Kolejne początki Skoka Tarkena

1.9K 311 32
                                    


Tankowiec miał długość podobną do długości ziemskiego autobusu, ale był znacznie wyższy i nieco szerszy. Kajuty dla załogi znajdowały się na najniższym pokładzie, tuż nad silnikami i całą maszynerią. Wyżej leżał pokład sterowniczy, gdzie spędzało się większość czasu. Na trzeci, najwyższy pokład prowadziła wąska drabina. Był to wysoki hangar, w który wciśnięto siedem potężnych, metalowych beczek, wysokich na kilka metrów, obłożonych dodatkowo neutralizatorami. Takie zagospodarowanie statku wiązało się z bezpieczeństwem – jeśli nastąpiłaby awaria lub, co gorsza, wybuch któregoś z silników, była szansa, że przewożone paliwo uchowa się od eksplozji.

Tankowce nie wykonywały przerzutów prędkością nadświetlną z tego prostego powodu, że pokonywane przez nie dystanse były zbyt małe. Istniała określona ilość czasu, przekładająca się na określoną odległość w przestrzeni, której statek potrzebował, by wyhamować i wyjść z tunelu nadświetlnego. Tankowiec, na którym znalazł się Skok miał przed sobą miesięczną podróż (a potem półtora miesięczną, potem dwutygodniową, potem trzymiesięczną – od jednej stacji kosmicznej, do drugiej) co oznaczało, że wejście w prędkość nadświetlną było bezcelowe. W teorii, by wykonać przerzut o takim dystansie, statek musiałby zacząć zwalniać, nim w pełni by się rozpędził. Co, jakby nie patrzeć, wykluczało się.

Dlatego właśnie licząca sobie dziesięć osób załoga tankowca Var15 nudziła się na pokładzie, obijając się niemiłosiernie, podczas gdy statek pokonywał swoją z góry ustaloną trasę w większości na autopilocie, trzymając stały kurs.

— Stawiam trzysta! — ogłosił dumnie Skok i dobrał kilka kart w dłoń.

— Dureń — mruknął pod nosem kapitan, po czym zwrócił się już bezpośrednio do mężczyzny — nie masz tyle!

— Zamknij się, staruszku! Zaraz się odbiję.

Kapitan pokręcił jedynie głową, ale uśmiechnął się pod nosem. Był to stary, brzuchaty mężczyzna z siwą brodą i wyblakłymi, niegdyś z pewnością modnym tatuażami na lewym ramieniu. Nazywał się Frant i polubił Skoka właściwie w momencie, kiedy ten postawił stopę na jego tankowcu.

Frant był zrzędliwym, przebiegłym sukinsynem, ale z drugiej strony, kto z nich nie był? Kapitan miał za sobą lata doświadczenia i Skok zdążył już odkryć, że pod przykrywką zapyziałego starca czai się bystry umysł i nie tylko zdrowy rozsądek, ale także wielkie serce.

Frant pełnił funkcję kapitana i pierwszego pilota. Miejsce drugiego zajmował Ruks, czarnowłosy, milczący facet, który rzadko kiedy się udzielał. Oprócz nich był jeszcze Bolks, wielki kawał chłopa, nierozstający się z butelką bimbru, ale za to stroniący od prysznica, no i Skok. Pozostałymi sześcioma członkami załogi byli Volkarianowie.

Volkarianowie, z planety Volkar, jak sama nazwa wskazywała, byli rasą sprytną i śmierdzącą. Ich skóra miała odcień zgniło-żółty i przypominała twardą, chropowatą skorupę. Mieli dość małe, podłużne głowy z wystającymi ryjkami i trzy pary kończyn, każda zakończona trzema palcami, wyglądającymi trochę jak szpony. Zdawało się, że całkowicie od ich kaprysu zależało, czy dana kończyna była akurat dolną, czy górną. Na domiar złego, każda z ręko-nóg była innej długości i grubości. Ich tułowie płynnie przechodziły w grube, mięsiste ogony, na których siedzieli teraz dookoła starej skrzyni po wentylatorze podpodłogowym, która robiła grającym za stół.

Wszyscy byli strzelcami, Skok i Bolks także. Tankowiec miał po swoich obu długich ścianach po cztery stanowiska strzelnicze, uzbrojone w miotacze laserowe i pociski dużego kalibru, ustawione przodem do wielkich szyb, w niewielkich wnękach. Kiedyś większość stała nieobsadzona, teraz jednak, przy nasilających się atakach rebelii Kredo, OK wsadzało na pokład tylu strzelców, ile było dział, ponieważ rabowanie tankowców z paliwa rakietowego było najprostszą drogą do rozbicia Organizacji Kosmicznej.

Dwanaście początków Skoka TarkenaWhere stories live. Discover now