7. Cry me a river

531 48 88
                                    


- Wieczorem czy w nocy... przyjdź kiedy chcesz - powiedziała Maier, zagryzając dolną powierzchnię wargi posmarowanej czerwoną pomadą.

Stukot jej czarnych obcasów rozniósł się po twardej, drewnianej podłodze, a odchodząc, chciała, żeby na nią patrzono. Kylie różniła się od Gabrielle, która skupiała się głównie na pracy, zdrowiu i odpowiedzialności. Która nosiła za duże, porozciągane swetry, koszule i często wiązała włosy w zgrabnego kucyka, ale gdy zaczynało jej zależeć, przeobrażała się w zupełnie inną osobę - seksowną, pewną siebie, ale wciąż naiwną. Różniła się od kobiety, która codziennie nosiła szpilki, malowała usta i ubierała się w zapewne drogie sukienki.

Mimo tego fałszywego tekstu z udawaną powagą, Maier zdawała sobie sprawę, że to nie ona złapie byka za rogi. Miała zamiar tylko się rozeznać, a potem ustalić plan i kierunek - zrobić coś raz, a porządnie.

***

Może także wariowałem, bo w obecnym stanie nie przyszedłbym do Maier. Doskonale wiedziałem, czego pragnęła i wystarczyło tylko kilka kroków, żeby jej to dać. Szedłem wolno, zwracając uwagę na każdy wygrawerowany numer na drzwiach pokoi, po raz kolejny stwarzając w umyśle kłótnię. Kiedyś nie wahałbym się. Mógłbym wejść, zrzucić z siebie ubrania, śmiać się, a potem zniknąć wczesnym ranem. Musiałem zająć czymś myśli, które napływały do mózgu jedna po drugiej, sprawiając, że wybuchała mi głowa. W tamtym momencie chciałem przestać dedukować - zwyczajnie zacząć działać.

Przedostatnie drzwi prowadziły do pokoju Gabrielle. Wtedy, na kilka sekund, stałem się słupem soli. Drżące ręce nie grały większego znaczenia, gdy wewnętrzny głos zwyczajnie kazał mi zapukać i zapytać, czy też nie może spać albo czy czuje, że to gówno wszystkich wykańcza.

Ale nie zrobiłem tego. Hofer nie chciała mnie znać i pracowała tylko ze względu na Michaela, który kiedyś potrzebował jej pomocy. Który przypomniał jej wszystkie dobre chwile w kadrze i przywrócił ją na nowo. Nigdy nie czułem się tak słaby i wyniszczony jak wtedy. Ale przecież tamten Gregor nie podziękowałby za pomoc. Hayboeck zdawał sobie sprawę z wielu rzeczy, a widział jeszcze więcej. Pamiętałem, jak uśmiechnął się do mnie znacząco, gdy dwudziestopięciolatka ponownie przekroczyła próg biura, znajdującego się przy skoczni w Innsbrucku. Jak kazał mi wstrzymać swoją beznadziejną tęsknotę i czekać. Przestać niszczyć.

Znów zapukałem, tym razem do innych drzwi bez zbędnego zastanawiania. Nie było nawet nad czym. Równie dobrze mogłem za kilka dni zginąć, nic nie robiąc - stojąc, czekając, paląc papierosy. Po raz kolejny nastąpiło we mnie wyparcie, przerzucając morderstwa do czystej fikcji, która miała prawo dziać się tylko w mojej głowie. Nie tutaj. Nie podczas turnieju.

- Ciekawa pora - stwierdziła kobieta.

Niby narzucony ot tak, zwykły satynowy szlafrok, ledwie utrzymywał się na jej opalonych ramionach, zresztą też nagich. Mrowiło mnie, słuchając jej ochrypłego głosu, jak gdyby udawała, że dopiero co wstała z łóżka. A ona zwyczajnie czekała. Wiedziała, że przyjdę.

- Miejmy to za sobą - odparłem, gdy gestem zaprosiła mnie do środka. - Tutaj jest inaczej.

Wtedy zmarszczyła brwi, udając, że nie rozumie, zajmując miejsce na brzegu oparcia kanapy. Widzę co robisz. Jak chcesz mnie sprowokować.

- Jak widać - mruknęła. - Mistrz wciąż skacze. Nie zrezygnowałeś. To się różni.

- Miałem opiekę zdrowotną.

Gówno prawda, Gabrielle zajmowała się twoim kolanem do końca rehabilitacji. A ty ją potraktowałeś jak śmiecia, mimo, że zasługiwała na szacunek. Wtedy ją zniszczyłeś.

Wicked Game | G. SchlierenzauerWhere stories live. Discover now