Drugi początek Skoka Tarkena

2K 333 123
                                    

Wśród ludzi, którzy polecieli w kosmos, istnieje sarkastyczne powiedzenie, że „wszystko jest OK".

W nowej erze granice między krajami zupełnie się zatarły i Ziemia była jednym, wielkim państwem. Co za tym szło, przemysł kosmiczny został zmonopolizowany. Jeśli coś z tej planety wzbijało się poza atmosferę, było to tylko i wyłącznie pod kontrolą Organizacji Kosmicznej. Dzięki temu panował porządek, ale miało to też złe strony.

Kiedy ktoś spieprzył sobie karierę, spieprzył ją na dobre. Niezależnie, na którym końcu galaktyki się znalazł, operowane przez ludzi statki zawsze były własnością OK i panowała na nich określona hierarchia, określone zasady i określone źródła informacji. Zła reputacja goniła cię więc po całym kosmosie, bezlitosna.

Jeśli ktoś chciał zacząć na świeżo, zostając przy tym wśród gwiazd, musiał szukać zatrudnienia między innymi rasami, a to wcale nie było takie łatwe. Nawet jeśli spersonalizowane sztuczne inteligencje wykluczały problem bariery językowej, pozostawał problem uprawnień. Bowiem licencje i stopnie naukowe przyznane przez akademię OK na Ziemi dla Urumfijczyków czy Blazów nie oznaczały nic. Trzeba było poświęcić kolejne lata na naukę i zdobywanie uprawnień. Jeśli za to rasy uznawały ludzkie uprawnienia, znaczyło to, że są w przyjaźni z OK i służba u nich nie byłaby żadną ucieczką.

Dlatego też mówiło się z ironią, że „wszystko jest OK". Ponieważ kiedy nic nie było okej i ktoś coś bardzo poważnie spartolił, nie miał szansy uciec od złej reputacji, napiętnowany przez Organizację Kosmiczną, która oplatała galaktykę ciasno i bezlitośnie.

Skoka Tarkena nie odesłano na Ziemię.

Przez miesiąc przypadła mu niechlubna robota czyszczenia pokładów, a potem wsadzono go na wahadłowiec dostarczający części zapasowe i wysadzono na kosmodromie po drugiej stronie galaktyki, gdzie miał czekać, aż z rejsu wróci statek, na który go przepisano.

— Nalej mi jeszcze jedna szklankę tego zielonego — poprosił Skok, z rezygnacją opadając na stołek przy barze.

Barman – wielki, włochaty facet z blizną na pół twarzy – sięgnął po szklankę.

— Chwilę temu widziałem cię w rogu, jak bajerowałeś jakąś Olterkę — zauważył z przekąsem, stawiając dziwnie wyglądający napój przed mężczyzną. — Spławiła cię?

Skok sięgnął po szklankę i wypił dwa wielkie łyki, po czym skrzywił się mocno.

— Trudno jest rozmawiać z kimś z obcej planety, kiedy tłumaczący dla ciebie robot AI postanawia się wyłączyć.

— Ach — barman pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym złapał robota pomocniczego, który kręcił mu się przy ramieniu i popchnął go w stronę nowych klientów. — Ta twoja stara sztuczna inteligencja nadal sprawia kłopoty?

Skok pokiwał głową.

— Rozebrałem go na kawałki i złożyłem ponownie do kupy, na nic! Góra złomu restartuje się bez żadnego powodu, kasując połowę moich ustawień i zacina na komunikacie „SOS109.28D1a0r5w7o0r2t9uxr". To nic nie znaczy! — Skok jęknął cicho. — SOS.80bateria, SOS.2.2.2.Procesor, takie raporty błędów rozumiem. Ale to co on wyświetla? Cholera wie. Zajrzałem nawet do pieprzonej bazy danych AI i nadal nic. Taki protokół nie istnieje.

— Popytaj naokoło — zaproponował mu barman. — Nigdy nie wiesz, co tu znajdziesz.

Mężczyzna wypił jednym haustem resztkę paskudnego alkoholu i rozglądnął się po barze. Lokal wciśnięty był pod maszynownię, jeszcze w starej części kosmodromu, który unosił się na orbicie planety Ahrg. Był brudny, zatęchły i pełen nieciekawej klienteli, nie tylko z OK. Krzesła i stoły zmontowano ze starych, zardzewiałych części najróżniejszych statków kosmicznych, które rozbiły się lub wyszły z obiegu, a na ścianach falowały wyświetlane zdjęcia poszukiwanych przestępców. Słowem, była to całkowita dziura.

Dwanaście początków Skoka TarkenaWhere stories live. Discover now