blade

By nevadawrites

451K 24K 6.4K

Zachodnia Kanada, turystyczne miasteczko, a w nim liceum Canmore, któremu sławę przynosi drużyna hokejowa i r... More

Prolog
1. Nowy uczeń
2. Aktywność dodatkowa
3. Żółte tulipany
4. Tydzień wyjęty z życia
5. Napięty grafik
6. Srebrna bransoletka
7. Oferta nie do odrzucenia
8. Druga szansa
8,5. Druga szansa
9. Vision Night Club
9,5. Vision Night Club
10. Kobieca determinacja
11. Zamieć śnieżna
11,5. Zamieć śnieżna
12. Dobry uczynek
13. Radykalne kroki
13,5. Radykalne kroki
14. Ultimatum i burgery
14,5. Ultimatum i burgery
15. Pomoc medyczna
15,5. Pomoc medyczna
16. Nadgodziny
16,5. Nadgodziny
17. Pokuta
17,5. Pokuta
18. Grypa żołądkowa
18,5. Grypa żołądkowa
19. Błogi stan nieświadomości
20. Łowca talentów
21. Wschody słońca w Calgary
21,5. Wschody słońca w Calgary
22. Pytania bez odpowiedzi
22,5. Pytania bez odpowiedzi
23. O jeden sekret mniej
23,5. O jeden sekret mniej
24. Skrawek normalności
24,5. Skrawek normalności
25. Same gorzkie łzy
25,5. Same gorzkie łzy
26. Prawo serii
27. Znajomy odcień zieleni
27,5. Znajomy odcień zieleni
28. Porwanie
28,5. Porwanie
29. Księżniczka, Klakier i Springfield Palace

19,5. Błogi stan nieświadomości

9.8K 570 131
By nevadawrites

Siedziałam opatulona kocem na kanapie w salonie Reynolds'ów i skupiałam się na tym, żeby za wszelką cenę nie zacząć obgryzać paznokci. To był okropny nawyk i bardzo dużo wysiłku włożyłam w jego porzucenie, ale aktualnie naprawdę się stresowałam, a przygryzanie skórek wydawałoby się idealnie temu pomóc.

Nogi miałam podkulone pod samą klatkę. Starałam się zajmować jak najmniej miejsca, chociaż cała kanapa była dla mnie. Charlotte krzątała się w kuchni, a Fane stał za fotelem po drugiej stronie salonu.

Zachowywał dziwny dystans od mojego ataku paniki i nie wiedziałam, czy czuć ulgę czy zmartwienie. Obecność tego chłopaka w ostatnim czasie była dla mnie kojąca, jednak nie miałam wątpliwości, że popełniłam błąd prosząc o nią akurat dzisiaj.

Drzwi wejściowe domu otworzyły się, zwracając uwagę chłopaka i psa, który do tej pory leżał przy kominku. Po paru chwilach krzątania do salonu wszedł Nathan Reynolds.

- Cześć kochanie - przywitał się z żoną, która podeszła do mężczyzny jak tylko usłyszała go w wejściu, całusem. Potem ścisnął dłoń Fane'a i szturchnął go ramieniem i dopiero spojrzał na mnie.

- Cześć Maeve - przywitał się, na co i ja rzuciłam ciche powitanie. - Jak się czujesz?

- Wszystko dobrze. Niepotrzebnie Fane tu Pana ściągnął. Już dawno chciałam wracać do domu - westchnęłam.

Mężczyzna stanął przede mną i zaczął mi się przyglądać. Uciekłam wzrokiem, bo pierwszy raz jakiś dorosły mógł tak dokładnie przyjrzeć się moim obrażeniom wyniesionym z domu. To nie było komfortowe.

- Wydaje mi się, że lepiej było by to obejrzeć - oznajmił.

A mi się wydaje, że byłam idiotką przychodząc do tego domu w takim stanie, pomyślałam.

- Mogę cię zbadać? - zapytał, nie czekając, aż podzielę się swoim zdaniem z jego opinią.

Wiedziałam, że już się nie wywinę. Było najzwyczajniej za późno. Mogłam grać na zwłokę, ale chyba wolałabym mieć to już za sobą, więc się zgodziłam.

- Mogę pójść z wami, jeśli będziesz czuła się bardziej komfortowo.

Serce mi się roztopiło, gdy Charlotte to zaproponowała. Wiedziałam jednak, że poza badaniem, Doktor Nathan poruszy temat mojego brata. Byłam tego niemal pewna, zważywszy, że nie pojawiłam się w analfabetę w poniedziałek przy wypisie brata.

- Pójdźcie do mojego pokoju - powiedział Fane. Nie wiedziałam za bardzo, jakie to miałoby mieć znaczenie, pytający wyraz twarzy ojca chłopaka wskazywał, że on również. Dlatego chłopak dopowiedział: Po prostu tam pewnie czuje się najbardziej komfortowo.

Pan Reynolds dał sobie chwilę na odetchnięcie po podróży i całym dniu pracy, a ja w tym czasie udałam się do najlepiej znanego mi pomieszczenia w tym domu. Fane miał rację, czułam się tam komfortowo i dużo chętniej dałabym się tam obejrzeć, niż na przykład w łazience, która wydawała się dużo bardzie surowszym miejscem.

W końcu mężczyzna przyszedł. Usiadł na fotelu obrotowym swojego syna i podjechał na nim do łóżka, na którym siedziałam. Z początku zaczął dotykać mojej głowy z różnych stron i w różny sposób, zaświecił latarką w oczy i kazał mi śledzić ruch światła, przyjrzał się strupom i otarciom na buzi, a także zasinieniom.

- Poprosiłbym cię, żebyś wstała i podwinęła koszulkę do góry - poinstruował mnie.

Zrobiłam to, o co poprosił, pamiętając, że nie mam na sobie stanika, więc jedynie do pewnego momentu. Nie wydawało się to być problemem. Nathan i tak skupił swoją uwagę głównie na obitych żebrach. Dotykał ich w sposób delikatny, ale zdecydowany i zachowywał we wszystkim profesjonalizm.

- Domyślam się, co powiesz, ale powinniśmy podjechać do Banff. W klinice mają rtg, a przez to, że wyczuwam złamane żebro przez skórę, trzeba cię prześwietlić. Mogło dojść do uszkodzenia opłucnej lub śledziony.

Jakbym słyszała Fane'a, pomyślałam.

- Wolałabym nie...- zaczęłam, bo wiedziałam, że pociągnie to za sobą konsekwencje. - Tata... - zaczęłam.

- Mogę do niego zadzwonić. Wszystko mu wyjaśnię fachowo, uspokoję go - próbował mnie tym uspokoić, ale miało to zupełnie odwrotny skutek.

- Nie. Już niech będzie, zgadzam się. Możemy pojechać do Banff - wypaliłam, modląc się, by nie wybrzmiało to tak nienaturalnie jak w mojej głowie.

Doktor Nathan uniósł brwi i zmarszczył czoło, ale chyba usatysfakcjonowała go moja decyzja, bo w mimo wszystko stanęło na jego.

- Będzie dobrze - uśmiechnął się łagodnie.

Skierowałam się w stronę drzwi pokoju, ale mężczyzna odchrząknął znacząco, co mnie zatrzymało.

- Nie przyjechałaś w poniedziałek z tatą odebrać Mikey'a. Domyślam się, że stan, w jakim się znajdujesz jest odpowiedzią na moje niezadane pytanie.

Kiwnęłam potakująco głową.

- Nie spodziewałem się twojej obecności w moim domu. Co prawda wiedziałem, że chodzisz do szkoły z moim synem, ale nie, że coś was łączy - przechylił lekko głowę. Wyglądał raczej na zaciekawionego, nie na posądzającego mnie o cokolwiek.

- Nic nas nie łączy. Udzielam mu korepetycji z matematyki. Tak samo jak Benowi. Mówiłam ostatnio - sprostowałam jak najszybciej.

- Oczywiście - uśmiechnął się sympatycznie, nie pozostawiając mi żadnych wątpliwości, że nie wierzy w żadne moje słowo. A przecież mówiłam prawdę! - Domyślam się, że skoro uznałaś za najlepsze rozwiązanie udawać, że się nie znamy, Fane nie wie również o chorobie twojego brata.

- Nie mówiłam mu, że mam rodzeństwo - przyznałam, po czym zacisnęłam usta w wąską linię. - Nie powie mu pan o tym, prawda?

Wiedziałam, że brzmię żałośnie. Po prostu te wszystkie kłamstwa zaczynały się nawarstwiać, a przez to, jak się do siebie zbliżyliśmy, coraz ciężej było być w tym wszystkim konsekwentnym. Ale przez to, że to wszystko zabrnęło tak daleko, nie było już odwrotu. Nie mogłam przyznać się Reynolds'owi do tego, jak wygląda moja rzeczywistość.

- Tajemnica lekarska obejmuje posiadanie nieco innych informacji, ale uszanuję twoją decyzję - skinął głową z dużo poważniejszą miną, niż wcześniej. Ufałam mu w kwestii leczenia brata, więc uznałam, że mogę zaufać również w tej.

- Dziękuję - odetchnęłam z wyraźną ulgą.

- Jeśli mogę jednak wyrazić swoją opinię, to chciałbym cię uświadomić o jednej rzeczy. Razem z żoną staraliśmy się wychować naszych synów tak, aby szanowali wartości rodzinne. Fane nie jest głupi, tylko wygodny i nie każdemu pokazuje tą wartościową stronę siebie. Staramy się wspierać, bo wiemy, jak dużo to daje. Jeśli ten chłopak oferuje ci swoje wsparcie, nie odrzucaj go, tylko wykorzystaj. Nie dopuszcza do siebie wielu osób, a tobie, wydaje się,  pozwala przekraczać swoje granice. To nie słabość dzielić się z kimś swoimi emocjami.

Patrzyłam na mężczyznę z szeroko otwartymi oczami i pilnowałam, by nie otworzyć z wrażenia na jego słowa buzi.

- Nie rozumiem, co ma pan na myśli... - zaczęłam, ale wszedł mi w słowo.

- Jak często u nas jesteś? - spytał lekko rozbawiony.

- No w zasadzie to... prawie codziennie. Ben bardzo wkręcił się w matme, a ja w ten sposób dorabiam - wzruszyłam ramionami. - Sam Pan wie najlepiej, że rachunki za leczenie Michaela nie są najmniejsze.

- To prawda, ale odkąd ma dofinansowanie, twój tata jest nimi obciążany w dużo mniejszym stopniu - wyjaśnił tonem, jakby mówił o czymś oczywistym.

- Dofinansowanie? - wychrypiałam, bo momentalnie zaschło mi w gardle.

- No tak, z fundacji - zmarszczył czoło. - Dodatkowo z tego co mi wiadomo, przychodzą regularne przelewy z dopiskiem, by środki były przeznaczone właśnie na twojego brata. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że o tym nie wiedziałaś?

- Ahh tak fundacja. No tak, tak - zaśmiałam się nerwowo i teatralnie pacnęłam dłonią w czoło. -  Ale nie zmienia to faktu, że i tak muszę na siebie zarabiać - uśmiechnęłam się.

Po trwającej kilkanaście sekund niekomfortowej ciszy ustaliliśmy, że za pół godziny wyjedziemy do Banff i to była ostatnia rzecz, jaką zakodowałam.

Moje myśli kotłowały się wokół informacji, jakie przed chwilą dostałam. Fundacja? Przelewy od jakiegoś darczyńcy? I to specjalnie na nazwisko brata?

Coś nie zgadzało. Kto miałby nam w ten sposób pomagać? Nie mieliśmy kontaktu z bliskimi, rodzice chyba nie przyjaźnili się też z nikim zamożnym.

Czemu ojciec nic nie wspomniał o żadnej fundacji? Co więcej, skoro według Nathan'a rachunki za leczenie zmalały, to po cholerę w dalszym ciągu dzieliłam się z ojcem zarobionymi pieniędzmi? Co Harold robił z połową mojej wypłaty?

Scenariusze, jakie sunęłam, przytłoczyły mnie do tego stopnia, że ledwo zakodowałam całą podróż do kliniki i wykonane w niej badania. Fane uznał, że pojedzie z nami, a ja nawet z nim nie dyskutowałam.

Jasne światła, przebłyski białych urządzeń, personel w medycznych uniformach. To wszystko przebijało się jak stopklatki przez wspomnienia ostatniej godziny.

- Maeve, słyszysz mnie? - wypowiadane po raz kolejny moje imię w końcu przywołało mnie do rzeczywistości. Odnalazłam wzrok Doktora Reynolds'a. - Tu masz zaświadczenie lekarskie i wyniki badań. Nie zgub tego. Złóż wniosek o wypłatę ubezpieczenia. Tata może ci pomóc.

- O nie. Zna go Pan, jest nieogarnięty i pewnie sam do końca nie będzie wiedział jak to zrobić. No i nie chce go martwić tym wszystkim - machnęłam niedbale ręką, drugą zaś chwyciłam dokumenty.

- W takim razie służę pomocą, Lottie na pewno też. Skoro i tak u nas często jesteś - mrugnął do mnie, a ja z zakłopotania ucięłam wzrokiem w bok.

Schowałam dokumenty upominając się w myślach, że będę musiała je dobrze schować. Jeśli ojciec dowiedziałby się, że złożyłam wniosek o odszkodowanie, lub co więcej, przyznano mi z niego pieniądze, mój koszmar zamieniłby się w jeszcze gorsze piekło.

Zacząłby mnie lać częściej i mocniej, a to przecież nie było tak, że miałam ochotę chodzić połamana przez cały czas. To po prostu było... potrzebne, ale tylko co jakiś... czas. Nie chciałam teraz myśleć o moich odczuciach względem tego, co działo się pod moich dachem.

Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie na parkingu czekał Fane. Kiedy tylko nas zobaczył, wysiadł z auta.

- Pójdę jeszcze zagadam do znajomego, dajcie mi 10 minut - krzyknął do mnie i do swojego syna mężczyzna, po czym zniknął w murach nowoczesnego budynku.

Ruszyłam w kierunku Fane'a. .

- Mam wszystko na papierku, zadowolony? - warknęłam, ale wnioskując po zadowolonym tonie odpowiedzi chłopaka, nie wyłapał mojego zirytowania.

- Szczerze? W cholerę. Na pewno spokojniejszy. Ty też powinnaś być - podszedł do drzwi i wyciągnął rękę, jakby chciał je dla mnie otworzyć. Uprzedziłam go wypowiadając kolejne słowa.

- Świetnie. Bo to był ostatni raz, kiedy się do ciebie odezwałam.

- Co proszę? - wyraźnie go zaskoczyłam.

- Obiecałeś się nie mieszać i nie ingerować, tymczasem zorganizowałeś całą szopkę - mówiłam spokojnie, ale z wyrzutem. - Stanęło na twoim, gratulacje. Możesz wziąć ten świstek na pamiątkę, ja go nigdy nie chciałam - machnęłam jedną z kartek, którą jeszcze przed chwilą upychałam w kieszeni.

Może powinnam się ich faktycznie pozbyć. Tylko narażały mnie jeszcze bardziej, a znając cały ten system ubezpieczeń, roszczeń i tak dalej, gówno dostanę.

- Żartujesz, prawda? - zaśmiał się. Patrzył na mnie z góry z niedowierzeniem tak dużym, że pojawiły mu się zmarszczki w zewnętrznych kociakach szarych oczu.

- Jeśli tak podpowiada ci twoja kobieca intuicja to daleko na niej nie pojedziesz - syknęłam. Wyminęłabym go, gdyby nie fakt, że torował mi drogę do auta dosłownie całym sobą.

- Nie, ja oszaleję. To co miałem zrobić, gdy zobaczyłem, w jakim stanie jesteś? Czego ty ode mnie oczekiwałaś?! - zaczął się denerwować.

- Niczego! Właśnie o to chodzi, że niczego nie oczekiwałam! Chciałam po prostu być... żebyś ty był... obok, nie wiem. Potrzebowałam chwili wytchnienia i mogę być zła tylko na siebie, że pomyślałam, że znajdę ją przy tobie - również się oburzyłam, traciłam panowanie nad głosem, a bardzo nie chciałam, by zaczął się łamać akurat w tamtym momencie.

- Niesamowicie mnie dziś wkurwiasz swoim tokiem rozumowania - rzucił pod nosem.

Uderzył płaską dłonią w dach samochodu, żeby rozładować emocje. Jak ostatnia idiotka podskoczyłam w miejscu, wystraszona jego nagłym gestem. Nie dość, że całe ciało spięło się, co wywołało we mnie kolejną już dzisiaj fale bólu, miałam ochotę się rozpłakać na myśl, jak żałosna byłam.

Fane momentalnie zreflektował się, co zrobił i spojrzał na mnie przepraszająco. Wyciągnął ręce w moim kierunku, ale zrobiłam krok w tył.

- Więcej nie będę - pokręciłam głową.

Zapanowała między nami cisza, którą przerywały jedynie nasze oddechy. Było już ciemno, ale przez światło padające z latarni na parkingu, widziałam przed naszymi twarzami obłoki pary wychodzącej z naszych ust.

- Matka martwi się jak o własne dziecko, ojciec przyjeżdża z Calgary, żeby cię przebadać, mnie skręca w środku, a ty... - zaczął, ale przerwałam mu gestem dłoni.

- Nie kończ... - przymknęłam oczy, żeby nie wydostała się z nich żadna łza. - Nie prosiłam o nic z tych rzeczy, Fane - wyszeptałam.

- Nie rozumiesz - znowu podjął próbę wytłumaczenia się, ale ponownie mu nie pozwoliłam. Nie miał z czego się tłumaczyć. Ty chodziło o mnie, nie o jego.

- Nie Fifi, to ty nie rozumiesz! - niemal krzyknęłam.

Zrobiłam krok w jego stronę, przez co znów staliśmy w bliskiej odległości od siebie. Zadarłam głowę do góry, żeby spojrzeć mu w twarz.

- Masz najwspanialszych rodziców na świecie i niesamowicie jestem im wdzięczna za wszystko, ale nigdy więcej nie stawiaj mnie w takiej sytuacji - zaczęłam tłumaczyć na nowo odnajdując w sobie spokój.

- Martwią się o ciebie. Ja się martwię - powiedział cicho, a jego spojrzenie przepełnione było szczerością.

I co ja miałam zrobić... zaczynałam się martwić, że jeśli wciągnę go w to wszystko, nie będzie już odwrotu.

- Dziękuję za pomoc, naprawdę. Więcej nie będę się już o nią zwracać.

Patrzył na mnie niezrozumiałym spojrzeniem. Wiedziałam, że to wszystko mogło mu się wydawać nielogiczne. Nie znał wszystkich elementów układanki, by stworzyć spójną całość. Jeśli ode mnie zależało dostarczenie mu ich, miałam zamiar za wszelką cenę tego uniknąć.

——-

Udało się wrzucić rozdział szybciej, niż planowałam! Zaraz 900 obserwujących, jeeej!

Ten rozdział trochę krótszy i zamykający wątek, ale w kolejnych będzie się dużo działo hehe

Buziaki i do następnego <3

Continue Reading

You'll Also Like

84.6K 2.7K 32
Przez całe życie żyłaś jak zupełnie normalna dziewczyna... Wiedziałaś, że ojciec zajmuje się szemranymi interesami, a twój brat - Bruno ma pójść w je...
Before Us By milka

Teen Fiction

52.2K 3K 35
Harper Duncan od dziecka towarzyszą dziwne sny, które bezapelacyjnie wpędzają ją w poczucie strachu, poczucie więzi z pewną dziewczyną, oraz śmiercią...
315K 14.6K 37
Charlie cierpi na bezsenność. Jednak nie uważa tego za kulę u nogi, tylko dar. Dar, który umożliwia jej nocne wyprawy pod osłoną czarnej kominiarki...