Get used to it

By Ana_anax

411K 42.5K 14.5K

Amelia Rosi jest bardzo ambitną i utalentowaną dziewczyną. Poprzez poznanie bogatego biznesmena otwierają się... More

Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Rozdział 63
Rozdział 64
List 1
List 2
List 3
Rozdział 65 (BONUS)
sprawdź to!

Rozdział 1

24.4K 815 233
By Ana_anax

Po raz czwarty w tym miesiącu stanęłam przed wejściem do największej i najlepiej prosperującej firmy architektonicznej w kraju, przyciskając do siebie swoje portfolio. Mam dziewiętnaście lat, zero doświadczenia, w teczce kilka zupełnie amatorskich projektów i łudzę się, że taka firma jak ta da mi u siebie posadę? DDesign każdego miesiąca zwalnia kilkoro pracowników, którzy ich zdaniem nie dają sobie rady na swoich stanowiskach. Miałam przyjemność rozmawiać z kilkoma z nich i cholera, oni byli naprawdę dobrzy w swoim fachu, a jednak zostali zmieszani z błotem. Za każdym razem byłam przekonana, że wchodząc do środka zrobię z siebie pośmiewisko i tchórzyłam, ale ponownie przyciągnęła mnie tutaj świadomość, że jeśli chce spełnić swoje marzenia i dostać się na Stanford University w Stanach Zjednoczonych muszę w końcu przekroczyć granicę własnego wstydu i postawić wszystko na jedną kartę. Inaczej zawiodę nie tylko siebie, ale także rodziców z którymi i tak przeszłam już wystarczająco długą wojnę.

Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w stronę obrotowych drzwi. Zrobiłam trzy pełne okrążenia zanim odważyłam się przekroczyć próg budynku. Automatycznie uderzyła we mnie fala luksusu, pedantycznej czystości i napiętej atmosfery panującej wśród personelu. Przy kilku ogromnych ladach recepcyjnych siedziały szczupłe, idealnie uczesane i wymalowane kobiety. Jedna z nich przyglądała mi się uważnie, widocznie zauważając moje niezdecydowanie. Ruszyłam w jej stronę, a odgłos stukotu moich obcasów rozchodził się echem po całym ogromnym holu. Odwaliłam się jakbym co najmniej szła na swój ślub, ale naprawdę zależy mi na tej pracy. Gdybym założyła swoje ulubione poszarpane jeansy wszyscy patrzyliby na mnie z politowaniem i zastanawiali się jak mogłam pomylić ten budynek z McDonaldem.

- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - blondynka podniosła się ze swojego siedzenia i wygładziła opiętą sukienkę na udach.

- Dzień dobry, przyszłam w sprawie rozmowy o pracę - siłowałam się sama ze sobą, aby mój głos nie zadrżał z nerwów.

- Zapraszam na trzecie piętro, tam proszę udać się do recepcji.

Żołądek podszedł mi do gardła, kiedy zaczęłam kierować się powolnym krokiem w stronę windy. Za wszelką cenę próbowałam udawać pewną siebie, ale moje drżące dłonie na sto procent mnie zdradzały. Nacisnęłam czerwony guzik na panelu, czekając cierpliwie aż winda przyjedzie z dołu na parter. Przycisnęłam do siebie jeszcze mocniej swoją teczkę, kiedy drzwi otworzyły się i na powitanie zostałam obdarzona zimnym spojrzeniem młodego chłopaka. Powstrzymałam odruch spuszczenia głowy i weszłam do środka windy od razu opierając się plecami o jedną ze ścian. Nieznajomy bez skrępowania zmierzył mnie wzrokiem zaczynając od nóg. Dążył spojrzeniem do góry, zatrzymując się na chwilę na moim naszyjniku nawet na moment nie zmieniając wyrazu twarzy. Ciekawość przejęła nade mną kontrolę i zrobiłam dokładnie to samo co on. Przyglądałam się jak wąskie spodnie od garnituru idealnie leżą na jego nogach, a śnieżnobiała koszula opina jego klatkę piersiową. Chłopak złapał za swój krawat i poluzował go jednym ruchem ręki nie spuszczając wzroku z mojej twarzy. Wyglądał na góra trzy lata starszego ode mnie, więc może jest jeszcze nadzieja, że mimo swojego wieku zostanę przyjęta do pracy.

Brunet wskazał ruchem ręki abym wyszła pierwsza, kiedy winda zatrzymała się na trzecim piętrze. Ruszyłam pustym korytarzem przed siebie mając nadzieję, że idę w odpowiednią stronę. Ciągle słyszałam za sobą ciężkie kroki mężczyzny i byłam więcej niż pewna, że dokładnie mnie obserwuje. Jeśli nie upadnę w połowie drogi do tej nędznej recepcji, będę naprawdę wdzięczna. Westchnęłam z ulgą, kiedy dostrzegłam tuż za rogiem ogromną drewnianą ladę. 

- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - tym razem nieco starsza blondynka podniosła się ze swojego miejsca. 

Czy to jakaś część kryteriów? Trzeba być blondynką, by tutaj pracować? Póki co każda kobieta, którą widziałam tutaj za ladą miała właśnie taki kolor włosów. 

- Dzień dobry, zostałam tutaj skierowana z dołu w sprawie pracy. 

- Nie potrzebujemy stażystek - męski głos odezwał się tuż za mną. 

Kobieta uśmiechnęła się tajemniczo do osoby stojącej za moimi plecami, więc odwróciłam się w jej stronę. 

- Kim pan jest? - zapytałam niepewnie i automatycznie poczułam jak robi mi się głupio przez dźwięk mojego wystraszonego głosu. 

Opanuj nerwy Mel, bo to nie wygląda dobrze. 

- Jan Dąbrowski, właściciel firmy - odpowiedział, obdarzając mnie przy tym swoim lodowatym spojrzeniem. 

Jeśli usłyszeliście głośny trzask, to był dźwięk mojej szczęki opadającej na podłogę. Czy on teraz próbuje mi powiedzieć, że ta ogromna firma należy własnie do niego?

- Tutaj jest moje CV i moje portfolio, dlatego...

- Powiedziałem, że nie potrzebujemy stażystek - powtórzył i zignorował teczkę, którą wysunęłam w jego stronę. Wyminął mnie i pewnym krokiem skierował się do ogromnych szklanych drzwi. Przyłożył czarną kartę do czytnika i dosłownie chwilę później zniknął w środku jakiegoś pomieszczenia, które jak obstawiam było jego biurem.

Chłód, bił od niego cholerny chłód.

Stałam jak wryta czując, że właśnie w tym momencie żegnam się ze swoimi wszystkimi marzeniami. Potrzebuję tej, właściwie jakiejkolwiek dobrze płatnej pracy, bo inaczej będę musiała wrócić tam, skąd przyjechałam, a nie mam zamiaru wracać do miejsca, w którym nie ma dla mnie przyszłości.

- Możesz zostawić tutaj tę teczkę - głos kobiety sprowadził mnie na ziemię.

- Dziękuję - wyszeptałam, kładąc czarny przedmiot na blacie.

Czym prędzej skierowałam się w stronę windy, wbiegając do środka z prędkością światła. Spodziewałam się, że nie będzie łatwo, ale nigdy w życiu nie przyszło mi do głowy, że zostanę jednoznacznie przekreślona bez jakiejkolwiek rozmowy przez góra dwudziestotrzyletniego właściciela firmy. Jak to możliwe, że nigdy nie słyszałam, by była ona prowadzona przez kogoś tak młodego? Przecież to nie jest do cholery żaden lokalny zakład, a gigantyczna firma, która zajmuje się poważnymi projektami z całego kraju. Do tego trzeba mieć ogromne doświadczenie, a on wyglądał jakby dopiero co skończył liceum. 

***

- Melka wszystko okej? Jesteś blada jak ściana - Wiktoria szturchnęła mnie ręką, siadając obok na kanapie. 

- Jest mi po prostu smutno, że musimy się rozstać. Jeszcze nie wyjechałaś, a już tęsknię - mruknęłam, spoglądając na nią chwilowo. 

- Mi też nie jest z tym do śmiechu, ale takie były nasze plany. Kończymy liceum i jedziemy studiować na nasze wymarzone uczelnie - westchnęła, opierając głowę o moje ramię. 

- Komu wyszło, temu wyszło - skwitowałam, wracając wzrokiem do wyłączonego ekranu telewizora. 

Wiktoria to moja współlokatorka, a raczej powinnam zaznaczyć, że już była współlokatorka. Różniła się ode mnie tym, że jej rodzice nie należeli do najbiedniejszych, a co ważniejsze nie widzieli żadnego problemu, że chciała uczyć się w liceum w innym mieście niż dotąd mieszkała. Od zawsze wspierali ją finansowo, odwiedzali raz na jakieś trzy tygodnie i pewnie robiliby to o wiele częściej gdyby nie tak duża odległość od jej rodzinnego miasta. Przyszła do liceum z zamiarem zdania matury z najlepszymi wynikami, a potem wyjechania jak najszybciej do Londynu żeby studiować na Cambridge. Dopięła swego i teraz też nie czeka ją większe wyzwanie, bo jedzie prosto do swojej starszej siostry, która mieszka tam od ładnych pięciu lat. 

- Nic nie jest jeszcze stracone. Znajdziesz jakąś prace i za góra rok tak samo jak ja będziesz się pakować w te wszystkie walizki - wskazała ruchem głowy na rządek bagaży czekających na nią pod ścianą. 

- Byłam tam. 

- Gdzie?

- Byłam w DDesign. Nic z tego nie będzie - wzruszyłam ramionami, podciągając swoje nogi pod brodę. 

Wiktoria odsunęła się ode mnie, przetwarzając informacje. Ewidentnie była zdziwiona tym, że odważyłam się tam wejść po czterech miesiącach planowania. 

- Co ci powiedzieli? 

- Nie przyjmują stażystek. 

- Niech się pieprzą - fuknęła marszcząc brwi. Skrzywiła się, zauważając moją skwaszoną minę i szybko objęła mnie ramionami. 

- Wiktoria ja naprawdę nie chce wracać do domu - mój głos się załamał, przez co zacisnęłam usta w cienką linię. 

- Hej, to że tam nie dali ci szansy nie oznacza, że nie dadzą ci jej w innej firmie, jasne? - potarła ręką moje ramie. 

- Będę musiała pracować przez cztery lata, żeby zarobić na jeden semestr nauki w Stanford. 

- Nie przesadzaj, przecież odkładałaś pieniądze z każdej pensji przez dobre trzy lata. Jeśli ci naprawdę zależy i się nie poddasz znajdziesz dobrze płatną pracę i hej, tylko bez łez dobra? Nie chcę wyjeżdżać zostawiając cię w takim stanie - jęknęła, ujmując moją twarz w dłonie. 

Kiwnęłam twierdząco głową i szybko otarłam mokre policzki wierzchem dłoni. Nie chciałam się rozklejać, ale rozbijała mnie wewnętrznie myśl, że teraz zostaje z tym wszystkim sama. Do momentu kiedy była ze mną Wiktoria wiedziałam, że zawsze kiedy będę w gorszej sytuacji finansowej będę miała w niej oparcie. To prawda, mam odłożoną jakąś kwotę pieniędzy, ale do czasu zanim znajdę nowego współlokatora będę musiała płacić wszystkie rachunki sama. Nie chodzi mi teraz o to, że jestem zła na Wiki, że wszystko idzie po jej myśli i mnie opuszcza, bo naprawdę rozpiera mnie cholerna duma z powodu jej sukcesu. Jestem zła na siebie, że przez tak długi czas nie wymyśliłam żadnego sensownego rozwiązania tej beznadziejnej sytuacji. 

- Będziesz do mnie dzwoniła, prawda? - zapytałam, uśmiechając się smutno. 

- Głupio pytasz - mruknęła, mocniej się do mnie przytulając. - Melka, ja naprawdę wierzę, że uda ci się tam pojechać. Może nie teraz, nie w tym roku, ale przecież nie ma tam żadnej bariery wiekowej. Tak utalentowaną osobę jak ty przyjmą bez żadnego zastanowienia. 

- Gdyby to było takie łatwe - zaśmiałam się cicho, ściskając dziewczynę rękoma. 

- Nic nie jest łatwe. No dobra, może jeśli ma się bardziej dzianych rodziców ma się łatwiej, ale to nie oznacza wielkiego sukcesu. Ty przynajmniej kiedy już go osiągniesz będziesz wiedziała, że doszłaś do tego swoją ciężką pracą, a tacy ludzie są najbardziej wartościowi. 

- Przyjedziesz na otwarcie mojej galerii w Stanach, prawda? - zażartowałam. 

- To ja będę tą osobą, która poda ci ogromne nożyce do przecięcia czerwonej wstęgi - uśmiechnęła się szeroko. 

Jęknęłam przeraźliwie, kiedy w mieszkaniu rozbrzmiał dźwięk dzwonka do drzwi, bo doskonale widziałam co to oznacza - rodzice Wiktorii przyjechali, by odwieźć ją na lotnisko. 

- Pamiętaj o mnie zawsze! - po raz ostatni rzuciłam się jej na szyję, nie dając możliwości wsiąść do samochodu. 

- Ty pamiętaj, że trzymam kciuki i mocno w ciebie wierzę - pocałowała mnie w oba policzki. 

- Dzwoń - pomachałam telefonem, kiedy zamknęła za sobą drzwi od samochodu. 

- Będę - wyczytałam z ruchu jej warg. 

Czułam się jakby własnie odjeżdżała zabierając ze sobą cząstkę mojego serca. Nie będzie mi tak łatwo przyzwyczaić się do pustego mieszkania i ciszy podczas śniadania. Mimo że nienawidziłam jak rozbijała się szafkami o ósmej rano, to teraz będzie mi tego niesamowicie brakować. 

Pomachałam jej ostatni raz na pożegnanie, zanim samochód zniknął za rogiem bloku. Wróciłam do swojego mieszkania i rzuciłam się na kanapę. Schowałam głowę między poduszki i bez żadnych oporów zaczęłam w nie głośno krzyczeć. 

***

- Porozkładaj to wszystko na trzecim dziale. Jutro będzie kolejna dostawa i zginiesz jeśli dzisiaj nie załatwisz większości ze starej - Dominik, pchnął w moją stronę wózek z kosmetykami. 

Pokiwałam twierdząco głową i bez zbędnego gadania złapałam za rączkę od metalowego urządzenia i ledwo wykręcając z nim na zakrętach dopchnęłam go do odpowiedniego działu. 

Moja dotychczasowa praca, to najnudniejsza praca jaka istnieje pod słońcem. Naprawdę zazdroszczę ludziom, którzy wieczorami spotykają się ze znajomymi i stołują się w restauracjach czy bawią w klubach, bo większość moich wieczorów to własnie układanie towaru na półkach w jednym z marketów. Producent, termin ważności, kolor etykietki czy cena, to wszystko miało wpływ na to gdzie znajdzie się dany produkt, ale ja już układałam go mechanicznie. Lata praktyki. Mimo że nazwałam tą pracę najnudniejszą, wymaga ode mnie sporo wysiłku. Kilka godzin skakania po podestach i różnych stołkach tylko po to, by obrócić każdy żel pod prysznic etykietką do przodu mogę zaliczyć jako intensywny trening i wcale nie potrzebuję do tego siłowni. Jestem jednak wdzięczna Dominikowi, że tak bardzo poszedł mi na rękę. Zatrudnił mnie tutaj, kiedy miałam ledwo siedemnaście lat i najpierw pracowałam w same weekendy, a potem kiedy już oswoiłam się ze szkołą i wyrobiłam pewien schemat życia w nowym mieście, zaczęłam pracować każdego dnia. Zaraz po zajęciach biegłam prosto do domu i w odróżnieniu do moich rówieśników nie obijałam się leżąc na kanapie przed telewizorem tylko szybko zabierałam się za naukę, którą często brałam ze sobą do sklepu w zależności od tego, na którą godzinę miałam swoją zmianę. 

- Tak, słucham? - rozprostowałam plecy, odbierając telefon. 

- Czy mam przyjemność z Amelią Rosi? - kobiecy głos rozbiegł się w słuchawce. 

- Tak, to ja. Przepraszam z kim mam przyjemność? - zmarszczyłam brwi, odkładając szampon, który trzymałam w ręce na półkę. 

- Była dzisiaj pani w sprawię pracy w firmie DDesign. Eliza Kos - przedstawiła się. 

Automatycznie zaprzestałam wszystkie swoje ruchy, spoglądając badawczo na ekran telefonu. To ta sama kobieta, która pozwoliła zostawić mi u siebie swoją teczkę. Pamiętam, że miała przyczepioną do sukienki plakietkę z takim własnie nazwiskiem. 

- Pozwoliłam sobie przejrzeć pani dokumenty i stąd posiadam pański numer. 

Do rzeczy kobieto. Po co do mnie dzwoni skoro dostałam dosadną informację, że nie potrzebują w firmie stażystek?

- Mam dla pani nieco inną propozycję, ale wolałabym o tym porozmawiać w cztery oczy. Czy mogłybyśmy się jutro spotkać? 

- Umm, tak jasne - odpowiedziałam niepewnie.

- Proszę przyjechać o dwunastej do mojego domu, wyślę pani adres esemesem. Do zobaczenia - powiedziała pewnym głosem i nawet nie czekając na moją odpowiedź rozłączyła się. 

Po raz kolejny spojrzałam na ekran telefonu, rozchylając delikatnie usta. Jaką propozycje może mieć dla mnie recepcjonistka, która widziała mnie przez kilka minut na oczy? 

- Pracujemy, pracujemy! - Dominik wyłonił się zza rogu, przyłapując mnie z komórką w ręku. 

_________________________

Oficjalnie witam Was w moim drugim opowiadaniu! Mam nadzieje, że spodoba wam się tak samo jak poprzednie! Musicie tylko dać mu szansę i poczekać aż akcja się rozwinie. Pierwsze rozdziały przeważnie nie są ciekawe, a zresztą... Dodawajcie do biblioteki, rozsyłajcie znajomym i czekajcie na fajerwerki! 

Continue Reading

You'll Also Like

22.5K 1.6K 54
Druga część Akademii Nadprzyrodzonych, opowiadająca dalsze losy bohaterki, która podała się za Carla L'sesero w nowym miejscu zwanym Akademią Donum...
87.5K 3K 48
Haillie nie jest jedyną siostrą Monet, jest jeszcze jej bliźniaczka Mellody. Haillie wychowywana przez mamę, a Mellody no cóż przez babcie. Jak myś...
7.4K 495 82
Ellen Tunney zupełnie przypadkiem staje się świadkiem zabójstwa. Udaje się jej uciec, lecz napastnik widział jej twarz i dziewczyna potrzebuje pomocy...
2.8K 162 18
Historia o niezwykłej dziewczynie potrafiącej rozmawiać z wróżkami, przyjaźni, tajemnicy i uczuciu odkrytym podczas niezwykłych zdarzeń. Zapraszam!