Nie jestem pewna, czy to naprawdę go interesuje, czy bardzo dobrze gra rolę terapeuty.

– Wtedy się budzę – kończę i znów opieram się plecami o krzesło. Kiedy ja opisywałam ten sen, mężczyzna pochylał się w przód, coraz bliżej i bliżej do mnie. Mało brakowało, żeby spadł ze swojego fotela.

Delikatnie kiwa głową.

– Więc to jest ten koszmar? Przez czternaście lat nie zmienił się ani trochę?

Już otwieram usta, żeby potwierdzić, ale przypominam sobie mój ostatni sen.

– Chwila, dzisiaj coś się zmieniło.

Jakoś udaje mu się pochylić jeszcze bardziej bez spadania z fotela. Macha ręką na znak, że mam kontynuować.

– Ten facet, który obserwuje jak płonę, nie był sobą. Zmieniła się jego twarz. Nie mówię tu o minie. Jego twarz zmieniła się dosłownie, fizycznie, jakby ktoś dołożył do jego ciała inną głowę. – Doktor marszczy brwi. – Wyglądał bardziej przyjaźnie niż ten stary mężczyzna i chciał mi pomóc się podnieść i- zaraz, chwila, niech pan położy ręce na biurku. – Wskazuję na dłonie, na których opiera podbródek. Patrzy na mnie, zaskoczony, ale nie protestuje i robi to, o co proszę.

– Dlaczego mam-

– Ćśś – przerywam mu. – Okej, teraz proszę o uśmiech. Nie, nie taki, wygląda pan jak idiota. – Posyła mi urażone spojrzenie, ale nie przepraszam. – Niech pan się uśmiechnie jak... jak gdyby pan znalazł ranną kaczkę i chciał jej pomóc, ale ona by uciekała, więc pan się uśmiecha, żeby ją przekonać, że jest pan godny zaufania.

– To dużo do-

– Ćśś – znowu nie pozwalam mu dokończyć. Patrzy się na mnie przez chwilę, ale uśmiecha się według mojego opisu.

Gapię się na niego przez jakiś czas, patrząc na wszystkie cechy jego wyglądu. Z jego oczu wyczytuję, że jest znudzony, więc lekko zirytowana odchylam się do tyłu i opieram się plecami o oparcie krzesła, kiedy skończyłam się przyglądać.

– Co? Co jest? – pyta i wraca do swojej gry Będę pochylał się w twoją stronę aż tylko jeden jedyny atom będzie trzymał mnie na fotelu. – Więc?

– Cóż, to po prostu, to jest bardzo dziwne, naprawdę, znaczy, hmmm, nie wiem-

– No powiedz to w końcu! – wybucha. Patrzę na niego zszokowana. Zakrywa usta dłońmi, kiedy zdaje sobie sprawę, co się właśnie stało. – Przepraszam. To było niemiłe. Bardzo niemiłe. Bardzo, bardzo, bardzo, bardzo niemiłe. Będę już cicho, tylko wyjaśnij już, proszę.

Przewracam oczami, a on jeszcze bardziej przesuwa się w moim kierunku. Musi mieć ogromny tyłek.

– Chodzi o to, że- Ta twarz mężczyzny ze snu? Ta nowa? – Doktor entuzjastycznie kiwa głową. – Ona- Ona należy do pana.

– Co- AAA! – krzyczy, spadając z fotela.

– Nic się panu nie stało? – pytam, patrząc na leżącą na podłodze postać.

– Wszystko w porządku – mamrocze. Podskakując, podnosi się z ziemi. – Nie ma czasu na tłumaczenie – mówi, łapiąc mnie za ramię. Ciągnie mnie za sobą i wychodzi z pomieszczenia.

– Doktorze Doktor! Gdzie mnie pan zabiera?

– Do TARDIS! I jestem po prostu Doktor.

– Co to, cholera, jest TARDIS? – pytam, ale nie dostaję odpowiedzi.

Próbuję się uwolnić, ale jego chwyt jest mocny jak imadło. Chciałabym mieć przy sobie gaz pieprzowy.

Nie zwalniając, przebiegamy przez poczekalnię. W głowie pani z rejestracji zapala się czerwona lampka.

– Proszę pana? – pyta surowo. Doktor zatrzymuje się tak nagle, że wpadam na niego. – Co pan robi z tą dziewczyną?

Mężczyzna nie waha się. Wyciąga coś z kieszeni.

– Widzi pani, jestem jej ojcem i hmmm... jej matka właśnie zmarła. – Gwałtownie łapię powietrze. Jednocześnie z panią z rejestracji. – Nic się nie stało, była szalona i niemiła. Potrzeba dowodu? Na pewno to ciągnięcie mojej córki za ramię wyglądało dziwnie. Tutaj mam... jej akt urodzenia! Chwila, nie, nie musiałem tego pani pokazywać. Nieważne, żegnam! – Szybko pokazuje tej pani kartkę papieru, którą przed chwilą wyjął z kieszeni, chowa ją z powrotem i ciągnie mnie za sobą przez drzwi.

– Skąd masz mój akt urodzenia? – pytam, ale on mnie ignoruje. Znowu.

Biegniemy, mijając budynki i skrzyżowania. Wydaje mi się, że paru ludzi woła moje imię, ale nie mam szansy się zatrzymać. Po jakimś czasie tego szalonego biegu Doktor zwalnia tempo do marszu.

– Chyba wyrwałeś mi rękę ze stawu. – Ruszam ramieniem, które on wcześniej trzymał, i pocieram mój wisiorek. Mężczyzna nie odpowiada. Trzyma mnie tylko za rękę.

– Kojarzysz ten sklep z antykami niedaleko terapeuty? Gdzie on jest? – pyta, rozglądając się. Patrzę chwilę na nasze ręce i kaszlę lekko.

– Jakieś pięć przecznic od przychodni w przeciwnym kierunku niż nasz. Czemu?

Mężczyzna jęczy, obraca się, a z nim i ja. Znowu biegniemy.

***

– Dobra zgubiłem się. Przyznaję. – Doktor charczy, a ja przewracam oczami.

Latamy po mieście od jakiejś godziny, a on cały czas ignorował moje krzyki, mówiące, gdzie jest właściwy kierunek.

– Bo jesteś ślepym i głuchym idiotą – warczę. Popycham go, żebyśmy poszli za najbliższy róg. Naszym oczom ukazuje się sklep z antykami. – Gdyby nie twoja głupota, bylibyśmy tu godzinę temu.

Ty – wskazuje na mnie palcem – zamknij się. Dawno nie byłem w Bostonie. Tak naprawdę to nawet nie chciałem tu przyjeżdżać. – Wchodzi do sklepu. – Dzień dobry, panie Thorne. Jeszcze raz przepraszam, jeśli wcześniej pana przestraszyłem.

Docieramy do końca sklepu i wychodzimy na zewnątrz tylnymi drzwiami.

– Skoro nie chciałeś tu przyjeżdżać, to dlaczego tu jesteś? – pytam, ignorując fakt, że ciągnie mnie wzdłuż ciemnej, podejrzanej alejki.

– Miałem wrócić do Amelii, ale musiałem się upewnić, że będę we właściwym czasie. Ostatnio spóźniłem się jakieś dziesięć lat. Po drodze chciałem odwiedzić Grecję, urocze miejsce, nie byłem tam całe wieki, ale TARDIS się pomyliła i przywiozła mnie tutaj! – Gestykuluje żywo, wskazując na nasze otoczenie. Patrzę się na niego, nie wiedząc, o co chodzi, a on wyjmuje ze swojej kieszeni karteczkę i mi podaje. Jest na niej napisane Lower Boston Family Clinic Dr Hannigan 12:00. – Zanim wyszedłem, wypluła jeszcze to razem z kuponem na loterię. Teraz już chyba wiesz, dlaczego nie było twojej pani doktor. Po prostu musiałem tam iść, nie dawało mi to spokoju. I proszę, jesteśmy tutaj! – mówi, wymachując rękami.

– Co ty robisz? Ta część miasta nie jest bezpieczna! – krzyczę. Pomimo to, doganiam go. – Co to jest, to TARDIS?

– Ach, zobaczysz – mówi niefrasobliwie.

Docieramy do końca alejki. Na środku, oparta o ścianę, stoi niebieska budka policyjna.

– To ta budka, z której wyszedłeś i do której wszedłeś wczoraj – mówię. – Po co taszczyłeś ją przez piętnaście przecznic i na koniec tej alejki?

– Nie taszczyłem jej – odpowiada szybko i wchodzi do środka niebieskiej budki, zamykając za sobą drzwi. Gapię się na nią, czekając, aż coś się wydarzy. Doktor wystawia głowę na zewnątrz. – Nie idziesz?

– Co, do środka? Oszalałeś? – Krzyżuję ręce na piersi. – Dopiero cię poznałam. To może być jakaś budka mordercy. Nie ufam ci.

Mężczyzna bezgłośnie powtarza: Budka mordercy ze skołowanym spojrzeniem i potrząsa głową. Wychodzi na uliczkę i przysuwa się do mnie.

– Wiem, że nie masz dobrego powodu, żeby mi zaufać, ale nie masz też powodu, żeby mi nie zaufać. – Patrzę się na niego bezmyślnie, a on wzdycha. Kładzie dłonie na moich ramionach. – Posłuchaj mnie, dobrze? Te twoje sny, koszmary. Mogę sprawić, że znikną. Mogę ci pomóc wymazać je z twojego umysłu. Mogę skończyć twoje cierpienie. – Robi krótką przerwę. – Musisz tylko wejść do środka.

Patrzę w jego zielone oczy i wzdycham.

– Wygląda na strasznie zapchaną.

Śmieje się lekko i chowa ręce za plecami.

– Zaufaj mi, wcale nie jest.

– Jest jak samochód? W sensie, wiesz, jak na zewnątrz auto wygląda, jakby było bardzo małe w środku, ale potem wchodzisz do niego i okazuje się, że jest trochę większe, niż się spodziewałeś? – pytam, a Doktor marszczy brwi. – Może niewielu to zauważa, ale mi nie dawało to spokoju, kiedy byłam mała.

Patrzy na mnie i się śmieje.

– Jesteś genialną osobą. – Całuje mnie w czoło. Zaskakuje mnie to i sprawia, że prawie go uderzam. Doktor uśmiecha się i wraca do budki. Tym razem idę za nim.

Kiedy wchodzę do środka, od razu się zatrzymuję. Mój pomysł z samochodem jest trafny, ale to, co tu widzę, ma dużo większą skalę. Cofam się na zewnątrz i patrzę na budkę, pocierając naszyjnik. Znowu wchodzę do środka, zamykam drzwi, otwieram je jeszcze raz i wychodzę, robiąc to samo, co wcześniej. Staję tak, żeby jedną stopą być w środku, a drugą na zewnątrz. Wchodzę do budki i wystawiam głowę przez drzwi.

Doktor obserwuje mnie w milczeniu. Kiedy kończę analizować, to co widzę, siadam na krześle, które jest przyłączone do poręczy, która otacza coś, co wygląda jak jakaś konsola.

– I co? – pyta wyczekująco.

Patrzę na niego pustym wzrokiem.

– Myślę, że mnie naćpałeś.

Doktor jęczy, wyraźnie zawiedziony.

– Nigdy nie mówisz tego, co wszyscy! To jest naprawdę denerwujące!

– Przepraszam, że nie mam poradnika, co robić w takich sytuacjach!

Doktor ignoruje mnie i przestawia parę przełączników i dźwigni na konsoli. Budka trzęsie się trochę, a ja próbuję nie zwracać na to uwagi. Wzdycham i zamykam oczy.

– Dlaczego jest większa w środku? Albo mniejsza na zewnątrz? To jakiś portal do innego wymiaru zamknięty w budce? – Mężczyzna powoli podnosi na mnie wzrok. – Na to wygląda. Nie ma żadnego innego sensownego wytłumaczenia, chociaż to wszystko nie jest zbyt logiczne, co? Czemu się tak na mnie gapisz?

Doktor doskakuje do mnie i kuca, żeby być na tym samym poziomie, co ja. Gwałtownie chwyta moją głowę i patrzy mi w oczy.

– Kim jesteś? – pyta powoli głębokim głosem. Patrzę na niego szeroko otwartymi oczami. Mam wrażenie, jakby mój umysł chował się za mgłą od intesywności tego spojrzenia, ale zwalczam to uczucie.

– Jestem Hayden Oule-

– Nie, nie o to chodzi. Kim jesteś? – Patrzy się w moje oczy jakby chciał przekopać się przez mój mózg.

– Trochę mnie przerażasz.

I sprawiasz, że zaczynam żałować, że się dzisiaj obudziłam.

Po intensywnym kontakcie wzrokowym puszcza moją głowę.

– Od czternastu lat masz ten sam koszmar – mówi Doktor. – Nagle ja się pojawiam. Normalnie nie byłoby to nic nadzwyczajnego. Ludzie, którzy występują w naszych snach to osoby, które już spotkaliśmy, chociażby było to tylko minięcie ich na ulicy. Niektórzy powiedzieliby, że nasze wczorajsze spotkanie - które mogło się wydarzyć lub nie - zszokowało cię na tyle, że pojawiłem się w twoim śnie, ale nie, nie, nie. Rzecz w tym, że te sny są różne. Czternaście lat bez żadnej, nawet najmniejszej zmiany. Ale wystarczyło pięć minut rozmowy ze mną i proszę bardzo. Spytam więc jeszcze raz: Kim jesteś?

Dość długo patrzę na niego, na przemian zamykając i otwierając usta jak ryba. W końcu mężczyzna wzdycha i podnosi się. Podchodzi z powrotem do konsoli. Obserwuję go, usiłując analizować każdy jego ruch. O co tu chodzi?

– TARDIS teraz cię przeskanuje, nie ma się czego bać – mówi ten dziwny człowiek po długiej chwili ciszy. Zielone światełko świeci na mnie, ale znika równie szybko, jak się pojawiło.

– To był ten skaner? Co to TARDIS?

– Łał, zadajesz dużo pytań – odpowiada Doktor i wzdycha. – Jesteś teraz w TARDIS. To skrót od Time And Relative Dimensions In Space, czyli Czas I Relatywne Wymiary W Przestrzeni. Może polecieć dokądkolwiek i kiedykolwiek we Wszechświecie chce.

– Więc to jest samochód.

– Nie, to coś znacznie więcej niż samochód – mówi, lekko zdenerwowany. – Widziałaś kiedyś auto, które potrafi pojechać do osiemnastego wieku, potem do trzydziestego szóstego, a potem udać się na przyjemną wycieczkę na Galoon miliony lat świetlnych stąd? – Podnoszę brew, a on wzdycha. – To już za dużo. Po tym odstawiam cię do domu i zabieram Amelię.

Przewracam oczami. Wiem, że i tak tego nie zrobi.

– Kto to Amelia? – Chyba widzę, jak zaciska rękę na przełączniku, który właśnie miał przestawić i parskam śmiechem. Podoba mi się denerwowanie go.

– Moja przyjaciółka. Jakiś czas temu rozbiłem się w jej ogrodzie i otwarłem szczelinę w jej ścianie. Ale potem musiałem udać się na szybką wycieczkę na księżyc i z powrotem, bo TARDIS nawaliła. To miało być pięć minut, a skończyło się na dwunastu latach. Nieźle się wkurzyła. W każdym razie ocaliliśmy świat przed spaleniem, ale TARDIS znowu nawaliła, więc musiałem polecieć na kolejną wycieczkę. Wybrałem Grecję, bo Grecja jest świetna, a teraz jesteśmy tu! – Obraca się dookoła i patrzy na mnie. – TARDIS powinna już skończyć analizować twoje dane. Zobaczmy, co tam się dzieje w tej twojej małej, ślicznej główce. – Skacze wokół konsoli aż dociera do monitora.

– Narzekasz, że zadaję za dużo pytań, a sam dużo gadasz – mówię pod nosem, a on udaje, że nie słyszy.

– Okej, wyszło, że jesteś człowiekiem, to dobrze, ale... Och! Znaleziono ślad pozaziemkiego kontaktu. To może być dobry albo zły znak. Zobaczmy... – Bawi się paroma przyciskami i pokrętłami przy monitorze. – Okej... mamy to! Człowiek ze śladem... – przerywa i wytrzeszcza oczy do ekranu. – Nie. Nie, nie, nie. Niemożliwe. To niemożliwe. – Więcej przestawiania przycisków i pokręteł. – Przecież to niemożliwe...

– Co?

Doktor gapi się na mnie.

– Wyszło, że masz w sobie ślad Władcy Czasu, ale to jest kompletnie i absolutnie niemożliwe. Jesteś niemożliwa! – Na jego twarzy widzę gniew, ale szybko się rozjaśnia. – Chyba że... – Przeszukuje swoje kieszenie.

– Chyba że co?

– Chyba że... masz coś takiego! – Z kieszeni spodni wyciąga jakiś rodzaj ciastka. Unoszę brew. – Chwila, nie, nie to. Do diabła, zapomniałem, że go oddałem. Mógłby się przydać w przyszłości.

– O czym ty mówisz? – Wzdycham zirytowana. On kręci gałkami przy monitorze i przesuwa go w moją stronę. Na ekranie jest zdjęcie zegarka kieszonkowego.

– Masz może coś takiego gdzieś wokół siebie? W kieszeni, na kredensie, w łazience? – pyta, pełen nadziei.

Patrzę jeszcze przez parę sekund na zdjęcie.

– Mój tata ma zegarek kieszonkowy, ale złoty i mniejszy od tego. To masz na myśli?

Doktor wzdycha.

– Nie, nie o to mi chodzi. – Przez chwilę się nie odzywa i patrzy na mnie. – Jesteś pewna, że nie widziałaś czegoś takiego? Nigdy? W całym życiu?

Potrząsam głową.

– Zegarki kieszonkowe raczej nie są obecnie w modzie. – Wzruszam ramionami, a on po raz kolejny wzdycha.

– To nie jest zegarek kieszonkowy – mamrocze, a ja podnoszę brew. Mężczyzna odzyskuje dobry humor. – To pewnie przez to, że pocałowałem cię w czoło, nieważne. Ale ten sen, to jest niezwykłe. Powinienem trzymać cię przez to w pobliżu.

– Co masz na myśli przez trzymać mnie w pobliżu? – pytam sceptycznie.

– To znaczy, że dołączysz do mnie we wspaniałych przygodach. I poznasz Amy!

– Chyba chciałeś się mnie pozbyć jak najszybciej – mówię, krzyżując ręce na piersi ze złośliwym uśmieszkiem.

– Nie, nie miałem tego na myśli. Emocje latają tu wszędzie. Dużo huśtawek nastrojów. Nie jestem pewien, czy już się ustabilizowałem. Więc, chcesz do nas dołączyć? – wypala nagle. Otwieram usta, ale on mnie ucisza i przestawia kilka pokręteł na konsoli. TARDIS w końcu przestaje się trząść. – Dobra, zanim odpowiesz, powinnaś wiedzieć, że te wycieczki mogą stać się naprawdę niebezpieczne. Straciłem parę osób w drodze. Nie mogę zagwarantować ci bezpieczeństwa, ale mogę obiecać, że jeśli ze mną polecisz, twoje koszmary się skończą. – Przerywa, żeby nadać tej scenie trochę dramatyzmu. – Co ty na to?

Po prostu patrzę na niego przez jakiś czas. Sam powiedział, że jest niebezpieczny. Ale powiedział też, że ocalił Ziemię przed spaleniem, a to wygląda na coś pozytywnego. No i obiecał, że pozbędę się tych koszmarów.

Poza tym, kto nie zasługuje na trochę przygody w życiu?

Doktor patrzy na mnie, czekając na odpowiedź. Cały czas wciska jakieś guziki i przestawia różne ustrojstwa. Wygląda na to, że żaden z nich nic nie robi. Spoglądam na mężczyznę przy konsoli.

– Nie.

Continue Reading

You'll Also Like

10.5K 783 24
𝐎𝐊𝐎 𝐙𝐀 𝐎𝐊𝐎, 𝐊𝐑𝐄𝐖 𝐙𝐀 𝐊𝐑𝐄𝐖 "𝐃𝐑𝐄𝐀𝐌𝐒 𝐃𝐈𝐃𝐍'𝐓 𝐌𝐀𝐊𝐄 𝐔𝐒 𝐊𝐈𝐍𝐆𝐒, 𝐃𝐑𝐀𝐆𝐎𝐍𝐒 𝐃𝐈𝐃" ➡︎ 𝐎 𝐤𝐨𝐜𝐡𝐚𝐧𝐤𝐚𝐜𝐡 𝐩𝐨...
4.6K 380 20
Przez całe życie staramy się uciec od przeszłości, licząc, że konsekwencje naszych dawnych czynów nas nie dopadną. Nicole Jade uciekła od przeszłości...
109K 10.7K 69
"-A więc zwiałeś?- rzucił milioner, posyłając chłopcu oskarżycielskie spojrzenie, którego ten nie mógł zobaczyć. Peter znów wzruszył ramionami, zacis...
40.7K 2.2K 81
PART I |Lina, córka Tony'ego Starka, wprowadza się do Avengers Tower, gdzie jej sąsiadem staje się Bucky Barnes. Ich relacja szybko staje się skompli...