Wicked Game | G. Schlierenzau...

By Zoessxxx

15.1K 1.4K 4.6K

Każdy teatr musi mieć swoich aktorów, jak i reżysera, scenarzystę, kostiumografa... tak. Wielu ludzi. A ja bę... More

1. What is love?
2. Love Game
3. Give me just a chance
4. Everybody hurts
5. Mein Teil
6. Always on the run
7. Cry me a river
8. I'll be missing you
9. City of blinding lights
10. Broken Strings
11. Just a little bit
12. Death of a Hero
13. Sucker
14. I'll Be Good
15. Without Me
16. I Am Human
17. Rock My Life
18. Till The World Ends
19. Infinity
20. Blame It On Me
21. Wanted Dead Or Alive
22. I'm Only Gonna Break Your Heart
23. June
24. Maybe it's Time
25. Don't Want To Fall In Love
26. Poker Face
28. The Final Countdown
29. The Power Of Goodbye - The End
END GAME

27. Ich Tu Dir Weh

348 47 139
By Zoessxxx


Ten wieczór był zimniejszy niż inne. Ciemniejszy niż zwykła noc, która otulała Bischofshofen. Jednakże, to właśnie dziś, kiedy słońce zdążyło już opaść za horyzont i pozwolić gwiazdom na wyjście z cienia, rozgrywała się gra. Prawdziwa, okrutna i mściwa. Na śmierć i życie. Do ostatniej kropli krwi. Przestała być zabawną czy też porywającą. Dziś, właśnie teraz, kiedy czuliśmy na sobie ramiona kostuchy, każdy błagał, aby to nie on został wylosowany.

Po oddanych treningach mężczyźni nie trudzili się by zmienić strój na "domowy". Nie zależało im na skokach, zamierzali je tylko przetrwać. Zaliczyć. Najwyżej uplasował się Daniel Huber, choć siódme miejsce nie wydawało się dla niego tak satysfakcjonujące, jak podium w Engelbergu. Ale co mógł powiedzieć o reszcie, która spadła aż za drugą dziesiątkę? Nikt nie brał już tego sportu na poważnie. Każdy skok stawał się pretekstem do śmiercionośnej próby.

- Możemy zaczynać? Goni nas czas.

Lokum Markusa i Richarda zostało przeludnione. Znajdowali się tu wszyscy. Z niecierpliwością oczekiwali na rozpoczęcie losowania, oddając swoje życie w ich ręce. Cóż, nie każdy im ufał, choć tym razem... po prostu musiał. Karteczki z imionami i nazwiskami lądowały w metalowej misce, aby kilkanaście sekund później mogły zostać wyciągnięte przez chude palce kapitanów - Eisenbichlera i Domena Prevca. Obaj sportowcy posiadali nieprawdopodobną ilość odwagi i tylko ją. Zapomnieli o zdrowym rozsądku. Jeśli zapragnęli śmierci, ta droga wyglądała najszybciej. Lubili udowadniać, że są najlepsi. Najsilniejsi. Jednakże, Markus prowadził swoje własne śledztwo. Teraz dostał szansę na dokończenie go. Niewątpliwie, większość wierzyła w jakieś ukryte zamiary. Nikt nikomu nie ufał. A Domen? Ten zamierzał coś udowodnić. Jeśli nie bratu - sobie.

Mężczyźni siadali wszędzie, gdzie tylko mogli. Zajmowali od kanap i łóżek aż po podłogę i balkon. Felder oczywiście nie zgadzał się na jakąkolwiek obecność któregokolwiek z Austriaków w tym chaotycznym zamieszaniu. Kazał pozostać im w pokojach. Czy posłuchali? Oczywiście, że nie. Siedząc tuż obok Gregora i Manuela miałam dziwne wrażenie, że to nie wyjdzie na dobre. Napięcie ulatniało się dopiero wtedy, gdy mówili "pas". Dopiero po tej chorej grze.

- Masz zamiar się zgłosić? - zapytałam w końcu.

Wzrok Gregora wyglądał na nieobecny. Nie chodziło o sam fakt dziwnej relacji, która zdążyła się między nami wytworzyć. Ona nie miała w tej chwili znaczenia, nawet, jeśli nie potrafiliśmy o tym porozmawiać. Brakowało czasu. Mężczyzna nie był sprawny, potrzebował zmiany opatrunków.

Jeśli postanowił wziąć udział w samobójczej misji, nie istniała już większa głupota. Pozostały prośby i modlitwy.

- Nie. Zostałem z tego zwolniony. Mam... ważniejsze rzeczy do zrobienia - odpowiedział, wpatrując się w naścienny obraz.

Tak, marzyliśmy o końcu. Tak, chcieliśmy, wręcz wierzyliśmy w ostateczność, która dziś zamierzała się dopełnić. Coś pobudzało nasze szare komórki. Jego obecność trafiała w mój czuły punkt.

- Takie, jak siedzenie w pokoju i szukanie mordercy? Za późno, ktoś cię wyprzedził, stary - rzucił Manuel, przyglądając się Huberowi. - Naprawdę się boi.

Wszystko stawało się prawdą. Dopiero teraz czuliśmy wypalenie i słowa wewnątrz głowy: "poddaję się".

- Zaczynamy. Najpierw Domen, jest młodszy. Potem ty, Markus.

Dwójka mężczyzn znalazła się w epicentrum. Prevc, z krzywym uśmiechem wyciągnął pierwszą zgiętą na pół kartkę podpisaną starannym pismem.

- Kamil Stoch - odparł zawadiacko.

Mając przy sobie mistrza, obawy powoli znikały. Polak myślał racjonalnie, był gibki, a szala= zwycięstwa przechylała się ku Słoweńcowi.

Drugi kapitan prychnął. Oboje starali się zachować zimną krew, choć czynności takie jak ta, powodowały jedynie jej wrzenie. Pozostawało czekanie lub wylosowanie przeciwnika na podobnym poziomie.

- Peter Prevc - odpowiedział Eisenbichler, chowając kawałek papieru do kieszeni.

Równość. Stoch i starszy z braci od długiego czasu ze sobą rywalizowali. Wtedy, gdy Pero zaczął zdobywać drugie miejsca, a zwycięstwa należały do Polaka. Możliwe, że to także ich zbliżyło. Działali podobnie. Najpierw myśleli, a dopiero później robili.

Domen jednak nie odpuszczał. Zawzięcie spoglądał na naczynie, w którym pojawiała się kolejna szansa i dobry omen.

- Richard Freitag - powiedział głośno.

Dwójka dobrze znanych sobie przyjaciół zmarszczyła niewyraźnie brwi. Sytuacja brzmiała jak żart. Eisenbichler przeciw Freitagowi... tak, to wyglądało na komizm. Wąsacz z niepewnym wyrazem twarzy przeszedł na stronę młodego Słoweńca, spoglądając na niego z nieufnością. Domen wzruszył ramionami.

- Jakub Wolny. - W tym sezonie ci sportowcy prezentowali podobny poziom.

Jednak siłowo...? Nikt nie miał pojęcia na czym będą polegać rywalizacje i z czym tak naprawdę przyjdzie się zmierzyć tym mężczyznom.

- Manuel Fettner. - Prevc skierował swój wzrok na skonsternowanego Austriaka.

Dopiero, kiedy Gregor szturchnął go ręką, ten wstał.

Śmierć wydawała się bliższa niż kiedykolwiek.

- Mówił, że nie weźmie udziału - przyznał Schlierenzauer. - Obiecał.

Zagryzłam dolną wargę. Fettner nie powiedziałby prawdy. Jeśli w ostatnim czasie prezentował sobą całą prawość, teraz skutecznie ją dementował.

- Musiał mieć powód.

A przynajmniej w to wierzyłam. Mężczyzna nie dawał większych powodów do niepokoju. Chciał znaleźć sprawcę, a ten sposób wydawał się być najszybszy. Ślepo ufaliśmy tym, którzy teraz szli w objęcia śmierci.

- Jan Hoerl.

To był dopiero widok. Wściekły Markus Eisenbichler gromił wzrokiem młodego Austriaka, a ten skruszony powoli dreptał w jego stronę. Westchnęłam. Felder był gotowy zabić, jeśli dowiedziałby się, że nowy zawodnik zginął tragiczną śmiercią. Pozostały dwie, zresztą już ostatnie osoby. Czy mogło być gorzej? Jasne.

- Halvor Egner Granerud.

- Yukiya Sato.

Reszta czekała na finał.

***

Richard

- A spróbuj mnie zabić, to ci nogi z dupy powyrywam - odparłem z krzywym uśmiechem, kiedy zmierzaliśmy w stronę recepcji.

Markus nie był w nastroju do żartów. Jego głowa ponuro wpatrywała się w powierzchnię śniegu, a mnie po raz kolejny przecinały wątpliwości. To on uwielbiał zagadkowe, krwawe historie. Interesował się nimi, jak nikt inny. Trafiła nas ironia losu, bo kiedy próbowałem posłać mu to dobrze znane spojrzenie, ignorował je.

- Domen nie ma zawahań - stwierdził. - Nigdy nie miał. Powinniśmy odpuścić śledztwo.

Wtedy prawie się zakrztusiłem własną śliną. Właściwie, mogłem go wyśmiać, ponieważ: po pierwsze, tak nie zachowywał się Markus Eisenbichler. Po drugie, znałem go zbyt dobrze, żeby stwierdzić, że mężczyzna się nie poddaje. Nie w tak ważnym momencie. Moje brwi uniosły się wystarczająco wysoko, aby pokazać mu, że czuje się naprawdę źle. A jeśli mój przyjaciel problematyzował, pozostawała kolejna opcja.

- Więc kto cię szantażuje? - zapytałem.

Byliśmy sami, a przynajmniej taką miałem nadzieję. Jeśli ktoś nas podsłuchiwał, nie musiał się wysilać. Śmierć czyhała zbyt blisko. Jej kościste ramiona prawie nas dotykały, wystarczyło poczekać do rozpoczęcia gry.

- Nawet nie zaczyn...

- Jesteś najsilniejszy. Jesteś Markus Eisenbichler, nie ma czegoś, co mogłoby cię powstrzymać, rozumiesz?

Nie rozumiał. A kiedy uświadomiłem sobie, że nie zamierza mi odpowiedzieć przestałem czuć się bezpiecznie. Jeśli ten cholerny Niemiec utracił swoją stałą pewność siebie, co ja miałem do powiedzenia? Równie dobrze mogło się okazać, że jest już za późno - lub, że żyjemy w jakiejś chorej symulacji, która nie miała nam absolutnie nic do zaoferowania. Próbowałem odwrócić wzrok, ale nie potrafiłem. Czekałem aż brunet się odezwie i zaraz stwierdzi, że tylko żartował - nic takiego się nie wydarzyło. Ktoś nim manipulował. Markus już znał mordercę.

- Jestem kapitanem - mruknął cicho. - Nie mogę pozwolić na to, żeby ktokolwiek zginął.

Pokręciłem głową. To nie musiało się tak kończyć. Nie w ten sposób i nie teraz. Czas powoli dobiegał końca. Słyszeliśmy nadchodzące głosy, a ja walczyłem z nowymi pokusami. Z próbą wyciągnięcia informacji z Markusa. Z powstrzymaniem się od nawrzeszczenia na niego, że pozwolił, aby ktoś nim władał. Lecz zamiast krzyku, westchnąłem. Żałośnie spuściłem wzrok na swoje zimowe buty.

- Zabije ich tak czy siak - syknąłem. - Równie dobrze możesz być następny w kolejce.

Słowa brzmiały okrutnie. Nie miałem dla niego litości - to przechodziło ludzkie pojęcie. Czułem jak absurdalność powoli łapie mnie w swoje sidła, abym wreszcie zobaczył czym jest panika. Nie chciałem. Lubiłem być tym trwałym i jednostajnym punktem drużyny w jakimkolwiek znaczeniu. Lubiłem wspierać tych, których nazywałem przyjaciółmi. Lubiłem trzymać nad wszystkim kontrolę, dopóki sam jej nie traciłem.

- Nie rozumiesz, że mi też zależy, abyśmy wreszcie czuli się bezpiecznie? - warknął. - Nie znasz powodów, więc łaskawie zamilcz. Jeśli przeżyjemy ten pieprzony dramat, przysięgam, że opowiem ci wszystko. Każdy drobny szczegół. Teraz staraj się przeżyć. O nic więcej nie proszę, Richard.

Prawdopodobnie nigdy nie widziałem go w tak opłakanym stanie. Markus z reguły nie płakał. Owszem, wściekał się. Walił pięściami o barierki, stół, każdy najbliższy przedmiot. Jednak łzy, jak twierdził, pozostawały dla pizd pokroju naszych kolegów. Wszystko wskazywało na jedno - było źle. Gorzej niż dotychczas.

***

Światła znów zgasły. Pozostały nam już tylko latarki w telefonach i naiwna wiara, że Anonim nie wykończy nas w ciemności. W recepcji nie pojawiła się obsługa. Ludzie postanawiali się ukryć byle tylko przeżyć. A my, niczym ostatnie kozły ofiarne pchaliśmy się do paszczy rekina. Przyszli wszyscy z drużyn. W skrócie, stawaliśmy się skazańcami, którzy czekali na jakąkolwiek wskazówkę. Tylko księżyc podświetlał drewniane biurko i materiałowe kanapy, na których leżały wyblakłe ulotki przedstawiające krajobrazy Bischofshofen. Markus nie zamierzał ze mną rozmawiać. Mężczyzna bacznie przyglądał się Domenowi Prevcowi, który wcale nie wyglądał na przerażonego. Możliwe, że już zastanawiał się nad planem działania, który miał szansę się ziścić. Słoweniec wyglądał na ambitnego człowieka bez chwili zawahania. To Peter Prevc studził każdą z jego zajawek, wylewając na brata kubeł zimnej wody. W mojej głowie rodziło się dziwne wrażenie, że jest aż nadto spokojnie. Powinniśmy już krzyczeć i płakać, a tymczasem... czekaliśmy w drewnianym pomieszczeniu o szczególnym zapachu. Dwa owoce nawzajem się przeplatały, tworząc skomplikowaną mieszankę. Możliwe, że to dlatego pojawił się niespodziewany ból głowy, który z każdą minutą stawał się coraz bardziej uciążliwy.

Musiałem usiąść. Nie potrafiłem dłużej stać i szukać śladów związanych z mordercą. Potrzebowałem oparcia. Właśnie tam znajdowali się Kamil Stoch i Jakub Wolny, dyskutując o czymkolwiek. Poważne wyrazy twarzy nie wskazywały na próbę odprężenia ani tym bardziej uciechy z powodu nowej przygody. Oni też wyczuwali ten odurzający zapach, choć nie przyznawali się. Zachowywali to dla siebie, zupełnie jak ja.

- Jeśli za pięć minut coś się nie wydarzy, wracamy - stwierdził młodszy Prevc, wywracając oczami.

Powieki dźwigały szczególny ciężar. Nie miałem pojęcia co się działo. To przez te perfumy? Traciłem większość zmysłów, a dźwięk w głowie kołatał coraz silniej. Głuchy szept: "Witamy w finale". Odpłynięcie. Straciłem Markusa z oczu.

***

Gabrielle

Cisza. Każda czynność wydawała się być próbą ocalenia przed całkowitym pogrążeniem. Nie potrafiłam wytrzymać dłuższej bezczynności, kiedy ci mężczyźni równie dobrze zabijali się na zewnątrz. Cała sieć chatek została odcięta od prądu, a tym samym od światła. Panowała ciemność, a to nie zwiastowało niczego dobrego. Zresztą, dobroć przestała być odczuwalna, kiedy tylko Ryoyu Kobayashi popełnił rzekome samobójstwo. Próbowałam to wszystko jakoś logicznie poskładać - rozrysować na kartce i czarnym długopisem zaznaczać literę "X" przy każdym, kto utracił swoje życie. Wysuwać wnioski i iść naprzód. Na czerwono zaznaczałam podejrzanych, a w tym Andreasa Wellingera i Johanna Andre Forfanga. Potrzebowałam kogoś, kto naprawdę rozumiał ten cały pokręcony mechanizm zbrodni. Na próżno szukałam motywu, który szczerze mówiąc, ciężko było odnaleźć. Ktoś pragnął, aby to jego kadra stała się najlepsza, eliminując inne? Polska, Niemcy, Norwegia, Japonia i my - a reszta? Nikt nie zwracał uwagi na Szwajcarię, która bezkarnie obracała się w cieniu śledztwa. Finlandia? Włochy? Równie dobrze, morderstwo lidera jednej z drużyn mogło okazać się przypadkowe lub stać próbą osłony przed rzucanymi oskarżeniami. A podejrzani?

Andreas Wellinger - wiedział wiele, szczególnie o tym, co przydarzyło się Robertowi Johanssonowi, o ile Norweg jeszcze żył. Dwukrotnie przeszukiwano jego pokój, a sam Niemiec wydawał się niezwykle spanikowany - tłumaczył to zabójstwami, które go przerażały. To nie był jego sezon. Ledwie dostawał się do drugiej serii, a co dopiero otrzymywał nagrody. Dobre sobie.

Johann Andre Forfang - ten z kolei zachowywał się niewyraźnie. Równie dobrze mogłam go podsumować jako niestabilnego psychicznie. Udawał zadowolonego, choć się tak nie czuł. Grał na zwłokę, pomimo że czasu miał pod dostatkiem. Krył się, aby zapewnić komuś bezpieczeństwo. Nie radził sobie, a kiedy Daniel został zabity, cała równowaga, którą oferował, ulotniła się wraz z nieboszczykiem.

Kolejne teorie. Mój telefon służył za jedyne oświetlenie, pełniąc jednocześnie rolę radia, z którego wydobywały się ciche dźwięki początku "Can't Help Falling In Love" Elvisa Presleya. Gdzieś wewnętrznie drżałam. Jeśli okazało się, że byłam blisko celu, ktoś mógł mnie wyeliminować. Jeśli zaś pozostałam daleko od prawdziwej odpowiedzi, zabójca czuł się bezpieczniej. Znów zabijał.

Westchnęłam. Brakowało mi powoli sił, aby udawać policję, która teraz zamierzała przesłuchać Stephana Leyhe, Andreasa Feldera i Kylie Maier. Emocje kumulowały się, a potem... potem wszystko trafiał szlag, bo teoria okazywała się błędna. Opadłam na łóżko, zaciskając wargi. Bez sensu. To wszystko było bez sensu i na próżno.

Wtedy usłyszałam cichy szmer butów i próbę otworzenia drzwi. Jakby nie było, moje serce biło parokrotnie szybciej, a ja toczyłam walkę z myślami, czy aby na pewno zamierzam to zrobić. Wydawało się, że zabójca udaje bezradnego. To mógł być prawdziwy aktor, a jednocześnie reżyser i scenograf, bawiąc się nami niczym szmacianymi lalkami.

Idąc w stronę drzwi, zastanawiałam się nad wzięciem czegoś, co mogłoby służyć za broń. Problem tkwił w jednej rzeczy - niczego takiego nie posiadałam. Dopiero, gdy przekręciłam klucz w zamku, postać uśmiechnęła się blado.

- Ta zmiana bandaży nie wychodzi mi na dobre - stwierdził z delikatną ironią. - Nawet nie umiem tego zawiązać.

Wywróciłam oczami. Gdzieś wewnątrz mnie, rzeczywiście, serce w dalszym ciągu biło szybciej i szybciej. Zapach jego perfum, papierosów i mięty w dalszym ciągu otumaniał moje szare komórki. Mieliśmy ograniczoną widoczność i jedną, jedyną latarkę, znajdującą się na łóżku. Biorąc od Gregora bandaże, decydowałam się na coś, czego potem mogłam żałować. Przywoływanie na myśl każdej z sytuacji, kiedy byliśmy bliżej niż należało, nie pomagało. Wręcz przeciwnie - budowało dziwne podstawy do rozpoczęcia czegoś nowego.

Granatowa koszulka bezszelestnie wylądowała na pościeli. Z tym spotykaliśmy się na co dzień. On ściągał ubranie, biegał, a potem ćwiczył stabilność - zazwyczaj. Oczywiście, że zamierzał mnie rozpraszać. Wystarczyło spojrzeć na jego twarz i czekoladowe źrenice zawzięcie wpatrujące się w każdą czynność, którą wykonywałam. Musiałam ściągnąć bandaż, przemyć ranę i nałożyć kolejny.

- Wiesz, że to był najgłupszy pretekst, jaki tylko mogłeś znaleźć?

Finalnie, nie potrafiłam powstrzymać krzywego uśmiechu. Widziałam, jak kąciki jego ust powoli wędrują do góry, a on tylko prycha pod nosem i wywraca oczami na moje słowa. Przejeżdżając palcami po jego palącej skórze, nie myślałam, jak wielką sprawi mi to przyjemność. Jak niezwykłe ciało ma ten mężczyzna, kiedy narzucał sobie godziny, dni, a nawet miesiące na treningi. Jak po raz kolejny powstrzymuję się od dotknięcia każdego z mięśni. Zmieniając opatrunek unikałam jego ciągłego wzroku. Zaciągałam się zapachem, czułam dziwną bliskość, choć... tak, zachowywaliśmy dystans. Próbowaliśmy.

Gdzieś w mojej głowie budowała się podstawa do zaufania. Gdzieś w duszy, czułam strach. Widziałam mężczyznę, masę alkoholu i mur za klubem. Gdzieś w sercu, potrzebowałam bezpieczeństwa. Zapewnienia, że wreszcie się to skończy. A teraz emanowało mną coś więcej. Włączyło się "The Chamber", a ciemność wreszcie nas przeniknęła. Dogłębnie. Mój oddech zwolnił. Jego wzrok znów stał się pewny, ale taki właśnie był Gregor Schlierenzauer.

- Wtedy, w Innsbrucku...

Ujawniła się moja kolejna, zła cecha. Bycie fizjoterapeutą nakazywało posiadanie anielskiej cierpliwości. Powodowało, że musiałam się przyzwyczaić do efektów dopiero po długim okresie czasu. Oczywiście, że je znosiłam. Ktoś musiał. Jednak, ta cecha ewoluowała - stawała się niemoralna, a próbując ją powstrzymać, jeszcze bardziej napędzałam tak zwane pożądanie. Pokręciłam lekko głową. Oboje wiedzieliśmy. Niekoniecznie chcieliśmy słyszeć wypowiadane słowa, woleliśmy to w zupełnie innej formie.

Nie chciałam, aby przepraszał za wszystko. Katharsis nas wykańczało. Już nie czekaliśmy. Nie prosiliśmy. Nie mówiliśmy. Swobodny dotyk suchych warg na moich ustach nie wystarczał. Słowa nic nie znaczyły. Dopiero wtedy zaczęła się gra - inna niż wszystkie. Już nie okrutna. Każda reakcja związana ze skórą budowała różne emocje. Skrajne. Przecież wiedzieliśmy czym ryzykujemy, stając na skraju zdrowego rozsądku. Nie panikowaliśmy.

Kiedyś pocałunki wystarczały, ale widziała nas tylko osłona nocy. Kryliśmy się, a ona na to pozwalała. Mogłam dowolnie wpatrywać się w jego brązowe, czyste tęczówki i gładzić opuszkami palców i tak już zmierzwione włosy. Przechodziliśmy w balans. Oddychaliśmy, szeptaliśmy, muskaliśmy płonącą skórę. Byliśmy. Nikt o nas nie wiedział.

***

Yyyy, no, taki drobny wstęp do finału, bo w sumie niedługo koniec... 

Właśnie, co sądzicie o tym rozdziale, bo nie jestem pewna czy może być, i mean serio, zdaję się na waszą opinię, okej XD

PS. Zapraszam do teorii spiskowych

Zoessxxx

Continue Reading

You'll Also Like

570K 12.8K 40
In wich a one night stand turns out to be a lot more than that.
110K 5.5K 53
(y/n) (l/n) a girl who was born in the modern world who somewhat ends up in the taisho era of demon slayer. Her sassiness and eccentric attitude capt...
246K 9.9K 60
𝗜𝗡 𝗪𝗛𝗜𝗖𝗛 noura denoire is the first female f1 driver in 𝗗𝗘𝗖𝗔𝗗𝗘𝗦 OR 𝗜𝗡 𝗪𝗛𝗜𝗖𝗛 noura denoire and charle...
1.1M 49K 95
Maddison Sloan starts her residency at Seattle Grace Hospital and runs into old faces and new friends. "Ugh, men are idiots." OC x OC