23. June

401 50 237
                                    


Łóżko było jedynym elementem, dzięki, któremu nie straciłam równowagi. Gorąc na przemian z zimnem rozlewały się po moim ciele, tworząc prawdziwe dreszcze. Brakowało mi głosu. Opadałam w dół. Miałam wrażenie, że pod wpływem materaca, zapadałam się w dół. Tak bardzo brakowało mi sił i wytrwałości. Woli, która pomogłaby mi przetrwać. Wcale nie stałam się silna. Wcale nie radziłam sobie w tym środowisku. W gardle czułam tylko masę piachu i metaliczną substancję. Nosiłam na sobie krew Gregora - mężczyzny, który równie dobrze mógł być już martwy. Który powodował we mnie drżenie każdego z mięśni. Który był największym kłamcą jakiego znałam, i posiadał więcej szczęścia niż rozumu. Który tylko udawał spokojnego i szczerze się bał.

Stąpanie po szorstkim, bordowym dywanie budziło we mnie lęk. Ciemna czerwień zlewała się z zaschniętym szkarłatem na moim ubraniu. Przerażała mnie. Przed oczami majaczył zgrabny, lśniący nóż i umierający Schlierenzauer. Każdy krok po podłodze parzył a jednocześnie mroził. Wstałam? Wciąż czułam się niesamowicie zmęczona, wyczerpana i wręcz wyprana z emocji. Ubranie za ubraniem spadało w dół. Na zimną powierzchnię. Potem bielizna. Stałam przed małym, prostokątnym lustrem w drewnianym obramowaniu. Wpatrywałam się w swoje nagie ciało, tym razem widząc, jak moje oczy w samych kącikach robią się czerwone.

Płaczesz za wszystkich, którzy nie żyją. Za Ryoyu Kobayashiego, Daniela Andre Tande, Stefana Krafta, Anze Laniska, Wernera Schustera, Piotra Żyłę, Dawida Kubackiego, a teraz... znów płaczesz z powodu Gregora. Deja vu?

Kabina prysznicowa wyglądała na nieskazitelnie czystą. Do czasu. Do momentu, w którym przekroczyłam jej próg i położyłam swoje stopy na zimnej posadzce. Do momentu, w którym ożywczy strumień wody jeszcze nie spłynął, a jedynie czekał. Stałam tam, widząc jak przez mgłę. Świat się rozmazywał. Brakowało mi oddechu. Dławiłam się wodą, która powoli nabierała tempa. Obraz znów się ruszał, a kolana gwałtownie uginały pod ciężarem mojego ciała. Zasuszona krew, teraz spadała w dół. Cała przejrzystość mętniała w otchłani brudu.

***

2016 rok

Czerwiec i dwadzieścia siedem stopni - istnym słowem, gorąc. Słońce stawało się coraz bardziej dokuczliwe, a zimna woda w basenie nie wystarczała. Nadal nie znalazłam pracy. Wciąż nie wiedziałam co robić po tym, jak zostawiłam kadrę austriacką. Gregor też nie wiedział. Oboje utkwiliśmy w martwym punkcie, udając, że nie interesują nas tak poważne rzeczy. Że chcemy się teraz skupić na odpoczynku, choć w naszych głowach tkwiły obowiązki.

Przymknęłam delikatnie powieki, pozwalając promieniom słonecznym na przeniknięcie mnie. Wydanie z siebie cichego westchnięcia było prawie pewne - zwłaszcza wtedy, gdy tuż obok mnie usiadł szatyn, pierwszy raz od dłuższego czasu się uśmiechając. Szczerze. Prawdziwie.

Niby nie myśleliśmy o tym, co miało nas czekać w przyszłości. Niby nie zastanawialiśmy się nad konsekwencjami. Już nie byliśmy w kadrze. Nie stanowiliśmy dwójki ludzi, którzy musieli razem współpracować. Teraz  mogliśmy czuć się wolni. Może nawet szczęśliwi. Nie całkowicie. Nie na zawsze. Tylko dziś.

Jego kasztanowe tęczówki wpatrywały się w moje bladoniebieskie oczy. Oboje się uśmiechaliśmy. Może nawet śmialiśmy. Obejmowaliśmy. Czuliśmy zapach polnych kwiatów, chlorowanej wody i koktajlu truskawkowego. Czekolady.

Kochaliśmy czerwiec. A ja uwielbiałam Jego delikatne pocałunki, które wywoływały we mnie każdy rodzaj drgań. Dreszczy na ciele.

Kochaliśmy te spontaniczne momenty, kiedy nagle postanowił mnie wziąć w swoje ramiona i wskoczyć do basenu. Zimno mieszało się z wszechogarniającym gorącem. Czy przeklinałam go w myślach? Oczywiście, że tak. Po naszych twarzach spływały srebrzyste kropelki wody, a ja umierałam z zimna. Nikogo nie obchodziły śmiechy i piski - byliśmy sami. Uparcie odgarniał z mojej twarzy niesforne kosmyki włosów i dotykał palącej skóry. Wtedy czerpaliśmy z życia tyle, ile się dało. Ile tylko mogliśmy. Ile chcieliśmy.

Wicked Game | G. SchlierenzauerWhere stories live. Discover now