blade

By nevadawrites

452K 24K 6.4K

Zachodnia Kanada, turystyczne miasteczko, a w nim liceum Canmore, któremu sławę przynosi drużyna hokejowa i r... More

Prolog
1. Nowy uczeń
2. Aktywność dodatkowa
3. Żółte tulipany
4. Tydzień wyjęty z życia
5. Napięty grafik
6. Srebrna bransoletka
8. Druga szansa
8,5. Druga szansa
9. Vision Night Club
9,5. Vision Night Club
10. Kobieca determinacja
11. Zamieć śnieżna
11,5. Zamieć śnieżna
12. Dobry uczynek
13. Radykalne kroki
13,5. Radykalne kroki
14. Ultimatum i burgery
14,5. Ultimatum i burgery
15. Pomoc medyczna
15,5. Pomoc medyczna
16. Nadgodziny
16,5. Nadgodziny
17. Pokuta
17,5. Pokuta
18. Grypa żołądkowa
18,5. Grypa żołądkowa
19. Błogi stan nieświadomości
19,5. Błogi stan nieświadomości
20. Łowca talentów
21. Wschody słońca w Calgary
21,5. Wschody słońca w Calgary
22. Pytania bez odpowiedzi
22,5. Pytania bez odpowiedzi
23. O jeden sekret mniej
23,5. O jeden sekret mniej
24. Skrawek normalności
24,5. Skrawek normalności
25. Same gorzkie łzy
25,5. Same gorzkie łzy
26. Prawo serii
27. Znajomy odcień zieleni
27,5. Znajomy odcień zieleni
28. Porwanie
28,5. Porwanie
29. Księżniczka, Klakier i Springfield Palace

7. Oferta nie do odrzucenia

10.3K 527 94
By nevadawrites

Niedziela:

Ferie zimowe dawały mi chwilę wytchnienia od szkoły, ale nie od życia codziennego. Co prawda sporo uczniów zawiesiło swoje korepetycje na czas najbliższych dwóch tygodni, jednak zrekompensowała mi to Pani Burmistrz Grimms, która oświadczyła, że jej młodszy syn chce mieć zajęcia dużo częściej. To, gdzie wcisnę go w grafik po feriach zostawiłam do zamartwiania się na później.

Zajęcia na lodowisku, poza przebywaniem na świeżym, aczkolwiek lodowatym powietrzu, należały do całkiem przyjemnych.  Praca z dzieciakami i ta forma ruchu dawały mi dużo radości, dlatego ta fucha w szkółce łyżwiarskiej Evans'ów była dla mnie idealna.

Tego samego nie mogłao powiedzieć rodzeństwo bliźniaków. Leah, chociaż wiedzę i umiejętności miała ogromne, jak na byłą zawodniczkę przystało, nie pajała zbyt dużą sympatią do dzieciaków. Owen natomiast jazdy na łyżwach miał wystarczająco dużo na codzień jako czynny zawodnik, dlatego przystał na przesiadywanie na recepcji i to tylko weekendami i na pół etatu.

Siedziałam na ławeczce w drewnianym domku połączonym z lodowiskiem i sznurowałam swoje łyżwy, kiedy chłopak za ladą zwrócił moją uwagę ciężkim westchnięciem.

- Marnie wyglądasz - rzuciłam z drugiej części pomieszczenia.

- Hm? - sapnął.

- Mówię, że słabo wyglądasz - powtórzyłam trochę głośniej i wyraźniej.

- Ta, mało spałem - mruknął pod nosem.

- Byłeś gdzieś wczoraj? - spytałam niby od niechcenia, chociaż pamiętałam, że widziałam go wczoraj na imprezie, na którą zaszłam, żeby odebrać od Fane'a moją bransoletkę.

- Co? Nie - odpowiedział.

Uniosłam brwi i zmarszczyłam czoło, bo spodziewałam się raczej luźnego sprawozdania z wyjścia, a nie kłamstwa prosto w oczy.

- Aha - rzuciłam tylko, bo gdy spojrzałam na Owena, ten wyraźnie unikał mojego wzroku.

Wróciłam do wiązania butów, a w szkółce zapanowała cisza. Nie wydawała mi się niekomfortowa, ale chłopak postanowił ją przerwać, być może trochę na siłę biorąc pod uwagę fakt, jak wyglądał i prawdopodobnie się czuł.

- Dużo roboty na siebie wzięłaś w ferie?

- Tyle co zwykle - wzruszyłam ramionami, bo ,,dużo" było pojęciem względnym. - Korepetycje i lekcje tutaj. A ty masz już grafik treningów z Sam?

- Tak, mamy dwa razy więcej godzin. Jednego dnia mamy sesję na lodzie i na sali, a zaczynamy od jutra - żalił się.

- Samantha pewnie jest zadowolona - zaśmiałam się. Partnerka Owena była definicją tytanu, jeśli chodziło o ciężką pracę.

- Tak, ona jest nie do zamęczenia - zaśmiał się nerwowo. - Słyszałaś, że w ferie czwartoklasiści robią sobie nockę w szkole, żeby się wspólnie uczyć? - Chłopak zmienił temat.

- Ktoś coś kiedyś wspominał, ale nie wiedziałam, że dojdzie to do skutku - wzruszyłam ramionami. Nie miałam głowy to planów, jakie snuli inni ludzie.

- Wygląda na to, że tak. Myślisz, że cię ściągną?

- Podobno się rozeszło, że ogarniam materiał dla czwartych klas, więc znając życie tak - przewróciłam oczami.

Pomagałam kilku osobom z starszego rocznika, bo ich materiał już dawno przerobiłam. Należała do nich między innymi Ivy i jej dwie znajome z klasy, ale poza nimi nie było nikogo więcej.

Co innego osoby z mojego rocznika, którym regularnie tłumaczyłam coś nawet na przerwach. Jednak Reynolds skądś musiał wiedzieć, że i czwartoklasistom mogłabym pomóc, skoro powiedział mi to wprost na jarmarku zimowym po tym, jak próbowałam go spławić.

- Zamierzasz się zgodzić? - spytał. Wzrok miał skupiony na jakimś papierku, którym bawił się z nudów. Nic dziwnego, ruch był jeszcze mały.

- Za podwójną stawkę, może. Na razie mam inne rzeczy na głowie, jutro jedziemy z Mikey'em na kontrolę - odpowiedziałam, ale żeby nie rozwijać tematu, wstałam i weszłam na lód. - Idę się rozgrzać - machnęłam ręką na pożegnanie i ruszyłam przed siebie.

Poniedziałek:

Krzątałam się po kuchni, żeby jak najszybciej się ze wszystkim wyrobić. Musiałam zrobić sobie jedzenie na cały dzień i doadtkowe kanapki na podróź do Calgary. Przed wyjściem z domu chciałam również zajrzeć do Mike'a, bo opiekunka przyjdzie dopiero za pół godziny.

Do kuchni wszedł ciężkim krokiem ojciec, więc mimochodem rzuciłam na niego wzrokiem. Koszulę w paski miał jeszcze rozpiętą pod szyją i nie włożoną w spodnie, a na nogach kapcie. Podszedł do czajnika i nalał sobie wody, a następnie wstawił go na kuchence gazowej.

- Czego tak biegasz po tym domu? - rzucił zachrypniętym głosem. Jak zwykle pewnie wstał w ostatniej chwili.

- Pamiętasz, że masz dzisiaj wyjść wcześniej z pracy? - zignorowałam jego przytyk, który i tak nic nie wnosił do życia. Gdybym ja nie zrobiła niektórych rzeczy, to nie byłby one zrobione w ogóle.

- Mhm - mruknął i przetarł dłonią twarz.

- I że jedziemy z Mikey'em do lekarza na kontrolę?

- No przecież mówię - warknął, ale ja wolałam się upewnić.

- O 16.15 musimy być na miejscu, więc wyjedźmy o trzeciej - zarządziłam.

Ojciec nic nie odpowiedział, ale wizyta mojego brata u lekarza były chyba jedyną rzeczą, której tej człowiek był jako tako w stanie dopilnować.

Wpadłam jeszcze do swojego pokoju, żeby naszykować dokumentację medyczną. Książeczkę zdrowia miałam na wierzchu, ale jak na złość nie mogłam znaleźć ostatnich wyników badań.

- Cholera - warknęłam pod nosem. - Wszystko trzymam w jednej szufladzie, muszą gdzieś tu być.

Przejrzałam każdą kartkę po kolei, potem jeszcze raz. Zaczęłam przerzucać pozostałe papiery na biurku i komodzie, ale nic. Diabeł ogonem przykrył. Musiałam się pospieszyć, żeby wyrobić się do pracy, ale wiedziałam, że jeśli teraz nie naszykuje tych papierów, to potem nie będę miała czasu tego zrobić.

Zaczęłam się irytować, bo gubienie rzeczy nie leżało w mojej naturze, a już na pewno nie ważnych dokumentów. Spojrzałam na pozytywkę, która stała na komodzie, przymknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić. Kiedy je otworzyłam, zjechałam spojrzeniem na mały plik kartek pod pozytywką.

- Tu jesteście! - rzuciłam zadowolona.

Chwyciłam je jedną ręką i pociągnęłam, żeby wyciągnąć je spod metalowej pozytywki z łyżwiarką, która po nakręceniu  kręciła się wokół własnej osi. Nie przewidziałam jednak tego, jak ciężka była szkatułka.

Po gwałtownym ruchu, jaki wykonałam, kartki uwolniły się spod pamiątki, ale ta poleciała za nimi i runęła na ziemię. Odskoczyłam, by nie zmiażdżyła mi palcy u stóp, jednak było by to lepsze niż to, co się stało.

Uklęknęłam na kolanach i nachyliłam się nad pozytywką. Jeden z dwóch zawiasów pokrywki się urwał, łyżwiarka przypominająca baletnicę odpadła, a dół szkatułki w jakiś dziwny sposób się rozerwał.

- Oh nie - wyszeptałam spanikowana. Poczułam fizyczny ból w sercu, gdy zaczęłam zbierać elementy z podłogi.

Moją uwagę najbardziej przykuł spód szkatułki. Otworzył się? Byłam pewna, że nie ma tam żadnej szufladki czy drugiego dna, a jednak. Ze środka wypadło kilka małych, białych i śliskich prostokątów. Odwróciłam je i zobaczyłam, że są to zdjęcia. Polaroidy...

Szybko je przebrałam. Na większości była grupka osób w młodym wieku. Ubrania i styl zdjęć kazały mi sadzić, że są dość stare. Jedyną osobą, która rzuciła mi się w oczy i od razu ją rozpoznałam była moja mama. Kelianne LeBlanc w młodości.

Usłyszałam na korytarzu kroki ojca. Pospiesznie złożyłam zdjęcia w kupkę i schowałam je do dolnej części szkatułki. Baletnicę w łyżwach  położyłam w środku pozytywki i zamknęłam ją, a następnie odstawiłam na komodę. W błyskawicznym tempie zebrałam też walające się po pokoju papiery i ułożyłam w stosie na biurku.

W momencie otwierania się drzwi do mojego pokoju chwyciłam za wyniki badań brata i książeczkę zdrowia, wstałam i stanęłam na baczność. Gdy ojciec stanął w progu, ja pokazałam mu rzeczy, których nie mogliśmy zapomnieć.

- Kładę je na stole w kuchni. Pamiętaj, jeśli ja zapomnę - oznajmiłam, minęłam go w drzwiach i ruszyłam do drzwi wyjściowych, zapominając o tym, co dziwnego przed chwilą odkryłam.

***

Siedziałam na plastikowym krzesełku w poczekalni kliniki. Korytarz był jasny, białe ściany były obite dębowym drewnem, co dawało całkiem przytulny efekt. O ile w jakimś stopniu może być przytulnie na oddziale dziecięcej onkologii.

Moje uczucia z tym miejscem były mieszane. Z jednej strony nienawidziałam tu przychodzić. Przyprowadzanie tu mojego młodszego brata tylko przypominało o jego chorobie i o tym, jak ciężką walkę z nią toczymy.

Z drugiej strony, jeśli gdzieś mieliśmy szukać pomocy to właśnie tutaj. Mikey został objęty profesjonalną opieką, a jego Doktor prowadzi go od samego początku. Nie jestem pewna, jakim cudem udało się załatwić rodzicom takie profesjonalne leczenie, ale tak długo jak mieliśmy możliwość z niej korzystać, postanowiłam w to nie wnikać. Chciałam jak najlepiej dla mojego brata.

- Długo jeszcze? - spytał ojciec, a ja wywróciłam oczami.

- Jesteśmy następni, to pewnie kwestia kilku minut - odpowiedziałam przesłodzonym głosem.

W obecności Mikey'a starałam się nie okazywać niechęci do naszego ojca, co nie zawsze było łatwe. Jeśli nie zachowywał się jak tyran to przypominał małe dziecko. Schorowany dziewięciolatek miał więcej cierpliwości, niż on.

Po paru minutach z wnętrza gabinetu dobiegł męski głos.

- Michael LeBlanc.

Poderwałam się i szybko zebrałam swoje rzeczy. Pomogłam bratu wstać i podpierając go wprowadziłam do gabinetu. Za nami szedł ojciec.

- To my. Dzień dobry Panie Doktorze - uśmiechnęłam się na widok znajomego człowieka.

Doktor Nathan był wysokim i postawnym mężczyzną. Zawsze był elegancko ubrany, w koszuli, krawacie i białym kitlu. Na nosie trzymały mu się okulary korekcyjne, zza których widać było jego przeszywające, szare oczy, a czarne oprawki sprawiały, że wyglądał jeszcze mądrzej. Myślę, że był w okolicach pięćdziesiątki, o czym świadczył raczej siwiejący zarost i włosy, niż cały wizerunek.

- Co my tu mamy - zaczął, gdy bezwłocznie wziął się za przeglądanie dokumentacji, wyników wcześniej zleconych badań i swoich własnych notatek. - Jak się czujesz Mikey?

- Jest okej - uśmiechnął się mój brat, a ja tylko zacisnęłam mocniej szczękę. Nie mogłam się tu przecież rozpłakać, nawet jeśli rozczulało mnie to, jak silny jest ten maluch.

- Od poprzedniej wizyty schudł 3kg, dawkę roztworu w kroplówce zwiększyliśmy zgodnie z zaleceniem, ale nie zauważyliśmy różnicy. Przynajmniej ja - wymamrotałam raportując, jak to na każdej wizycie.

- Rozumiem. Zbadam cię mój drogi - oświadczył Doktor i odsunął się od biurka.

Wstał i podszedł do kotary, a za nim ruszył mój brat. Ojciec szedł za nim, żeby go asekurować. Chociaż tego się domyślił.

Minęło sporo czasu, zanim Doktor zrobił wszystko co chciał. Następnie przeszedł do formalności, czyli wypisał kolejne skierowania, zalecenia i uzupełnił informacje w systemie.

Przedstawił nam pokrótce dalszy plan leczenia, ale coś było nie tak. Wizyta przebiegała niby jak zwykle, ale moja intuicja kazała mi sądzić, że to jeszcze nie wszystko. Tak też było.

- Chciałbym porozmawiać jeszcze z opiekunem - oświadczył lekarz.

Zrobiłam wielkie oczy ze zdziwienia, ale uspokoił mnie spojrzeniem w stylu ,,potem ci powiem'', co mogło się wydawać lekko absurdalne. Zrobiłam jednak to, co ode mnie oczekiwano, czyli wyszłam na korytarz wraz z bratem.

Po kilku minutach trwających wieczność gabinet opuścił także nasz ojciec. W progu stanął Doktor Nathan i gestem poprosił mnie do siebie.

- Zgodnie z prawem informacji muszę udzielić opiekunowi prawnemu Michael'a, w tym przypadku Haroldowi. Wiem jednak, delikatnie mówiąc, jak wygląda sytuacja, dlatego daję ci tą kartkę, gdzie opisane jest wszystko, co przed chwilą powiedziałem waszemu ojcu. Powiem tak, dobra wiadomość jest taka, że jego stan się nie pogorszył.

- Czy to oznacza, że jest też jakaś zła? - zapytałam ledwo słyszalnym głosem, bo całe gardło momentalnie mi się ścisnęło.

- Zła jest taka, że również się nie poprawił, co zakładałem - poinformował. Miał poważną minę, napiętą szczękę i gdy był taki spięty, wydawał mi się do kogoś podobny. Moje myśli jednak szybko wróciły do tego, co przed chwilą mi powiedział.

- Co możemy zrobić? - wkładałam wszystkie siły w powstrzymanie łez, ale głos mi się łamał i nie miałam na to żadnego wpływu. Spojrzenie doktora wyrażało więcej niż jakiekolwiek słowa współczucia.

- Staram się jak mogę znaleźć dla niego dawcę, ale to nie jest takie łatwe. Najważniejsze to zdobyć dla niego na ten moment jak najwięcej czasu - oświadczył, ale nie było to coś czego nie wiedziałam.

- Rozumiem - westchnęłam. - Dziękuję.

Wróciłam do brata i ojca, którzy czekali już przy recepcji. Podeszłam do lady, żeby umówić kolejną wizytę. Chciałam jak najszybciej wrócić już do domu i zająć myśli czymkolwiek.

***

Podróż z Calgary trwała ponad godzinę jazdy samochodem, ale było to najbliższe dużo miasto przy Canmore i tylko tam była możliwość objęcia Mikey'a profesjonalną opieką. Nie zmieniało to jednak faktu, że i tak każda wyprawa do kliniki była dosyć męcząca.

Specjalnie zmieniłam grafik i wzięłam dzisiaj pierwszą zmianę na lodowisku, po to żeby po powrocie z miasta nie mieć już żadnych obowiązków. A jednak i tak nogi same mnie poniosły na rynek, gdzie była także ogrodzona tafla lodu.

Dochodziła dziesiąta w nocy i gdyby nie ferie zimowe, lodowisko już dawno było by zamknięte. Teraz jeszcze kilka pojedynczych osób korzystało z infrastruktury miasteczka, a ja siedziałam na ławce i im się przyglądałam.

Wyciągnęłam paczkę papierosów z torby i bez wahania zapaliłam jednego. Jak pies słyszący szelest paczki ciastek obok mnie zjawił się Andrew, opiekun lodowiska i ktoś na wzór dozorcy rynku.

Usiadł obok mnie bez słowa, wyjął swoje papierosy i również odpalił jednego z nich. Siedzieliśmy tak w ciszy kilka minut, aż w końcu zdecydowałam się odezwać. 

- Nie powinieneś palić, Andrew - rzuciłam na spóźnione przywitanie.

- Jesteś bezczelna, wiesz? - spojrzał na mnie spod byka, ale kąciki ust uniosły się lekko do góry. Wskazał palcem wskazującym na papierosa w mojej dłoni.

- Moje płuca są w lepszej kondycji niż twoje - usprawiedliwiłam się.

- Dlatego powinnaś o nie dbać - pouczył mnie. Za każdym razem droczyliśmy się w ten sam sposób i oboje wiedzieliśmy, że nic to nie da.

- To mnie odstreswoywuje - poinformowałam. Postawiłam buty na ławce i podkuliłam nogi. Wolną ręką objęłam się wokół nich, drugą strzepnęłam popiół z końcówki fajki.

- Nie znam drugiego dzieciaka, który miałby tyle zmartwień co ty - westchnął staruszek, po czym zaciągnął się swoim papierosem.

- Mało jest osób w podobnej sytuacji do mojej - wyszeptałam.

- Pani Lavoie wam pomaga - zauważył.

- Gdyby nie Pani Lavoie, nie dawałabym rady.

Naprawdę byłam wdzięczna tej kobiecie za pomoc. Przesiadywała u nas w domu prawdopodobnie więcej niż w swoim, pilnowała lekarstw Mikey'ego i tego, by regularnie jadł.

- Jak ci mogę pomóc?

- Nie możesz, Andrew. Właśnie o to chodzi, nikt nie może.

Siedzieliśmy tak w ciszy, aż oboje wypaliliśmy nasze fajki. Mężczyzna zebrał się, żeby wstać. Musiał jeszcze wyrównać lodowisko przed jutrem, a było już ciemno i zimno.

Byłam jednak tak przybita dzisiejszą wizytą u lekarza, że musiałam jakoś odreagować. Zrobić cokolwiek, żeby nie wrócić do domu i nie sprowokować ojca, by ten mnie pobił. Coś innego, niż zamknięcie się w pokoju i tłumienie płaczu w podpuszczę. Cokolwiek. Dlatego odwróciłam się w stronę Andrew i zapytałam:

- Mogę chwilę pojeździć?

Mężczyzna spojrzał na mnie z góry. Wskazałam wzrokiem na drewniany domek szkółki Evans'ów dając mu do zrozumienia, że tam mam łyżwy i założenie ich zajmie mi góra 3 minuty.

- 15 minut - dał za wygraną, a na moją twarz zawitał szeroki jak na mnie uśmiech. - Potem równamy, okej? I tak jest późno, a zanim wrócisz do domu będzie już całkowita noc - dodał niezadowolony, ale ja już biegłam w stronę szkółki.

Zdjęłam kurtkę i podwinęłam rękawy bluzy.
Za gumkę od legginsów włożyłam telefon, a kabel od słuchawek pociągnęłam pod koszulką i przez dziurę na głowę w bluzie. Włożyłam je do uszu i puściłam playlistę. Trafiło na piosenkę i'm yours Isabel LaRosy.

Zrobiłam kilka rozgrzewających ruchów a potem przeszłam do bardziej złożonych sekwencji ruchów. W końcu doszłam też do obrotów wokół własnej osi, piruetów w siadzie i z wyprostowaną jedną nogą. Nie odrywałam się przy tym jednak od ziemi. Mogłabym zrobić dwadzieścia piruetów, a jednak żadnego skoku.

Już nie... kolejna słabość, kolejny słaby punkt. Byłam taka słaba o beznadziejna.

Emocje jednak buzowały i nie byłam w stanie się uspokoić. Dlatego rozpędziłam się jadąc tyłem, szybko przeanalizowałam każdą fazę lutza, krawędzi z których muszę się wybić i kiedy byłam już w idealnej pozycji do wyskoku, w ostatniej chwili spanikowałam.

Nie byłam w stanie zrobić najłatwiejszego, pojedynczego skoku. Upadłam z bezsilności na kolana i uderzyłam dłońmi z frustracją w taflę lodu. Potem jeszcze raz. Zacisnęłam je w pięści i zaczęłam z jeszcze większą częstotliwością walić w lód.

Nie zauważyłam nawet, że obok mnie znalazł się Andrew. Starszy człowiek nachylił się i pomógł mi wstać, a następnie podprowadził mnie do bandy i pomógł opuścić lodowisko.

Nijak nie skomentował łez cieknących po moich policzkach.

Wtorek:

Można by pomyśleć, że w ferie w szkole będzie panował spokój. Nic z tych rzeczy. Na pewno nie w części sportowej, bo treningi na lodowisku trwały pełną parą.

Wieczorem czwartoklasiści mieli się zebrać na wspólną naukę. Założeniem była wzajemna motywację i inne takie. Tak jak wynikało to z weekendowej rozmowy z Owenem, dałam się wrobić w to całe przedsięwzięcie. Uznałam, że może to faktycznie będzie nienajgorszy sposób na zarobienie dodatkowych dolarów.

Z racji, że zjawiłam się na terenie liceum chwilę przed czasem, postanowiłam zajść do hali sportowej. Miałam nadzieję spotkać kogoś z nielicznych osób, z którymi rozmawiałam.

Jak sobie wymarzyłam, tak miałam, jednak w nie do końca takiej formie jak oczekiwałam, bo z hali dochodziły krzyki.

- ...wszystko po tobie spływa! - krzyczał męski głos. Minęłam próg i gdy przeszłam między rzędami krzesełek na trybunach, zobaczyłam, że należy do McGregora, kapitana drużyny hokejowej.

- Myślisz, że ja tego nie przeżywam?! - wrzasnęła Ivy Martin. Dziewczyna stała na macie przy wyjściu z lodowiska i wymachiwała wściekle dłońmi. Absolutnie nie wyglądała na opanowaną, jak to zazwyczaj miała w zwyczaju.

- Na pewno tak to nie wygląda - prychnął Jacob i ruszył do wyjścia. Minął mnie tak szybko, że chyba nie odnotował nawet mojej obecności.

Ivy i Jacob zerwali jakiś czas temu, chwilę przed tym, jak przyłapałam go z Chloe. Z tego, co Ivy powiedziała na imprezie wywnioskowałam, że to ona zakończyła ten związek. Co prawda nie zgadzało się to z wersją, jaką rozpowiadali Chloe z McGregorem, ale ta sytuacja była poniekąd potwierdzeniem.

Martin założyła ochraniacze na płozy i ruszyła w stronę szatni. Udałam się w jej kierunku, chciałam zapytać czy wszystko dobrze, jednak ubiegł mnie ktoś inny.

Spojrzałam przez szparę w drzwiach i zobaczyłam, że obok Ivy siedzi Leah. Dziewczyny ostatnio spędzały ze sobą dużo czasu. Zaczęły rozmawiać, a brunetka objęła w geście pocieszenia łyżwiarkę, która wyglądała na rozemocjonowaną.

- Zerwałam z nim, jak tylko poczułam wątpliwości. Przecież mu mówiłam, że ze chciałam być jak najbardziej fair w stosunku do niego - zaszlochała Ivy.

-Wiem Ivy, to normalne, ze jest zły i może teraz tego nie rozumie, ale zachowałaś się możliwie najlepiej - mówiła spokojnie Leah.

- Dla mnie to też nie było łatwe. Chodziliśmy ze sobą prawie przez całe liceum - wzruszyła ramionami Martin, po czym przytuliła się do brunetki obok.

Zdecydowałam się zostawić je same. Nie miałam za bardzo nic do dodania od siebie, a Evans najwidoczniej dogadywała się teraz z Ivy i ta mogła szukać u niej wsparcia.

Wróciłam na lodowisko i znowu zobaczyłam coś dziwnego. Owen siedział na ławce pod bandą lodowiska i opierał łokcie na udach, a twarz chował w dłoniach. Między jego nogami klęczała Samantha, która przytulała go do swojej klatki piersiowej.

Wyglądali przy tym dosyć słodko, chociaż wiedziałam, że nic ich nie łączy. Chyba.

Zmartwiło mnie jednak to, że Sam wyglądała, jakby pocieszała Evans'a. Czy działo się coś, o czym powinnam wiedzieć jako osoba z jego bliskiego otoczenia? Może zadziało się coś na treningu, trenerka przyniosła złe wieści?

Naprawdę nie lubiłam, gdy ktoś był smutny czy źle się czuł, ale znowu ktoś znalazł pocieszenie u kogoś innego i moja interwencja byłaby zbyteczna.

Pełna mieszanych uczuć zawróciłam do głównej części budynku. Po drodze dogonił mnie Hugo. Musiał również wracać z części sportowej. Możliwe, że nawet byliśmy w tym samym czasie na lodowisku, ale przez zamieszanie i nadmiar sytuacji tam nie zwróciłam na niego uwagi.

Chłopak w paru krokach mnie wyprzedził, ale robiąc to potrącił mnie także ramieniem. Wyglądał na zdziwionego, co świadczyło zapewne o tym, że musiał iść zamyślony i skupiony na własnych myślach.

Wymruczał odruchowe przeprosiny, ale gdy zorientował się, że ja to ja, momentalnie zmienił postawę.

Zlustrował mnie od góry do dołu, zatrzymując się na po kolei na ustach, biuście i biodrach. Cała się aż zarumieniłam. To nie było w jego stylu.

- Hugo, wszystko okej? - zapytałam chłopaka.

- Ta - mruknął przez zaciśniętą szczękę. Wyglądał na spiętego i rozkojarzonego jednocześnie.

- Na pewno? Wydajesz się zdenerwowa... - Smith zrobił dwa szybkie kroki do przodu, zbliżył się do mnie na kilka centymetrów i popchnął lekko w tył. Cofnęłam się i zatrzymałam na ścianie. - Oh, ojej - pisnęłam zaskoczona.

Chłopak położył dłonie na moim biodrach, nachylił się i mruknął mi do ucha:

- Maeve, zróbmy to szybko - przesunął dłonie wzdłuż mojej talii.

- Co? O czym ty mówisz - wytrzeszczyłam oczy, ale on nie mógł tego widzieć, bo przykładał swoje czoło do mojego.

- Wiesz dobrze. Chodź - złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę otwartych drzwi na korytarzu prowadzących do jednej z sal lekcyjnych.

- Hugo, przestań. Ustaliliśmy, że kończymy z tym - starałam się połapać, co właściwe się działo.

- Tylko jeden raz, będziesz usatysfakcjonowana - nalegał chłopak, a ja zaczęłam czuć niepokój.

- Nie mogę - chciałam brzmieć stanowczo.

- No chodź - nalegał.

Jedna myśl w mojej głowie goniła kolejną. Chyba nie dałam Hugo żadnego sprzecznego sygnału. Poza tym myślałam, że ktoś mu się podoba. Lila wspomniała o jakiejś dziewczynie, kiedy ostatnio odbierał ją z zajęć na lodowisku.

- Co się z tobą dzieje? - Zaczęłam panikować. Gula w moim gardle urosła do takich rozmiarów, że nie byłam w stanie prawie już nic z siebie wydusić. - Nie chcę - wyszeptałam resztkami głosu.

Nagle poczułam szarpnięcie, a blondyn naprzeciwko mnie gwałtownie się zachwiał.

- Co do kurwy?! - krzyknął zdezorientowany. Wszystko działo się bardzo szybko.

- Powiedziała nie - warknął ktoś, kto właśnie pojawił się obok nas.

Fane Reynolds stał naprzeciwko nas i wyglądał, jakby musiał wkładać bardzo dużo wysiłku, by nie rzucić się na Hugo.

- Co ci młody odjebało - ryknął na młodszego kolegę z drużyny. Z oczu strzelały mu pioruny, cała linia żuchwy aż drżała z napięcia, a na szyi uwydatniła się jedna z żył.

- Jezu, co ja... - Hugo wyglądał, jakby ktoś zdjął z niego czar. - Maeve, przepraszam - wysapał. Patrzył na własne dłonie z niedowierzeniem, jakby nie mógł zrozumieć, czemu właściwie przed chwilą przesuwał je po moim ciele. W końcu podniósł wzrok i spojrzał na mnie. Zrobił krok w moim kierunku, ale wtedy znowu wtrącił się Reynolds:

- Proponuję zachować ci odstęp dwóch metrów, bo nie ręczę za siebie - wysyczał.

- Kurwa nie wiem co we mnie wstąpiło - Hugo pokręcił w niedowiedzeniu głową, palcami u dłoni przeczesał włosy.

- Już dobrze Hugo. Nic się nie stało - podeszłam do niego z wyciągniętymi rękoma, by go uspokoić.

Uniemożliwił mi to Fane, który stanął między nami. Przez jego wysoki wzrost i umięśniona posturę jedyne co widziałam, to jego plecy.

- Smith, zjeżdżaj - warknął, a kiedy wyjrzałam zza niego, Hugo był już po drugiej stronie korytarza i nerwowym krokiem oddalał się co raz bardziej.

- Co ty robisz? - rzuciłam oburzona, gdy chłopak odwrócił się przodem do mnie.

- Wziąłby cię siłą, a ty się pytasz co ja robię?! - niemal krzyknął. Wyglądał na wściekłego, tylko, że to ja byłam na niego zła. Był dla Smitha wredny.

- W życiu by tego nie zrobił - odpowiedziałam stanowczo. Byłam pewna, że to nieporozumienie.

- Wyglądało to inaczej - syknął Fane. Wszedł wściekły do jednej z sal, nie mogąc dłużej utrzymać opanowania.

- On... on miał prawo tak pomyśleć - ruszyłam za Reynoldsem. Czułam potrzebę usprawiedliwienia Hugo. W końcu jeszcze niedawno spotykaliśmy się tylko na seks, więc to nie do końca tak, że jego zachowanie nie było nieusprawiedliwione... prawda?

- Nie gadaj głupot! - krzyknął, odwrócił się i zamachnął się, żeby zatrzasnąć drzwi.

Te huknęły, a zaraz po tym dobiegł z wysokości zamka dźwięk przeskakującego mechanizmu. Minęłam chłopaka bez słowa i chwyciłam za klamkę. Przekręciłam ją, ale nic się nie stało. Spróbowałam jeszcze dwa razy, aż w końcu zaczęłam za nią szarpać, chociaż w dalszym ciągu to nic nie zmieniało.

- Nie mogę... nie mogę otworzyć - rzuciłam pod nosem.

- Przesuń się - rozkazał zza moich pleców szatyn. Podszedł do drzwi i szarpnął parę razy za klamkę, ale nic to nie dało. - Zatrzasnęły się.

- Świetnie, cudownie! - zaśmiałam się, bo to wszystko powoli zaczęło mnie przerastać.

Stan mojego brata, dziwne kręcenie Owena, sytuacja z Hugo i jeszcze ten kretyn naprzeciwko mnie, który nie szczędzi sobie wrzasków na mnie. A wisienka na torcie okazuje się zatrzaśniecie sam na sam z nim w sali lekcyjnej.

- Nie wierzę. Znajdą nas dopiero po feriach. Umrzemy z głodu i z pragnienia. I jeszcze będziesz ostatnią osobą, którą będę widziała przed śmiercią - zaczęłam lamentować.

- Może mi się wydaje, ale chyba lekko panikujesz - chłopak wzruszył ramionami i zmarszczył gęste brwi. Obrzuciłam go śmiertelnym spojrzeniem i bez słowa oparłam się plecami o drzwi, a następnie zsunęłam w dół i usiadłam na podłodze.

- Powiesz co tu się wydarzyło? - Fane nie dawał za wygraną. Stał naprzeciwko mnie i wyglądał, jakby miał dwa metry. Pewnie nie dużo mu zresztą brakowało.

- To nie jest twoja sprawa. Nie powinieneś się wtrącać - wybełkotałam, bo twarz zasłoniłam dłońmi.

Negatywne emocje zalały mnie jak fala. Wszystko zbierało mi się w środku i zaczęło podchodzić do gardła. Zacisnęłam dłonie w pięści i przyłożyłam do oczu. Skupiłam się na oddechach, którym sporo brakowało do spokojnych i regularnych.

- Ej no co ty, płaczesz ? - zabrzmiał męski głos, dużo łagodniejszy niż wcześniej.

- Nie - warknęłam zgodnie z prawdą.

- Jak chcesz to możesz - wzruszył ramionami, a ja spojrzałam na niego z dołu z politowaniem.

- Dzięki za pozwolenie - mruknęłam.

- Po prostu jeśli cię to przerasta, to nic złego odreagować płaczem - kontynuował. Brzmiał , jakby próbował mnie pocieszyć.

- Życie mnie przerasta - mruknęłam pod nosem.

- Hmm? - dopytał.

- Zamknij się, proszę - zaszlochałam z bezsilności.

Wstałam i podeszłam do zielonej tablicy na środku ściany. Chwyciłam za kawałek kredy i zaczęłam rozpisywać przykłady z pamięci.

- Będziesz robiła zadania z matematyki? - zadrwił Fane, ale słyszałam w jego głosie nutę uznania. A może mi się tylko wydawało.

- To mnie odstresowuje - rzuciłam od niechcenia.

- W takim razie świetnie, bo potrzebuje korepetycji - oświadczył, jak gdyby nigdy nic. Jakbyśmy w cale przed chwilą nie skakali sobie do gardeł.

- Czemu miałabym ci pomagać? - spojrzałam przez ramię z politowaniem na chłopaka. Nie mógł zaprzeczyć, że sam mnie nie tolerował, a w końcu nie byłam jedyną osobą ogarniającą matmę.

- Bo bym ci za to normalnie płacił - mówił to tonem, jakbym sama powinna się domyślić. Ale to w końcu nie było ani trochę oczywiste. Nie w tej sytuacji.

- Nie mam czasu, ledwo wcisnęłam twojego brata w grafik. Już nie mówiąc o jego nowym zamiłowaniu matematyką i chęcią częstszych zajęć.

Nie wiedziałam dlaczego brzmiałam, jakbym to rozważała, bo tak nie było. Aczkolwiek przywołanie sensownych argumentów może pomogłoby w wybiciu Reynoldsowi tego pomysłu z głowy. Już tylko brakuje mi, żebym na własne życzenie spędzała z nim więcej czasu. Moim celem było unikanie go, a nie umawianie się na korepetycje.

- To niech mi odda jedną godzinę, przychodzisz do nas co drugi dzień - nalegał, a ja nie mogłam uwierzyć , że ten człowiek na poważnie rozważa korki ze mną.

- Zapomnij, to mój ulubiony uczeń... - Droczyłam się. - Czemu ci tak zależy? - Spytałam po chwili ciszy, bo za nic nie mogłam tego zrozumieć.

- Muszę podciągnąć oceny. Będę miał po feriach poprawkę, jeśli ich nie ogarnę, a trener nie patrzy zbyt przychylnie na takie rzeczy.

Czyli o to chodziło. Mięśniak musiał udowodnić swój intelekt. Miałam ochotę parsknąć.

- Zapłacę podwójną stawkę - dorzucił, nim zdążyłabym zaprzeczyć.

- Podwójną stawkę płacą inni z ostatniej klasy. Za użeranie się z Tobą brałabym conajmniej potrójną - rzuciłam żartobliwie.

- Załatwione.

- Żartowałam. Za żadne pieniądze bym sobie tego nie zrobiła - wywróciłam oczami. Ten chłopak był niemożliwy. Czy on nie przyjmował odmowy?

- Jesteś całkiem nie miła jak na kogoś z taką buźką - przechylił głowę w bok, zmarszczył brwi i zmrużył oczy. Przypatrywał mi się tak przez chwilę.

- Nie cierpię cię człowieku - fuknęłam.

- Ty tez nie należysz do moich ulubionych ludzi - rzucił od niechcenia.

Odwrócił się na pięcie, odsunął krzesło w pierwszej ławce i na nim oklapł. Odchylił się lekko do tyłu, wyciągnął nogi przed siebie i położył je na ławce krzyżując w kostkach.

- Masz taki w ogóle? Myślałam, że dla wszystkich jesteś taki paskudny - odpyskowałam.

- Tylko dla ciebie - cmoknął w moją stronę. - To co, pomożesz mi?

- Skoro i tak tu utknęliśmy - wywróciłam oczami, starłam tablicę i napisałam na niej prosty przykład.

Chłopak teatralnie się ociągając podszedł do mnie, wziął kawałek kredy i zaczął rozpisywać po kolei działania.

Stałam obok i przyglądałam się jego długim palcom trzymającym biały kawałek, którym sunął po zielonej powierzchni. Nawet nie zauważyłam, kiedy przeniosłam wzrok na jego profil. Miał prosty nos i równe usta. Patrzyłam na nie o chwilę za długo.

- Ekhm? - chrząknął Reynold, a ja szybko zamrugałam. Przeniosłam wzrok na tablicę, która była w połowie zapisana. - Co dalej?

- Hmm - przeanalizowałam szybko rozwiązanie do momentu, w którym się zatrzymał. Skrzywiłam się na błąd w pierwszej linijce. - Chyba jednak będę brała poczwórną stawkę...

——-

Dajcie znać co myślicie, jakie są wasze odczucia itd, uwielbiam czytać wasze komentarze hahah

Będzie mi mega miło, jeśli zostawicie gwiazdkę i polecicie opowiadanie znajomym!!

Buziaki i do następnego!

Continue Reading

You'll Also Like

452K 24K 47
Zachodnia Kanada, turystyczne miasteczko, a w nim liceum Canmore, któremu sławę przynosi drużyna hokejowa i reprezentacja łyżwiarzy figurowych. Nie...
29.4K 725 5
Nolie i Connor to najlepsi przyjaciele od... w zasadzie od zawsze. Są przeciwieństwami, a jak powszechnie wiadomo - przeciwieństwa mogą się przyciąga...
128K 11.8K 29
Poznaj historię córki głównego bohatera z "Wszystko, co skrywa twoje serce" Można powiedzieć, że życie Penelope Porter było idealne. Miała kochającą...
22.6K 872 25
Enemies to Lovers Bad boy & good girl