Secrets Of Concordia

By Happy_Never_After_

1.2K 110 401

- Piękny dzisiaj dzień, nieprawdaż? - powiedziała kobieta spoglądając przez okno. Było to kolejne czerwcowe p... More

● Przedstawienie Postaci ●
● Rozdział Pierwszy - Arc Turner ●
● Rozdział Pierwszy - Kiara Cress ●
● Rozdział Pierwszy - Vladimir ❞Smashwave❞ Smith ●
●Rozdział Pierwszy - Roy Soul●
●Rozdział Pierwszy - Petra Seidel●
●Rozdział Pierwszy - Aiden Foix●
●Rozdział Pierwszy - Larysa Richards●
●Rozdział Pierwszy - Nysa Levy II●
●Rozdział Drugi - Chłodne Powitanie●
●Rozdział Trzeci - Na początku był chaos...●
●Rozdział Piąty - Cisza przed burzą●

●Rozdział Czwarty - Demonstracyjna Manipulacja●

53 7 74
By Happy_Never_After_

2 lipca 2017, Concordia, Szwecja

— Proszę wszystkich o zebranie się na dziedzińcu szkoły. — Po całym gmachu rozległ się głos dyrektorki. Ludzie zaczęli tłumnie wychodzić ze swoich pokojów i wesołą gromadką schodzić na parter. Niektórzy po prostu wyszli na zewnątrz, słuchając narzekania mieszkańców pierwszego piętra. Słońce już zaszło, a dziedziniec był podświetlony jedynie lampami świecącymi na korytarzach. Całość wyglądała jak zebranie kultu gotowego poświęcić człowieka w ofierze, a aura tajemniczości nawet na krok nie opuszczała ścian tego budynku.

Uczniowie z pierwszych klas przeciskali się między sobą, by zobaczyć o co jest całe zamieszanie, z kolei starsze roczniki stały z tyłu. To już któryś rok z rzędu, gdzie biorą udział w tej samej szopce – przemówienie dyrektora, przywitanie nowych uczniów, przygotowanie na odejście absolwentów i krótka demonstracja. Jedyne co ich zastanawiało to czas, w którym przeprowadzali ten pseudo apel. Mogli go równie dobrze przeprowadzić o poranku, w stołówce, jak co roku. Zatem co takiego istotnego mieli do przekazania tym razem, by zrywać wszystkich na równe nogi o tak późnej porze?

— Widzisz gdzieś Alejandro? — zapytał Roy, wychylając się ponad tłum. Jego wzrost mu definitywnie nie pomagał.

Brunet spojrzał na niego z politowaniem. Obsesja jego przyjaciela na punkcie nauczyciela zaczynała się robić naprawdę niezdrowa, wręcz nielegalna. Od paru godzin Clark zastanawiał się nad tym, czy wśród tych dwóch dziewczyn znajdzie się jakaś idealna dla Roya, aczkolwiek potem przypominał sobie, że jego kumpel jest gejem. Szukanie dla niego kogokolwiek, by zabić jego nieszczęśliwe pożądanie, zdawało się niemal niemożliwe.

— Nie martw się, stoi tam. Cała reszta kadry też — rzucił Clark. — O popatrz, jest nawet jakaś nowa nauczycielka. Ciekawe co się stało ze starym poczciwym Gallagherem.

— Jak to nowa? Clark, podnieś mnie trochę albo weź zdmuchnij tych ludzi. — Białowłosy zaczął się irytować, podskakiwać i przepychać — dlaczego te pierwszaki muszą być takie wysokie?!

Amerykanin westchnął i użył powietrza, by lekko podnieść przyjaciela. Nie mógł tego robić za długo, bo ktoś prędzej czy później zwróciłby im uwagę, więc kilka chwil później bez żadnego ostrzeżenia upuścił Roya. Ten wylądował z impetem i jęknął z bólu.

— Moje łydki, stary. Nie rób tak więcej. — Soul spojrzał na swojego przyjaciela, masując bolące mięśnie.

— Napatrzyłeś się? — zapytał trzecioklasista i włożył ręce do kieszeni. — Bo ja widzę, że ten twój cały Alejandro robi do tej nauczycielki naprawdę maślane oczy.

Roy w napadzie szoku i złości na sekundę zapomniał o swoim bólu i na siłę podskakiwał. Clark pokręcił głową i wrócił do słuchania tego, o czym mówią na apelu.

— W tym roku obchodzimy jubileuszową rocznicę naszej szkoły, a wraz z nią przyszło nam zmierzyć się z nowymi wyzwaniami. — Dyrektor był w połowie swojego monologu, zapewne powitania już dawno minęły. — Pragnę przedstawić wszystkim nową nauczycielkę żywiołu powietrza, która zastąpi profesora Connora Gallaghera. Profesor przez niefortunny wypadek w trakcie przerwy wakacyjnej został zmuszony do szybszego przejścia na emeryturę. Powitajcie ciepło profesor Camille Russwelt, która przejmie wszystkie obowiązki naszego dobrego kolegi.

Brunet bacznie obserwował, jak nauczycielka zaczepiana przez Latynosa wychodzi do przodu i uchyla przed wszystkimi głowę. Ludzie przyklaskiwali, nawet ktoś gdzieś gwizdał, ale to prawdopodobnie Alejandro.

— Dziękuję za tak ciepłe powitanie — zaczęła — choć nie będę miała z wami wszystkimi zajęć, mam nadzieję, że wspólnie zbudujemy społeczność szkolną na miarę tej wspaniałej placówki. Jeżeli kiedykolwiek będziecie mieli jakiś problem, to możecie się do mnie z nim zgłosić. I mam nadzieję, że będziemy ze sobą dobrze współpracować w przyszłości.

Uczniowie ponownie przyklasnęli, a nauczycielka po wykorzystaniu swoich pięciu minut wróciła na swoje miejsce. Joseph spojrzał na nią z szerokim uśmiechem, jakby był z niej dumny. Clark wpatrywał się w nauczycieli, coś w kadrze się zmieniło i nie był to dodatek nowej nauczycielki. Być może to narkotyki uderzyły mu do głowy, ale mógł przysiąc, że nauczyciel wody zrobił się na moment zazdrosny i ścisnął swoją dłoń w pięść. Chłopak nie miał zamiaru wspominać o tym swojemu przyjacielowi, zamiast tego zaczął myśleć o tym jak pozyskać więcej narkotyków.

Ze stanu skupienia wytrącił go przyjaciel, który od dłuższego czasu zawracał mu głowę. Na początku próbował do niego zagadać, a potem przeszedł do bardziej radykalnych metod.

— Clark... Clark... CLARK! — Brunet spojrzał na przyjaciela, a ten szturchał go długopisem.

— Co jest takiego ważnego, że musisz mnie dźgać? — zapytał Roya.

— Coś do trzecioklasistów, więc skończ marzyć o marihuanie i zajmij się apelem — skrytykował Brytyjczyk. — Jakim cudem ty tak długo przetrwałeś?

Clark wzruszył ramionami, w duchu zadawał sobie to samo pytanie tylko względem jego przyjaźni z Royem. Odstawił tę refleksję na później, gdy pójdzie do swojego dealera po więcej towaru, a tymczasowo skupił się na informacjach.

— Jak wspomnieliśmy, ten rok jest niezwykły. Nie tylko ze względu na ostatnie wydarzenia... Ale na tradycję, która przypada raz na dwadzieścia pięć lat. — Tym razem głos zabrała dyrektorka. — W tym roku wszystkich trzecioklasistów czeka sprawdzian ich umiejętności w Turnieju Czterech Żywiołów. Nie odbędą się dla nich zwykłe egzaminy końcowe, zaliczeniem będzie pokaz umiejętności w trakcie Turnieju.

Wśród uczniów zaczęły się pomruki, zwłaszcza ostatniego rocznika. Clark rozejrzał się dookoła i złapał kontakt wzrokowy z Fyodorem i Arcadiusem. Nie podobała mu się ani trochę wizja walki ze znajomymi, zwłaszcza że kręcili wspólny biznes.

— Udział w Turnieju Czterech Żywiołów dla trzecioklasistów jest obligatoryjny jeżeli chcą uzyskać zaliczenie i ukończyć edukację w Wyższej Szkole Żywiołów Concordia. — Dyrektorka chrząknęła i spoglądając błagalnie na Williama kontynuowała — nową zmianą jest też to, że tym razem drugoklasiści mogą zgłosić się dobrowolnie. Jeżeli się zgłoszą, to unikną egzaminów w przyszłym roku.

Niemal natychmiast w tłumie poszybowała pierwsza ręka do góry. Wisiała na niej krwistoczerwona bransoletka.

— JA! Zgłaszam się! Ja chcę! Gdzie mam się zapisać! — Smashwave przepychał się w tłumie, a jego bransoletka świeciła coraz mocniej, jakby zaraz miała się sama zepsuć. Mimo jej mocy ledwo potrafiła okiełznać temperament Vladimira, a patrząc na nią odnosiło się wrażenie, że zaraz sama z przepychu pęknie i rozleci się na dwie części. Co jakiś czas buchały z niej małe eksplozje ognia, dla wszystkich nieszkodliwe, ale służące jako sygnał ostrzegawczy.

— Panie Smith, rozumiem pana... zaangażowanie, ale proszę się uspokoić. — Dyrektor próbował przemówić chłopakowi do rozsądku, bezskutecznie. Octavia spojrzała na czarnowłosego i niemal natychmiast jej oczy zaczerwieniły się, jakby widziała świat na czerwono. Cały czas trzymała ją paląca wściekłość, że William pozwolił temu gnojkowi chodzić jedynie z bransoletką, która praktycznie na niego nie działa. Gdyby to ona prowadziła to śledztwo i używała nieco starszych metod, to chłopak leżałby już dawno w skrzydle szpitalnym. Smith miał szczęście, że gdy szło o Maria dla Octavi oznaczało to konflikt interesów.

— Zapisy rozpoczną się w przyszłym tygodniu i potrwają do końca miesiąca — wycedziła przez zęby. — I osoby, które nie będą mogły posługiwać się swoim żywiołem zapisu nie uzyskają. To się tyczy pierwszoklasistów oraz... osób sprawiających gigantyczne problemy wychowawcze.

Smashwave zrezygnowany opuścił dłoń i odsunął się do tyłu. Tak długo jak miał bransoletkę na dłoni, tak długo nie mógł się zapisać. Mając tę wiedzę postanowił pozbyć się jej jak najszybciej. Jeszcze tej nocy spróbuje nakłonić Kasaia do pomocy, może uda się zniszczyć bransoletkę podstawowymi narzędziami. Młotkiem chociażby.

— W razie jakichkolwiek pytań zwrócicie się do swoich opiekunów. — Dyrektor przejął pałeczkę i wycofał Octavię, by trochę ochłonęła. — Dla przypomnienia: opiekunem magów ognia jest profesor Joseph Penin...

Kilku nastolatków zaczęło chichotać pod nosem na wieść o nazwisku nauczyciela. Gdy zobaczyli, że przed szereg wychodzi Afroamerykanin i patrzy prosto na nich – zamilkli.

— Opiekunką magów ziemi jest profesor Dara Patel. — Dara wyszła przed szereg i pokazała się wszystkim, by każdy wiedział do kogo się zwrócić. — A opiekunem magów wody jest... pan Alejandro Madrano.

Alejandro nie zwrócił najmniejszej uwagi na umniejszony tytuł, wypiął pierś do przodu i już w normalnym stroju wyszedł przed szereg. Spojrzał na wszystkich i jak gwiazda zaczął puszczać oczka, machać i wysyłać całuski. Jego wzrok stanął na Arcu, który wpatrywał się w nauczyciela z pogardą. Latynos uśmiechnął się zadziornie, jakby wyzywająco i wrócił na miejsce.

Clark obserwował to wszystko i próbował przepracować. Co roku działo się to samo, dlaczego akurat w momencie, w którym to on ma kończyć edukację coś musi ulegać zmianie? Pocieszające dla niego było to, że ten cały turniej ułatwi mu ukończenie szkoły. Nie zawsze miał głowę do nauki, zatem egzaminów raczej by nie zdał. Nie wyobrażał sobie przesiadywać teraz każdej nocy w bibliotece, by uczyć się nowych umiejętności do egzaminu. Nie miał na to czasu. Miał lepsze rzeczy do roboty, a właściwie to do palenia.

— Teraz gdy już wszyscy wiedzą wszystko... Chciałbym was serdecznie powitać w nowym roku szkolnym! — Dyrektor wyciągnął dłoń przed siebie, a wraz z nim zrobiła to dyrektorka. Obydwoje skierowali swój wzrok w kierunku gigantycznego, złotego dzwonu znajdującego się nad wejściem na dziedziniec.

Zabił po raz pierwszy i biała smuga światła przemknęła między ludźmi. Zabił drugi raz i krople wody uniosły się w kierunku nieba. Zabił trzeci raz i ziemia pod nogami zgromadzonych zatrzęsła się, jakby coś się w nią wbiło. Za czwartym razem wyleciała z niego magiczna, ognista kula, która przeszyła niebo i uwidoczniła gigantyczną barierę. Pierwszoroczni stali w osłupieniu, nie wiedząc co ten cały rytuał dla nich oznaczał. Nie mieli też odwagi pytać, przynajmniej nie na razie. Starsze roczniki nie przykuwały już większej uwagi do tego małego spektaklu, widziały go raz, drugi, a może nawet i trzeci. Nie robił za każdym razem tego samego wrażenia, jedynie zmieniał aurę całej szkoły. Od teraz czas płynął jakby szybciej, choć na zewnątrz płynął dokładnie tak samo. Jedna doba od teraz trwała sześć i tak przez dwa kolejne miesiące...

— Witamy, w Szkole Magii Żywiołów Concordia. 

***

— Dlaczego akurat w tym roku to musi być walka... — Camille od rana chodziła po swoim pokoju, nie mogła za dużo spać w nocy. Demonstracja żywiołów była dużo bardziej pokojowa niż bicie się ze swoimi współpracownikami, ale oczywiście ze względu na turniej trzeba było pokazać coś więcej. Zarządzenia dyrekcji były jednoznaczne i nieodwołalne. Nauczycielka dodałaby, że głupie, ale nie publicznie.

— Nie martw się, nawet jak przegrasz to żadne z nas nie będzie na ciebie patrzeć gorzej. — Dara próbowała ją pocieszyć, popijając kubek porannej kawy. — Może poza Alejandrem, znając życie jego ego nie pozwoli mu przegrać.

— Dlaczego musieli wybrać akurat mnie. — Szatynka zastanawiała się jak wyjść z tej niekomfortowej sytuacji. — Naprawdę nie możesz za mnie tego zrobić?

Dara pokręciła przecząco głową.

— Ja już w zeszłym roku brałam udział w demonstracji z profesorem Gallagherem.

— To może Joseph by mógł. — W nauczycielce wykiełkowało ziarno nadziei. — Tylko nie wiem czemu miałby to robić za mnie.

— To wcale nie jest głupi pomysł. O ile on sam się zgodzi, a raczej się zgodzi. — Dara poprawiła włosy i napiła się kawy. Gdyby nie kofeina, to nauczycielka prawdopodobnie przesypiałaby całe dnie, okazjonalnie zastanawiając się co takiego tym razem zrobią Arc z Fyodorem.

— Jeżeli do niego teraz pójdę, to może jeszcze zdążę go przekonać. — Camille zerwała się na równe nogi i szybko przebrała. — Popilnuj mi szlafroka i kawy, ja tu zaraz wrócę.

— Jasne, baw się dobrze! — Dara się uśmiechnęła i dopiła swoją kawę. Nie mogła się doczekać tej demonstracyjnej walki, niezależnie od tego kto walczyłby naprzeciwko Alejandra. Wystarczyłaby jej satysfakcja, że przegraną nauczyciela mogłaby mu wypominać przez wiele miesięcy, może nawet do emerytury.

Camille wyszła z pokoju i rozejrzała się. Na zewnątrz było już jasno, choć słońca nie było jeszcze widać. Wszyscy uczniowie siedzieli w swoich pokojach, a większość smacznie spała i przewracała się w swoich łóżkach. Nauczycielka otworzyła okno na korytarzu, by wpuścić świeże powietrze na korytarz. Wiatr niemal natychmiast uderzył w jej twarz, a szatynka poczuła się zrelaksowana. Wyglądając za okno zobaczyła dyrektora czytającego książkę na dziedzińcu. Czy ten człowiek w ogóle spał? Albo żył na wysokiej dawce kofeiny albo podstawiał sobowtóra, bo każdego dnia wyglądał na wypoczętego i poukładanego. William nie spuszczał wzroku z lektury. Nauczycielka próbowała zobaczyć co takiego czytał, jednak jego masywne ręce przysłaniały tytuł. Okładka wydawała się stara, zapewne z biblioteki szkolnej, a może z prywatnej półki w jego biurze. Przez chwilę liczyła w jakim tempie mężczyzna czyta, jednak po chwili zrezygnowała. Nie będzie go przecież podglądać, ma ważniejsze sprawy na głowie.

Zanim pracodawca ją zobaczył kobieta przymknęła okno i powolnym krokiem udała się do swojego kolegi. Zastanawiała się którą drogą iść, by nikt jej nie zobaczył. Nie czuła się jeszcze komfortowo z myślą, że w każdej chwili z pokoju może wyjść uczeń i zobaczyć ją w kapciach i letnich rzeczach. Powinna była się przebrać, ale jak zwykle pochłonęła ją idea i pogalopowała bezmyślnie do przodu. Zaśmiała się pod nosem, że jej największym dylematem było wybranie którą stroną pójść, a nie to, że przez najbliższe miesiące będzie musiała uczyć nastolatków. Ostatecznie zdecydowała się iść w prawo, korytarzem Alejandra. Słysząc opowieści Dary o mieszkańcach korytarza na lewo póki co wolała omijać to miejsce szerokim łukiem.

Camille szła szybkim krokiem, a jej kapcie ślizgały się po posadzce. Dookoła panowała cisza, przerywana jedynie odgłosami ptaków, które coraz mocniej ćwierkały. Nie omieszkała zatrzymać się przy drzwiach Alejandra i chwilę wsłuchać się w to co robi. W Concordii wszyscy nauczyciele wydawali się być rannymi ptaszkami, w końcu każdy z nich musiał się przygotować do zajęć. Po cichu przyłożyła ucho do drzwi i próbowała wyłapać cokolwiek. Z drugiej strony dobiegał dźwięk odkręconej wody, przemieszany z hiszpańskimi przyśpiewkami. Przez chwilę nauczycielka mogła przysiąc, że słyszała odgłosy chrapania. W ciągu ostatnich dni usłyszała wiele plotek na temat Latynosa, ale nie brała ich na poważnie. Przecież nie można być aż tak nieodpowiedzialnym, prawda?

Nagle woda przestała się lać, a nucenie zostało zamienione na gwizdanie. Camille odsunęła się od drzwi, a te otworzyły się. Latynos z uśmiechem stanął w progu, dopiero po chwili mózg nauczycielki zakodował, że nie miał na sobie żadnej koszulki. Nie zdążył się wytrzeć, a z jego włosów dalej ciekła woda prysznicowa. Przynajmniej założył jakieś krótkie spodnie przed wyjściem.

— A co taka piękność jak ty robi pod moim pokojem o tak wczesnej porze? — zapytał z zadziornym uśmiechem, patrząc na rosnące zawstydzenie w oczach nauczycielki. — Nie podoba ci się ten widok, señora?

— Załóż jakąś koszulkę człowieku, nie jesteś w burdelu tylko w szkole. — Camille nie potrafiła spojrzeć szatynowi w oczy, zwłaszcza gdy świecił torsem.

— Bez przesady, jest jeszcze wcześnie. Poza tym im więcej osób zobaczy tym lepiej. Miejsca w moim pokoju jest wystarczająco, nawet dla ciebie. — Alejandro zaczął swoją małą grę, próbując zachęcić nauczycielkę do eksploracji swojego gabinetu.

Zakłopotana tym zwrotem wydarzeń Camille zdjęła kapcia z nogi i zaczęła grozić mężczyźnie.

— Wracaj tam skąd przyszedłeś i nie zawracaj mi głowy.

— Kochana, to ty stałaś pod moimi drzwiami. Rozumiem tę zazdrość, ale mnie starczy dla każdego w tych murach. — Z twarzy Madrano nie schodził nawet na moment dziarski uśmieszek. Nawet o poranku musiał grać na nerwach wszystkim dookoła.

— Skąd w ogóle pomysł, że stałam pod twoimi drzwiami? Po prostu szłam korytarzem. — Camille nie dawała za wygraną, cały czas trzymając kapcia w dłoni.

Szatyn spojrzał na nią i pokręcił głową. Zakładając ręce na piersi roześmiał się i powoli tłumaczył:

— Wiem, to też wyczułem. Pragnę przypomnieć, mi amor, że jestem nauczycielem i mam swoje obowiązki. Na przykład pilnowanie, by żaden gagatek nie krążył w trakcie ciszy nocnej poza pokojem.

— Dziś była twoja zmiana? — Nauczycielka opuściła gardę, próbując sobie przypomnieć kto był odpowiedzialny za pilnowanie korytarza.

— Nie zauważyłaś lodu na schodach? — mężczyzna zaśmiał się i wskazał na wodne rozlewiska na ziemi. Praktycznie niewidoczne bez światła. — Przez kapcie nie czuć, ale weszłaś w co najmniej jedną kałużę. Mógłbym wręcz rzec, że teraz jesteś przeze mnie mokra.

Camille milczała, brakowało jej słów by opisać emocje, które teraz czuła. Jednym z nich było na pewno zażenowanie, wstyd, chęć ucieczki, chęć rzucenia w kobieciarza kapciem. Próbowała kilka razy odpowiedzieć, ale w końcu się poddała. Nie było sensu się kłócić, zwłaszcza tak wcześnie. Prawdopodobnie by mu się to jeszcze spodobało. Więc czego nie powiedziała, po prostu wyrzuciła z siebie ciskając w Alejandro klapkiem.

— Nie mam do ciebie siły. Jesteś absolutnie niemożliwy — dodała po tym, jak but odbił się od jego torsu.

— Señorita, zostaw trochę tej ostrości na naszą walkę — zaczął, zupełnie niewzruszony szybującym kapciem. — Będę się czuł zachęcony do dawania ci forów.

— Jedyne do czego możesz się teraz czuć zachęcony, to zachowanie odpowiedniego dystansu. — Camille nie kryła swojej frustracji, którą tak desperacko próbowała opanować. Niezależnie od tego co mówiła czy robiła, Alejandro nie dawał za wygraną. Jego komentarze generowały w nauczycielce więcej wstydu i paniki niż ktokolwiek inny w całym jej życiu.

Latynos poprawił włosy i oparł się o framugę, cały czas wpatrując się w swoją rozmówczynię. Z jednej strony bawiły go jej reakcje, z drugiej coś w niej sprawiało, że chciał poznać ją bliżej. W przeciwieństwie do Dary miał przynajmniej pewność, że nauczycielka powietrza była wolna. I nie była wredna i opryskliwa bez powodu, a to w jego oczach był duży plus. Uśmiechnął się do niej jeszcze raz, mrugnął oczkiem i niczym niesprowokowany wrócił do swojego pokoju.

Camille westchnęła i w końcu wzdrygnęła się. Długo musiała ukrywać tę jakże nieprzyjemną reakcję przed oczami współpracownika. Nie chciała w żadnym stopniu dać mu satysfakcji z tego, że tak bardzo na nią wpłynął. Delikatnie miarkowała swoje reakcje tak, by na siłę zranić jego wybujałe ego. Niestety było to niemal niemożliwe, ale nie zamierzała się poddawać.

Tym razem uważając na rozlewiska i inne nieprzyjemne niespodzianki pozostawione na ziemi przez nauczyciela wody, kobieta ruszyła w kierunku gabinetu Josepha. Idąc korytarzem Camille nasłuchiwała rozmów dochodzących zza drzwi, jednak w większości pokojów panowała grobowa cisza. Zatrzymała się na chwilę przy jednym i jedyne co usłyszała to szelest kartek. Kto czyta książki o takiej porze? Po chwili przypomniała sobie dyrektora i wszelkie wątpliwości mieszczące się w jej głowie wyparowały. Ta szkoła łączyła w sobie najdziwniejszy sort ludzi i z jednej strony było to dla niej błogosławieństwo, a z drugiej śmiech przez łzy. Przypominała sobie jej własne początki w Concordii, a nie było to aż tak dawno. Uśmiechnęła się pod nosem wspominając swoją paczkę znajomych. Będzie miała jeszcze dużo czasu, by to wszystko opowiedzieć.

Ostatecznie dotarła pod drzwi maga ognia. Biła od nich zupełnie inna aura w kontraście do drzwi Alejandra, jakby z drugiej strony wszystko było ułożone, zorganizowane i schludne. Nie zdziwiłby jej fakt, gdyby Latynos miał chaos i nieład w swoim gabinecie. Camille zapukała pierwszy raz, drugi i chciała również trzeci, ale nie zdążyła. Zza drzwi wyłonił się Joseph, ubrany w białą koszulę, krawat i lakierki. Nauczycielka próbowała powstrzymać śmiech, a na jej twarzy malowało się zdziwienie. Rzeczywiście Joseph i Alejandro byli jak ogień i woda.

— Hej Camille, w czym mogę ci pomóc? — zapytał mężczyzna, zakładając ręce na torsie.

— Cześć Joseph, słuchaj, mogę na chwilę wejść? Wolę pomówić o tym bez dodatkowych par uszu.

Amerykanin pokiwał głową i wpuścił kobietę do środka. Nienaganny porządek to pierwsza rzecz, która rzuciła się Camille w oczy, zaraz po stosie papierów ułożonych w kolejności alfabetycznej i słoiku na pieniądze. Na ścianach wisiały portrety absolwentów, zdjęcia z rodziną i paczką znajomych z lat szkolnych. Kobieta pierwszy raz w ciągu całego pobytu była w pokoju swojego współpracownika, zazwyczaj czas wolny spędzała u siebie lub w pokoju Dary. Była to naprawdę miła odmiana, by zobaczyć nowe miejsce. Nie była nawet do końca przekonana czy Joseph ją w ogóle wpuści.

— Na co ci ten słoik? — spytała, próbując przygotować podłoże do rozmowy.

— Stoi tutaj jako przypomnienie, że każda decyzja ma swoje konsekwencje – zaczął Amerykanin. — Za każdym razem gdy jakiś uczeń wpada w kłopoty, oczywiście z magów ognia, to zostawia w tym słoiku jeden banknot dowolnej waluty. Jak nie ma, to zostawia coś innego.

Camille wzięła słoik do ręki i zaczęła analizować jego zawartość. Słoik był niemal całkowicie wypełniony, aż po brzegi.

— Tu są same ruble.

— Cóż, mam jednego sympatyka chaosu na drugim roku i bardzo często przesiaduje tu z nim. Kilka razy dziennie.

— I jeszcze go nie wyrzucili? — spytała nauczycielka, odkładając słoik na miejsce.

— Większość nawet nie wie o połowie tego, co robił. To co dzieje się w mojej klasie, zazwyczaj zostaje w mojej klasie. — Joseph podszedł do expressu i wyjął dwa kubki. — Kawy?

Camille kiwnęła głową i usiadła na krześle. Czuła się jak jeden z jego uczniów, mimo że miała prawie trzydzieści lat. Jego postawa wobec wszystkich wyglądała praktycznie tak samo, a różnice tkwiły jedynie w detalach.

— To dobry dzieciak, zagubiony, z zawyżoną samooceną, lekko zachwianym postrzeganiem rzeczywistości i gdybym miał strzelać — tu Joseph się na chwilę zatrzymał, biorąc łyk mocnej czarnej kawy — to powiedziałbym, że z brakiem figury rodzicielskiej w jego życiu.

Obydwoje popijali kawę, a nauczycielka wsłuchiwała się w opowieści o Rosjaninie. Wnioskowała, że jest z Rosji, w końcu kto inny płaci rublami? Popijała kawę i starała się schować grymas. Tak mocnej kawy jeszcze w życiu nie piła, a wszyscy nauczyciele tylko i wyłącznie na takiej zaczynali swój dzień. Okazjonalnie zadawała pytania, podtrzymując rozmowę, czekając, aż którekolwiek z nich wreszcie odważy się spytać o główny cel wizyty.

Niedługo później Joseph odłożył swój pusty kubek na stolik i usiadł przy biurku, naprzeciw Camille. Wyprostował się i z uśmiechem na twarzy zapytał:

— Więc o czym dokładnie chciałaś porozmawiać?

Nauczycielka trzymała kubek w rękach i co jakiś czas spoglądała na jego zawartość.

— Cóż, chodzi o tę demonstracyjną walkę — zaczęła, lecz bardzo szybko mężczyzna jej przerwał.

— Chcesz, żebym wziął w niej za ciebie udział.

— No... Tak. — Camille szybko wzięła łyk kawy i próbowała uargumentować swoją prośbę. — Po prostu nie czuję się na tyle komfortowo, by coś takiego prezentować. Ja nie potrafię specjalnie walczyć, a nie chcę podbijać temu człowiekowi ego. Zresztą ogień i woda na pewno lepiej ze sobą współgrają. Będzie większe widowisko...

— Nie ma problemu — uciął Joseph i wziął do ręki plik papierów. Nie marnował ani chwili i od razu brał się do swoich obowiązków. — To dzisiaj, prawda?

— Tak — rzuciła szatynka. — Naprawdę się zgadzasz?

— Zgodziłem się już w momencie podbijania ego Alejandro. O resztę się nie martw, ja to załatwię. — Joseph poprawił stos teczek na biurku i z uśmiechem spojrzał na nauczycielkę.

— Jesteś niesamowity, dziękuję, naprawdę. Odwdzięczę się jakoś! — Nauczycielka wstała z krzesła rozpromieniona. Dopiła kawę, jeszcze raz podziękowała i bezszelestnie wyszła, a jedyny ślad po jej obecności to podmuch wiatru.

Amerykanin pokiwał głową i odetchnął z ulgą. Na pewno ta interakcja poszła mu dużo lepiej niż ich pierwsze spotkanie, jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego. Dlaczego właściwie się zgodził? Nie potrafił do końca stwierdzić, z jednej strony każda okazja do sprowadzenia Latynosa do parteru była mile widziana, z drugiej nie potrzebował tej satysfakcji. Musiał zachować swoją maskę, nie mógł pozwolić sobie na odczuwanie uczuć. Są w pracy, nie mógł pozwolić sobie na żadne romanse, zwłaszcza ze współpracownikami. Nie zmieniłby się w drugiego Alejandro choćby to była jedyna opcja na przetrwanie. Po prostu będzie musiał wyznaczyć kilka granic, jak nie dla niej, to dla samego siebie. A to co robi teraz to zwykła, koleżeńska przysługa, nic więcej.

Z tą myślą Joseph zaczął pracować, przygotowywał plany działania i grzebał w szafie w poszukiwaniu stroju na przebranie. Nie zaszczyci go w swoim najładniejszym stroju, na to szatyn będzie musiał solidnie zapracować.

***

W pokoju siedemdziesiąt dziewięć na raz zadzwoniły dwa budziki. Niestety, oba zupełnie różne. Szatynka ustawiła dosyć cichy budzik, przepełniony dźwiękami natury. Z kolei jej współlokatorka używała głośnych instrumentów, przesterów, jednym zdaniem najgłośniejszego budzika, który potrafiła znaleźć. Całej tej sytuacji musiała przysłuchiwać się Nysa, która w pewnym momencie usiadła w łóżku i skarciła wzrokiem obie dziewczyny.

— Na litość boską wyłączcie te irytujące budziki! Jest siódma rano! — zaczęła, zakrywając uszy poduszkami. Petra pokręciła głową i wyłączyła swój budzik niemal natychmiast. Nawet jeżeli jej dźwięki natury nie zdołały jej wybudzić, to dzwonek Larysy z pewnością zadziałał. Wszyscy w pokoju się rozbudzili poza blondynką, która smacznie spała, wtulona w poduszkę.

— Larysa do cholery wstawaj i wyłącz to dziadostwo! — Nysa próbowała przekrzykiwać budzik, ale technologia dwudziestego pierwszego wieku niestety wygrała ten bój. Blondynka mozolnie się przekręciła i próbowała ręką znaleźć telefon, by wyłączyć irytujący ją budzik. Petra podeszła do łóżka ospałej dziewczyny i samodzielnie pozbyła się natrętnych dźwięków. Pech chciał, że był to jedyny dzień, w którym Nysa miała zajęcia na późniejszą godzinę, a jej współlokatorki zaczynały swój dzień o ósmej rano. Wszystko przez demonstracyjną walkę, która nie była obligatoryjna dla drugich klas.

— Jeszcze pięć minut... — marudziła Larysa, chowając głowę w poduszkę. Nie znosiła rano wstawać, zwłaszcza poza domem. Traktowała rok w Concordii jak takie dłuższe wakacje, które starała się wykorzystywać w stu procentach. Przez ostatnie dwa tygodnie wysypiała się lepiej, niż kiedykolwiek w ciągu roku szkolnego w Wielkiej Brytanii.

— W takim razie zajmuje łazienkę. — Petra wzięła ubrania, kosmetyczkę i zamknęła się w toalecie.

Larysa stęknęła w poduszkę i zwlekła się do pozycji siedzącej. Przeciągnęła się i z uśmiechem przywitała Nysę, która wpatrywała się w nią z irytacją. Gdyby wzrok mógł zabić, to prawdopodobnie blondynka walczyłaby o życie.

— Jak się spało? — zapytała po chwili, dolewając oliwy do ognia.

— Fenomenalnie. Następnym razem będziesz spała za drzwiami. — Nysa przykryła się z powrotem kołdrą i próbowała zasnąć.

— Bez przesady, nie było aż tak źle. Ja nic nie słyszałam. — Larysa nie odpuszczała i dalej kąsała słownie swoją przyjaciółkę. Tak naprawdę w tym pokoju panowała napięta relacja między wszystkimi lokatorami, każdy się przyjaźnił i nienawidził jednocześnie. Czasem trzymały się razem, czasem unikały jak ognia.

— Widać wpływ Vladimira na twoje zachowanie — odparła Nysa i nie powiedziała ani słowa więcej. To sprawiło, że blondynka zamilkła i tamowała chęci rzucenia czymś w brunetkę. Napełniona nowym rodzajem złości dziewczyna wstała i zaczęła wybierać rzeczy do założenia. W myślach zaczęła ponownie wspominać jej relację z ówcześnie popularnym Smashwavem...

***

— Posłuchaj malutka, jesteśmy razem więc nie musisz się o nic bać. Ja cię obronię. — Smashwave trzymał Larysę za nadgarstek, nie spuszczając z niej wzroku. — Nie musisz udawać silnej i niezależnej kobiety przy moich znajomych. Wychodzę przez ciebie na kretyna.

— Traktujesz mnie jak własność kretynie! — blondynka próbowała się wyrwać z uścisku chłopaka. — Czy tylko tym dla ciebie jestem? Zabawką na pokaz dla znajomych? Dla ciebie liczy się tylko twoja reputacja!

— Nie pozwalaj sobie na za dużo, pamiętaj z kim rozmawiasz. — Smashwave zacisnął mocniej rękę na nadgarstku dziewczyny. — Nie każda laska w tej szkole może dostąpić zaszczytu bycia ze mną w związku. Doceń to.

Larysa uniosła wyżej brwi, spoglądając chłopaka z niedowierzaniem.

— Mam więcej prawników, niż ty chromosomów, więc doceń to, że jeszcze ci nie przyjebałam, ponieważ uciszyliby oni sprawę, zanim zdążyłabym się choćby zamachnąć — warknęła zjadliwie, próbując szarpnąć ręką. — Puszczaj mnie, albo zrobi się bardzo niemiło.

— Czy ty mi grozisz? Mi!? Mógłbym cię teraz publicznie upokorzyć gdybym tylko chciał! I twoi prawnicy mieliby gówno do gadania, spaliłbym ich na popiół! — warknął Vladimir widząc, że dziewczyna próbuje się uwolnić. Ta rozmowa przebiegała na stronie, a mimo to ludzie zerkali na nich z zaciekawieniem i politowaniem dla Larysy.

— Tak? A jak zaraz mnie nie puścisz, to zacznę krzyczeć, co ty na to? Jak myślisz, kogo udupią? — prychnęła dziewczyna. — Zabieraj ze mnie swoją łapę, nie będę więcej ostrzegać. — Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, Larysa już dawno wszczęłaby awanturę. Nie chciała jednak, żeby zaraz cała Concordia wchodziła jej z butami w związek z Vladimirem, dlatego liczyła, że chłopak posłucha głosu rozsądku. O ile takowy posiadał.

— Przestań dramatyzować i odpuść. Dlaczego wszystkie blondynki muszą być tak głupie jak ty. Wiem, że natura was skrzywdziła na wstępie, dlatego wybaczę ci ten wyskok. — Vladimir ją puścił i zamiast tego złapał ją za szyję. — Ale nie zadzieraj ze mną nigdy więcej skarbie, zwłaszcza, że to ja tu rządzę.

Smashwave był porywczy, to prawda, a jego energia często przytłaczała. Larysa jednak nie spodziewała się, że ten złapie ją za szyję. Jego brutalność wprawiła dziewczynę w zakłopotanie, ale Richards zdecydowanie nie była ofiarą. A już na pewno nie kogoś o tak wybujałym ego, jak Vladimir. Nastolatka korzystając z tego, że ma wolną rękę, uderzyła chłopaka prosto w szczękę z pięści. Mocno, jak na zawodniczkę boksu przystało i jednocześnie na tyle lekko, by cały czas kontaktował. Kiedy Rosjanin ją puścił, odsunęła się o krok, mierząc go gniewnym spojrzeniem, będąc w gotowości, by znów go uderzyć, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Powstrzymała instynktowny odruch przyłożenia sobie ręki do szyi, nie zamierzała dać Vladimirowi tej satysfakcji.

— Czy ty mnie właśnie... — Vladimir spojrzał na nią zszokowany, przykładając rękę do swojej obolałej szczęki. — Ty mała, podła blondwłosa... сука.

— Tak tak, słyszałam już wiele tych epitetów — rzuciła nieco ochryple Larysa. — Myślisz, że jesteś moim pierwszym chłopakiem z tak wybujałym ego? A, poprawka. Byłym chłopakiem.

Vladimir prychnął i zamachnął się, by uderzyć dziewczynę prosto w twarz. Ta szybko się uchyliła, przez co pięść chłopaka poszybowała w ścianę. Rosjanin cały czas rzucał przezwiskami w kierunku blondynki.

— Będziesz tego żałować głupia pizdo! Wiesz z kim zadarłaś? Byłem najlepszą osobą w twoim życiu! Ja cię, kurwa, nauczę szacunku! Zobaczysz, pożałujesz tego! — Jego złość nie miała końca, nawet do tego stopnia, że kilka osób musiało go wytargać z korytarza, bo prawie spalił posadzkę. 

***

— Halo? Larysa? — Petra zaczęła stukać w drzwi, a blondynka tylko pokiwała głową i spojrzała na nią ospałym wzrokiem. — Łazienka jest wolna.

Brytyjka machnęła ręką, przecież widziała otwarte drzwi. Weszła do klaustrofobicznego pomieszczenia i spojrzała na swoje odbicie. Lekko przetłuszczone włosy, podkrążone oczy i wymuszony uśmiech. Przemyła twarz wodą, a chłód ją orzeźwił. Wszystko co robiła wydawało się rutynowe, bez większego znaczenia. Podniosła szczoteczkę do zębów i zaczęła ją obracać. Nałożyła na nią pastę, ale bez większego skupienia. W końcu szczoteczka była cała biała, a blondynka zużyła pół tubki.

Westchnęła cicho i zaczęła szczotkować. Nie chciała dziś iść na zajęcia, ale siedzenie ze szczerą do bólu Nysą było jeszcze gorszym rozwiązaniem. Zawsze mogła po prostu siedzieć z Petrą i w milczeniu myśleć. Po piętnastu minutach wydawało się, że ułożona, pewna siebie Larysa była gotowa by stawić czoła kolejnym wyzwaniom dnia.

— Chcesz jeszcze iść na stołówkę przed zajęciami? Mamy trochę czasu — zapytała Petra, nie odrywając wzroku od telefonu. Jej palce chodziły po ekranie niczym mrówki w mrowisku, a uśmiech nie schodził jej z twarzy.

— Możemy iść — westchnęła blondynka. — Z kim tak piszesz? — spytała od niechcenia.

— Dostałam tylko zdjęcie od chłopaków, porysowali współlokatorowi twarz mazakiem. — Szatynka wstała z łóżka i pokazała zdjęcie przyjaciółce. Rzeczywiście, na zdjęciu było dwóch brunetów stojących nad śpiącym blondynem z czarnym mazakiem. Nie miała siły kwestionować tego, co widziała na tym zdjęciu, wolała przemilczeć tę dziecinadę.

— Świetnie. Możemy już iść? Nie chcę marnować czasu. — Larysa przewróciła oczami i pociągnęła Petrę za drzwi.

— Nie wracajcie za szybko, dobrze mi tu bez was. — Nysa przewróciła się na drugi bok i jak na księżniczkę przystało rozłożyła się wygodnie w łóżku. Miała teraz cały poranek dla siebie, a po intensywnych treningach nowego sub-żywiołu zdecydowanie należał jej się odpoczynek. Nie minęło pięć minut, a dziewczyna z powrotem smacznie spała.

Korytarze powoli zaczynały tętnić życiem. Każdy gdzieś szedł, jak nie na zajęcia, to na śniadanie. W powietrzu wyczuwalne było lekkie napięcie związane z nadciągającą walką. Na nieszczęście niektórych, drugie klasy nie były zobligowane do pójścia, zatem musiały brać udział w porannych zajęciach. Jedynymi wyjątkami byli uczniowie Alejandra oraz nowej nauczycielki powietrza, której Larysa jeszcze nie kojarzyła z imienia.

— Weźmiemy po kanapce i pójdziemy prosto do sali — rzuciła Petra wchodząc na stołówkę. Sala była w miarę pusta, okazjonalni nastolatkowie jedli swoje kanapki. Przy stoliku dla kadry siedział jedynie pan Madrano, spoglądając na nastolatki uwodzicielskim wzrokiem. Te jedynie wzięły kanapki w ręce i bardzo szybko wyszły, nie chcąc konfrontacji z Latynosem. 

***

Roy otworzył leniwie oczy i rozejrzał się po pokoju trzydzieści siedem. Okno było otwarte na oścież, a łóżko maga powietrza świeciło pustkami. Jak na alarm, białowłosy wyskoczył z łóżka i gorączkowo zaczął szukać nastolatka. Wychylił się przez okno i zawołał:

— Clark!

Po czym zamknął okno, by nie było widać, że to on. Dopiero po chwili spojrzał na zegarek w telefonie i sprawdził godzinę. Doskonale wiedział, że nie chce budzić jego sąsiadów, a zwłaszcza tych mieszkających nad nim. Niedługo później usłyszał stukot dochodzący z zewnątrz. Białowłosy spojrzał na okno i zobaczył Clarka machającego do niego z drugiej strony okna. Roy instynktownie otworzył okno i nie dał dojść przyjacielowi do słowa.

— Co ty wyprawiasz? Gdzie ty do cholery byłeś?!

— Poranny jogging — odpowiedział Clark.

— Ty i poranne bieganie? Od kiedy?! — Roy starał się nie podnosić nadmiernie głosu.

— Ruch to zdrowie. Poza tym nie było mnie tylko godzinę.

— Włóczysz się nie wiadomo gdzie, latasz po lesie jak ostatnia wróżka, znikasz na godzinę i wracasz jak gdyby nigdy nic. — Nastolatek zaczął wyliczać przewinienia przyjaciela, na co ten tylko poklepał go po ramieniu.

— Byłem w SkyHouse. Zresztą cisza nocna kończy się o szóstej rano, więc nie było problemu bym poszedł na spacer — stwierdził Clark, po czym szybko dodał — wpuścisz mnie? Trochę tu zimno.

Roy nie miał siły do przyjaciela, odsunął się od okna i rzucił na łóżko. Z politowaniem patrzył, jak chłopak, niczym ostatnia niedojda, wdrapuje się z powrotem przez okno.

— Nie mogłeś wyjść drzwiami jak normalny człowiek?

Mag powietrza pokiwał przecząco głową.

— Wtedy bym nie mógł na spokojnie przetransportować mojego cennego towaru.

Roy mrugnął dwa razy i po prostu położył się dalej spać. Nie miał siły na kolejne niezrównoważone pomysły swojego współlokatora, nawet przez chwilę łudził się, że to wszystko mu się przyśniło. Clark zaśmiał się i wyjął z kieszeni kilka worków z narkotykami i samotnego grzyba, którego znalazł w lesie. Po południu miał plan podejść do swoich znajomych i poprosić o doniczkę albo porady jak go utrzymać przy życiu. Gdyby Roy nie poszedł spać, to zapewne rzuciłby ciętą ripostą o grzybach i zgrzybiałym zachowaniu osiemnastolatka, ale na ten moment wrócił do spania i to samo uczynił i Clark.

***

Joseph przeglądał swoją szafę ze strojami ze stoickim spokojem. Z pewnością miał gdzieś swój uniform do ćwiczeń z młodzieńczych lat. Przegrzebywał wieszaki starając się sięgnąć pamięcią do miejsca, w którym mógł go zostawić. Po paru minutach znalazł i wyjął go z wielką satysfakcją. Miał szczerą nadzieję, że dalej działał. Nauczyciel założył na siebie skórzaną kolczugę, a na jego ciele podświetlało się pięć zielonych punktów. Strój był dalej użyteczny.

Mężczyzna podszedł do lustra i zaczął się przeglądać. Wyglądał co najmniej komicznie nosząc na sobie skórzane pasy przeplatane z koszulą i krawatem. Uśmiechnął się do lustra i wykonał kilka poz. Wyobrażał sobie jak bardzo zaimponuje swojej koleżance i jaką przysługę jej wyświadczy, lecz bardzo szybko te myśli zniknęły, zastąpione gorączkowym patrzeniem na zegarek. Za chwilę powinien być na zajęciach. Szybko zdjął strój treningowy, jeszcze raz poprawił swój krawat i wyszedł ze swojego gabinetu. Był gotowy na wszystko i nie miał zamiaru tylko wygrać. Joseph postawił sobie za cel całkowicie zdeklasować rywala, raz, a dobrze.

***

Larysa i Petra weszły do sali bezszelestnie. W Concordii sale zawsze były otwarte, w interesie zarówno uczniów jak i nauczycieli było pojawianie się na zajęciach o czasie. Niektórzy surowo przestrzegali tych reguł, inni niekoniecznie. Profesor Penin należał do tych, którzy zajmą połowę zajęć na tłumaczeniu dlaczego spóźnianie się jest złe. Dziewczyny usiadły pod oknem, czekając na przybycie nauczyciela. Były na czas, w przeciwieństwie do reszty. Jedyną osobą w sali poza nimi był jedynie Kasai, który jak zwykle siedział pod ścianą i czytał książkę. Zerknął na nie gdy weszły, kiwnął głową na przywitanie i wrócił do lektury.

— Zakład, że Vladimir znowu się spóźni? — zapytała Larysa wyjmując na ławkę jeden zeszyt. Z początku sama się dziwiła, że będą im potrzebne, zwłaszcza że w takiej szkole stawia się na praktykę. Bardzo szybko okazało się, że nauczyciele uczą również teorii oraz innych przedmiotów. Nie miała cierpliwości do dogłębnej analizy planu, więc zazwyczaj zdawała się na szatynkę, by wszędzie dotrzeć. W zamian za to bardzo często broniła ją przed komentarzami Vladimira. Przynajmniej od momentu, w którym przestali być razem.

— Nie chcę się zakładać, bo obie wiemy, że tak będzie — zaczęła Petra. — Ale mogę zrobić wyjątek. To byłby szósty raz z rzędu.

— Tym bardziej prawdopodobne jest, że zadufany w sobie żołnierzyk się spóźni.

— Szczerze myślałam, że w wojsku uczą się dyscypliny, a on nic sobie z tego nie robi.

— Bo wielki pan Smashwave jest ponad wojskiem, on ustala własne zasady gry.

I tak w kółko raz jedna, raz druga, naśmiewały się z czarnowłosego Rosjanina. Larysa uśmiechała się niemal cały czas, kąśliwe uwagi względem jej byłego nieporozumienia zawsze poprawiały jej humor. Mimo że mieli dobre momenty, to w pamięci utkwiły jej dalej te niekorzystne.

Drzwi nagle zamknęły się z trzaskiem. Larysa podniosła wzrok z ławki i zaczęła bardziej zwracać uwagę na swoje otoczenie. Wszyscy siedzieli w ławkach z wyjętymi zeszytami, niektórzy w dalszym ciągu jedli kanapki wyniesione ze stołówki i kończyli swoje poranne pogaduszki. Do pomieszczenia lekko chwiejnym krokiem wkroczył Joseph, pod pachą trzymał książkę. Z jak zwykle nienagannym krawatem podszedł do biurka i przywitał swoich uczniów ciepłym uśmiechem.

— Witam wszystkich bardzo serdecznie... — zaczął, a jego wzrok zatrzymał się na jedynym pustym miejscu w sali. Jego twarz lekko pobladła, spodziewał się czegoś innego tego dnia. Kątem oka spojrzał na zegar i w tym samym momencie drzwi do pokoju się otworzyły. Do środka wbiegł czarnowłosy, zdyszany Rosjanin.

— Vladimirze Smith. Która jest godzina? — zapytał Joseph, zakładając ramiona na klatce piersiowej. Spoglądał na nastolatka oczekująco, a ten kołysał się na prawo i lewo, ewidentnie wykończony sprintem na zajęcia.

— Ósma — wydukał z siebie po chwili i usiadł obok Kasaia.

— Ósma ile? — Głos nauczyciela był suchy i przepełniony dyscypliną. Nawet na chwilę nie odpuszczał spóźnionemu chłopakowi.

Vladimir spojrzał na zegar nad głową profesora.

— Ósma jeden.

Joseph skarcił go wzrokiem i przytaknął mu głową. Zaraz potem kontynuował swoje przepytywanie.

— O której miałeś tu być?

Smashwave wzruszył ramionami i oparł głowę o ławkę. Penin pokręcił głową i usiadł przy biurku.

— Wyjątkowo dzisiaj ci odpuszczę, panie Smith — zaczął, a Vladimir wydał z siebie dźwięk radości. — Dzisiaj zajęcia będą skrócone.

Po klasie rozległy się szmery, a Larysa spojrzała z nienawiścią w kierunku Smashwave'a. Kolejny raz mu się upiekło, co doprowadzało dziewczynę do szału. Petra zauważyła nagłą zmianę w zachowaniu przyjaciółki i złapała ją lekko za rękaw. Pokiwała głową i starała się za wszelką cenę uspokoić Larę, by nie doprowadzić do kolejnej kłótni.

— Dlaczego zajęcia są skrócone? — zapytał Kasai, podnosząc wzrok znad książki.

— Ponieważ nastąpiła mała zmiana planów w kwestii demonstracji zaplanowanej na dzisiaj — odpowiedział Joseph. Chłopak kiwnął głową i wrócił do czytania, z kolei Smashwave podniósł głowę jakby wybudzony z transu.

— Jeżeli nikt nie ma żadnych pytań, to przejdziemy do tematu zajęć, choć dużo nie zrobimy. — Joseph wskazał na książkę. — Będziecie musieli sami doczytać jeden rozdział na temat mikstur anty-płomiennych. Ja zrobię z wami tyle ile zdążę, a za pół godziny was wypuszczę.

Zabrał się za powolne tłumaczenie jak przygotować się do warzenia, gdyż była to przydatna umiejętność dla magów ognia. Jak kontrolować odpowiednio temperaturę, jakich przedmiotów używać. Larysa nie zwracała na to najmniejszej uwagi, chciała jak najszybciej wyjść z sali i wrócić do łóżka. Nie wiedziała czy jest bardziej zła na nauczyciela za zerwanie ich z łóżek, czy na Vladimira i jego nieziemskie szczęście, które szło w parze z jego pozaziemską głupotą...

***

Po godzinie wszyscy zebrali się poza murami szkoły. Przybycie na demonstrację było obowiązkowe dla klas pierwszych oraz klas trzecich, a także opcjonalne dla klas drugich, które w tym dniu nie miały zajęć lub zapisały się na turniej. Uczniowie siadali na trawie, inni opierali się o drzewa, niektórzy obserwowali z okien budynku. Dla wielu szykowało się niebanalne widowisko, a wszystkie oczy były skierowane ku nauczycielowi wody. Miał on na sobie skórzaną tunikę, na której podświetlały się zielone kółka. Mrugał do swoich podopiecznych i uśmiechał się szarmancko w kierunku dziewczyn z pierwszych klas. Typowe zachowanie jak na takiego fircyka.

Camille starała się ignorować wszystko, co robił Latynos, stojąc obok swojej koleżanki z pracy. Razem przyglądały się całemu zajściu, a w duchu szatynka dziękowała Josephowi za to, że zgodził się walczyć za nią.

— Zestresowana? — zapytała Dara, kątem oka zerkając na swoich podopiecznych.

— Już nie, Joseph się zgodził demonstrować za mnie — odpowiedziała Camille i uśmiechnęła się w kierunku Aidena. Zobaczyła na jego twarzy ślady po czarnym markerze i zaśmiała się pod nosem. — Póki nie wyleciało mi z pamięci, mogłabyś coś powiedzieć o tej dwójce.

Dara spojrzała w kierunku, który wskazała Amerykanka i patrząc na blondyna jej wzrok powędrował na dwóch dobrze jej znanych gagatków. Wszędzie rozpozna te źle przycięte włosy i zaciśnięte na nadgarstkach, zielone bransoletki.

— To byli moi najlepsi uczniowie, bardzo mądre chłopaki, tylko ten na lewo ma czasem przebłyski swojej głupoty. Czemu pytasz? Ich przyjaciel to twój podopieczny?

— Tak, wylądował z nimi w jednym pokoju przez zamieszanie. To na korytarzu, którego radziłaś mi unikać. — Camille założyła ręce na piersi.

— Z tym chodziło mi o innych delikwentów z klasy Josepha, którzy zresztą żyją w stałym konflikcie z Arcadiusem i Fyodorem, stąd rodzi się cała szkodliwość tej grupy. Kiedy są rozdzieleni znika połowa problemów tej placówki. Obawiam się jedynie, że ta dwójka wciągnie tego twojego pierwszaka w te swoje idiotyczne starcia. — Dara spojrzała kątem oka na Francuza i również uśmiechnęła się pod nosem. — Albo to on stanie się obiektem drwin z ich strony. Czasem ich trochę ponosi z ich zabawnymi pomysłami.

Dara zaakcentowała sarkastycznie ostatnie słowa, uzyskując lekki chichot ze strony Camille. W pewnym momencie do kobiet podszedł Latynos, z szarmanckim uśmiechem się ukłonił i cała przyjemna atmosfera zniknęła.

— Witam kochane, Camille jak zwykle wygląda olśniewająco, w przeciwieństwie do ciebie złotko — rzucił w kierunku Dary, na co ta przewróciła oczami i przybrała kamienny wyraz twarzy. — Jesteś gotowa na naszą walkę mi amor? Obiecuję, że cię aż tak nie skompromituje.

— Obawiam się, że to nie z nią będziesz miał przyjemność walczyć, Madrano. — Zza pleców nauczyciela dobiegł głos Josepha. Z założonymi rękoma na piersi oraz skórzanym uniformem stał i dumnie wpatrywał się w Latynosa.

— Jeszcze ciebie tu brakowało. Skomentowałbym to jakoś, ale twój strój mówi mi wystarczająco. — Alejandro obrócił się w stronę Josepha i podszedł do niego pewnym krokiem. — Ciekawe co powie na to dyrektor, z pewnością będzie zachwycony.

— Już wyraził zgodę, rozmawiałem z nim w drodze na naszą małą demonstrację. — Amerykanin nie spuszczał z szatyna wzroku. — Mam nadzieję, że ta mała zmiana nie zaburzy twojej pewności siebie.

Alejandro cofnął się o krok. Do jego duszy wkradło się ziarno niepewności, którego nie mógł wypędzić. Mag ognia to wyczuł i uśmiechnął się zadziornie, wręcz drwiąco. Wiedział, że teraz mężczyzna nie będzie mógł się popisywać i walka w końcu będzie interesująca. Szatyn spojrzał najpierw na nauczyciela, a potem na Camille. Wydawało się, że wreszcie połączył kropki co do porannej eskapady kobiety. Zmarszczywszy brwi, zaczął szukać w tłumie swoich przełożonych, by potwierdzić zmianę planów. W mgnieniu oka ulotnił się z pola widzenia nauczycieli.

— Pierwszy raz zobaczyłam go tak speszonego od dłuższego czasu — rzuciła Dara. — Nieźle Joseph.

— Jeszcze raz ci dziękuję, że się zgodziłeś. Wynagrodzę ci to — dodała Camille.

— Nagrodą dla mnie będzie jego bezcenna mina, gdy przegra. — Mężczyzna założył ręce na piersi, rozglądając się. Wśród uczniów wypatrzył swoich podopiecznych i uśmiechnął się. Pamiętał drwiny pewnego Rosjanina, dziś będzie miał okazję mu pokazać dlaczego warto słuchać profesora zamiast bezmyślnie używać swojego gniewu.

Dyrektor nagle klasnął w dłonie i skupił uwagę wszystkich na sobie. Amerykanin ostatni raz uśmiechnął się w kierunku nauczycielek i udał się przed szereg. Alejandro czekał po lewej stronie Williama, zmieszany i niepewny czegokolwiek. Przynajmniej takie emocje wyczuwał Joseph, który przepychał się między uczniami. Nastolatkowie dalej widzieli zadufanego w sobie profesora, którego talent był porównywalny z jego ego.

— Ponieważ profesor Camille poczuła się gorzej musieliśmy znaleźć zastępstwo na jej miejsce. — William spojrzał na przechodzącego przez tłum mężczyznę. — Walkę przeprowadzi dziś profesor Penin.

Twarz Alejandra na sekundę zbladła, z czego Amerykanin czerpał satysfakcję. Być może ogień nie był najsilniejszym żywiołem, ale z pewnością lepiej nadawał się do ofensywy niż powietrze i nie był tak prosty do zablokowania. Teraz wszystko zależało od umiejętności i predyspozycji każdego z nich.

— W trakcie Turnieju każdy dostanie taki sam strój, jak wasi nauczyciele. Celem każdego ucznia będzie wyeliminowanie pozostałych. — William ciągnął swój monolog, tłumacząc każdemu zasady nadchodzącego wydarzenia. — Aby kogoś wyeliminować będziecie musieli trafić pięć punktów. Po trafieniu danego kółka zmieni ono kolor na czerwony. Punkty rozlokowane są na ramionach, na brzuchu i na plecach.

Joseph stał wyprostowany, co jakiś czas zerkając na Latynosa. Ten w miarę upływu czasu odzyskał trochę pewności siebie. Dotykał kółka na brzuchu i na ramionach, by sprawdzić czy wszystkie aby na pewno działają.

— Teraz przed wami zademonstrują to wszystko wasi opiekunowie. Mam nadzieję, że każdy zrozumiał zasady. — William odsunął się i obserwował zachowanie mężczyzn.

— Mam nadzieję, że jesteś gotów na swoją porażkę amigo. — Alejandro poklepał Amerykanina po ramieniu.

— Chciałem cię zapytać o dokładnie to samo, zonzo — odpowiedział mag ognia i strzepnął rękę Latynosa. Madrano speszył się słysząc obelgę i po chwili na jego twarz wrócił zadziorny uśmiech. Oddalił się kawałek i oczekiwał ataków ze strony Penina.

Joseph stanął naprzeciw Alejandra i wziął głęboki oddech. Po chwili z jego pięści zaczęły lecieć po kolei kule, w kontrolowany sposób. Styl nauczyciela był ułożony, ale agresywny. Nie było widać po nim złości czy frustracji, z opanowaniem mierzył w Latynosa. Mag wody zaśmiał się widząc ataki Josepha i zebrał wodę z pobliskiej trawy, by zablokować pociski. Po pewnym czasie sam ruszył do ofensywy, machając zwinnie dłońmi oblał Josepha. Zdobył pierwsze dwa punkty z pięciu, podczas gdy Penin cały czas nie zdołał go nawet tknąć.

Przemoczony Joseph nie wstawał z ziemi, zamiast tego użył swoich nóg by stworzyć ognistą spiralę. Ta powaliła nieświadomego Alejandra, który już teraz celebrował swoje małe zwycięstwo. Wylądował twarzą w piachu, a ogień pochłonął punktu na jego ramionach. Przez moment nawet włosy Latynosa się zapaliły, ale szybko je zgasił posypując głowę piachem. Spojrzał ze złością na Josepha, który zdążył już wstać z ziemi i szykował się do dalszego atakowania.

— Myślisz, że jesteś taki sprytny? — zapytał Alejandro wstając zwinnie z ziemi, wycierając twarz z piachu.

— Nie mam pojęcia o co ci chodzi. — Joseph nie dał mu szansy na odpowiedź, kontynuował atakowanie. W mgnieniu oka zdobył kolejny punkt na jego klatce piersiowej, przejmując prowadzenie. Alejandro nie pozostał dłużny i ponownie zbierając wodę z otoczenia zamroził ją, tworząc lewitujące sople lodu. Cisnął nimi w Josepha, a ten przybrał ogniste pięści i zaczął je odbijać, jeden po drugim. Woda z sopli kapała na grunt pod nogami Penina, co nie umknęło uwadze szatyna. Zwinnym ruchem zmienił ją w lód, sprawiając, że mag ognia stracił równowagę, a ostatni sopel drasnął go w ramię.

Szli ze sobą łeb w łeb, wykorzystując wszystkie sztuczki i tanie chwyty, byle tylko udowodnić sobie kto tak naprawdę jest lepszy. Ich rywalizacja powoli schodziła na inny tor, ponieważ obydwoje co jakiś czas spoglądali na młodą nauczycielkę powietrza, próbując odnaleźć ją w tłumie. Ogień i woda, lód i piorun, rozum i uczucia. Dwa przeciwieństwa, a tak podobne do siebie w ich wyborach i podejściach.

Joseph wstał i niemal natychmiast zablokował wodny atak ze strony współpracownika. Zaczął oddychać głębiej, a w jego palcach zaczęły migać iskry. Alejandro zorientował się w porę i stworzył ścianę z lodu w tym samym momencie, gdy mag ognia wypuścił piorun. W ścianie powstała spora dziura, jednak mag wody pozostał nietknięty. Prawie. Siła przebicia była tak wielka, że zdążyła uderzyć w ostatnie kółko na jego brzuchu. Latynosowi pozostało jedno pole, którego musiał chronić za wszelką cenę chronić.

Cała walka odbywała się dynamicznie, wymiana ciosów, magicznych ataków i uwag obu nauczycieli przebiegała na tyle szybko, że niektórzy uczniowie mieli problem z nadążaniem. W pewnym momencie Alejandro podbiegł w kierunku maga ognia z intencją trafienia w ostatni punkt. Odbił się od ziemi i na niewielkiej wodnej fali okrążył Josepha. Ten stworzył ognisty pierścień wokół siebie szykując się na uderzenie. Obydwoje wyrzucili w tym samym momencie swoje ataki i oberwali.

Alejandro upadł na ziemię z uśmiechem, triumfalnie się podnosząc. Spojrzał na leżącego niedaleko maga ognia, śmiejąc się pod nosem.

— Trafiłem — zaczął się śmiać coraz głośniej.

Trafił... Rzeczywiście trafił. Punkt na plecach Josepha podświetlał się na czerwono. Jednak tym razem Amerykanin zaczął się śmiać.

— Ja też.

Alejandro spojrzał na swoje plecy i jego punkt też świecił się na czerwono. Spojrzał jeszcze raz na Penina, a ten wstał i otrzepał się z piachu. Spojrzał na swojego kolegę i jeszcze raz przetrzepał ramię, ujawniając zielony punkt.. Na twarzy Latynosa malował się szok połączony z niedowierzaniem. Nie mógł uwierzyć w to, że to przeoczył. Wszyscy zaczęli bić brawo i wiwatować, cała uwaga spadła na maga ognia.

— Możemy się teraz pośmiać razem... — powiedział Joseph i nagle zastygł w miejscu. Alejandro wpatrywał się w Amerykanina z niespotykaną nienawiścią, a oczy przybrały ostry, niemal lodowy odcień niebieskiego. Miał wystawioną rękę w kierunku nauczyciela, jakby powstrzymywał go od wykonywania ruchów. Uczniowie zaniepokojeni patrzyli na całe zajście, a Madrano uśmiechał się pod nosem. Z nosa profesora Penina popłynęła mała czerwona struga. Mag ognia próbował się ruszyć, ale bezskutecznie, mógł jedynie obserwować co się wydarzy. Latynos podszedł do niego i z całej siły uderzył mężczyznę w twarz.

— Miałeś zwyczajnie szczęście — syknął szatyn i puścił Josepha. Ten upadł na ziemię, lecz zanim zdążył się podnieść i odpowiedzieć, Alejandro odszedł. Wszyscy patrzyli w milczeniu, niektórzy śmiali się z przegranej nauczyciela wody i jego starganego ego, a Camille z Darą patrzyły w osłupieniu na oddalającego się Latynosa. Szatynka zaczęła się zastanawiać dlaczego do tej pory go nie zwolniono, lecz na razie postanowiła nie węszyć. Być może dowie się czegoś od swoich kolegów z pracy, ewentualnie złoży wniosek do dyrekcji. Ten człowiek stanowił zagrożenie nie tylko dla pracowników, ale dla uczniów. 

***

Kiara weszła do biblioteki i cicho zamknęła za sobą drzwi. Na korytarzach roiło się od ludzi, którzy co chwilę zaglądali jej przez ramię i próbowali nawiązać konwersację. Niestety niektórzy z nich nawet po chłodnym spojrzeniu czy sarkastycznym komentarzu nie poddawali się i dalej brnęli w bagno, jakim była rozmowa z Australijką. By od tego wszystkiego uciec dziewczyna schowała się w bibliotece.

Alejandro nie kłamał, gdy wspominał o jej wielkości. Kilkanaście regałów wyłożonych książkami, a to wszystko w zasięgu jej wzroku. Półek mogło być nawet kilkaset, biblioteka ciągnęła się niemal bez końca. Nastolatka rozejrzała się, by zobaczyć czy nie ma tam kogokolwiek, kto tego przybytku pilnował. Nie było wypożyczalni ani bibliotekarki, żadnego rejestru. Tak jakby całe pomieszczenie było nieużywane i zakurzone. Wszystkie książki były na wyciągnięcie ręki, jakby nikt się nie bał o ich stan. Być może za mało osób odwiedzało te zbiory, by mówić o jakimkolwiek uszczerbku na zdrowiu, oczywiście papieru. Kiara zaciągnęła się powietrzem i delektowała się zapachem starych kartek. Brakowało jej tego od bardzo dawna, zwłaszcza, że w jej mieście biblioteki były unowocześnione. Za każdym razem gdy tu przychodziła, to w ramach małego rytuału napawała się tak, jakby była to jej pierwsza wizyta.

Po paru minutach rozkoszowania się jej nowym domem podeszła do regału, wzięła losową książkę i usiadła przy stole. Każdy regał miał inne oznakowanie, przeznaczony był dla innego żywiołu lub po prostu miał literaturę danego kraju. Kopie książek wydane były w wielu językach, w większości po angielsku, tak, by każdy uczeń mógł się dokształcać. Blondynka zerknęła na okładkę. Fiodor Dostojewski. Słyszała o nim, ale nie za dużo – wiedziała, że to Rosyjski autor i nałogowy hazardzista, znany z jego świetnych metod twórczych, oraz głębokiej analizy psychiki człowieka, co ją dosyć intrygowało. Wyglądało więc na to, że czas pochylić się nad jego literaturą. Wybrała kilka książek i z uśmiechem na twarzy wymaszerowała do oddalonej sekcji biblioteki.

Usiadła do najbliższego stolika z dobrym oświetleniem, w miejscu, gdzie nikt by jej nie przeszkadzał. Pochłonięta lekturą nie zauważyła, jak czas mija, skupiła się całkowicie na zgłębianiu wiedzy oraz fabuły.

Siedząc w milczeniu nie dostrzegła również stojącego nad nią bruneta, który śledził tekst wzrokiem, czytając wraz z nią. Niemal opierał się głową o jej głowę i z uśmiechem na twarzy dostosował się do jej tempa. Czytała prawie tak samo szybko jak on, co nieco mu imponowało. Jego przyjaciele najczęściej narzekali na książki, więc miłą odmianą było zobaczenie kogoś w bibliotece i to w jego kąciku. W połowie książki postanowił jednak przerwać tę zabawę i szepnął jej do ucha:

— Średnia ta książka. — Kiara niemal natychmiast poderwała się z miejsca, a chłopak ledwo zdążył się odsunąć przed uderzeniem. Uśmiechnął się pod nosem i szybko dodał — Raskolnikov trafia do gułagu na końcu. 

Dziewczyna westchnęła, po czym zamknęła książkę. Wewnętrznie miała ochotę rozszarpać chłopaka na strzępy, ale postanowiła podejść do niego jak do każdego innego człowieka, na chłodno.

— Dziękuję — uśmiechnęła się ironicznie, mając na celu tylko pokazanie swojej frustracji. — Masz zamiar zdradzić mi jeszcze jakieś ciekawe szczegóły, które doszczętnie odbiorą mi radość z czytania?

— Gdzie tutaj radość z czytania? Przeczytaj Tołstoja, jeśli już szukasz czegoś z literatury rosyjskiej, jestem specjalistą, wiem co mówię.

Słowa chłopaka zirytowały blondynkę, jednak ta zamiast uraczyć go odpowiedzią po prostu sięgnęła po kolejną książkę ze sterty tytułów. W żadnym stopniu nie chciała sprawiać mu satysfakcji swoim zachowaniem, jednak to tylko bardziej napędzało intruza do działania.
Chwilę spędzili w milczeniu, żadne nie odezwało się nawet słowem. Kiara miała nadzieję, że natręt sobie pójdzie i da jej spokój, z kolei żartowniś miarkował co chce jej powiedzieć. Postanowił dalej testować limity jej cierpliwości, które okazały się bardzo kruche.

— A ta to w ogóle porażka literacka, autor zabił połowę postaci, w tym kończy się naciąganym, szczęśliwym zakończeniem. — Założył ręce na pierś po obejrzeniu okładki. 

Dziewczyna rzuciła na niego nienawistne spojrzenie i agresywnie odkładając kolejną książkę na stół odparła:

— Czy ty, kurwa, nie masz lepszych rzeczy do roboty? Nie masz jakiegoś zadania od samorządu czy dyrekcji?

— W zasadzie to mam, na przykład pilnować czy ktoś przypadkiem nie ucieka z zajęć. — Brunet uśmiechnął się typowym zadziornym uśmiechem. Rzadko go używał, ale w tej sytuacji aż prosiło się, by pokazać, że ma haka na dziewczynę.

 Kiara patrzyła na niego pogardliwym, piorunującym wzrokiem, czekając aż powie coś więcej albo odeślę ją z powrotem na lekcje. Ten jednak westchnął i widząc chłód w jej oczach, wycofał się i podniósł ręce w geście uległości.

— Już, spokojnie pani profesor, nawet nie wiem co to za książka.

— Czy przeszkadzanie mi sprawia ci radość..?

— Fyedya.

— Oczywiście, kolejny Rosjanin. To zawsze musi być Rosjanin.

Uśmiech na chwilę zszedł z twarzy Fyodora, zastąpiony grymasem. Miał szczerą nadzieję, że dziewczyna nie mówiła o Vladimirze, z drugiej strony nie widział, by mieli jakikolwiek kontakt. To zawsze był duży plus w jego oczach. Nie miał zamiaru teraz jej przepytywać z kim jeszcze się widywała, miał inne plany. Odsunął krzesło obok niej i rozsiadł się wygodnie, próbując dalej pociągnąć rozmowę i jakoś zrehabilitować swoje zachowanie.

— A tak na poważnie, jeśli chcesz poczytać coś dobrego, Bracia Karamazow, Dostojewski. W skrócie to dużo psychologii, nieźle, jak na tamte lata. Pokazuje co kieruje człowiekiem i obrazuje wiele dylematów ludzkości, wolna wola, wiara, granica między dobrem, a złem. Doskonały traktat filozoficzny i moralny, dużo lepsze od "Zbrodni i Kary" — ciągnął swój monolog, a uśmiech powoli wracał na jego twarz. Lubił mówić o czymś, w czym był dobry, a do tej pory nie miał z kim dzielić się tą wiedzą. Zwłaszcza, że Arc nie czytał dużo, a na pewno nie literatury klasycznej. — Synteza jego twórczości.

Blondynka spoglądała na niego sceptycznie, ale im dłużej go słuchała, tym bardziej opadała jej maska. Irytacja bardzo szybko przerodziła się w zaintrygowanie, którego wcześniej nie czuła. Chłopak miał pokaźną wiedzę i był oczytany, tak samo jak ona. Nie śmiała przyznać, że może nawet bardziej.

— Dzięki, Fyodor. Przeczytam, zobaczę — skwitowała całą wypowiedź. Sama przez chwilę się zdziwiła, że była zdolna do powiedzenia słowa dziękuję, a co dopiero komuś, kto zdradził jej zakończenie książki. Fyodor spojrzał na nią i po chwili zmienił temat. Położył łokcie na stole i nie spuszczając wzroku z dziewczyny, oparł głowę o dłonie. 

— Tak w ogóle, to nie powinnaś być teraz na lekcji z Madrano?

Australijka spojrzała na niego, westchnęła i zaczęła wyliczać na palcach swoje argumenty, każdy kolejny intonując z większą dramaturgią.

— Po pierwsze mam go dość, bo nie uczy tylko maca. Po drugie, nie zobaczy nawet, że mnie nie ma. Po trzecie tutaj dowiem się więcej, niż na jego zajęciach przez ostatnie dwa tygodnie. Po czwarte w życiu nie widziałam takiej kompromitacji jak w trakcie tej walki. Na sam koniec dodam, że nie czuję się bezpiecznie w jego otoczeniu, uderzył kogoś z personelu. Kretyn nie potrafi przegrywać i zachowuje się jak rozwydrzony nastolatek.

Fyodor patrzył wyraźnie rozbawiony raz na jej palce, raz na nią, a raz na stos książek. Czuł dumę, że w tych murach zostali jacyś inteligentni ludzie.

— Imponujesz mi — rzucił, wybijając blondynkę z rytmu.

Kiara nie wiedziała z początku co odpowiedzieć. Była zbyt zaskoczona, by jakkolwiek skomentować wypowiedź bruneta. Przez chwilę poczuła ciepło napływające do jej policzków, ale bardzo szybko się uspokoiła. Równie szybko rzuciła ciętą ripostą.

— Zabawne, ty mi niekoniecznie. Więc podziej się gdzie indziej ze swoją słabo ukrytą ironią.

— To przez mój akcent?

— Prędzej mowę ciała. Kanadyjski akcent nie czyni z ciebie osoby ironicznej. I tak się dziwię, że w ogóle taki masz, jest dosyć rzadki.

— Kanadyjski? Myślałem, że brzmię rosyjsko. Przyjaźń z Turnerem źle na mnie wpływa... — Chłopak przewrócił oczami. Dziewczyna wykorzystała ten moment i szybko zapytała:

— Coś jeszcze, Fyodor?

Brunet spojrzał na nią i pokiwał twierdząco głową.

— W zasadzie to tak. — Chwilę później wyciągnął z kieszeni przezroczysty woreczek. — Chcesz kupić zioło? — By dodatkowo ją zmotywować zaczął machać towarem kilka centymetrów od jej twarzy.

— Słucham?

— Substancja psychoaktywna, susz pozyskiwany z konopi. To ci coś więcej mówi? — odpowiedział bez wahania brunet.

— Handlujesz marychą? — spytała Kiara, a w jej oczach narodziło się nowe uczucie. Obrzydzenie.

— Czyli rozumiesz dopiero po naukowych nazwach, zapamiętam. — Fyodor podrzucił workiem kilka razy.

— Jeżeli wezmę ten worek, to zostawisz mnie w spokoju? — Kiara była bliska poddania się, a jeżeli zakup narkotyków miało ją uwolnić od tego klauna, to była skłonna się poświęcić.

— Na pewien czas солнышко. — Brunet mrugnął i wyczekiwał jej odpowiedzi. Po chwili zastanowienia dziewczyna westchnęła.

— Dobra, dawaj. Ile chcesz?

— Dla takiej błyskotliwej pani jak ty, za darmo.

— Daruj sobie komplementy i znikaj. Zmaterializuj swoje molekuły w innym miejscu, które w żadnym stopniu nie jest biblioteką. — Kiara wzięłą worek do ręki i płynnym ruchem spławiła chłopaka. Ten jedynie parsknął i oznajmił:

— Będziesz mnie jeszcze tutaj potrzebować, zobaczysz, na dziale historycznym złożył jaja Araneae, niestety nie jestem ekspertem od ich gatunków.

Po tych słowach Fyodor wstał i ruszył w stronę wyjścia. Nie był pewien, czy akurat blondynka jest jedną z osób, które boją się pająków, ale wolał zaryzykować. Kto wie, może jeszcze wróci do niego na kolanach błagając by coś z tym zrobił. Z drugiej strony sam nie lubił pajęczaków, najczęściej z przymusu musiał się ich pozbywać. Radykalnymi metodami. Nie wierzył w pacyfizm, zwłaszcza przy mordowaniu owadów. Zresztą rzucił to żartobliwie, nie było szans by mu tak łatwo uwierzyła.

Kiara z początku pokiwała jedynie głową, patrząc na woreczek i na puste miejsce obok siebie. Dopiero po chwili dotarło do niej co powiedział Rosjanin i dla pewności zaczęła sprawdzać zakamarki pod krzesłami, przeszukiwać przestrzeń pod stołem i z niepokojem rozglądać się po bibliotece. Nie potrafiła się skupić na czytaniu, myśl o ośmionożnych kreaturach krążących po pomieszczeniu nie dawała jej spokoju. Rozpoczęła swoje małe poszukiwania, by mieć całkowitą pewność, że brunet po prostu sobie z niej żartował.

Fyodor wychodząc z biblioteki wpadł na uśmiechniętego od ucha Arca, który właśnie wracał do ich pokoju. Ten nieuzasadniony entuzjazm wzbudził w czarnowłosym niepokój – przez ostatnie dni Arc snuł się jak duch, od zajęć do zajęć. Wiadomo, że miewał lepsze i gorsze dni, zwłaszcza po lekcjach z tym tyranem Waterfrontem, ale to z pewnością nie była kwestia lepszego poranka.
— O, hej Fyodor! Właśnie cię szukałem! Nie uwierzysz co się stało! — zaczął promiennie Turner, podchodząc do swojego przyjaciela z nienaturalnym jak na niego uśmiechem.

— Jeżeli kochany dyrektorek zdjął ci bransoletkę, to nawet ze mną nie rozmawiaj. — Fyodor spojrzał na jego nadgarstek i rzeczywiście, broszka zniknęła.

— Bez przesady, to nie o to chodzi. Mam lepsze wieści! — Arc poklepał Fyodora po ramieniu. — Powiedzmy, że pewna pierwszoklasistka hipotetycznie... wpadła mi w oko, a ja wpadłem jej.

Lebedev przez chwilę stał w osłupieniu, nie wiedząc czy go uderzyć, czy po prostu się zaśmiać. Ten dureń w ciągu dwóch tygodni zdołał złamać obietnicę i znaleźć kogoś, kto nie jest Petrą. Nie chciał się w to mieszać, ale wkurzała go ślepota jego przyjaciela. Czasami bardziej, niż zachowanie Vladimira.

— I co w związku z tym... hipotetycznym założeniem? — Rosjanin zaczął delikatnie, chociaż w środku kotłowała się irytacja i chęć rzucenia się na Kanadyjczyka.

— Zapytała czy chcemy, no wiesz. — Arc dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co zrobił, a zrobił naprawdę wiele. — No ten... Być razem.

— Co zrobiła?

— Ja wiem, Fyedya... — zaczął się tłumaczyć, ale Rosjanin nie pozwolił dojść mu do słowa. Był zbyt zły i zawiedziony, aby tego teraz słuchać.

— Arc, mieliśmy umowę, obiecałeś mi!

— Myślisz, że zrobiłem to specjalnie?

— Nie, myślę, że powinieneś był pomyśleć, skoro dałeś mi już słowo. Mieliśmy nie szukać odskoczni. Mieliśmy skupić się na nas i tej zasranej szkole. Widzisz co się dzieje, jeszcze ten chory turniej doszedł, a ty jak gdyby nic związałeś się z laską, którą znasz przeszło dwa tygodnie — starał się mówić opanowanie, ale w środku się w nim gotowało. Bransoletka zaczynała coraz mocniej świecić, powstrzymując zbierającą się w nim złość, na co ten zaciskał jedynie mocniej pięść.

— Spędzaliśmy ostatnio miło czas, nawet nie wiesz jak ona mi pomogła, abym się zupełnie nie załamał!

— Tak, Arcadius, wiem. Na tym właśnie polega odskocznia!

— Przepraszam cię, że wreszcie mogę poczuć się lepiej. 

— Nie tylko ty jesteś tutaj poszkodowany. Myślisz, że Nysa albo Petra szukają sobie teraz odskoczni, aby poczuć się lepiej? 

— Zachowujesz się tak, jakbym myślał tylko o sobie. — Obydwoje na chwilę zamilkli, Arc czekał, aby Fyodor zaprzeczył, on z kolei układał myśli w głowie, aby nie przesadzić. Koniec końców to wciąż jego przyjaciel. Kątem oka Turner zauważył stojącą nieruchomo sylwetkę, tuż przy schodach. Stał tam już dłuższą chwilę i słuchał — Roy, mógłbyś sobie pójść?

Roy przyłapany na gorącym uczynku schował się za rogiem, udając, że go tam nie ma. Kolejne informacje na jego tablicę się przydadzą. Po chwili zza ściany wyłonił się lekko poturbowany telefon. Z perfidnym flashem białowłosy pstryknął im zdjęcie i dopiero potem oddalił się w ciszy. Próbował jeszcze gestykulować, że ma ich na oku, ale Arc pogroził mu pięścią i wrócił do rozmowy:

— Widziałeś to? Nawet nie próbował tego ukryć. 

— Arc, nie zmieniaj tematu, nie znasz go od dwóch dni — westchnął brunet. — Potem sobie z nim porozmawiam. Słuchaj, nie chcę, aby ta dziewczyna coś między nami zmieniła. 

— Co miałaby zmienić? — Arc zaśmiał się i położył mu dłoń na ramieniu. — Stary, żadna baba niczego między nami nie zmieni. 

— Nie trać dla niej głowy, wiesz, w jakiej sytuacji jesteśmy. 

— Fyedya, jeśli moje słowo dalej coś znaczy, nie stracę dla niej głowy. I dalej jestem przezorny. Zrozum, że nie możemy żyć w takim dole.

Mosiężne drzwi biblioteki otworzyły się zmuszając chłopaków do przerwania rozmowy. W progu stanęła niska blondynka, zmierzyła kłócącą się dwójkę od stóp do głów, po czym zwróciła się do Lebedeva, kryjąc swoje zażenowanie. Nie chciała przyznać, że potrzebowała jego pomocy. Nie chciała, aby jego słowa spełniły się tak szybko.

— Fyodor, mógłbyś wrócić i zrobić coś z tą szkaradą na historycznym? 

Arc podniósł brew i znacząco spojrzał na przyjaciela, na co ten tylko przymknął oczy. Po jego ręce, zaczął piąć się malutki bluszcz, wyrastający z bransoletki. To był test jego cierpliwości, jak i wytrzymałości blokady. Chłopak był w tym momencie na skraju.

— Jest tam jednak ten pająk?

— Żeby to był jeden. Zrób z tym coś. 

— Zaraz tam przyjdę, poczekaj w środku. 

— Rycerz ma jeszcze ważną sprawę do omówienia — powiedział Arc, powoli zamykając jej drzwi przed nosem. — Serio stary? 

— Arc, ja jej nie znam. 

— Nie znasz? Serio, kurwa? Robisz mi aferę na środku korytarza, że znalazłem sobie dziewczynę, a sam podrywasz dupy w bibliotece? 

— Gadałem z nią raz w życiu, sprzedałem jej tylko zioło. 

— Tak? Ile z tego zarobiłeś. 

— Nie interesuj się moim zarobkiem. 

— Nic idioto nie sprzedałeś — warknął po czym zaczął parodiować jego głos — Zaraz przyjdę, kotku. Ona zna twoje imię!

— Nie zapędzaj się już, dobrze?

— W życiu byś nie poszedł pomóc lasce, bo boi się pająków. Ty sam nie lubisz pająków. Co masz zamiar zrobić, oślepić go bransoletką? 

Fyodor na tę uwagę zacisnął zęby i bez słowa otworzył drzwi biblioteki. Z całej trójki, tylko jemu nie zdjęli disco-kajdan, dyrektor jest wobec niego niesamowicie podejrzliwy i to do tego stopnia, że kwestionował nawet czy dać mu zakazu wstępu do czytelni. Jak ma zamiar bez żywiołu zgładzić te ośmionogie potwory? Jakoś musi sobie poradzić i przełamać własny strach. Chciał Arcadiusowi jeszcze coś powiedzieć, bo odwrócił się w jego stronę stojąc w progu, ale ostatecznie odpuścił sobie jakiekolwiek uwagi, które przyszły mu na myśl i zamknął drzwi z trzaskiem.

Arc oburzony oddalił się. Najchętniej teraz rzuciłby w kogoś kamieniem, ale musiał kontrolować swój temperament. Po całym dniu spędzonym z Waterfrontem nie marzył o niczym innym jak długiej, solidnej drzemce. Wciąż nie przyzwyczaił się do widoku Aidena na miejscu Maria, jednak z czasem pewnie mu to przejdzie. Pomyślał chwilę o chłopaku i pokiwał głową. Był w porządku, chociaż dalej nie wybaczył mu targania jego walizek tam i z powrotem. Przy każdej okazji mu to wypominał. Dziś pewnie nie będzie inaczej. To jednak dopiero przy kolacji, na ten moment myślał tylko o jednym, a był to sen.

***

— Pokaż mi tego potwora— westchnął Fyodor podchodząc do blondynki. Jednocześnie układał w głowie plan, co zrobić. Arc miał rację, w tej sytuacji mógł go jedynie oślepić bransoletką albo zatłuc butem, ale nie będzie się tak kompromitował. Ewentualnie przełamie strach i wyniesie poczwary, rezygnując z mordowania ich. Nie miał wątpliwości, że na tym etapie dyrektor się nad nim zwyczajnie znęca. Nawet Smashwave już nie nosi tych durnych bransolet. Jeśli on jest uznany za nieszkodliwego, to czym musiał być Fyodor?

— No masz oczy, to chyba widzisz. Przecież one są ogromne — powiedziała Kiara, wskazując dłonią na pajęczyny. Szczęście Fyodora nie znało granic, być może zostałby wróżbitą gdyby wiedział, że jego żarty przerodzą się w rzeczywistość.

— Eh, problem jest w tym, że ich nie widzę, a mam zdrowe oczy. — Brunet wytężył wzrok i dopiero kiedy podszedł kilka kroków bliżej, zobaczył małe, czarne włochate pajączki. Siedziały nieruchomo na pajęczynce, zakamuflowane między książką a regałem. — To są te potwory?

Widząc to, próbował się nie uśmiechnąć. Dziewczyna była absolutnie przerażona, a sprawcy tej paniki wyglądali na tyle potulnie, że nie chciał ich nawet mordować. Oczywiście, powstrzymał swój śmiech, znając powagę sytuacji. Jeden nieodpowiedni komentarz, a zaraz sam byłby prawdopodobnie wypatroszony.

— Zrób coś z nimi, bo naruszają strefę mojego komfortu. Z tego co wiem, stanie na straży porządku publicznego należy do obowiązków przewodniczącego samorządu. — Kiara wskazała na owłosione odnóża wystające zza regału. — A one zakłócają mój porządek publiczny.

— Jest tu jakaś gazeta? — zapytał rozglądając się po stołach. — Podaj mi po prostu jakąś książkę i otwórz okno.

Kiara wzdrygnęła się na myśl, że po jej świętych książkach będą pełzały pająki, ale nie miała lepszego wyjścia. Nie chciała z nimi siedzieć w jednym pomieszczeniu. Podała Fyodorowi jedną z rosyjskich książek, które wcześniej czytała i poszła otworzyć okno. Chłopak kątem oka dostrzegł jak chwiejnym krokiem poruszała się dziewczyna i pokręcił głową. Ruszył w kierunku pająków, by szybko je zneutralizować.

— Jak się otwiera te okna? — spytała po chwili, nie wiedząc jak się za to zabrać. 

— Na środku jest metalowa klamka, przekręć ją i popchnij okiennice na zewnątrz — powiedział, zmuszając bogu ducha winne pajączki do wejścia na okładkę foliału.

— Wybacz, że nie wiem, w Australii nie ma takiej... Technologii — prychnęła otwierając okno z lekkimi problemami. Fyodor ukrył uśmiech co jakiś czas zerkając jak dziewczyna się mocuje z niewinną klamką.

Pająki zgrabnie weszły na książkę, choć niektóre próbowały z niej zeskoczyć. Chłopak ukrywał własne zniesmaczenie, ale szybkim krokiem podszedł do okna.

— Odsuń się, bo je na ciebie zrzucę — zażartował przechodząc koło niej.

Blondynka odskoczyła niemal natychmiast, wpadając przy okazji na półkę z książkami. Regał zatrząsł się, ale na szczęście nie przewrócił. Fyodor spojrzał na nią i nie potrafił powstrzymać małego napadu wesołości. Zaśmiał się pod nosem i strzepnął pająki z książki prosto na trawę. Problem wydawał się być zażegnanym. Postanowił nie mówić jej, że pająków pochowanych między regałami jest multum. Jak i w całej szkole. Jeśli nie będzie tego wiedzieć, prawdopodobnie ich nie zauważy. Nie będzie przeprowadzał tutaj eksterminacji całej pajęczej ludności.

— To by było na tyle, te pająki już nie powinny cię terroryzować.

Zamknął okno i spojrzał na nią badawczym wzrokiem. Dopiero teraz zaczął myśleć o tym, że nie jest taka głupia jak na blondynkę, a przynajmniej tak żartował w podświadomości. I nie tak oziębła jak na początku. Strach ewidentnie przełamuje nawet najtwardsze maski. Była naprawdę niska, chociaż on też nie należał do najwyższych mężczyzn w szkole. Zdał sobie sprawę, że nie zna nawet jej imienia. On się przedstawił, ale nie dostał informacji zwrotnej. Po chwili milczenia odchrząknął i zapytał:

— Kogo właściwie miałem przyjemność ocalić przed zgrają ludożerczych potworów?

Australijka zawahała się, poprawiła lekko włosy i z założonymi rękami wydukała:

— Kiara Cress. Dla przyjaciół Kiara, gdybym jakichś miała.

— Więc, pozwolę się jeszcze raz przedstawić – Fyodor Lebedev, dla przyjaciół Fyedya.

— Zakładam, że dla mnie nie — rzuciła sarkastycznie Kiara, nawiązując do wypowiedzi jego przyjaciela sprzed dwóch tygodni.

— Dla ciebie mogę zrobić ten wyjątek. — Uśmiechnął się i odszedł w stronę stolika, przy którym wcześniej siedzieli. — Jeżeli masz zamiar dalej unikać zajęć, to możemy wspólnie poczytać. Mam wolne do kolacji. Chyba, że wolisz bym sobie poszedł.

— Jeśli już zaproponowałeś, nie będę cię wyganiać. — Ruszyła jego śladem i usiedli przy stole, na którym stał stosik różnych książek. Początkowo je omawiali, bo mieli razem czytać, ale ostatecznie Fyodor ciągnął konwersacje i opowiadał o swoich ulubionych książkach i autorach. W końcu miał okazję podzielić się swoimi zainteresowaniami, więc zupełnie się rozgadał i okazjonalnie słuchał o ulubionych dziełach Kiary. Rozmowa kleiła się na tyle, że momentami nawet odbiegali od tematu i gawędzili o wszystkim i niczym. O szkole, o ich ojczystych krajach, brunet zdążył nawet obgadać za plecami kilku uczniów. Chociaż Kiara nie szukała znajomości, musiała przyznać, że rozmowa od czasu do czasu z kimś podobnym do niej, była całkiem przyjemna. Lebedev okazał się zupełnym przeciwieństwem Alexandra, chociaż był z początku równie natarczywy. Był spokojny, mądry, miał nawet niezłe poczucie humoru. Emanował jakąś zabawną charyzmą.

W bibliotece zazwyczaj panowała bezwzględna cisza, głównie przez to, że mało kto z niej korzystał. Dziś jednak było inaczej, bo przez kilka kolejnych godzin para nastolatków śmiała się, czytała, komentowała i spędzała miło czas w swoim towarzystwie. Całej sytuacji przyglądał się z ukrycia Japończyk, czytając kolejną książkę. Tak samo jak Fyodor był wielkim molem książkowym i gdyby nie fakt, że stoją po dwóch stronach barykady, to być może dogadaliby się w kontekście literackim. Nie przepadał za brunetem, ale musiał przyznać, że chłopak był niezwykle inteligentny i oczytany. Kasai potrafił wyobrazić sobie intelektualne debaty z Lebedevem, odegrać je w głowie i z powrotem schować gdzieś w zakamarkach wyobraźni. Na ten moment wolał po prostu w ciszy obserwować całe zajście, z uśmiechem na twarzy zbierając informacje. Wygląda na to, że to nie Aiden będzie największym problemem jego kolegi. Tym lepiej dla Japończyka, nie lubił mieszać osób trzecich do konfliktu. Wystarczyło mu to, że przez ostatnie dwa tygodnie Alexander pakował się w kłopoty tylko i wyłącznie dlatego, bo prowokował maga powietrza, tym samym prowokując dwóch magów ziemi o temperamencie krasnoludów, a sile rażenia smoka.

Od czasu do czasu Himura zerkał na zegarek. Powoli zbliżała się pora kolacji, więc powinien się zbierać. Spojrzał raz jeszcze na parkę, mógłby wręcz rzec, że zakochanych, i zaczął myśleć. Co będzie dla niego korzystniejsze, zostawienie ich tutaj i snucie plotek Alexandrowi, czy pokazanie nastolatkowi żywego dowodu. Tworzył plany i różne wyjścia na wszelki wypadek, analizował za i przeciw, cały czas nie spuszczając wzroku z kartek. Wciągnęło go "Zabójstwo Rogera Ackroyda" Agathy Christie, jeden z klasyków literatury kryminalnej. Kochał kontrowersje, tak samo wiele słyszał o historii autorki. Zawsze chciał przeczytać książkę, za którą wykluczono ją z klubu zrzeszającego pisarzy powieści detektywistycznych. Styl pisania i cała uknuta intryga bardzo często inspirowały jego własne plany w rodzinnym kraju, a w Concordii miał cały rok na zgłębianie literatury i poszerzanie horyzontów.

Po dłuższym zastanowieniu doszedł do wniosku, że odrobina chaosu nikomu nie zaszkodzi. Wsadził kawałek papieru między strony i udał się do stolika, przy którym w najlepsze trwała dyskusja na temat tomu poezji Kawafisa.

— Ja akurat miałem kiedyś bardzo ładne wydanie tego tomu, ale mój współlokator zalał mi go wódką z sokiem pomarańczowym.

— Zabawne, mam ten sam tom, ale mój tępy brat mi go gdzieś schował. Prawdopodobnie już go nigdy nie zobaczę, bo ten mały gnojek go dobrze ukrył. — Kiara nagle spojrzała za plecy Fyodora i dostrzegła czarnowłosego Japończyka. Jej wyraz twarzy uległ zmianie, co nie umknęło uwadze bruneta.

Kasai chrząknął i ukłonił się lekko.

— Wybaczcie, że przerywam wam tę zażartą dyskusję, ale jest pora na kolację. — Chłopak uśmiechnął się, lecz był to umiarkowany uśmiech. Nie dawał im powodów do posądzenia go o złe zamiary, jednocześnie samodzielnie ukrywał prawdziwe intencje. Fyodor dobrze znał zagrywki Himury, dlatego przytaknął i odpowiedział w bardzo spokojnym, stonowanym tonie:

— Dzięki za powiadomienie. Niedługo się zbierzemy. — Na chwilę zawahał się co powinien powiedzieć, ale szybko dorzucił — zwyczajnie się zagadaliśmy.

Kasai przytaknął, jeszcze raz ukłonił się, ale tym razem tylko w kierunku Kiary, i dostojnym krokiem wyszedł z biblioteki, zamykając za sobą drzwi z lekkim stukotem.

— Naprawdę musimy się zbierać? — zapytała Kiara, powoli odkładając książki na półkę.
— Jeśli teraz nie pójdziemy, nie zjemy już nic do samego rana — odparł Fyodor, wkładając resztę książek na miejsca, których blondynka nie była w stanie sięgnąć. — A biblioteka jest otwarta zawsze, jeśli tylko się chce.

Kiara pokiwała głową i z westchnieniem odłożyła ostatni tomik na jego miejsce. Niedługo później, gdy posprzątali po sobie i zostawili bibliotekę w nienagannym stanie, wyszli. Fyodor nie nazwałby się gentlemanem, lecz w tym wypadku postanowił przepuścić dziewczynę przodem. Sam zamknął za sobą drzwi w taktowny sposób, w przeciwieństwie do dosyć głośnego Japończyka. Stołówka znajdowała się dosłownie naprzeciwko biblioteki, więc wystarczyło po prostu kawałek podejść. Lebedev rozejrzał się po korytarzu i w gąszczu głodnych nastolatków wypatrzył wlekącego się Arca. On też dostrzegł czarnowłosego i kiwnął głową w jego kierunku. Chłopak zatrzymał blondynkę i wspólnie poczekali na Turnera, który nie wyglądał na pocieszonego widząc zakorkowany korytarz.

—Siema, nie widziałem cię cały dzień — prychnął.

— Byłem zajęty, mówiłem ci. Zresztą nie sądzę, byś mnie dziś potrzebował, poszedłeś spać — odpowiedział chłodno Fyodor.

— Może ja cię nie potrzebowałem. — Arc dalej przeciskał się między uczniami. — Co innego powiedziałbym o Mariu, mógłbyś tam zaglądać czasem, wiesz?

— Bo ty niby tam dziś byłeś — rzucił Rosjanin. — Byłem u niego wczoraj i jestem tam prawie codziennie. 

— Widocznie mam inne priorytety niż ty — powiedział, po czym zupełnie zmienił swój ton zwracając się do Kiary — Arc Turner.

Wystawił rękę w jej kierunku uśmiechając się przy tym lekko, jakby chciał zakryć tym irytację na swojego kumpla.

Kiara uścisnęła jego dłoń i poczuła miażdżącą siłę nastolatka. Starała się ukryć, że po tej interakcji rozbolały ją kości.

— Kiara Cress. Miło mi... — powiedziała stanowczym tonem. Nie było jej dane dokończyć tej wypowiedzi, gdyż z oddali rozległ się piskliwy głos.

— Arcuś!

Przez tłum ludzi biegła szatynka i rozpędzona rzuciła się chłopakowi na szyję. Nie patrzyła na to kogo zdepcze, popchnie czy wywróci po drodze, chciała być blisko swojego wybranka. Albo kozła ofiarnego. Twarz Kiary przybrała tysiąc wyrazów obrzydzenia, zebrało jej się na wymioty. Przejaw słodyczy ze strony nastolatki wybudził w niej wszystkie możliwe demony. Fyodor zauważył to i nie śmiał jej przerywać, sam miał problemy z kontrolowaniem swojego zażenowania. Stali tak wpatrując się w Arca, który niewzruszenie prowadził z nimi rozmowę, nie reagując na całusy składane na jego policzku. Ewidentnie sam był tym w jakimś stopniu zażenowany – ignorancja była jego sposobem ukrywania prawdziwych emocji.

— Oh, jesteś współlokatorką Syany. Mówiła mi już o tobie — odpowiedział Kiarze, zupełnie olewając słowa jego dziewczyny, krzyczane mu do ucha. Ściągnął ją z szyi i nawet na nią nie patrząc zwrócił się do Fyodora. — To moja dziewczyna, a to mój najlepszy kumpel.

— Fyodor Lebedev. — Uśmiechnął się krzywo, zerkając kątem oka na zupełnie zdegustowaną Kiarę. Nie postanowił nawet podać Syanie ręki, kontynuował stanie w milczeniu, zupełnie wbity w ziemię, po tej żenującej sytuacji. Szatynka z kolei spojrzała na Rosjanina i na Australijkę i puściła w kierunku Kiary porozumiewawcze oczko. Dziewczyna jeszcze bardziej się obrzydziła i wydała z siebie głośne westchnięcie. Brunet spojrzał na nią i uśmiechnął się, w duchu się nawet ucieszył, że dziewczyna jego przyjaciela nie brzydzi tylko i wyłącznie jego.

— Świetnie, wszyscy się już poznaliśmy — powiedział ze sztuczną radością nieświadomy tego co się przed sekundą stało Arc i gestem dłoni zaprosił ich wszystkich do jadalni.

Cała czwórka weszła na stołówkę, a w oczy rzuciła im się gigantyczna kolejka po jedzenie. Kiara rozejrzała się dookoła i zobaczyła, że wiele miejsc było zajętych. Rozpoznała twarz blondyna, z którym rozmawiała jakiś czas temu. Przypomniała sobie o ich planowanym wypadzie do biblioteki, z którym chłopak dalej jej zalega. Będzie musiała go zaciągnąć siłą.

Przy stole siedziała też szatynka, którą Kiara kojarzyła tylko z przydziału pokoi. Nie znała jej i nie chciała jej poznać. Przynajmniej na ten moment.

Arc stęknął z irytacją i uznał, że przeczeka ten Armagedon. Syana nie spuszczała z niego wzroku i bezustannie na nim wisiała. Nie trzeba było być geniuszem, by zobaczyć jak to wpływało na szatynkę siedzącą przy Francuzie. Obydwoje patrzyli w milczeniu na Arcadiusa, a twarz Petry wykręcała się w nienaturalnym dla niej uczuciu. Przez chwilę nawet sama zdziwiła się, że odczuwa pewnego rodzaju żal i ból, ale schowała to pod maską radości ze szczęścia przyjaciela. Kątem oka spojrzała na stolik Nysy i Larysy, które spoglądały na nią z politowaniem. One już wiedziały, co Kanadyjczyk ma zamiar powiedzieć, nie musiały z nim rozmawiać by stwierdzić, że zaraz złamie Niemce serce. Larysa próbowała gestykulować do Petry, by ta przynajmniej na ten jeden wieczór przesiadła się do nich, ale dziewczyna kiwnęła przecząco głową. Musiała udawać, że wszystko było w porządku, czas na wyrzucenie z siebie emocji znajdzie później.

Australijka poczuła się niepewnie. Doskonale pamiętała swoje postanowienie o nie szukaniu znajomych, a właśnie miała usiąść przy stoliku pełnym nieznajomych. Do tego prawie zostałaby częścią dużej kłótni miłosnej, której wolała zdecydowanie uniknąć. Nie potrzebowała dodatkowych problemów ze swojej strony i jeżeli miała wybierać, to wolałaby siedzieć w samotności. Z racji, że nie było to jednak możliwe była zmuszona szukać jakiejkolwiek alternatywy.

— Nie usiądziesz z nami? — Fyodor złapał lekko blondynkę za rękaw swetra, gdy szybkim krokiem odchodziła w przeciwną stronę od ich stołu.

— Właśnie! Mamy jeszcze dużo miejsca — Syana pokazała z niemal szyderczym uśmiechem wolne krzesła i złapała Arca za rękę, na co ten odwrócił od niej wzrok, jakby kogoś szukał po całej sali. Kiara prychnęła w odpowiedzi na pytanie Syany.

— Nie, dziękuję, Fyodor. Być może się jeszcze zgadamy. — Zabrała rękę i jak najszybciej ulotniła się z zasięgu jej współlokatorki. Próbowała znaleźć wolny stolik przy kimś, kogo kojarzyła chociażby z wyglądu. Wystarczyło jej tyle, by nie było niezręcznie, ale by nie musiała też dużo mówić.

Alexander przez ten czas z wściekłości odłożył widelec i w milczeniu piorunował wzrokiem czarnowłosego Rosjanina. Gdyby nie resztki jego kontroli, wstałby teraz i rzucił w niego ziemniakiem, albo najlepiej całym talerzem. 

— Widziałeś to? Ten chuj złapał ją za sweterek — wycedził przez zęby, na co Kasai jedynie obejrzał się po sali i wzruszył ramionami.

— Mówiłem ci już. — Niewzruszony sięgnął po dzban z wodą, postawiony na środku stołu. — Wszystko widziałem w bibliotece. Musisz nauczyć się mi ufać. Nalać ci wody?
Zbliżył dzban do szklanki Alexandra, na co ten z irytacją go odtrącił, rozlewając trochę na wąski, ozdobny obrusik.

— I to przyjaciel pieprzonego żabojada, patrz jak się wszystkie klauny dobrały. — Kasai uśmiechnął się pod nosem słysząc go. Gdyby Arc i koledzy postanowili przyjść na kolację później, prawdopodobnie Alexander już dawno by zjadł i by się minęli. — Muszę znaleźć Vladimira, zanim sam tam do nich wstanę.

Smashwave stał już w połowie kolejki, okazjonalnie popychając chłopaka przed sobą aby się pospieszył, na co tamten jedynie pukał się po czole i wracał do ignorowania go. Jego opryskliwość nie robiła na nikim ze starszych klas wrażenia. Jego największym problemem było to, że prawie nikt nie dawał się już mu sprowokować. Prawie.

Syana i Arc usiedli naprzeciwko Petry i Aidena, a Fyodor stał jeszcze chwilę, nie wiedząc, gdzie się podziać. Zawsze siedział obok Turnera, ale tym razem postanowił sobie odpuścić. Nie miał ani ochoty siedzieć obok Syany, ani nie chciał przerywać tej romantycznej maskarady. Wybrał ostatecznie miejsce obok Aidena, ale gdy już się wygodnie usadowił zobaczył, że prawdopodobnie popełnił jeszcze większy błąd. Teraz musi patrzeć prosto na nich.

— Cześć. — Syana uśmiechnęła się do Petry i Aidena z naprzeciwka. Chłopak skinął głową w jej stronę — Dzięki, że przypilnowaliście nam miejsca.

— Oh, cześć. — Zmusiła się do uśmiechu. — Chyba się jeszcze nie znamy. Jestem Petra.

— Chyba faktycznie nie mieliśmy okazji, Syana. Aidena to znam, gagatek się zgubił na dworcu w Göteborgu — rzuciła z uśmiechem, nikt nie potrafił stwierdzić czy był szczery, czy nie.

Aiden słysząc te słowa spojrzał na Fyodora i wbił wzrok w pustkę pod stołem. Obecność dziewczyny już zaczęła dawać wszystkim we znaki. Już po chwili czuli się zmęczeni i zirytowani. Wysysała z nich esencję życiową, jak emocjonalny wampir.

— Jestem dziewczyną Arca, poznaliśmy się pod skrzydłem szpitalnym. Przecięłam sobie palca i musiałam iść do pielęgniarki po bandaż, strasznie lała mi się krew. Zupełnie przypadkowo na siebie wpadliśmy i okazał się być najmilszym chłopakiem, jakiego znam.

— To urzekające, nieprawda? — rzucił Fyodor kręcąc głową, udawał, że jest pochłonięty tą niesamowitą historią. — Takie... Nieszczęścia chodzą po ludziach.

Petra chrząknęła i podniosła się z krzesła. Poprawiając szybko włosy zwróciła się do dwóch chłopaków, którzy siedzieli obok niej.

— Idę stanąć w kolejce.

Nie czekając na odpowiedź odeszła od stołu. Aiden nawet podniósł się chcąc iść za nią, ale uprzedziły go Larysa z Nysą, które od razu rzuciły się na swoją przyjaciółkę. Usiadł zupełnie zawiedziony, na co Rosjanin szturchnął go ramieniem dla otuchy.

Po chwili poszukiwań Kiarze rzuciła się w oczy dwójka chłopaków, siedząca w rogu sali. Białowłosy i jego wysoki przyjaciel, który wnosił jej walizki pierwszego dnia. Wyglądało na to, że nie miała wyboru i była skazana na wolne miejsce obok nich. Podeszła do nich i lekko chrząknęła, zdobywając tym samym ich uwagę.

— Czy... To miejsce jest wolne? — zapytała swoim typowym, oschłym tonem.

Roy spojrzał na nią lekko sceptycznym wzrokiem, ale nie zaprzeczył.

— Jasne, siadaj jak chcesz. — Clark poklepał krzesło obok siebie i dziewczyna usiadła. Siedzieli w milczeniu przez dłuższą chwilę, aż sama zaczęła odczuwać dyskomfort, którego starała się uniknąć.

— Więc... Jak masz na imię, przebiegła istoto? — zapytał Roy, za co oberwał w nogę od Clarka.

Kiara milczała i spojrzała na stół, liczyła przynajmniej na to, że nie będą jej więcej maltretować.

— Wybacz za kolegę, ostatnio go trochę ponosi — odparł ciepło Clark. — Powinien pamiętać, że koleżanka ma na imię Kiara — dodał po chwili, praktycznie sycząc na przyjaciela.

Roy oburzył się i kontynuował swój posiłek. Od czasu do czasu zerkał na stół magów ziemi, jednak przez większość kolacji jego wzrok spoczywał na Latynosie w rogu. Kącik dla kadry był nieco bardziej luksusowy od innych stolików, mieli przede wszystkim kolorowy, własnoręcznie robiony obrus. Przez ostatni rok czasem widział, jak Alejandro ukradkiem wyciąga wino i popija posiłki stołówkowe. Wszystko to notował w swoim zeszyciku, którego tym razem ze sobą nie wziął.

— Nie chcesz stanąć w kolejce? Jest sporo krótsza i powinnaś szybciej dostać jedzenie — zaproponował Clark.

— Niedługo, dziękuję za troskę — rzuciła mimowolnie blondynka. Ona z kolei cały czas patrzyła na swoją dwulicową współlokatorkę, która mizdrzyła się z Arcadiusem. Robiła maślane oczka i używała wszystkich tanich chwytów, a nastolatek nawet na nią nie patrzył. Australijka nie musiała nawet znać się na miłości by stwierdzić, że ta relacja nie potrwa długo. Któreś z nich w końcu odpuści, a znając życie, to będzie to Kanadyjczyk.

— Co tak patrzysz na tych klaunów. — Roy wziął do ręki szklankę z wodą i zaczął przepytywać Kiarę.

— Założę się, że ta dwójka ma poprawną liczbę chromosomów, w przeciwieństwie do twoich nadmiernych. — Kiara nie spuszczała wzroku ze stolika przy którym siedziała jej współlokatorka. Być może nie znała bruneta zbyt długo, ale nie pozwoli by byle kto go obrażał. Zwłaszcza po wspólnym czasie w jej drugim domu.

— Nie przejmuj się Royem, ma uraz do nich przez zazdrość o nauczyciela. W szkole jest plotka, że Turner znalazł sobie dziewczynę. — Clark wzruszył ramionami. — Tylko, że każdy myśli, że ona go wykorzystuje, a absolutnie nikt nie chce z nim o tym porozmawiać. Nie zrozum mnie źle, on i Lebedev to moi dobrzy kumple. Ale nie lubię się wtrącać. Jak na mój chłopski rozum, ona jest co najmniej podejrzana. Jak Arc tego nie załatwi, nikt nie zrobi tego za niego.

— Ty przynajmniej nie musisz z tą dwulicową jędzą dzielić pokoju. — Kiara spojrzała na Clarka z zażenowaniem i dodała: — Musiałam słuchać o jej podbojach przez ostatnie dwa tygodnie i szczerze? W życiu nie widziałam pustszej, bardziej kłamliwej manipulatorki od niej.

— Ale że co, mówisz, że serio go wykorzystuje?

— Spójrz na jej zachowanie i sam mi powiedz.

Clark spojrzał raz jeszcze na stolik przy drzwiach i pokiwał twierdząco głową.

— Jak na mnie, to Arc jej nawet nie kocha. Problem tej relacji tkwi w tym, że on potrzebuje wsparcia, którego w ogóle nie dostał. Ten spalony chłopak, to był jego najlepszy przyjaciel. Nie widać tego po nim, ale jest naprawdę załamany i w końcu to pęknie.
Roy wsłuchiwał się i cały czas męczył swoje ziemniaki. Było mu poniekąd żal Turnera, bo naprawdę przechodził teraz jeden z gorszych okresów. Z drugiej strony czuł pewną satysfakcję z potknięcia chłopaka, bo inaczej tego związku nie mógł nazwać. Przynajmniej teraz Kanadyjczyk nie będzie zajęty zdobywaniem wiecznej uwagi nauczyciela wody, co szło białowłosemu na rękę. Mógł sobie odpuścić śledzenie go przynajmniej na jakiś czas.

— Na którym ty jesteś roku? — zapytała Kiara, kontynuując rozmowę z Clarkiem.

— Trzecim — odpowiedział i powoli kończył kolację.

— I jakie masz plany na przyszłość?

— Psychologia. Lubię słuchać ludzi i mam pewien dar przekonywania. — Na chwilę się zatrzymał, ale uznał, że nie ma po co tego ukrywać i dodał: — No i jestem wielkim fanem marihuany. Idealny ze mnie terapeuta.

Kiara spojrzała na niego z niedowierzaniem, mrugnęła kilka razy by upewnić się, że wciąż kontaktuje i wstała, by iść po kolację. Clark nie spodziewał się takiej reakcji, aczkolwiek wzruszył ramionami i wstał by odnieść talerz, zostawiając Roya samego ze sobą i jego obsesją.

— Masz coś czarnego na twarzy — powiedziała Syana w stronę blondyna, wskazując palcem na swoje policzki. Nie widziała Arca, który odprowadzał Petrę wzrokiem, aż w końcu nie zniknęła za drzwiami stołówki.

— Dalej? Boże czy ty to zrobiłeś permanentem!? — Aiden podniósł głos, a Arc jedynie się uśmiechnął. — Ja się za to zemszczę. Obiecuję ci.

— Jak usłyszałam tę historię, to nie mogłam przestać się śmiać, czekałam cały dzień, aby cię zobaczyć.

— Ja na przykład widzę go codziennie, nie wiem czy to taki ekskluzywny francuz — powiedział Fyodor z uśmiechem, po czym jego mózg od razu dał mu sygnał, że musi się stąd ulotnić jak najszybciej — Żartuję, młody. Chodź do kolejki, bo będziemy inaczej tak siedzieli do późnej nocy.

Aiden wstał i wraz z Rosjaninem udali się do kolejki. Fyodor miał jednak nieco inne plany. Popędził Francuza, by wyszedł i spróbował się czegokolwiek dowiedzieć na temat Petry, a sam stanął w kolejce z dwiema tackami. Wzrokiem obserwował Kiarę, która uciekła zdegustowana od stolika jego dobrego kolegi po fachu i Roya. Co jakiś czas zerkał, aby upewnić się, że wszystko było w porządku. Dlaczego? Sam nie wiedział, coś go po prostu w blondynce urzekło. Może to podobieństwo charakterów, może jej oczytanie albo po prostu chwilowe oderwanie od problemu Maria. Nie chciał w ten sposób myśleć, ale nie wykluczał opcji, że podobnie jak Arc znalazł sobie chwilową odskocznię. Niczego nie osądzał, wolał poczekać. Cierpliwie zobaczyć jak to wszystko się będzie rozwijało, by pod koniec podjąć jakąś logiczną decyzję. Nie da się tak łatwo podejść uczuciom, nie był Turnerem.

Jeszcze raz spojrzał w kierunku przyjaciela i się wzdrygnął. Żałował, że wysłał Aidena na zwiady, sam mógł pójść, przynajmniej oszczędziłby sobie tego widoku. Jedyne co mogło go teraz od tego oderwać, to stojący na początku kolejki Smashwave, który kłócił się z kucharką o swoją porcję.

— Ale pani nie rozumie, ja potrzebuje więcej białka. Naprawdę nie mogę jeszcze jednego kotlecika? — zapytał Vladimir, najmilej jak potrafił. Czyli w tym przypadku po prostu nie warknął chamsko.

— Panie Smith, pyta pan już po raz dwunasty w ciągu dwóch tygodni. Moja odpowiedź nie ulegnie zmianie — odpowiedziała kucharka, nakładając mu odliczoną, normalną porcję. — Nie jest pan jedynym uczniem, którego musimy tu nakarmić.

— A mogę chociaż liczyć na dokładkę?

— Nie.

— Vladimir, na miłość boską, rusz się. My też czekamy — zawołał ktoś z kolejki. Oburzony Smith burknął coś pod nosem i odszedł ze swoim talerzem. Nie zauważył, jak sos na jego talerzu ociera się o jego koszulkę, zostawiając ślad nie do przegapienia.

— Fajna koszulka, Smashwave — powiedział Fyodor z uśmiechem, do Smitha, który akurat przechodził koło niego. Ten tylko spojrzał na koszulkę, wziął głęboki oddech i z nosa poleciała mu para. W milczeniu odszedł i usiadł przy stole loży szyderców.

Jego uwagę zwrócił blondyn z pierwszej klasy, który od jakiegoś czasu kręci się z dwoma magami ognia. Siedział przy stole obok Vladimira i wpatrywał się w czarnowłosego chłodnym, nienawistnym wzrokiem. Przestał dopiero, gdy odwrócił się w stronę swoich kolegów i zaczął z nimi rozmawiać. Rosjanin machnął na to ręką i odwrócił się do nich tyłem, mając nadzieję, że kolejka szybciej się ruszy. 

***

Aiden stał pod drzwiami pokoju Petry i nasłuchiwał czegokolwiek. Stał tam dobre dwadzieścia minut. Drzwi były naprawdę szczelne, ale dało się zrozumieć urywki rozmowy. Wnioskował, że dziewczyna fatalnie to przeżywa, Larysa próbuje ją emocjonalnie pocieszyć, a Nysa najprawdopodobniej snuje formułki o tym, że mężczyźni są plagą niszczącą ten świat. Niedługo później zobaczył, jak na korytarze napływają nastolatkowie, więc żeby nie wyjść na dziwaka i podglądacza oddalił się od drzwi i udawał, że łapie zasięg w telefonie. Ludzie mijali go i zastanawiali się dlaczego chłopak próbuje złapać zasięg z wyłączonym telefonem, ale nie kwestionowali tego, większość była zbyt zmęczona by to w ogóle zaobserwować. Wszyscy udali się do swoich pokojów z myślą, że jutro wstaną na kolejne zajęcia i dzień się powtórzy. Zbliżał się długo wyczekiwany weekend i każdy miał pewne plany. Nastolatek przypomniał sobie o propozycji, którą złożył Kiarze jakiś czas temu, a teraz gdy zaczęła się trzymać z Fyodorem miał idealną okazję do tego, by w końcu dotrzymać słowa. Rozmyślając o Rosjaninie nawet nie zauważył, jak ten stanął obok niego. Poklepał Francuza po ramieniu, a ten podskoczył w szoku.

— Musisz się przestać tak wszystkiego bać młody — zaczął Fyodor. — Co usłyszałeś?

— Wiem, wiem... Pracuje nad tym — odpowiedział Aiden, drapiąc się po policzku. Cały czas czuł się jak idiota przez ślady po markerze, których w żaden sposób nie potrafił domyć. Zastanawiał się czy nie iść z tym do pielęgniarki, ale uznał, że jeszcze trochę popróbuje zanim się całkowicie skompromituje. — A co do Petry... Nie jest dobrze. Nie wyszła z pokoju praktycznie wcale i chyba nie ma planów wychodzić. Nie próbowałem nawet pukać, nie chcę mieć problemów z Nysą.

Lebedev zmarszczył brew, wziął głęboki oddech i zapukał do drzwi. Naprzeciw niego wyszła wściekła Nysa.

— Czego chcesz.

Ostatnie kogo chciał, to aby Levy II stanęła w progu. Miał szczerą nadzieję, że zobaczy byłą Smashwave'a, a nie strażnika Texasu gdyby był kobietą.

— Um — zawiesił się na chwilę ważąc każde słowo. Jeden nieodpowiedni ruch i zostanie nazwany szowinistyczną świnią za nie swoje błędy. — Mogę porozmawiać z Larysą?

— A ja, przepraszam bardzo, nie jestem godnym partnerem do rozmowy? — odparła brunetka z każdą intencją walnięcia chłopaka w twarz.

— To ja nie jestem godny ciebie, wybacz — zerknął w bok na Aidena, który skrzywił się w grymasie, jakby miał zaraz zassać powietrze. Wiedział, że Rosjanin stąpa po cienkim lodzie.

— Daruj sobie. Nie mamy o czym rozmawiać po tym, co zrobił twój Kumpel

— Co ja mam z nim wspólnego? Przyszliśmy sprawdzić co z naszą przyjaciółką. — Fyodor zaczął się już irytować nieustępliwością dziewczyny. — Myślisz, że ja nie wiem, że zjebał?

— Myślę, że go kryjesz i przyszedłeś niczym rycerz na białym koniu bronić swojego przyjaciela, bo przecież on "nie chciał". — Nysa stała w progu i nie planowała nawet na moment się przesunąć.

Fyodor poddał się w debacie i wyciągnął swojego asa z rękawa. Złapał Aidena za ramię i postawił tuż przed Nysą, tak, że chłopak stracił na chwilę równowagę.

— Mów do niej po francusku — powiedział i czekał, aż Aiden wydusi z siebie cokolwiek. Nie zrozumie z tego nic, ale musi liczyć na to, że chłopak sobie poradzi z takim przeciwnikiem. — To ewidentnie jedyny język, w którym można przemówić jej do rozsądku.

Aiden zaczął z nią dialog, cały czas skulony pod wpływem silnego, kobiecego spojrzenia Francuzki. Rozmawiali tak chwilę, a im dłużej wymieniali zdania, tym bardziej Aiden zaczynał się prostować i uspokajać. Może teoria Fyodora rzeczywiście była prawidłowa i język żabojadów to jedyny dialekt, którym można się z feministką komunikować.

Brunet nawet nie wiedział o czym mówią, po prostu chciał się dowiedzieć jak czuje się Petra. Jakież było jego zdumienie, gdy dziewczyna przesunęła się i wpuściła blondyna do środka, zaś gdy on ruszył do przodu to Nysa zasłoniła mu drogę.

— Jeżeli ci zależy to poczekasz na swojego kolegę. Dobranoc panie Lebedev — rzuciła Nysa i zamknęła mu drzwi przed nosem.

Fyodor zastanawiał się chwilę, stojąc jak kołek przed tymi drzwiami, czy nie wyjąć z kieszeni permanentnego markera i nie napisać im poezji pod numerem pokoju. Jedyne co go powstrzymało, to że będzie to niszczenie mienia oraz fakt, że jak Aiden wyjdzie i to zobaczy, dowie się, kto tak naprawdę pomazał mu w nocy twarz. Póki co wszystkie podejrzenia spadły na Arca. Nie pozostało mu nic innego jak czekać na ostateczny werdykt w tej sprawie. 

***

W pokoju osiemdziesiąt siedem trwała w najlepsze cisza. Kiara czekała na powrót swojej współlokatorki z małym entuzjazmem. Nie była konfliktową osobą, nie chciała jej niczego wygarniać, ale jej zachowanie było karygodne. Sama pewnie zrobiłaby różne rzeczy by osiągnąć wymarzoną posadę i spełnić swoje ambicje, ale nigdy nie zniżyłaby się do tak niskiego poziomu jak Syana.

Dziewczyna chciała przeczytać jakąś książkę, ale wszystkie do tej pory przeczytała. Nie miała ochoty na czytanie ich po raz kolejny w tak krótkim czasie. Równie dobrze mogła iść do biblioteki, jeżeli zawsze była otwarta... Nagle drzwi otworzyły się, a do pokoju weszła rozbawiona sylwetka. Jeszcze się z kimś żegnała po czym zamknęła za sobą drzwi i opadła ignorancko na swoje łóżko.

— Ależ emocjonujący dzień! Nie sądzisz? — zapytała Syana, cały czas podśmiechując pod nosem.

Kiara nie odpowiedziała, bił od niej namacalny chłód. Ignorowała swoją współlokatorkę, traktowała jak powietrze. Po jakimś czasie szatynka zorientowała się, że było nie tak i spojrzała na Australijkę nieco surowszym wzrokiem.

— Chyba mnie nie winisz za to, że jestem w szczęśliwym związku, co nie? — Zadała kolejne pytanie, ale tak samo w odpowiedzi otrzymała jedynie milczenie. — Nie masz prawa mnie oceniać, sama już znalazłaś sobie faceta!

— Nie jest moim facetem — syknęła Kiara. — Dla twojej informacji, nie potrzebuję wysysać energii z kogoś, by zapełnić jakąś pustkę w moim życiu. Nie jestem aż tak żałosna.

— Jesteś zabawna, może trochę zagubiona, ale nie żałosna. To prawda — Syana zignorowała praktycznie całą wypowiedź dziewczyny, zaśmiała się raz jeszcze i z powrotem się położyła. — Widziałam jak ten cały Fyodor na ciebie patrzy. Dobrze rozgrywasz swoje karty.

— Jesteś nienormalna. W życiu bym nie wykorzystała chłopaka podatnego na manipulacje emocjonalną. Zwłaszcza po stracie kogoś bliskiego. — Kiara zerwała się z łóżka i stanęła nad leżącą Syaną, by spojrzeć jej prosto w twarz. — W co ty do cholery pogrywasz?

Szatynka zaśmiała się i spojrzała w oczy blondynki, miarkując swoją następną wypowiedź.


— Nazwijmy to drużynową grą w pokera. Ja gram, ale to ktoś inny rozdaje karty.



**Notatka Autora**

Witam ponownie, szybciej niż rok i nawet szybciej niż miesiąc! Mam dla was kolejne 15k słów, bo bardzo was kocham <3

Pragnę podziękować za oczekiwanie, pozytywny odbiór poprzedniej części, za kolaborację z mistrzu_wstajemy oraz chcę zaśmiać się w twarz wszystkim, którzy zwątpili w to, że rozdział wyjdzie do końca miesiąca. Get noobed.

Jeżeli znajdziecie jakieś literówki, przecinki, złą składnię to na Boga powiedzcie mi, by tak nie wisiały w sieci XD

Do następnego rozdziału, mam nadzieję, że do października się wyrobię :3

~ HNA


Continue Reading

You'll Also Like

723K 29.8K 136
Alternatywny tytuł; The Wicked Little Princess Jestem wiedźmą, która ma ponad 300 lat, ale zginęłam z rąk człowieka, któremu ufałam. Myślałam, że ut...
8.8K 2.8K 48
Jedyne w Polsce miejsce, gdzie szkoleni są guślarze i wiedźmy. Tutaj uczą się walczyć z demonami, pracują nad swoją sprawnością fizyczną, warzą eliks...
56.5K 3.9K 112
__To nie moja manhwa...ja tylko tłumaczę__ Zapraszam na dalsze losy naszych bohaterów. ~~Sezon 1 również na moim kanale :)~~
48K 3.5K 56
Deku to 16-sto letnia omega żyjąca w świecie 5 królestw. Królestwo z którego pochodzi deku jest na 4 pozycji pod względem siły więc by zapewnić sobie...