blade

By nevadawrites

451K 24K 6.4K

Zachodnia Kanada, turystyczne miasteczko, a w nim liceum Canmore, któremu sławę przynosi drużyna hokejowa i r... More

Prolog
1. Nowy uczeń
2. Aktywność dodatkowa
3. Żółte tulipany
4. Tydzień wyjęty z życia
5. Napięty grafik
6. Srebrna bransoletka
7. Oferta nie do odrzucenia
8. Druga szansa
8,5. Druga szansa
9. Vision Night Club
9,5. Vision Night Club
10. Kobieca determinacja
11. Zamieć śnieżna
11,5. Zamieć śnieżna
12. Dobry uczynek
13. Radykalne kroki
13,5. Radykalne kroki
14. Ultimatum i burgery
14,5. Ultimatum i burgery
15. Pomoc medyczna
15,5. Pomoc medyczna
16. Nadgodziny
16,5. Nadgodziny
17. Pokuta
17,5. Pokuta
18. Grypa żołądkowa
18,5. Grypa żołądkowa
19. Błogi stan nieświadomości
19,5. Błogi stan nieświadomości
20. Łowca talentów
21. Wschody słońca w Calgary
21,5. Wschody słońca w Calgary
22. Pytania bez odpowiedzi
22,5. Pytania bez odpowiedzi
23. O jeden sekret mniej
23,5. O jeden sekret mniej
24,5. Skrawek normalności
25. Same gorzkie łzy
25,5. Same gorzkie łzy
26. Prawo serii
27. Znajomy odcień zieleni
27,5. Znajomy odcień zieleni
28. Porwanie
28,5. Porwanie
29. Księżniczka, Klakier i Springfield Palace

24. Skrawek normalności

10.7K 662 168
By nevadawrites

Fane był pierwszą osobą, przy której pozwoliłam sobie na okazanie bezsilności. Rozpłakałam się z nadmiaru emocji i poczucia frustracji, opadłam na ziemię i niemal zgięłam się w pół, a on ani na moment nie poluzował uścisku.

Trwał przy mnie do momentu, aż nie zaczęłam się uspokajać. Niesamowite było to, że w zaledwie parę godzin dosłownie zamieniliśmy się miejscami. Jeśli moje wsparcie dawało mu tyle, ile jego teraz mi, byłam niesamowicie szczęśliwa, że ja też przy nim trwałam.

To, że ojciec nie zorientował się, że kogoś przeprowadziłam było istnym cudem. Chyba los dał mi chwilę wytchnienia, bo dodatkowo na moje konto wpłynęła wypłata z ubezpieczenia.

Ojciec nie miał zwyczaju sprawdzać wyciągu z mojej karty, więc istniały spore szanse, że i teraz tego nie zrobi. Wiedział, że zarobione pieniądze dostaję w gotówce i to na nie się czaił.

Wszystko wydawało się wrócić do normy, poza tym, że on już teraz wiedział.

Miałam prowadzić pierwsze zajęcia na lodowisku po przerwie. W tym tygodniu miałam też więcej korepetycji i byłam raczej dobrej myśli odnośnie odpracowania pieniędzy, których nie zarobiłam przez ostatnie dwa tygodnie.

Inną sprawą było to, że Mikey rzekomo miał dofinansowanie czy cokolwiek, o czym wspomniał doktor Reynolds. Nie zamierzałam pytać go wprost. Nie byłam aż taką samobójczynią, ale nie miałam też zamiaru dłużej zasilać portfela własnego rodzica.

Po ostatniej lekcji poszłam na lodowisko z zamiarem złapania któregoś z rodzeństwa Evans. Chciałam ustalić grafik zajęć z dziećmi w szkółce ich rodziców na najbliższy tydzień.

Przez cały dzień coś mi nie pasowało w szkole. Niby ten sam budynek i co sami ludzie, ale coś się zmieniło.

Weszłam na halę dolnym wejściem. Nie tym wychodzącym od razu na trybuny, tylko koło szatni. Drzwi do męskiej jak zwykle były uchylone jak zwykle, ale nie dochodziły z niej krzyki ani hałasy, a jedynie ciche rozmowy. Chcąc nie chcąc, usłyszałam kawałek z niej.

- Stary, może wystarczy - powiedział męski głos.

- To już końcówka sezonu - szepnął drugi.

- Jak wpadniesz to wiesz że będzie koniec. Ona cię zabiję - wyraźnie zniechęcał go ten pierwszy.

- Dlatego się nie dowie ona ani nikt inny. Bo jak ja wpadnę to ty też - syknął drugi.

Co jest do cholery? Wyobraźnia mi się rozpędziła czy to brzmiało jak rozmowa o narkotykach? Wydawało mi się, że w naszej szkole nie ma z tym raczej problemu. Trener White był bardzo przeczulony na ich obecność, a już na pewno w drużynie.

Pomyślałam, że to nie moja sprawa, więc ruszyłam dalej. Z lodowiska dochodziły jakieś krzyki. Dotarłam do bandy i zorientowałam się, że Samantha wściekała się na Fane'a.

Krzyczała i wymachiwała rękoma, chwilę potem stuknęła go wskazującym palcem w pierś i syknęła pod nosem coś, co tylko oni dwoje mogli usłyszeć.

Od razu podeszłam do centrum zamieszania i mina mi zrzedła, gdy zobaczyłam obok Hugo z rozciętą wargą. No nie...

- Co się stało?! - spanikowałam.

- Zapytaj się Reynolds'a - warknęłam Sam wyraźnie wzburzona.

- Nie uderzyłeś go... - pokręciłam głową patrząc na szatyna, który zaciskał i rozluźniał pięści.

- Ej, co tu się dzieje? - wyszedł z zaplecza trener White, najwyraźniej ściągnięty zamieszaniem.

- Nic, trenerze - rzucił Fane.

- Wszystko okej - jednocześnie powiedział Hugo.

- Kochanie? - zwrócił się do swojej córki, najwyraźniej licząc, że ta mu powie prawdę.

- Nie wiem tato. Zaczęłam rozgrzewkę, a chłopaki zaczęli się sprzeczać. Podjechałam tylko z prośbą, by było ciszej, bo nie mogłam się skupić - patrzyła wściekle na Fane'a.

Dziewczyna unikała kontaktu wzrokowego z Hugo, całą uwagę skupiła na swoim tacie. Nie dziwiło mnie to, bo zapewne trener White wpadłby w szał, gdyby dowiedział się, co łączy jego córkę z Hugo.

- Smith? Reynolds? To twoja robota? - skierował pytanie do tego drugiego.

- Już sobie wyjaśniliśmy wszystko trenerze - odparł niskim tonem Hugo.

- Zjeżdżać mi z oczu, zanim najdzie mnie ochotę na rozłożenie tego incydentu na czynniki pierwsze. Reynolds - zatrzymał jeszcze starszego chłopaka. Przypominam ci, że przed tobą jeszcze finały. Wypadałoby się na nich pokazać, nie uważasz?

- Tak trenerze. Zaszło nieporozumienie - wymamrotałam i oddalił się od bandy, bliżej szatni.

Podążyłam za nim w nadziei na dostanie jakiś wyjaśnień.

- Czy ty uderzyłeś Hugo? - syknęłam, a milczenie chłopaka uznałam za odpowiedź twierdzącą. - Dlaczego?

- Musiałem odreagować - nie patrzył mnie, wzrokiem świdrował wszystko dookoła.

- Żartujesz? Od kiedy bije się ludzi, żeby poczuć się lepiej? Przecież wyjaśniliśmy sobie wszystko - machnęłam rękoma w geście frustracji. Co on sobie myślał?

- Tak, ale byłem zły, a teraz mi lepiej - zacisnął szczękę.

- Na Hugo? - ręce opadły mi w geście bez wolności, przechyliłam głowę patrząc na niego z politowaniem.

- Na siebie, że mnie wtedy przy tobie nie było.

Jak miałam być obiektywna i zła na jego zachowanie, kiedy mówił takie rzeczy? Zebrałam w sobie resztki silnej woli i skupiłam się na jak najbardziej racjonalnym podejściu do całej sytuacji.

- Więc dlaczego on dostał? - drążyłam.

- Bo... nie wiem, okej? Dotykał cię, całował, jak o tym myślę, to mnie skręca. Bo miał cię wtedy kiedy ja nie miałem i to... czuję zazdrość, zadowolona? Muszę... wiem, że muszę nad sobą popracować - przeczesał włosy dłońmi.

Zabrakło mi słów. Nie miałam pojęcia, jak to skomentować, żeby jednocześnie nie dać przyzwolenia na na takie zachowania w przyszłości.

- Nie pomyślałeś, że wtrącasz się też między niego a Samanthę? Może powinna dowiedzieć się tego od Hugo, a nie w momencie kiedy dałeś mu w twarz - oświadczyłam, obierając nieco inny, równie istotny kierunek rozmowy.

- Ona wiedziała - oświadczył.

- Co?

- Nie wkurzyła się o to, że go walnąłem. Znaczy, o to też... ale powiedziała, że ostatnio jej o tym wspomniał i to nic nie zmieniło między nimi, a ona nie miała zamiaru się na ciebie rzucać, jak ja na Smitha - wywrócił oczami. - Tłumaczyła mi, że to sprawa między tobą a nim, a zarówno ona jak i ja nie mamy nic do tego, skoro to skończyliście. Że powinienem docenić, że teraz to ja mam ciebie - wyglądał, jakby kusiło go, żeby powiedzieć to wszystko przedrzeźniającym tonem.

- Sam jest bardzo dojrzała jak na swój wiek. Czy słowa małej White do ciebie dotarły czy powinnam jeszcze coś ci wytłumaczyć? - założyłam ręce na piersi i bardziej przeniosłam ciężar na jedną nogę.

- Powinnaś pójść teraz ze mną do szatni i...

- Nawet nie kończ - wtrąciłam. - Idź przeprosić Hugo. Proszę. No jak z małym dzieckiem - ręce opadły mi z bezsilności po raz kolejny podczas tej rozmowy.

- Już sobie wyjaśniliśmy. Wspólnie uznaliśmy, że zasłużył za tą akcję z przed salą lekcyjną.

- Jesteś niemożliwy - westchnęłam, kręcąc głową.

- Skończyłaś na dziś? - zapytał po chwili ciszy.

- Tak, ale muszę złapać jeszcze Owena.

Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu Evans'a i z ulgą stwierdziłam, że właśnie podchodził do bandy, z zamiarem wejścia na lód i dołączenia do Samanthy.

- Okej, zaczekam na korytarzu - wskazał ręką na drzwi między szatniami i ruszył w ich stronę.

Ustaliłam z Owen'em wszystko co chciałam, po czym dołączyłam do chłopaka poza halą sportową. Stał oparty o parapet, przy nogach leżała mu torba sportowa. Wyciągnął ręce w moją stronę, a ja chociaż trochę speszona faktem, że byliśmy w szkole, zrobiłam krok w jego stronę.

Już miałam stanąć przed nim na palcach i zbliżyć się do jego twarzy, kiedy moją uwagę zwróciło coś na ścianach korytarza. Wiedziałam, że coś mi nie pasowało, to uczucie towarzyszyło mi przez cały dzień.

To były plakaty, mnóstwo plakatów z hasłami odnośnie oddawania krwi, rejestracji w bazie szpiku, regularnych badaniach...

- Boże, wiedziałam, że coś mi nie pasowało - wymamrotałam pod nosem, podchodząc do czerwonych banerów.

- Hm? - mruknął, stając za mną na tyle blisko, że czułam na plecach dotyk klatki piersiowej.

- Plakaty... jest w nich cała szkoła. Jaka cudowna inicjatywa - zasłoniłam dłońmi usta.

- Nie wiedziałem, czy życzyłabyś sobie, żeby umieścić nazwisko twojego brata, w sensie wiesz, twoje, więc zrobiłem takie ogólne. Zawsze to więcej krwi w banku. No i większa szansa, że może znajdzie się genetyczny bliźniak.

- Ty to zrobiłeś? - szczęka mi opadła, kiedy odwróciłam się przodem do niego, a ten przytaknął.

- Eee, noo. Chciałem... tak, ja to zrobiłem. Dla niego. Mikey'a w sensie - wzruszył ramionami jakby to było nic.

To nie było nic, to było coś wielkiego.

- Gadałem już z chłopakami z drużyny. Pojedziemy wieczorem do Banff, oddamy krew i zarejestrujemy się też w bazie dawców - mówił o tym w tak normalny sposób, a ja nie wiedziałam co mogłabym mu na to odpowiedzieć. Po raz kolejny mnie przy nim zatkało, a do oczu dodatkowo zaczęły napływać łzy wzruszenia.

Wpatrywałam się w niego w ciszy przez ponad minutę, aż w końcu odzyskałam głos.

- Fane? Ja się chyba w tobie zakochuję - wyszeptałam, a zaraz po tym poczułam, jak skapuje mi na policzek łezka.

Chłopak starł ją ruchem kciuka. Nie zauważyłam nawet, w którym momencie jego dłonie znalazły się na moich policzkach. Zacisnęłam palce na jego nadgarstkach i lekko pociągnęłam w dół, chcąc by cały za tym ruchem się nachylił. Zrobił to bez zawahania, a ja złożyłam pocałunek na jego ustach.

Nie był romantyczny czy namiętny. To był pocałunek pełen wdzięczności i słów, których nie potrafiłam znaleźć do opisania tego, ile ten gest dla mnie znaczył. Ile ten chłopak dla mnie znaczył.

- Nawet nie wiem, jak mogłabym ci się za to odwdzięczyć - wymamrotałam, nie odrywając wzroku od szarych oczu otulonych gęstym wachlarzem rzęs.

-  Nic nie równałoby się tym słowom, które przed chwilą do mnie powiedziałaś - umieścił dłonie na dole moich pleców i przyciągnął mnie bliżej do swojej klatki, a następnie oparł brodę na czubku mojej głowy i zamknął w uścisku.

***

Cieszyłam się na powrót do pracy. Lubiłam spędzać czas z dzieciakami i uczenie ich jazdy na łyżwach naprawdę było samą przyjemnością.

Idąc na lodowisko czułam dreszczyk emocji i podniecenia. Ponad dwa tygodnie nie miałam na nogach łyżew, przez co perspektywa wskoczenia z powrotem na lód była jeszcze lepsza niż zwykle.

Rozpromieniałam się na widok około osiemdziesięcioletniego mężczyzny siedzącego na ławce przy swojej budce z ciepłymi napojami. Kiedy zobaczył mnie z daleka, złapał się za głowę.

- No dzieciaku, już się zaczynałem martwić, że zeszłaś z tego świata przede mną - zarechotał, ale śmiech zaraz zamienił się w kaszel.

- Co ty wygadujesz Andrew? - spojrzałam na niego z politowaniem.

- Słyszałem o pobiciu, zresztą przez dwa tygodnie cię tu nie było. Martwiłem się - oświadczył chwytając mnie tym samym za serce.

- Matko, nawet nie pomyślałam, żeby dać ci znać - zorientowałam się. Poczułam wzbierające we mnie poczucie winy. - Potrzebowałeś pomocy przy czymś? Dużo pracy miałeś? Poradziłeś sobie? Mam nadzieję, że Leah albo Owen przekazali ci wieści o mojej niedyspozycyjności. Tak mi przykro, obiecuję wszystko nadrobić - mówiłam jak najęta.

- Dzieciaku, spokojnie - uciszył mnie gestem dłoni. - Nie pracujesz dla mnie. Poza tym po feriach zrobiło się już trochę spokojniej, więc ze wszystkim dawałem radę. Co więcej, mogłem zamknąć lodowisko o normalnej porze, bo nikt mi się nie wpychał pod równarkę do lodu - spojrzał na mnie znacząco, a ja szturchnęłam starca w ramię. Droczył się ze mną.

- Dobrze cię widzieć - podarowałam mu ciepły uśmiech. - Idę się przygotować do zajęć.

- Ustaw te dzieciaki do pionu!

- Andrew, one naprawdę nie są złe - zaśmiałam się, widząc jego srogą minę.

- To małe demony, które słuchają się tylko ciebie - warknął. Te małe demony często się go bały, bo nie golił regularnie swojej brody.

- Czy dzisiaj mogłabym? No wiesz, pojeździć, przed równaniem? - spojrzałam na niego maślanymi oczami.

- Już myślałem, że nie zapytasz - roześmiał się niskim i ochrypłym głosem tak, że aż położył na brzuchu rękę.

***

Ostatnie zajęcia zostały odwołane, a że na lodowisku nie było wielu osób, postanowiłam wykorzystać czas przed zamknięciem go na chwilę dla siebie.

Podczas lekcji stopniowo wykonywałam prostsze elementy, żeby wrócić do formy, a teraz mogłam w końcu przejechać sobie kilka elementów połączonych w krótką choreografię.

Z ulgą stwierdziłam, że moje obrażenia w większości miejsc na ciele przestawały o sobie dawać znać. Tylko dlatego pozwoliłam sobie na ten mały wysiłek fizyczny. To była pewna zmiana i to w psychice, o dziwo.

W końcu jeszcze niedawno sama prowokowałam ojca, by wyżył się na mnie jak najintensywniej, bym mogła odczuwać tego skutki przez kolejne dni. Chciałam, żeby ból fizyczny zagłuszał chaos w mojej głowie. Teraz było inaczej. Nie chciałam już cierpieć fizycznie. Nie potrzebowałam tego bólu, bo znacznie bardziej wolałam to, jak czułam się przy Reynoldsie.

Na myśl o chłopaku robiło mi się ciepło, a w brzuchu trzepotały motyle. Co jest, do cholery?

Skupiłam się na jeździe. Na słuchawkach puściłam utwór, do którego dopasowałam kilka elementów i wzięłam się za wykonywanie każdej z sekwencji.

Zorientowałam się, że na lodowisku zostałam już tylko ja. Musiało zrobić się późno, a Andrew zapewne nie miał serca wyganiać mnie po mojej przerwie.

Podjechałam do bandy z zamiarem krzyknięcia do staruszka, że może już wjeżdżać i równać lód, ale zamiast jego zobaczyłam Fane'a opierającego się o ogrodzenie lodowiska.

Kurczę, miałam nadzieję, że nie stał tam zbyt długo. Nie chciałam, żeby widział jak jeździłam. Jeszcze nie.

- Czujesz się już na tyle dobrze, żeby wrócić do jazdy? - zapytał na przywitanie, a wzrok miał trochę oskarżający, chociaż brzmiał jakby miał dobry humor.

- Tak, upewniłam się w weekend.

Zarumieniłam się, jak tylko uświadomiłam sobie, że wypowiedziałam te słowa na głos. Chłopak wyszczerzył się i zaśmiał w głos, wyraźnie zadowolony z mojego spostrzeżenia.

- Jak było w Banff? Daliście radę? - zmieniłam temat.

Założyłam ochraniacze na płozy łyżew i zeszłam z lodowiska. Musiałam przejść na jego drugą stronę, gdzie była szkółka, a w niej moje buty. Normalnie przejechałabym przez taflę lodu, ale skoro tu był Fane to postanowiłam iść obok niego.

- Devon się rozpłakał na widok igły i miał lekki... Nie lekki, po prostu miał atak paniki - parsknął ze słyszalną nutą politowania w głosie.

Chłopak widząc, jak ograniczone mam kroki, najpierw mnie zatrzymał a potem kucnął przede mną, wsadzając mnie sobie na plecy. Oplotłam go nogami wokół talii i złapałam wokół szyi, uwieszając się na nim jak leniwiec. Nie miałam jednak nic przeciwko, żeby mnie zaniósł. To było ogromne ułatwienie.

- Jest z was wszystkich największy - stwierdziłam fakt, gdy już ustabilizowałam swoją pozycję.

- To wrażliwy chłopak, okej? Ma miękkie serce - znowu się zaśmiał. Zawtórowałam mu z tą różnicą, że wtopiłam twarz w kurtkę chłopaka.

Zsunęłam dłoń na jego lewą pierś i poklepałam w miejscu serca. Jego też było miękkie. Było dobre, przede wszystkim.

Reynolds postawił mnie na drewnianym podeście szkółki. Usiadłam na ławeczce i zabrałam się za zmianę obuwia. Chłopak klęknął przede mną i ściągnął moje łyżwy, następnie wsunął na stopy Timberlandy i je zawiązał.

Dziwniejsze od samej tej czynności było to, jak naturalnie przyszło to nam obojgu. Jemu zebranie się na taki drobny gest, a mi przyjęcie go. Byłam typem osoby, która wolała robić wszystko sama. To przyjemne uczucie pozwolić sobie komuś pomóc, nawet jeśli to taka mała rzecz. Może z większymi też tak to działało?

- Odwiozę cię - zaproponował, gdy zamykałam szkółkę. Jak zwykle wychodziłam ostatnia. Gdyby chłopak się nie zjawił.

Na tafle lodu wjechał właśnie Andrew na rolbie. Machnęłam do niego ręką i pokazałam na Fane'a, chcąc dać mu do zrozumienia, że idę już do domu. Staruszek zasalutował mi z daleka, chłopaka obrzucił morderczym spojrzeniem. Zrobił gest dwoma palcami mający na celu dać mu do zrozumienia, że ma go na oku. Pacnęłam się tylko w czoło.

- Nie zwracaj na niego uwagi, z wiekiem pada mu na głowę - wymamrotałam.

Fane nie do końca skupiał się ani na mężczyźnie, ani na tym co do niego mówiłam. Krążył gdzieś myślami i dopiero jak się do mnie odezwał, okazało się to całkiem zrozumiałe.

- Słuchaj, myślałem, żeby może przyjść do was z Benem?

- Ohh - westchnęłam zdumiona zajmując miejsce pasażera w jego samochodzie.

- Jeśli ty i twój tata nie macie nic przeciwko - dodał.

- No nie wiem - posmutniałam. Wiedziałam, że brat byłby zachwycony, jednak było sporo ,,ale''.

- Rozmawiałem ze swoim tatą. Wytłumaczył mi, że Mikey ma obniżoną odporność i ważne jest, żeby nie złapał żadnej infekcji. Upewniłbym się, że żaden z nas nie jest podziębiony, przebralibyśmy się po szkole w czyste ciuchy czy coś, jeśli to też robi różnicę - mówił, ruszając spod rynku.

- Mikey bardzo by się ucieszył, ale mój tata... Nie rozmawiałam z nim jeszcze na temat zdjęcia obostrzeń z brata. Może wpadlibyście najpierw pod jego nieobecność? Później bym z nim porozmawiała na ten temat - strzelałam sobie nerwowo z palców. Ten temat prędko nie zrobi się dla mnie naturalny.

- Jasne, jutro?

- Może być zaraz po szkole? Potem muszę iść na korepetycje. Kończę o 13 - zaproponowałam.

- Może być - stuknął otwartą dłonią w zadowoleniu o kierownicę.

Zaraz podjechaliśmy pod mój dom. Lodowisko było mniej więcej po środku drogi między posiadłością Reynolds'ów, a moim domem, więc nic dziwnego, że zajęło nam to zalewie kilka minut.

Wtorek:

Serce waliło mi jak szalone, kiedy Fane z młodszym bratem stali przed drzwiami wejściowymi do mojego domu. Ostatni raz przyjmowałam gości krótko po śmierci mamy i było to rodzeństwo Evans.

- Młody, tylko się zachowuj - wysyczał starszy Reynolds. Też wyglądał na spiętego, ale może dlatego, że wiedział ile to dla mnie znaczy.

- Chodźcie - zaprosiłam ich gestem ręki za sobą.

Z kuchni niemal od razu wyszła nam na spotkanie Pani Lavoie. Zadzwoniłam do niej dzisiaj na przerwie i powiadomiłam o moich planach. Brzmiała na zachwyconą tym pomysłem.

- O, my się już poznaliśmy. To ty przyniosłeś lekarstwa dla Maeve , prawda? - wskazała gestem dłoni Fane'a.

W pierwszej chwili nie wiedziałam o czym mówi. Szatyn też wyglądał na zakłopotanego i na myśl mi przyszło, że kobieta coś sobie ubzdurała, ale wtedy przypomniała mi się sytuacja sprzed kilku miesięcy.

Kiedy się rozchorowałam i dosłownie byłam nieżywa przez prawie tydzień, ktoś przyniósł całą torbę leków z apteki. Kobieta wspomniała o jakimś moim koledze i byłam pewna, że chodziło o Owena albo Willa, bo wtedy jeszcze kręciliśmy. W życiu bym nie pomyślała, że to był Reynolds. Nienawidzieliśmy się wtedy.

- Tak, na pewno. Mam pamięć do twarzy. Ale ciebie za to nie znam. Witaj młody kawalerze - skierowała się do Ben'a, pozostawiając bez komentarza napiętą atmosferę, którą wprowadziła.

- Dzień dobry - odparł chłopiec.

- No dobrze, pójdę do salonu i nie będę wam przeszkadzać. Mikey jest u siebie - uśmiechnęła się ciepło.

Odprowadziłam kobietę wzrokiem i wymówiłam bezgłośnie w jej stronę słowo dziękuję. Pani Lavoie swoją uwagę skupiła jednak na wysokim szatynie idącym przy moim boku. Mrugnęła do mnie i pokazała kciuka w goreć cokolwiek miało to znaczyć.

Złapałam się na tym, że żaden z chłopaków nie wie, gdzie dokładnie iść. Ben był pierwszy raz w moim domu, a Fane tylko dwa i za każdym razem wchodził przez okno. Jak tak o tym teraz myślałam, to było strasznie głupie, ale sytuacja tego wymagała.

Wskazałam im ręką korytarz i odpowiednie drzwi. Były uchylone, więc tylko zapukałam dla formalności i cała trójka weszliśmy do pokoju mojego młodszego brata.

Mikey siedział po turecku na łóżku i przeglądał zeszyty. Zapewne kończył właśnie swój dzienny blok edukacyjny. Jeśli miał z czymś problemy wieczorem miałam zamiar w razie czego jeszcze do tego z nim usiąść.

- Hej! - wystrzelił do mojego brata młodszy Reynolds. - Jestem Ben.

- Michael. Ale wszyscy mówią na mnie Mikey

- W zasadzie to w takim razie ja jestem Benjamin, ale tak tylko mówi do mnie mama, jak mam kłopoty. Ale super chustka. Też taką chcę

- Mam takich dużo. Możesz sobie jakąś wybrać - wskazał na komodę.

Obserwowałam, jak gość mojego brata wybiera z szuflady chustkę.

- Ooo. Ale super. Mogę tą? - chwycił za czerwoną w kratkę. - Maeve, zawiążesz mi?

- Jasne, chodź - przywołałam go gestem dłoni do siebie. Następnie zwinęłam chustkę w pasek grubości około trzech centymetrów i przewiązałam Benowi przez czoło, jak bandamkę.

- Lila będzie mi zazdrościła - wyszczerzył się. Zaraz opowiedział mojemu bratu o swojej przyjaciółce, a potem jeszcze o innych znajomych z drużyny i z klasy. - Masz dużo kolegów?

- Większość w Calgary. W szpitalu - odparł Mikey.

Posmutniałam. Wiedziałam, że mojemu bratu nie robiło to różnicy, ale oczywiście że to było smutne.

- Ja mam wszystkim tu w Canmore. Ale moja najlepsza przyjaciółką jest właśnie Lila. Może kiedyś się poznacie - oznajmił Ben.

- Może. Też grasz w hokeja jak twój brat?

- Aha. Jeszcze się uczę, ale jest spoko.

- Zazdroszczę. Też bym chciał, ale mogę jedynie oglądać.

- Dlaczego? - zaciekawił się młody Reynolds.

- Mam słabe kości i mięśnie. Nie jestem w stanie nawet zbyt długo chodzić, bo to dla mnie wysiłek, więc jak gdzieś jedziemy, to raczej poruszam się na wózku - wskazał na złożony wózek inwalidzki w kącie pokoju. - Jazda na łyżwach raczej odpada - zaśmiał się gorzko. Serce starszej siostry pękało.

Moją uwagę od chłopców odwrócił Fane, który zauważył, jak ziewam. Był w końcu środek dnia.

- Zmęczona? - zapytał z troską.

Nawet nie wiedział jak bardzo. Wstałam o świcie i wymsknęłam się przed szkołą na lodowisko. Chciałam poćwiczyć układ i wypróbować nowe elementy, które wpadły mi do głowy wczoraj przed snem. Czułam ogromną ekscytację na myśl o tworzeniu tej choreografii, a to dlatego, że chciałam pokazać ją jednej szczególnej osobie, gdy skończę.

- Musiałam rano wstać. Niemal odzwyczaiłam się od nadmiaru obowiązków - zaśmiałam się.

Mikey i Ben pochłonięci byli rozmową i nawet nie zwracali na nas uwagi, więc i ja skupiłam się bardziej na chłopaku.

- Pamiętasz naszą umowę? Jestem tu, żeby ci pomóc - spojrzał na mnie z góry.

Musiał przestać. Zaczynałam odczuwać nadmiar tych wszystkich gestów, do których nie byłam przyzwyczajona i za które nie wiedziałam, jak się odwdzięczać.

- Jak twoje powtórki do egzaminów? - zmieniłam temat.

- Na razie skupiam się na finałach - skrzyżował ręce na piersi, ale wyglądał na swobodnego w tej postawie.

- To już zaraz, prawda?

- Jeszcze miesiąc, ale szybko zleci - wzruszył ramionami.

- Na pewno wygracie. Będę kibicować - zobowiązałam się dumnie.

Nachylił się jakby chciał mnie pocałować, ale ja zrobiłam dyskretny unik. Byliśmy w jednym pokoju z naszym rodzeństwem. Dopiero co zaczęłam się oswajać z tym, że pająk do niego jakimiś uczuciami. Okazywanie ich publicznie było dla mnie jeszcze czymś dużym.

Z ulgą przyjęłam to, że się nie gniewa.

- Dasz mi na chwilę swój telefon? - poprosiłam i od razu wyciągnęłam rękę, pewna, że mi go da.

Włożył odblokowane urządzenie do mojej ręki, ale posłał sceptyczne spojrzenie. Weszłam na Spotify'a i dodałam do kolejki, czegokolwiek wcześniej słuchał, piosenkę.

Scary Love od The Neighborhood. Skoro nie do końca umiałam ubrać w słowa moje myśli, może zrobi za mnie to ta piosenka.

Środa:

Nie tylko moje życie wróciło na szybkie tory. Prawdziwe wyzwanie organizacyjno-wytrzymałościowe było teraz przed Mikey'emu. .W ciągu dwóch dni poznał dwie zupełnie obce osoby I zamiast być tym zmęczony, wydawał się wręcz głodny kolejnych wrażeń. W końcu apetyt wraz z jedzeniem.

Zadzwoniłam wczoraj do doktora Reynoldsa za namową jego syna i spytałam się, jak złym pomysłem jest przeprowadzenie do go do nich. Kiedy okazało się, że w ogóle i dodatkowo dnia po południu będzie w domu sam Nathan, bo tak wypadały jego dyżury,
wiedziałam, że jedyną przeszkodą może okazać się ojciec.

Tak jak przewidywałam, skończyło się to kłótnią, ale stanęło na moim. Czułam się jak lwica walcząca o mojego młodszego brata i satysfakcja, którą czułam z tej drobnej wygranej, była nie do opisania. Kosztowało mnie to nasłuchania się wyzwisk z ust ojca, ale widząc minę mojego brata, gdy Fane zawoził nas do siebie, była bezcenna i warta każdej kolejnej awantury.

Brat był dla mnie absolutnym priorytetem, jednak miałam też inne obowiązki i chciałam się z nich wywiązać jak najlepiej. Miałam kilku uczniów, z którymi umówiłam się na cały tydzień i nie zamierzam więcej tych zajęć odwoływać.

Reynolds zaproponował, żebym poprowadziła zajęcia online i podłączyła się przez laptopa w jego pokoju. Zamierzałam wykorzystać ten pomysł, jednak do pierwszych zajęć miałam jeszcze trochę czasu i to okienko czasowe chciałam spędzić ze wszystkimi domownikami w salonie. Przede wszystkim nie chciałam zostawiać Mikey'a samego w obcym miejscu.

Moje zmartwienia okazały się bezpodstawne, bo brat naprawdę czuł się swobodnie. Postanowiłam wykorzystać ten czas chociaż trochę produktywnie, więc wyjęłam z torby niebieską teczkę.

Chciałam to wszystko pokazać Fane'owi, bo nie miał okazji zaznajomić się z dokumentami tak jak ja.

- Trochę mnie to przytłacza, wiesz? - przyznałam, gdy po raz kolejny przekładałam te same kartki papieru.

Siedziałam po turecku na kanapie, po prawej stronie towarzyszył mi Reynolds, a z lewej Margo. Spała zwinięta w kłębek i przylegała do mojego uda. Dopóki Charlotte jej nie widziała, mogła czuć się na kanapie swobodnie. Mikey z Benem siedzieli na drugiej kanapie i przeglądali coś na tablecie młodego Reynoldsa.

Moje myśli kotłowały się jednak wokół Rebecci.

- Po prostu nie rozumiem, kim jest ta kobieta i czego ode mnie chce. Znała mamę z czasów liceum, ale najwyraźniej też łączyło ją coś więcej z moim ojcem. Przyniosła kwiaty, które jak tata zobaczył to wytrąciły go z równowagi. Mówi, że kogoś straciła, wspomina o katastrofie sprzed lat. Ojciec trzyma w domu dokumenty z jakiegoś statku, a gdy rzucam mu temat, dostaje po mordzie. To znaczy, w przenośni - zaśmiałam się nerwowo, ale na szczęście chłopak skupiony był na przeglądaniu zawartości teczki.

- Jeśli mam być szczery to to wszystko mogłoby się wydawać odklejką Rebecci czy jakkolwiek się ona nazywa, gdyby nie reakcje twojego ojca. Chyba jest coś na rzeczy - podrapał się po głowie.

- Spytam twojego tatę - wypaliłam nagle.

Chwyciłam za kilka polaroidów, które również miałam przy sobie i zanim zdążyłabym się rozmyślić, ruszyłam z nimi w stronę ojca chłopaka. Siedział w jadalni i sam przeglądał jakieś dokumenty, może rachunki czy coś.

- Doktorze Nathanie - zwróciłam się do niego. Zdjął okulary i spojrzał na mnie przyjaźnie. - Znalazłam ostatnio w domu takie zdjęcia. Pan chyba również na nich jest. Umiałby mi pan powiedzieć coś o tej kobiecie? - wskazałam na blondynkę.

- Dlaczego pytasz?

- Parę razy kontaktowała się ze mną - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Mina mężczyzna nieznacznie zrzedła.

- To siostra Sean'a Renney'a. Przedstawiłem ci go na meczu. Wszyscy chodziliśmy do jednej szkoły. Rebecca nie do końca jest sprawna umysłowo. Proszę, uważaj na nią. Nie powinna się z tobą w ogóle kontaktować.

Powiedział to bardzo pewnie i dosadnie, czym zasiał we mnie ziarno niepokoju. Wzmianka o Sean'ie zbiła mnie jednak z tropu.

Wróciłam do chłopaka i usiadłam z powrotem na kanapie obok niego. Nogi podkurczyłam pod siebie.

- I co tam? - zagadał ciekawy.

- Twój tata powiedział, że Rebecca jest siostrą Sean'a Renney'a.

- Wiedziałem, że mi kogoś przypomina! - rzucił. - W jakiś starych artykułach czy magazynach sportowych na pewno widziałem jego zdjęcia z młodości. - wskazał na zdjęcie z młodym mężczyzną, które wyprowadziło Rebecci z równowagi.

Minę miał jakby ogarnęła go ulga. To musiało być to satysfakcjonujące uczucie podobne do tego, kiedy przypomnisz sobie tekst piosenki, która chodziła ci cały dzień po głowie.

Zamyśliłam się. Przed sobą wciąż miałam rozłożone zdjęcia i dokumenty z niebieskiej teczki, w tym te ze statkiem i ludźmi na nim pracującymi. Przyszła mi do głowy jedna myśl i zaczęłam sprawdzać coś przy pomocy palców.

- Hm? - mruknął Fane nad moim uchem.

- Jeśli ojciec był na tym statku i wrócił we wrześniu, na co wskazywałby ten napis ,,Delegacja przerwana'' to... Październik, listopad, grudzień, styczeń, luty, marzec, kwiecień, maj... po ośmiu miesiącach ja się urodziłam - policzyłam na palcach. Nie wiem co mnie do tego popchnęło. Nie wiem nawet, co podejrzewałam. Nie miałam nigdy wątpliwości, że moi rodzice są moimi rodzicami. Dlaczego więc podkusiło mnie do pójścia tym tropem? - Ale przecież powiedziała, że była z moją mamą blisko...

- Wydaje mi się, że powiedziała, że była blisko po prostu z Kelianne - wtrącił niepewnie Fane.

- No tak, czyli z moją mamą - zmarszczyłam brwi.

- Ale ona jej tak nie nazwała.

Nic nie odpowiedziałam, bo nie wiedziałam co. Jeśli dobrze pamiętałam, to faktycznie nie padło z ust Rebecci słowo ,,mama''. Co jest do cholery?

- Zadzwonię jutro do Edmonton - oświadczyłam.

Kątem oka zauważyłam Charlotte i Nathana, jak dyskutowali przyciszonymi głosami.

- Lottie, uspokój się - mruknął z drugiego końca pomieszczenia ojciec chłopaków.

Położył dłoń na policzku swojej żony w uspokajającym geście i złożył szybki pocałunek na jej czole.

- ...ma prawo wiedzieć... - szepnęła nerwowo kobieta.

- ...nie nasza sprawa... - odpowiedział jej mąż.

Spojrzałam na nich kątem oka lekko podejrzliwie, był to odruch niekontrolowany. Oczywiście, że brzmiało to tak jakby wiedzieli coś, czego nie wiem ja i co więcej, jakby mnie to dotyczyło.

W tle rozbrzmiał się dźwięk dzwonka. Dzieciaki nie zwróciły na niego większej uwagi, ale nie mogłam powiedzieć tego samego o psie. Margo poderwała się z kanapy i wydając dźwięki na pograniczu szczeknięć i wycia pobiegła do holu.

- Siedźcie, ja otworzę - rzuciła Pani Burmistrz i udała się za psem. Zaraz wróciła wymachując czymś w ręku. - Pierworodny! Listy do Ciebie!

- Wystarczy ,,ulubiony" - mruknął, po czym wstał i wziął od swojej mamy przesyłkę.

- Nie chcę, żeby Ben słyszał - szepnęła do niego kobieta, nieco zbyt głośno, by uznać jej intencje bycia dyskretną za szczerze.

- Słyszę! - krzyknął Ben, a ja parsknęłam śmiechem. Oni byli tacy zabawni.

- Wszystkie mają pieczątkę NHL - Fane uniósł spojrzenie znad listów z złapał kontakt wzrokowy z ojcem stającym teraz przy wejściu do salonu. Nathan kiwnął głową zachęcająco, by je otworzył.

Chłopak z kamienną miną otworzył listy i przeczytał w milczeniu treść każdego z nich. Widziałam napięte twarze chłopaków siedzących na kanapie, skupionego Nathana i niecierpliwioną się Charlotte, która stała w przejściu do kuchni i zajęła ręce trzymaniem garnka.

Wszyscy patrzyliśmy na niego z wyczekiwaniem, próbując chociaż trochę odgadnąć wydźwięk wiadomości, czy były one dobre czy nie.

- Carolina Hurricanes, Vancouver Canucks, Calgary Flames i Florida Panthers - wymienił. - Jeśli wybiorę studia w ich miastach, te drużyny są zainteresowane już na ten moment. Kurwa, cztery deklaracje jeszcze przed finałami... - pokręcił z niedowierzaniem głową, wciąż wpatrując się w kartki papieru, które trzymał w dłoniach.

- O mój boże!! - pisnęła Charlotte.

Nathan zaklaskał w dłonie i złapał się za głowę, Ben i Mikey też coś krzyknęli entuzjastycznie w tle, a ja po prostu patrzyłam, jak ta wiadomość dociera do Fane'a i wywołuje uśmiech na jego twarzy.

Wstałam z fotela, podeszłam do chłopaka i zarzuciłam mu ręce wokół szyi, po czym powiedziałam cicho, żeby tylko on mnie usłyszał.

- Gratulacje, jestem z ciebie bardzo, bardzo dumna!

Patrzyłam na rozpromienioną twarz chłopaka i przepełniał mnie szczery podziw. Ciężko pracował, a teraz mógł zbierać tego owoce. Szeroki uśmiech i małe zmarszczki wokół szarych oczu były bezcenne.

Fane przykucnął, złapał mnie pod kolanami, podniósł i zakręcił nami wokół własnej osi. Szczerze się przy tym zaśmiałam, a kiedy odstawił mnie na ziemię, pociągnęłam go za kark w dół, by dosięgnąć ustami do jego warg. Złożyłam na nich pocałunek pełen dumy i podziwu.

Naszą uwagę odwrócił brzdęk metalu. Odwróciliśmy się jednocześnie w stronę kuchni, gdzie stała Charlotte z szeroko otwartą buzią. Na twarz wpływał jej gigantyczny, aż nienaturalny uśmiech. Za jej plecami stał Nathan, wyglądał na równie zadowolonego.

U ich stóp leżał garnek, który najwyraźniej kobieta upuściła w szoku, a do jego zawartości zaczęła się dobierać cichaczem Margo, wykorzystująca fakt, że uwaga dorosłych była skupiona na kimś innym.

——-

Jakiś słodki wyszedł ten rozdział 🥹

A wiecie co się dzieje, jak za długo jest dobrze?

Edit: w ogóle to jakoś was więcej się tu zrobiło mam wrażenie

Continue Reading

You'll Also Like

315K 14.6K 37
Charlie cierpi na bezsenność. Jednak nie uważa tego za kulę u nogi, tylko dar. Dar, który umożliwia jej nocne wyprawy pod osłoną czarnej kominiarki...
104K 3.1K 19
"Każdy z nas potrzebuje sekretnego życia." Osiemnastoletnia Madeline West uchodzi za dziewczynę, która nie boi się wyrazić swojego zdania, a tym b...
127K 11.8K 29
Poznaj historię córki głównego bohatera z "Wszystko, co skrywa twoje serce" Można powiedzieć, że życie Penelope Porter było idealne. Miała kochającą...
442K 965 1
Phoenix Weston: Kontynuacja Braci Weston. (47.6144042, -122.3340139) Zagramy?