Dwanaście początków Skoka Tar...

By Antyarktyka

12.6K 1.7K 473

Skok Tarken ma dwadzieścia osiem lat, robota ze sztuczną inteligencją najstarszej generacji i talent do zawal... More

Pierwszy początek Skoka Tarkena
Kolejne początki Skoka Tarkena
Jedenasty początek Skoka Tarkena
Dwunasty początek Skoka Tarkena

Drugi początek Skoka Tarkena

2K 333 123
By Antyarktyka

Wśród ludzi, którzy polecieli w kosmos, istnieje sarkastyczne powiedzenie, że „wszystko jest OK".

W nowej erze granice między krajami zupełnie się zatarły i Ziemia była jednym, wielkim państwem. Co za tym szło, przemysł kosmiczny został zmonopolizowany. Jeśli coś z tej planety wzbijało się poza atmosferę, było to tylko i wyłącznie pod kontrolą Organizacji Kosmicznej. Dzięki temu panował porządek, ale miało to też złe strony.

Kiedy ktoś spieprzył sobie karierę, spieprzył ją na dobre. Niezależnie, na którym końcu galaktyki się znalazł, operowane przez ludzi statki zawsze były własnością OK i panowała na nich określona hierarchia, określone zasady i określone źródła informacji. Zła reputacja goniła cię więc po całym kosmosie, bezlitosna.

Jeśli ktoś chciał zacząć na świeżo, zostając przy tym wśród gwiazd, musiał szukać zatrudnienia między innymi rasami, a to wcale nie było takie łatwe. Nawet jeśli spersonalizowane sztuczne inteligencje wykluczały problem bariery językowej, pozostawał problem uprawnień. Bowiem licencje i stopnie naukowe przyznane przez akademię OK na Ziemi dla Urumfijczyków czy Blazów nie oznaczały nic. Trzeba było poświęcić kolejne lata na naukę i zdobywanie uprawnień. Jeśli za to rasy uznawały ludzkie uprawnienia, znaczyło to, że są w przyjaźni z OK i służba u nich nie byłaby żadną ucieczką.

Dlatego też mówiło się z ironią, że „wszystko jest OK". Ponieważ kiedy nic nie było okej i ktoś coś bardzo poważnie spartolił, nie miał szansy uciec od złej reputacji, napiętnowany przez Organizację Kosmiczną, która oplatała galaktykę ciasno i bezlitośnie.

Skoka Tarkena nie odesłano na Ziemię.

Przez miesiąc przypadła mu niechlubna robota czyszczenia pokładów, a potem wsadzono go na wahadłowiec dostarczający części zapasowe i wysadzono na kosmodromie po drugiej stronie galaktyki, gdzie miał czekać, aż z rejsu wróci statek, na który go przepisano.

— Nalej mi jeszcze jedna szklankę tego zielonego — poprosił Skok, z rezygnacją opadając na stołek przy barze.

Barman – wielki, włochaty facet z blizną na pół twarzy – sięgnął po szklankę.

— Chwilę temu widziałem cię w rogu, jak bajerowałeś jakąś Olterkę — zauważył z przekąsem, stawiając dziwnie wyglądający napój przed mężczyzną. — Spławiła cię?

Skok sięgnął po szklankę i wypił dwa wielkie łyki, po czym skrzywił się mocno.

— Trudno jest rozmawiać z kimś z obcej planety, kiedy tłumaczący dla ciebie robot AI postanawia się wyłączyć.

— Ach — barman pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym złapał robota pomocniczego, który kręcił mu się przy ramieniu i popchnął go w stronę nowych klientów. — Ta twoja stara sztuczna inteligencja nadal sprawia kłopoty?

Skok pokiwał głową.

— Rozebrałem go na kawałki i złożyłem ponownie do kupy, na nic! Góra złomu restartuje się bez żadnego powodu, kasując połowę moich ustawień i zacina na komunikacie „SOS109.28D1a0r5w7o0r2t9uxr". To nic nie znaczy! — Skok jęknął cicho. — SOS.80bateria, SOS.2.2.2.Procesor, takie raporty błędów rozumiem. Ale to co on wyświetla? Cholera wie. Zajrzałem nawet do pieprzonej bazy danych AI i nadal nic. Taki protokół nie istnieje.

— Popytaj naokoło — zaproponował mu barman. — Nigdy nie wiesz, co tu znajdziesz.

Mężczyzna wypił jednym haustem resztkę paskudnego alkoholu i rozglądnął się po barze. Lokal wciśnięty był pod maszynownię, jeszcze w starej części kosmodromu, który unosił się na orbicie planety Ahrg. Był brudny, zatęchły i pełen nieciekawej klienteli, nie tylko z OK. Krzesła i stoły zmontowano ze starych, zardzewiałych części najróżniejszych statków kosmicznych, które rozbiły się lub wyszły z obiegu, a na ścianach falowały wyświetlane zdjęcia poszukiwanych przestępców. Słowem, była to całkowita dziura.

— Odwiedziłem Sandczyków, kiedy ich statek dokował tu trzy dni temu — podjął temat Skok, całkowicie zrezygnowany. — Skubani wyglądają jak wielkie ślimaki, ale technologię mają przerażająco podobną do naszej. Oglądnęli dla mnie Leroya, ale też nic nie znaleźli. Nikt nie ma pojęcia, jakiego błędu ten raport dotyczy. Wygląda na to, że za dużo przy nim grzebałem. Gdzieś pojawił się zły zapis, i teraz raz po raz z automatu uruchamia się jakaś głupia komenda, która go restartuje... — Zastanowił się chwilę. — Albo cholera wie, co. Eh.

Machnął ręką, nie chcąc więcej o tym myśleć.

— Mógłbyś kupić nowego robota — rzucił po chwili barman, zabierając jego pustą szklankę. — Nie mówię, że od razu piątkę, te przeklęte AI niemało kosztują, ale trójkę? Nawet dwójkę. Spójrz prawdzie w oczy, Skok, Leroy ledwo się trzyma.

Jak na komendę, robot nadjechał z drugiego końca sali i grzmotnął w bar. Wycofał się, zrobił małe kółko i wreszcie zatrzymał się niedaleko stołka Skoka. Jego kamera obróciła się kilka razy, po czym zamarła, wycelowana w mężczyznę.

— Dzień. Dobry. Skok. — przywitał się uprzejmie robot, świeżo po restarcie.

Skok spojrzał w dół, na niewielką maszynę na gumowych gąsienicach i wydał się nagle dziwnie odległy.

— Wiem — odparł barmanowi, zamyślony. — Mógłbym.

— Zero. Kropka. Zero. Zero. Zero. Zero. Zero. Zero. Zero. Zero. Osiem. Procent. Populacji. Planety. Olter. Uważa. Że. Kurczaki. Są. Niebieskie — oznajmił nagle Leory.

Barman zmarszczył brwi, a potem wybuchnął głośnym, zaraźliwym śmiechem.

— Bajerujesz obcoplanetowców na to, że kurczaki są niebieskie? — zapytał, wciąż rozbawiony.

— Dziękuję, Leory — odparł sarkastycznie Skok, kręcąc głową z niedowierzaniem.

— Nie. Ma. Za. Co. Skok — odparł natychmiast robot. Chwilę buczał cicho, po czym znów się odezwał. — Za. Co. Mi. Dziękujesz?

Skok tym razem go zignorował. Barman zniknął na chwilę, zajęty pracą, ale kiedy wrócił, minę miał zadowoloną.

— Chcesz usłyszeć dobrą wiadomość?

— Nie muszę dzisiaj płacić? — Skok posłał mu swój anielski uśmiech.

Mężczyzna prychnął.

— Nie. Ale statek, do którego cię przepisano, właśnie zadokował.

Skok podniósł gwałtownie głowę, otwierając szerzej oczy.

— Zrzucasz się...

Barman pokręcił głową.

— Wczoraj wszedł na orbitę, kilka minut temu się zakotwiczył — zaśmiał się cicho, widząc minę Skoka. — Koniec czekania, co? Wynosisz się z tej dziury.

Dwa razy mężczyźnie nie trzeba było powtarzać. Poderwał się ze stołka, rzucił na ladę kilka srebrnych krążków OK i wykonując na pożegnanie teatralny obrót, ruszył szybko w stronę włazu wyjściowego.

— Leroy! — zawołał przez ramię. — Rusz się! Wracamy do gry!

Robot drgnął, przekręcił się dookoła własnej osi, po czym ruszył na gumowych gąsienicach w ślad za Skokiem i wjechał w ścianę, tuż obok drzwi.

* * *

Nowym domem Skoka okazał się moloch polityczny. Statek tak wielki, że lądując na Ziemi bez problemu przykryłby całkowicie małą wioskę. Było to oczywiście porównanie czysto teoretyczne – maszynę budowano w przestrzeni kosmicznej i nie miała odpowiednich osłon, by kiedykolwiek wejść w atmosferę.

Załoga tej olbrzymiej bestii liczyła sobie trzysta czterdzieści sześć członków, a celem jego wyprawy były jakieś dyplomatyczne zmagania, o których Skok nie chciał słuchać, bo nie tylko nie miały z nim nic wspólnego, ale także nudziły go niemiłosiernie.

Statek nazywał się Lotarian Sol 5 i nie tyle leciał, ile pełzł ociężale przez kosmos, taranując unoszące się w próżni odłamki skał jak czołg.

Była to druga praca Skoka, drugi początek w przestrzeni kosmicznej i druga okazja, żeby wszystko poszło nie tak.

— A tutaj — oznajmił kapral, kiedy wkroczyli do wielkiej sali, w całości wypełnionej rzędami konsol — będziesz pracował.

Skok zmarszczył brwi, przystając w progu.

— Tutaj? — zapytał głupio.

— Tutaj — pospieszył z pomocą Leroy. — Zaimek. Przysłowny. Odnoszący. Się. Do. Miejsca. Bliskiego. Zwykle. Wskazanego. W. Jakiś. Sposób. Przez. Rozmówcę.

Kapral spojrzał na robota ze zdumieniem, ale nie skomentował jego zachowania. Tymczasem AI czwartej generacji, unoszące się przy jego głowie, podleciał nieco bliżej.

— Obawiam się, że źle odczytałeś intencje człowieka. Definicja słowa „tutaj" nie jest potrzebna — odezwał się przyjemny, kobiecy głos, podczas gdy spodek zawisnął nad Leroyem, kołysząc się lekko.

Leroy zamilkł, zakręcił swoją kamerą i zabuczał cicho.
— Lub. — zaczął znowu, niewzruszony. — Zaimek. Przysłowny. Odnoszący. Się. Do. Miejsca. Postrzeganego. Jako. Bliskie.

— Przeprowadzam diagnostykę — oznajmił kobiecy głos. Niewielki element kształtem przypominający piramidę, który wystawał ze środka spodka piknął cicho i otworzył się. Wiązka światła spadła na Leroya, skanując go tam i z powrotem.

— Robot AI pierwszej generacji — oznajmił kobiecy głos sztucznej inteligencji należącej do kaprala. — Mocno zdezelowany. Zalecam wymianę na nowszy model.

Leroy zarzęził, drgnął, a potem jedna z jego wielu klapek otworzyła się i w górę zaczęły wolno wysuwać się metalowe szczypce na przegubowej nóżce, aż dotarły do wysokości, na której znajdowało się AI czwartej generacji. Szczypce złapały za krawędź latającego spodka, zamarły na chwilę, po czym z zadziwiającą płynnością zamachnęły się i cisnęły go prosto w ziemię. Nowszy robot rąbnął w posadzkę i po korytarzu rozniosło się echo łoskotu.
— Lub — podjął wypowiedź Leroy, tym samym, pogodnym tonem. — Zaimek. Przysłowny. Odnoszący. Się. Do. Wiadomej. Konkretnej. Sytuacji.

Kapral wpatrywał się w robota z otwartymi ustami, ale Skok zdawał się być zupełnie niewzruszony. Złapał mężczyznę za ramię i odciągnął go nieco na bok, przekraczając próg pokazanej mu sali.

— To musi być nieporozumienie — oznajmił, ściszając głos. — Zostałem tu przepisany na stanowisko pilota.

Kapral otrząsnął się wreszcie i delikatnie, ale stanowczo, strzepnął z siebie silną dłoń Skoka.

— Ależ oczywiście. Pilot floty obronnej, właśnie tak — przytaknął. — Wszyscy na tej sali mają te same wytyczne.

Skok odwrócił się i ogarnął spojrzeniem pomieszczenie. Konsoli było czterdzieści, może pięćdziesiąt. Za każdą siedziała jakaś osoba, klikając w pulpit ze skupieniem.

— Więc gdzie są statki?! — zapytał z niedowierzaniem Skok.

— W hangarach — odparł uprzejmie Kapral. — Flota obronna, jak sama nazwa wskazuje, używana jest w momentach niebezpieczeństwa. To bardzo ważny, polityczny statek, naturalnie więc wymaga należytej ochrony. Kiedy jednak nie ma niebezpieczeństwa, piloci są bezużyteczni, dlatego dajemy im inne zadania.

— Takie jak...? — zapytał Skok ze złym przeczuciem.

— Wypełnianie raportów i segregowanie danych — wyjaśnił Kapral.

Skok patrzył na niego jak na idiotę.

— Będę siedział przy konsoli i wypełniał raporty...? — chciało mu się płakać.

Kapral uśmiechnął się szeroko.

— Widzisz! Już się tu odnajdujesz. — Poklepał go po plecach, po czym obiecał wysłać wszelkie szczegóły i odszedł.

Po chwili o nogę Skoka rozbił się Leroy.

— Dzień. Dobry. Skok. — przywitał się uprzejmie.

Mężczyzna podniósł wzrok na salę raz jeszcze, z niechęcią.

To był drugi początek jego kariery w przestrzeni kosmicznej i póki co, przedstawiał się tragicznie.

* * *

Zauważył ją już wcześniej, bo była śliczna.

Nie ładny-uśmiech-i-uprzejme-spojrzenie śliczna. Obcisła-bluzka-zgrabny-tyłek-i-zadarty-dumnie-podbródek śliczna.

Naisza wiązała rozpiętą koszulę swojego uniformu pod linią biustu, jakby była na plaży i żartowała sobie bezlitośnie z każdego, kto odważył się jej podpaść. Miała jasne włosy, wiecznie związane w sięgający talii warkocz i szczupłe ręce, które potrafiły całkiem mocno przyłożyć komuś w gębę.

Skok nie poświęcał jej szczególnie wiele uwagi, bo był dosłownie zawalony papierkową robotą, cały dzień, każdego dnia.

To jest, nie poświęcał jej szczególnie wiele uwagi do momentu, kiedy dowiedział się, że jest zawalony głównie jej papierkową robotą.

Podsłuchał rozmowę kobiety ze znajomymi zupełnie przypadkowo, w godzinach obiadowych, kiedy hala stołówkowa wypchana była po brzegi.

— Chciałbym, żeby nadeszła wojna — pożalił się któryś z facetów.

— Wojna nie jest czymś, czego warto sobie życzyć — wtrąciło unoszące się przy nim AI.

— Eh, już niedługo — odparł ktoś siedzący obok niego. — Nie kojarzycie rebelii Kredo? Mówi się, że chcą złamać monopol OK. Stworzyć niezależną, ludzką organizację.

— Jeśli o mnie chodzi, to się z nimi zgadzam — rzuciła Naisza. — Rzygać mi się już chce. Taki wielki kosmos, a wszędzie albo obce rasy, albo cholerne logo OK.

— OK zachowuje porządek i jest najbardziej efektywnym sposobem eksplorowania... — zaczęła inna sztuczna inteligencja, ale ktoś ją wyciszył.

— Gówno mnie obchodzi, kto rozpocznie wojnę — marudził dalej młody mężczyzna. — Mam zwyczajnie dość papierkowej roboty. Chcę wsiąść do tych myśliwców i pośmigać w przestrzeni kosmicznej, zanim wszystkie nasze szybkoloty rozpadną się na kawałki od nieużywania.

— Żaden statek kosmiczny nie może rozpaść się na kawałki od nieużywania — zauważyło uprzejmie jego AI.

Wszyscy wywrócili oczami. Tylko Naisza uśmiechnęła się przebiegle.

— To podrzuć coś nowemu, tak jak ja to robię.

— Co, mam zwalać własną robotę na kogoś innego? — mężczyzna pokręcił głową. — Podziękuję. Zresztą, jakby mnie przyłapali, to koniec.

Kobieta prychnęła.

— Jak chcesz. Ja nie jestem taką ciotą jak ty.

Jej dwaj pozostali towarzysze wybuchnęli głośnym śmiechem.

— Ty nie masz się czego bać — zauważył jeden. Naisza nie odpowiedziała.

Tymczasem cały ten czas Skok Tarken siedział nieco z boku, zaledwie stolik dalej, pochylony nad talerzem czegoś, co być może w pierwszym życiu było gulaszem i zaciskał mocno pięści. A potem nagle jego oczy błysnęły, zwiastując kolejny, głupi pomysł i mężczyzna rozluźnił się całkowicie.

* * *

Cały tydzień Skok przyjmował podwójną ilość roboty bez słowa, wiedząc już dobrze, że połowa wysyłana jest z konsoli Naiszy. Aż wreszcie, po siedmiu dniach, zrzucił wszystko, co mu wysyłała na jej pulpit i patrzył z satysfakcją, jak się wścieka, dwie kolumny i trzy rzędy dalej.

— Co do... — kobieta poderwała się z siedzenia, gapiąc się na konsolę. — Hej, Gef, dostałeś nową porcję roboty?

— Pod koniec dnia? — zapytał z powątpiewaniem jej sąsiad. — Jasne, że nie.

Naisza zmrużyła oczy i zaczęła skanować salę, aż wreszcie wyłowiła, wśród dziesiątek pilotów przy konsolach, Skoka.

Mężczyzna złapał z nią kontakt wzrokowy, uśmiechnął się promiennie i pomachał jej uroczo. Naisza zacisnęła dłonie w pięści i ruszyła w jego kierunku.

— Co to ma być? — zapytała gniewnie, uderzając ręką w jego pulpit. Wszystko, nad czym pracował Skok, zgasło i na przeźroczystej szybie ukazały się po chwili jej pliki i bazy danych. Mężczyzna rozejrzał się po sali z uznaniem. Nie miał pojęcia, że konsole, na których pracują, są zbudowane na czytnikach DNA.

Zaraz jednak wrócił spojrzeniem do ślicznej, rozwścieczonej blondynki przed sobą, nad której głową kręciło się fioletowe AI piątej generacji.

— To twoja praca, słoneczko. — Uśmiechnął się sztucznie, rozsiadając się wygodniej w swoim fotelu. — I wygląda na to, że masz trochę zaległości.

Powinno się jej zrobić wstyd, że ją zdemaskował, ale najwyraźniej sumienie Naiszy nie działało w ten sposób.

— Skąd ty w ogóle... — zaczęła, ale Skok jej przerwał.

— Och nie! — zauważył, z teatralnym niepokojem. — Och! Cóż to? Och, spójrz! Och, jakaż szkoda...

Podniósł głowę i spojrzał kobiecie prosto w oczy.

— Wszystkie te papiery są datowane na jutro — oznajmił, po czym dodał triumfalnie — ktoś będzie miał pracowity wieczór.

Naisza mordowała go spojrzeniem.

— Na głowę upadłeś? Co jest z tobą nie tak. Ile ty masz lat, idioto?

Nawet nie patrząc na konsolę, stuknęła kilka razy we właściwe przyciski i wyrzuciła dane z pulpitu w górę, by zmaterializowały się w formie hologramu naokoło nich. Wszystko to, stojąc po drugiej stronie i patrząc na panel do góry nogami. Imponujące.

Dziesiątki plików, które kobieta przesyłała mu ukradkiem, dokładając do roboty i które on zebrał, by na koniec tygodnia jej odesłać, nietknięte, pojawiły się dookoła nich w formie holograficznych stosów kartek papieru.

Czterech, wysokich stosów.

Do zrobienia na jutro.

Skok jednak nie dał się zbić z tropu. Wzruszył jedynie ramionami.

— Ile TY masz lat? — Odbił piłeczkę. — Zamiast sama pracować, wciskasz robotę innym.

Naisza fuknęła.

— Pożałujesz — ostrzegła, zbierając się do odejścia.

— Grozi mi! — Skok rozejrzał się naokoło, po pracujących w skupieniu pilotach. — Niech ktoś coś zrobi. Niech ktoś mnie uratuje!

Ton miał pełen rozpaczy, ale wciąż siedział nonszalancko rozparty w fotelu. Teraz podniósł obie nogi i oparł je o krawędź konsoli, zakładając jedną na drugą.

Kobieta patrzyła na niego z odrazą.

— Jesteś porąbany — oznajmiła wreszcie.

— Ale jaką piękną mam twarz. — Skok przeciągnął czule dłonią po własnym policzku, wyczuwając pod palcami odrastający już po goleniu zarost.

Tym razem prychnął ktoś inny, siedzący nieopodal.

* * *

Dokładnie dwa dni później Skok Tarken wkroczył do sali i zastał swoją konsolę rozebraną na części pierwsze. Przeźroczysty blat, noga, rzutnik holograficzny, procesory, stabilizator – cała elektronika i dziesiątki kabli różnego koloru, wszystko to leżało osobno na podłodze, przed jego fotelem, w towarzystwie góry śrub.

Kiedy podniósł głowę, napotkał triumfalne spojrzenie Naiszy i po raz kolejny wierzyć mu się nie chciało, że kobieta, tak samo jak on, nie jest wcale daleko od trzydziestki.

— Bardzo dojrzałe — rzucił na tyle głośno, by usłyszała.

— Coś się stało? — zawołała, uśmiechając się niewinnie.

— Jakiś psychopatyczny dureń dobrał się do mojej konsoli, nic więcej — odparł jej Skok.

Właściwie nie był nawet zdenerwowany. Z dwojga złego wolał składać konsolę do kupy, niż użerać się z kolejnymi raportami. Tylko że, czego nie zrobi dziś, będzie musiał zrobić jutro.

Naisza prychnęła głośno.

— Powodzenia — rzuciła tylko sarkastycznie, widocznie zirytowana brakiem gniewu z jego strony.

Problem pojawił się dopiero później, kiedy kapral wszedł na ich salę, żeby skontrolować pracę. Przechadzał się spokojnie między konsolami, aż wreszcie dotarł do Skoka, siedzącego na ziemi i dłubiącego w stercie elektroniki przy pomocy narzędzi przyniesionych z własnej kajuty.

Kapral chwilę po prostu stał, zdumiony, bez słowa, podczas gdy jego robot AI zataczał koła w powietrzu.

— Co się tu dzieje? — wykrztusił z siebie wreszcie.

Skok podniósł głowę i uśmiechnął się anielsko.

— Drobne prace naprawcze, nic więcej — zapewnił swobodnie, siedząc w zastraszającym bałaganie drobnych części.

Kapral zmarszczył brwi.

— Twoja konsola... — zaczął, wciąż w szoku.

— Moja konsola ma skłonności do rozkładania się na części przez noc, jak widać — wyjaśnił Skok, przykręcając rzutnik holograficzny na samym końcu nogi, tam, gdzie należał.

— Czy chciałbyś...

— Skok Tarken — pomógł mu mężczyzna.

Kapral odchrząknął niezręcznie.

— Czy chciałbyś, Skoku Tarkenie, złożyć jakieś zażalenie do dowództwa?

Skok uśmiechnął się pod nosem. Miał kablować? W pierwszym tygodniu pracy? Ha! Dobre sobie. Kapral dostrzegł jego minę.

— Jeśli ktoś cię dręczy, masz pełne prawo to zgłosić — przekonywał.

Co to, podstawówka?

Skok podniósł głowę, na chwilę zatrzymując wzrok na siedzącej kawałek dalej Naiszy. Musiała na niego patrzeć, bo natychmiast się odwróciła.

— Właściwie, kapralu — zaczął wolno mężczyzna, z charakterystycznym uśmiechem — wydaje mi się, że ktoś ze mną flirtuje. Z resztą, trudno się dziwić.

— Co? — Kapral nic już nie rozumiał.

— Widziałeś tą twarz, kapralu? — nie odpuszczał Skok. Poklepał się po policzku, po czym wrócił do mozolnego przykręcania śrub.

Milczenie, które nastąpiło, sztuczna inteligencja kaprala odebrała jako jego brak zrozumienia.

— Człowiek sugeruje, że jest przystojny — wyjaśnił robot.

— Hej, hej, hej! — Skok odłożył na bok śrubokręt i, nadal siedząc na podłodze, zadarł głowę, żeby spojrzeć na robota AI. — Co to ma niby znaczyć „sugeruje"?! Ja jestem pewny!

— Sugerować — zatrzeszczał Leroy, który cały czas kręcił się dookoła. — Podsuwać. Komuś. Jakąś. Myśl. Lub. Jakiś. Pomysł.

Kapral tymczasem w dalszym ciągu milczał, zupełnie zbity z tropu. Skok miał w sobie coś nieodgadnionego. Uśmiechał się anielsko i wygadywał stale albo bzdury, albo zbędne fakty i choć było właściwie oczywiste, że wszystko to ma być ironią, mężczyzna zawsze ton miał naturalny, zwyczajny. Był dobrze zbudowanym, dorosłym mężczyzną, który faktycznie mógł ujść za naprawdę przystojnego, ale mieszała się z tym beztroska i niewinność małego chłopca. Choć, znowu, cała niewinność była oczywiście jedynie przykrywką, grą aktorską, w rzeczywistości więc stawało się to przeciwieństwem niewinności. Koło zataczało się, porywając rozmówcę i dezorientując go skutecznie.

Prawda była taka, że Skok Tarken był bardzo utalentowany we wciskaniu ludziom kitu. Jakby na potwierdzenie tych słów, znów zabrał głos.

— Kapralu, tak sobie myślę... — podniósł się z podłogi i otrzepał ręce, wycierając je o ciemne spodnie. Koszula jego uniformu była jak zwykle rozpięta – jej poły zwieszały się smętnie po bokach szerokiego torsu, odsłaniając jasny podkoszulek pod spodem.

— Tak sobie myślę — powtórzył, faktycznie udając zamyślony ton. — Nie złożę tego do wieczora — machnął dłonią na stertę części. — Przydałaby mi się pomoc kogoś naprawdę dobrego. Niech się tylko zastanowię... Może Loks?

— Naisza Loks? — upewnił się kapral.

Skok pokiwał głową.

— Naisza Loks — potwierdził. — Słyszałem, że jest dobra — dodał, znów patrząc prosto na kobietę, ponad głowami innych pilotów.

Naisza tym razem też odpowiedziała spojrzeniem. Fantastycznie morderczym.

Kapral chrząknął.

— Okej, tak, tak — mruczał do siebie chwilę. — Jeśli nie skończysz do końca zmiany, Loks zostanie i ci pomoże. — Tu podniósł głowę, również zerkając na kobietę z dziwną nieśmiałością. — Słyszałaś, Loks?

— Jestem dzisiaj bardzo zajęta, kapralu! — zaoponowała blondynka słodkim głosem.

— Ta! — wciął się Skok, nim kapral zdążył ulec. — Teraz już jesteś!

— Restartuję. System — ogłosił tymczasem Leroy i przestał buczeć. Po chwili znany już Skokowi, niezrozumiały komunikat pojawił się na jego ekranie.

* * *

— Więc? Jak to jest?

Zmiana dawno się skończyła i teraz w wielkiej sali został już tylko Skok i Naisza. Mężczyzna siedział nadal na podłodze, montując mozolnie rozebrane na kawałki urządzenie, podczas gdy kobieta usadowiła się w fotelu obok, zakładając nogę na nogę. Łokcie miała wsparte na podłokietnikach, a długi, jasny warkocz przewieszony przez prawe ramię.

— Co jak jest? — zapytał Skok z cieniem zmęczenia w głosie. Na początku montowanie konsoli było nawet miłą odmianą, teraz jednak zaczynał mieć dość.

— Ile masz mentalnie lat? Cztery? Pięć?

Mężczyzna wstał z podłogi i przyjrzał się przykręconej na nowo do podłogi nodze od panelu. Złapał za jej czubek i spróbował potrząsnąć lekko, testując jej stabilność. Ani drgnęła. Dopiero wtedy spojrzał na Naiszę.

— O bogowie, tyle jest z tobą nie tak. — Pokręcił głową z niedowierzaniem. Potem zdjął czarną koszulę z logiem OK i cisnął ją na ziemię, zostając w samym podkoszulku. Pochylił się nad leżącą na ziemi dużą, cienką taflą przeźroczystego, syntetycznego materiału i złapał ją z jednej strony.

— Pomóż mi — rzucił.

Naisza patrzyła, jak jego odsłonięte bicepsy napinają się pod ciężarem pulpitu.

— Mam lepsze rzeczy do roboty, wiesz? Mogłeś mnie w to nie pakować.

— Chryste, kobieto! — Skok tracił cierpliwość. — Nie mamy stu lat. Łap z drugiej strony, do cholery jasnej.

— Przeciętny. Człowiek. Żyje. Od. Osiemdziesięciu. Do. Dziewięćdziesięciu. Lat — wtrącił życzliwie Leroy, trzeszcząc nieopodal.

Naisza przygryzła wargę, po czym podniosła się wreszcie z fotela i złapała za drugą stronę pulpitu. Podnieśli go wspólnie i osadzili na nodze konsoli. Potem kobieta odsunęła się kilka kroków, zaniepokojona, że tafla zsunie się znów w dół, a Skok uklęknął tuż obok, sięgając znów po śrubokręt.

— W dodatku to wszystko jest twoją winą — dodał po chwili.

— Po prostu nie umiesz się zabawić — prychnęła Naisza, obserwując go z dziwną uwagą. — Wykręciłam ci mały dowcip, a ty od razu mi odpłaciłeś tym gównem z papierami. Ledwo się wyrobiłam, dzięki wielkie.

Skok zaśmiał się pod nosem gorzko.

— Wiesz, że zrobiłaś z siebie kompletnego durnia, prawda? — Wsadził głowę pod pulpit, jednocześnie wyciągając w jej stronę prawą rękę. — Śruby konstrukcyjne — polecił.

Kobieta posłusznie schyliła się i położyła mu je na dłoni.

— Ja? — zapytała z powątpiewaniem.

— Zwalać własną robotę na nowego pracownika, żeby móc siedzieć na dupie? Niżej chyba upaść nie można. — Skok znów wyciągnął rękę. — Klucz.

Naisza chwilę milczała.

— Siedzę na tym statku już dwa lata — wyznała nagle. — Dwa lata i dokładnie cztery godziny w szybkolocie. Nie zrozumiesz. Gdybyś tyle tu przeżył, też zachciałoby ci się dokuczać nowym. To praktycznie jedyna rozrywka, jaka została.

Skok zaśmiał się cicho.

— Och, rozumiem. Rozumiem doskonale. — Wychynął wreszcie spod pulpitu i posłał jej krótkie, ale uważne spojrzenie, zanim znów pochylił się, by podnieść kilkanaście kabli. — Zobaczyłaś tę nieziemską twarz i postanowiłaś, że musisz przyciągnąć moją uwagę.

Naisza zdecydowała się wreszcie pomóc i sięgnęła po śrubokręt. Kiedy usłyszała jego uwagę, zmrużyła lekko oczy.

— Masz obsesję na punkcie swojej gęby, co? To zaczyna brzmieć niezdrowo. Zachowujesz się, jakbyś nigdy w lustro nie spojrzał.

— To strategia — wyjaśnił Skok.

— Strategia? — zadrwiła Naisza. — Liczysz, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy stanie się prawdą?

— Nie — mężczyzna przeciągnął słowo leniwie, z jakiegoś powodu zadowolony. — Liczę, że zaimponuję wszystkim moją skromnością — oznajmił, o dziwo, bez ironii.

Kobieta spojrzała na niego z litością w oczach.

— Majaczysz — rzuciła tylko, podważając płytę podłogową. Jej oczom ukazała się plątanina kabli i rzędy gniazd elektronicznych. Sięgnęła po pierwszą wtyczkę, by wpiąć ją na miejsce.

— Nie, zastanów się. — Skok praktyczne siedział pod pulpitem konsoli, teraz jednak odchylił się jeszcze mocniej, kładąc plecy na ziemi. Przekręcił się na bok i wsparł głowę na łokciu, pozując jak nagi model do obrazu. — Mógłbym wychwalać to boskie ciało, a zamiast tego wspominam jedynie o twarzy.

Głos miał całkowicie poważny, trochę leniwy, może odrobinę niższy, niż zazwyczaj, a mimo tego coś w nim jasno mówiło, że wszystko to jest na niby. Z nudy, może z buntu wobec zwyczajności. Naisza zmierzyła go krytycznym spojrzeniem.

— Jesteś świrnięty. Nie wiem, gdzie służyłeś wcześniej, ale mieliście za mało tlenu na pokładzie.

Skok wybuchnął krótkim śmiechem, po czym podniósł się, wracając do pracy.

Przez pięć minut montowali konsolę w ciszy.

Leroy jakiś czas temu odjechał w sobie tylko znanym kierunku i słychać było jedynie raz po raz piszczenie gąsienic po drugiej stronie sali. Teraz jednak, bucząc ciszej, robot znów pojawił się obok nich. Zaczął zwalniać dobre kilka metrów przed nogą sąsiedniej konsoli, hamując miękko, coraz mocniej, aż wreszcie zatrzymał się płynnie, milimetr od przeszkody, unikając zderzenia.

A potem szarpnął się kilkanaście centymetrów do tyłu i znów ruszył do przodu, z pełnym impetem wjeżdżając w nogę konsoli.

— Dzień. Dobry. Skok — zatrzeszczał jeszcze, po czym oznajmił — Restartuję. System.

Skok jedynie przeklął cicho pod nosem, nie odrywając wzroku od montowanych śrub.

Naisza zerknęła na robota z ciekawością. Jej – błyszczący i fioletowy -- krążył nad ich głowami bezszelestnie.

— Jaka jest jego historia? — zapytała, ruchem głowy wskazując na Leroya.

Mężczyzna sięgnął po kolejne śruby.

— Co masz na myśli?

— Daj spokój. — Naisza spojrzała na niego poważniej niż wcześniej. — Ten robot lada chwila się rozpadnie. Za pensję od OK z pewnością stać cię choćby na trzecią generację. Musi być w nim coś wyjątkowego.

Skok wzruszył ramionami.

— Dostałem go od ojca. Wcześniej należał do niego.

Kobieta uniosła jedną brew do góry.

— Nie mów mi, że jesteś sentymentalny. Staruszek kupił sobie nowe AI, tobie opchnął tego grata i ty nadal się go trzymasz?

— Mój ojciec nie żyje — odpowiedział jej Skok, nagle nieco zdystansowany.

Naisza zamilkła.

— Wybacz — odezwała się po chwili. — Nie miałam pojęcia.

Mężczyzna wzruszył ramionami.

— Nie przepraszaj. To było dawno temu, oboje rodzice zginęli w wypadku.

Zamilkli na chwilę.

— Niektórzy mówią, że żeby wybrać życie w przestrzeni kosmicznej trzeba nie mieć albo zdrowego rozsądku, albo rodziny — odezwała się nagle Naisza.

Skok prychnął cicho. Tego jeszcze nie słyszał, było w tym jednak jakieś ziarnko prawdy.

— Twoi rodzice żyją?

— Tak — kobieta uśmiechnęła się dziwnie.

— W takim razie wszystko jasne — mruknął mężczyzna.

Zrozumienie, co ma na myśli, zabrało Naiszy kilka sekund.

— Naprawdę ciężko cię lubić — burknęła, choć przygryzła wargę, żeby się nie uśmiechnąć.

Skok pokręcił tyko głową.

— Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa.

Tak to się mniej więcej zaczęło.

* * *

Początek swojej drugiej pracy w przestrzeni kosmicznej Skok spieprzył po niecałych dwóch tygodniach, kiedy nakryto go, bardzo nagiego, z równie nagą Naiszą Loks w niewielkim magazynie na trzecim poziomie. Był to, dziwnym zbiegiem okoliczności, ten sam dzień, w którym odkrył, że Kapitan statku, na którym się znajdują, także ma na nazwisko Loks.

Cóż można powiedzieć? Rada na przyszłość, dzieci: nie pieprzcie córek swoich szefów.

Tym razem jednak nie było mu nawet żal.

Lotarian Sol 5 był statkiem tak olbrzymim, że przebywając na nim można było zapomnieć, że jest się w kosmosie. Przez zaledwie dwa tygodnie Skok zdążył znienawidzić jasnoszary kolor pomieszczeń i korytarzy oraz syk wind poziomowych.

Zapisał się do OK marząc o przygodach. Pragnął patrzeć na przestrzeń kosmiczną przez szyby statków, za których sterami się znajdował i czuć przytłaczający ogrom otaczającej go galaktyki. Wyruszał w gwiazdy z pełną ekscytacji nadzieją, że przyjdzie mu kiedyś ryzykować nawet utratę życia, tymczasem póki co okazywało się, że czeka go głównie utrata pracy.

Pokrótce, Lotarian Sol 5 ssał i kiedy list z jego nowym zatrudnieniem przyszedł razem z reprymendą od ziemskiego dowództwa, Skok nie przejął się ani trochę.

Cztery dni po odbiorze wiadomości wsiadł na statek wiozący delegację na planetę Eetr i tam przesiadł się na pokład tankowca OK, by rozpocząć swoją kosmiczną przygodę po raz trzeci.

Continue Reading

You'll Also Like

1K 137 11
Raz na sto lat, gdy wszystkie sześć planet układu Saiva staje w szeregu, na odległej wyspie Xelior otwierają się wrota potężnego labiryntu. Wedle pod...
3.2K 545 12
(o dziewczynce, chłopcu i końcu wszystkiego) Narcyza Szafrańska mieszka w mieście bez nazwy; codziennie rwie sobie rajstopy o kolce róży, które okala...
13.4K 364 30
Zaczęte: 1.4.21r. Zakończone: 21.2.22r. Przygoda dwóch dziewczyn,które od pewnego czasu są w sobie zakochane ale nikomu nie chcą o tym powiedzieć lec...
11.9K 1.3K 19
Roza nienawidziła dotyku, brudu, pytań, mężczyzn w krawatach i swojego pochodzenia. Dalia kochała poezję, kakao, alternatywny rock puszczany na stary...