27. Ich Tu Dir Weh

348 47 139
                                    


Ten wieczór był zimniejszy niż inne. Ciemniejszy niż zwykła noc, która otulała Bischofshofen. Jednakże, to właśnie dziś, kiedy słońce zdążyło już opaść za horyzont i pozwolić gwiazdom na wyjście z cienia, rozgrywała się gra. Prawdziwa, okrutna i mściwa. Na śmierć i życie. Do ostatniej kropli krwi. Przestała być zabawną czy też porywającą. Dziś, właśnie teraz, kiedy czuliśmy na sobie ramiona kostuchy, każdy błagał, aby to nie on został wylosowany.

Po oddanych treningach mężczyźni nie trudzili się by zmienić strój na "domowy". Nie zależało im na skokach, zamierzali je tylko przetrwać. Zaliczyć. Najwyżej uplasował się Daniel Huber, choć siódme miejsce nie wydawało się dla niego tak satysfakcjonujące, jak podium w Engelbergu. Ale co mógł powiedzieć o reszcie, która spadła aż za drugą dziesiątkę? Nikt nie brał już tego sportu na poważnie. Każdy skok stawał się pretekstem do śmiercionośnej próby.

- Możemy zaczynać? Goni nas czas.

Lokum Markusa i Richarda zostało przeludnione. Znajdowali się tu wszyscy. Z niecierpliwością oczekiwali na rozpoczęcie losowania, oddając swoje życie w ich ręce. Cóż, nie każdy im ufał, choć tym razem... po prostu musiał. Karteczki z imionami i nazwiskami lądowały w metalowej misce, aby kilkanaście sekund później mogły zostać wyciągnięte przez chude palce kapitanów - Eisenbichlera i Domena Prevca. Obaj sportowcy posiadali nieprawdopodobną ilość odwagi i tylko ją. Zapomnieli o zdrowym rozsądku. Jeśli zapragnęli śmierci, ta droga wyglądała najszybciej. Lubili udowadniać, że są najlepsi. Najsilniejsi. Jednakże, Markus prowadził swoje własne śledztwo. Teraz dostał szansę na dokończenie go. Niewątpliwie, większość wierzyła w jakieś ukryte zamiary. Nikt nikomu nie ufał. A Domen? Ten zamierzał coś udowodnić. Jeśli nie bratu - sobie.

Mężczyźni siadali wszędzie, gdzie tylko mogli. Zajmowali od kanap i łóżek aż po podłogę i balkon. Felder oczywiście nie zgadzał się na jakąkolwiek obecność któregokolwiek z Austriaków w tym chaotycznym zamieszaniu. Kazał pozostać im w pokojach. Czy posłuchali? Oczywiście, że nie. Siedząc tuż obok Gregora i Manuela miałam dziwne wrażenie, że to nie wyjdzie na dobre. Napięcie ulatniało się dopiero wtedy, gdy mówili "pas". Dopiero po tej chorej grze.

- Masz zamiar się zgłosić? - zapytałam w końcu.

Wzrok Gregora wyglądał na nieobecny. Nie chodziło o sam fakt dziwnej relacji, która zdążyła się między nami wytworzyć. Ona nie miała w tej chwili znaczenia, nawet, jeśli nie potrafiliśmy o tym porozmawiać. Brakowało czasu. Mężczyzna nie był sprawny, potrzebował zmiany opatrunków.

Jeśli postanowił wziąć udział w samobójczej misji, nie istniała już większa głupota. Pozostały prośby i modlitwy.

- Nie. Zostałem z tego zwolniony. Mam... ważniejsze rzeczy do zrobienia - odpowiedział, wpatrując się w naścienny obraz.

Tak, marzyliśmy o końcu. Tak, chcieliśmy, wręcz wierzyliśmy w ostateczność, która dziś zamierzała się dopełnić. Coś pobudzało nasze szare komórki. Jego obecność trafiała w mój czuły punkt.

- Takie, jak siedzenie w pokoju i szukanie mordercy? Za późno, ktoś cię wyprzedził, stary - rzucił Manuel, przyglądając się Huberowi. - Naprawdę się boi.

Wszystko stawało się prawdą. Dopiero teraz czuliśmy wypalenie i słowa wewnątrz głowy: "poddaję się".

- Zaczynamy. Najpierw Domen, jest młodszy. Potem ty, Markus.

Dwójka mężczyzn znalazła się w epicentrum. Prevc, z krzywym uśmiechem wyciągnął pierwszą zgiętą na pół kartkę podpisaną starannym pismem.

- Kamil Stoch - odparł zawadiacko.

Mając przy sobie mistrza, obawy powoli znikały. Polak myślał racjonalnie, był gibki, a szala= zwycięstwa przechylała się ku Słoweńcowi.

Wicked Game | G. SchlierenzauerWhere stories live. Discover now