Dwanaście odcieni pasteli

By kasia_autorka

372 39 8

Życie nastoletniej Ady zmienia się diametralnie w dniu, w którym zostaje świadkiem wypadku drogowego. Przeraż... More

CZERWIEC
LIPIEC
SIERPIEŃ
WRZESIEŃ
PAŹDZIERNIK

MAJ

187 15 6
By kasia_autorka

Często zastanawiałam się, czy życiem człowieka kieruje zwykły przypadek czy może przeznaczenie. To pytanie, dręczące mnie niemal od zawsze, powróciło na nowo pewnego dnia, który na pozór zdawał się taki sam jak pozostałe.

Były wakacje, tuż po moich egzaminach maturalnych, upragniony czas, na który czekałam niemal rok, planując go w każdych, najdrobniejszych szczegółach. Miałam zamiar odbyć wspaniałą podróż w nieznane, nauczyć się nowego języka i zadbać o formę. Po obliczeniu swoich finansów, wiedziałam, że na to pierwsze nie mogę sobie pozwolić - jako przyszła studentka musiałam przyswoić trudną sztukę oszczędzania. Ubolewając nad swym losem, przeszłam do kolejnych punktów mojego nieskazitelnego planu. Wystarczyło jedno spojrzenie na książki do nauki języków, bym wiedziała, że i tego nie uda mi się zrealizować. Bądź, co bądź wakacje są po to, aby wypocząć i zregenerować siły do kolejnej czekającej mnie batalii, tym razem o dyplom. Pozostawało mi zadbanie o formę, lecz i z tym nie było łatwo. Już na sam widok zapalonych joggingowców ogarniało mnie zmęczenie, a co dopiero mówić o pójściu w ich ślady. Zresztą, nie byłam aż tak zdesperowana.

I takim oto sposobem skończyłam siedząc wygodnie w fotelu i ze znudzeniem oglądając jakiś amerykański program, w którym ludzie z nieznanych mi bliżej przyczyn obrzucali się nawzajem błotem. Wtedy do salonu wkroczyła mama. Była już gotowa do wyjścia do pracy, jednak widok córki gapiącej się w ekran i dzierżącej w rękach ogromny kubełek lodów, musiał ją skłonić do refleksji.

- Jak byłam w twoim wieku to spędzałam czas w bardziej aktywny sposób - rzuciła, wręczając mi do ręki listę zakupów. - Natura nie gryzie Ada. Przejdź się chociaż do sklepu, bo całkiem wrośniesz w ten fotel.

Piękna pogoda zachęcała do spędzania czasu na świeżym powietrzu, dlatego pokornie ruszyłam do pobliskiego supermarketu, ucieszona, że w końcu mam przed sobą jakiś cel, który mogę osiągnąć. Po zrobieniu podstawowych zakupów, postanowiłam pójść na spacer i spalić przyswojone ostatnio kalorie. Właśnie przechodziłam przez ulicę, kiedy do moich uszu dotarły podniesione głosy. Odwróciłam się w tamtą stronę, dostrzegając sporą grupę zaaferowanych, stojących w kręgu ludzi. Pchnięta ciekawością, przyspieszyłam kroku, by już po chwili znaleźć się w samym centrum dramatycznych wydarzeń.

Przede mną leżał na ziemi zakrwawiony, nieprzytomny rowerzysta. Nie musiałam być lekarzem, żeby stwierdzić, że jego stan był bardzo ciężki. Jeden ze świadków zdarzenia udzielał ofierze pomocy, w czasie gdy inny wzywał karetkę pogotowia. Reszta tłumu, postanowiła szeroko komentować sytuację, która rozegrała się na ich oczach, podczas gdy przerażony sprawca wypadku starał się tłumaczyć:

- Ja go nie widziałem, naprawdę! Wyjechał nagle na ulicę, przestraszyłem się i straciłem panowanie nad kierownicą. To była jego wina!!!

- Tak to jest, jak się nie patrzy na drogę! - powiedziała, stojąca obok mnie staruszka do swojej koleżanki, ze wzburzeniem wymachując wypełnioną truskawkami i rzodkiewkami torbą. - Co to za czasy, żeby takim kierowcom dawać prawo jazdy!

- Syn mojego chrześniaka sześć razy zdawał egzamin i pod koniec zeszłego roku rozbił auto. Jeżeli ktoś od początku nie umie zapanować nad samochodem, to nie powinien pchać się tam, gdzie go nie trzeba - dodała na to druga.

Zagryzłam wargi, powstrzymując się od komentarza. To że pięć razy podchodziłam do egzaminu, nie oznaczało, że jestem beznadziejna! Pod wpływem stresu człowiek potrafi robić wiele dziwnych rzeczy, z wjazdem na krawężnik włącznie.

Słyszałam wokół siebie konspiracyjne szepty, krzyki pełne przekleństw, kąśliwe uwagi czy płacz, jednak wszystkie te odgłosy zdawały się ucichnąć, kiedy spojrzałam na rannego chłopaka i jego połamany rower, porzucony obok niego niczym popsuta zabawka.

Stałam jak wmurowana pośród gapiów, żałując, że zdecydowałam się podejść tak blisko. Nie lubiłam patrzeć na ludzką krzywdę, przez całe swoje życie starałam się unikać konfrontacji ze wszystkim, co było dalekie od ideału: odwracałam wzrok od żebraka, bez słowa, choć z bólem serca, mijałam bezdomnego, uciekałam na widok niepełnosprawnego... Starałam się żyć w świecie iluzji, w którym nie występowała choroba i cierpienie, świecie, który tak naprawdę nigdy nie istniał. Różowe okulary, które nosiłam przez wszystkie minione lata, pękły, ukazując dużą skazę na swojej powierzchni, ślad daleki od perfekcji. Rysę, której nie da się usunąć i której w pewien sposób nie chciałam się wyzbyć.

Oddaliłam się od tłumu i ruszyłam przed siebie, wciąż pochłonięta własnymi myślami. Mijałam właśnie przystanek, machinalnie biorąc do ręki podawaną mi przez jakąś dziewczynę ulotkę, z zamiarem wyrzucenia jej do kosza usytuowanego kilka metrów dalej. Nie wiem, czy to przypadek, czy przeznaczenie zadecydowało o tym, że spojrzałam na dzierżony przeze mnie papier, mimo że do tej pory nigdy nie miałam takiego zwyczaju. A jednak już po chwili jak zahipnotyzowana zaczęłam przesuwać wzrokiem po kartce.

,,Ogłaszamy nabór na wolontariuszy. Chętnych zapraszamy pod poniższy adres..."

Są chwile, w których los daje nam znaki, podpowiada jaką drogę mamy obrać, by poprowadzić nasze życie we właściwym kierunku.

Wierzyłam, że to właśnie ten moment.

Pod wpływem impulsu ruszyłam ku wskazanej ulicy, czując dreszczyk emocji, który towarzyszył mi za każdym razem, kiedy miało wydarzyć się coś ważnego. Kwadrans później stałam u progu placówki zrzeszającej wolontariuszy, z reklamówką wypełnioną ziemniakami w ręce i niepewną miną na twarzy. Zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze zrobiłam przychodząc tutaj bez określonego planu działania.

A co jeżeli się do tego najzwyczajniej w świecie nie nadaję? Może powinnam przemyśleć sobie to wszystko i poukładać w głowie, a nie niczym w gorącej wodzie kąpana lecieć tutaj na złamanie karku?

Stałam w miejscu, przestępując z nogi na nogę, nie wiedząc, co począć i kto wie, jak długo by to trwało, gdyby nie wychodząca z budynku dziewczyna, która obrzuciła mnie podejrzliwym spojrzeniem. Nim zdążyłam się rozmyślić, weszłam do środka.

Znalazłam się w przestronnym korytarzu prowadzącym do kilku różnorodnych sal, z których żadna nie miała nic wspólnego z wolontariatem. Przez chwilę skołowana błądziłam w tę i z powrotem, aż w końcu zdecydowałam się poprosić o pomoc siedzącego na krześle portiera, który wbijał wzrok w trzymaną przez siebie gazetę.

- Dzień dobry - zaczepiłam go, jednak on nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi.

- Gdzie mogę znaleźć punkt wolontariatu? - zapytałam nieco głośniej.

Mężczyzna obrzucił mnie krótkim spojrzeniem, niezadowolony, że przerwałam mu w czytaniu porannej prasy.

- Na trzecim piętrze - rzucił niecierpliwie, powracając do lektury.

Odnalazłam windę i kiedy drzwi się otworzyły, z impetem wpadłam na wysokiego blondyna, który właśnie z niej wychodził.

- Przepraszam - powiedzieliśmy jednocześnie - ja z zakłopotaniem, on z uśmiechem.

- Cała przyjemność po mojej stronie - mrugnął do mnie, nim wydostał się na korytarz.

Zbyt dobrze znałam takie tanie zaloty, żeby się nimi zachwycać, dlatego gdy odwrócił się do tyłu, żeby rzucić w moją stronę ostatnie spojrzenie, udałam, że go nie dostrzegam.

Gdy jakiś czas później odnalazłam odpowiednią salę, stanęłam z boku, nie bardzo wiedząc, co powinnam począć. Wokół mnie panował harmider: wolontariusze biegali w tę i z powrotem, instruując kandydatów i tłumacząc im swoją działalność. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to to, że grupa zrzeszała ludzi w każdym wieku od na oko szesnastoletniej, odzianej w czerń i pokrytej mnóstwem kolczyków dziewczyny, aż po tryskającego dobrym humorem mężczyznę koło siedemdziesiątki.

- Chcesz do nas dołączyć? - spytał wysoki, błękitnooki brunet o sympatycznym uśmiechu, podchodząc do mnie i przyglądając mi się z zaciekawieniem. Zauważyłam, że jego wzrok padł na reklamówkę wypełnioną ziemniakami, którą wciąż trzymałam w ręce. Jego brwi nieznacznie uniosły się w górę, a kącik ust drgnął niemal niewidocznie.

- Chyba tak - mruknęłam niepewnie.

Chłopak bez słowa wcisnął mi do ręki ankietę i podał długopis, uważnie śledząc wzrokiem wypełniane przeze mnie pola. Kiedy postawiłam znaczek przy ostatnim pytaniu, nieznajomy bez słowa wyrwał mi papier i odłożył niedbale na ladzie w sekretariacie.

- Idziemy. W końcu mam pretekst, żeby się stąd wyrwać - zarządził, dziarsko ruszając przed siebie.

- Gdzie? - spytałam skonsternowana, przyspieszając kroku i z trudem go doganiając.

- Lubisz dzieci, prawda? Tak się składa, że ja też wolę ich towarzystwo. Mają to do siebie, że nie oceniają cię pochopnie, tak jak inni ludzie - mruknął bardziej do siebie, niż do mnie. - I są bardziej szczere.

- Dalej nic z tego nie rozumiem - przyznałam, a mój nowy znajomy stanął w miejscu wyraźnie zniecierpliwiony. Widziałam, że aż wyrywa się do przodu, chcąc jak najszybciej zacząć działać.

- Dlaczego tu przyszłaś?

- Ja... nie wiem. Chciałam zrobić coś dobrego dla świata - wyszeptałam, czerwieniąc się z zażenowania. W mojej głowie te słowa brzmiały o wiele lepiej, niż gdy wypowiedziałam je na głos.

Chłopak wbił we mnie poważne spojrzenie, uśmiechając się delikatnie pod nosem.

- W takim razie nie ma na co czekać. Dziś zaczynasz swój pierwszy dzień jako wolontariuszka w domu dziecka. Tak się akurat szczęśliwie dla ciebie składa, że ja również tam pracuję - powiedział, wracając do swojego energicznego, pełnego optymizmu tonu.

- Jak to? Teraz? Dzisiaj? Ale ja nie jestem gotowa... - mówiłam, jednak on kompletnie nie zwracał na to uwagi.

Byliśmy już na zewnątrz, zmierzając w nieokreślonym kierunku, kiedy usłyszeliśmy wołanie dobiegające z jadącego obok nas samochodu.

- Może was podwieźć?

Z pojazdu wychyliła się głowa chłopaka, na którego wpadłam w windzie. Po raz kolejny posłał mi zalotny uśmiech, po czym zwrócił się do stojącego obok mnie kompana:

- Nie przedstawisz mi swojej uroczej towarzyszki Dawidzie?

Dawid posłał mi pytające spojrzenie, najwidoczniej dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że nie zna mojego imienia.

- Tylko mi nie mów, że nie wiesz! - roześmiał się tamten, odblokowując drzwi od strony pasażera.

- Ada - rzuciłam krótko.

- Kosma - odwdzięczył mi się, ponownie wskazując na auto.

- Wsiadajcie. Chyba nie chcecie iść taki kawał na piechotę?

Dawid stał niepewnie obok mnie, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Nie wyglądał na zadowolonego tym spotkaniem i propozycją złożoną przez swojego kolegę.

- Stary, nie wygłupiaj się, to było dawno temu - mruknął Kosma, patrząc na niego ponaglająco.

Dawid opuścił wzrok i kopnął lekko w zderzak, zerkając kątem oka na moją reklamówkę pełną ziemniaków, którą wstydliwie chowałam za siebie. Widziałam, że nie ma najmniejszej ochoty na proponowaną mu przejażdżkę, jednak nim zdołałam cokolwiek powiedzieć, chłopak już wsiadł do auta. Nie mając innego wyjścia, poszłam w jego ślady i spoczęłam z tyłu, błądząc wzrokiem od jednego do drugiego i starając się rozgryźć, o co może chodzić.

- Czyli jesteś naszą nową podporą - zagaił Kosma, rzucając mi szybkie spojrzenie w lusterku.

- Na to wygląda - mruknęłam, nie wiedząc, co powiedzieć. Nie czułam się zbyt komfortowo, siedząc w samochodzie z dwoma obcymi facetami, z których jeden wyraźnie mnie podrywał, a drugi siedział posępnie w milczeniu.

W co ja się wpakowałam? A jeżeli to zwykli oszuści, którzy tylko czatują na takie naiwne dziewczęta jak ja? Co jeśli wywiozą mnie za granicę albo sprzedadzą na jakimś bazarku?

- Słyszałeś o wczorajszej akcji, jaką wywinęła Marta? - rzucił tymczasem Kosma do Dawida.

- Nie mów mi, że znowu się awanturowała - westchnął tamten zmęczonym głosem.

- Gorzej. Była tak pijana, że zaczęła rozbijać szyby. Policja musiała interweniować.

- Kim jest Marta? - spytałam, nie mogąc powstrzymać ciekawości.

- Matką jednego z naszych podopiecznych. Straciła nad nim opiekę, kiedy uzależniła się od alkoholu. Od tej pory raz na jakiś czas pojawia się przed domem dziecka i wrzeszczy, że powinniśmy oddać jej Julka - wyjaśnił mi Dawid.

- Próbujemy jej załatwić sądowy zakaz zbliżania się do chłopca, ale nie jest to takie proste. Marta wciąż przekonuje, że się zmieni i że powinniśmy dać jej jeszcze jedną szansę. Przez jakiś czas chodziła nawet na terapię, ale jak widać szybko jej przeszło - dodał Kosma.

- Jak on to znosi? Musi mu być ciężko widzieć własną matkę w takim stanie - wyszeptałam zdruzgotana.

- Jak to dziesięciolatek - raz chce do niej wrócić, a raz zwyczajnie się jej boi.

- To straszne - powiedziałam, nie mogąc się otrząsnąć z tej historii.

- Wolontariat moja droga to nie jest lekka praca, szczególnie w domu dziecka. Musisz przygotować się na to, że niektóre dzieci będą zadawać ci dość krępujące pytania. Na przykład czy je adoptujesz albo dlaczego ich właśni rodzice się ich wyrzekli... Zastanów się, czy na pewno jesteś w stanie stawić temu czoła. - ostrzegł mnie Kosma.

Byłam? Skąd mogłam to wiedzieć, skoro nigdy wcześniej nie znalazłam się w takiej sytuacji?

Gdy dojechaliśmy na miejsce, targały mną sprzeczne uczucia. Mieszczący się przede mną dom dziecka wyglądał dość zwyczajnie: szyby kremowego budynku obklejone były różnorodnymi ozdobami, takimi jak papierowe słońca uśmiechające się wesoło czy zwierzątka pomalowane specjalną farbą... Niby nic takiego, a jednak poczułam pewnego rodzaju smutek, bijący od tych murów. Zauważyłam, że na jednym z parapetów na pierwszym piętrze siedziała mała dziewczynka, przyglądająca nam się z zaciekawieniem. Niepewnie podniosłam rękę i pomachałam jej nieśmiało, lecz ona zdążyła już zniknąć za firanką. Spięłam się, czując, że właśnie podjęłam się jednego z najtrudniejszych zadań w całym swoim życiu i wcale nie byłam pewna, czy jestem w stanie mu podołać.

Tymczasem Kosma zauważył siatkę z ziemniakami, którą nadal kurczowo ściskałam, śmiejąc się na jej widok.

- Patrz Dawid, jaka ona urocza! Przywiozła ze sobą jedzenie. Ado, niezwykle to miłe z twojej strony, żarcia u nas nigdy dość - powiedział, po czym wyjął z moich rąk reklamówkę i popędził z nią do budynku.

W ten oto sposób straciłam połowę swojego obiadu, zbyt zaskoczona, by to odkręcić. Dawid uśmiechnął się pod nosem i poprowadził mnie w stronę wejścia.

- Jesteś gotowa? - zapytał, kiedy powoli przekroczyłam próg.

Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo w tym samym momencie coś małego wczepiło mu się w nogę, ciesząc się i energicznie podskakując.

- Mańka! - zawołał, biorąc malucha na ręce i przyglądając się dziewczynce z radością.

- Skąd wiedziałaś, że przyjechałem? - rzucił z sympatią, gdy wtuliła się w jego szyję, mrucząc jego imię.

- Tosia widziała cię przez okno - wyjaśniła, podnosząc głowę i patrząc na mnie swoimi wielkimi, uszczęśliwionymi oczkami.

- Kim jesteś? - spytała piskliwie, a ja uśmiechnęłam nerwowo.

Dopiero teraz zorientowałam się, że najzwyczajniej w świecie jestem zdenerwowana! Bardzo chciałam wywrzeć na wszystkich dobre wrażenie, a jak wiadomo serce dziecka było najtrudniej zdobyć.

- To jest Ada, od teraz będziecie się często widywać - odpowiedział za mnie Dawid, a ja spojrzałam na niego z wdzięcznością.

- Zostaniesz moją nową mamą? - dziewczynka spojrzała na mnie z nadzieją, a ja poczułam się tak, jakby moje serce rozrywało się na kawałki.

Jak do tego doszło, że ta mała kruszynka trafiła do domu dziecka? Jak ktoś mógł ją w ogóle porzucić?

- Przyjaciółką. Będę twoją nową przyjaciółką - powiedziałam, a Dawid spojrzał na mnie z uznaniem.

- Przyjaciółka też może być - zgodziła się Mania, a jej różowa twarzyczka, jeżeli to w ogóle możliwe, rozpromieniła się jeszcze bardziej.

- Świetnie sobie z nią poradziłaś - pochwalił mnie Dawid, kiedy Mańka oddaliła się, witając się tym razem z Kosmą.

- Niewiele osób potrafiłoby wybrnąć z takiej sytuacji. Mieliśmy kiedyś wolontariuszkę, która usłyszawszy to pytanie z ust jakiegoś dzieciaka, obruszyła się i powiedziała, że nie ma ochoty niańczyć cudzych dzieci. Nigdy więcej już się tu nie pojawiła.

- Jak można tak postąpić? Przecież w takich sprawach trzeba być delikatnym.

- Ja to wiem i ty to wiesz. Ale reszta już niekoniecznie.

Weszliśmy do kuchni, gdzie krzątały się cztery pracownice, będące najwidoczniej w trakcie przyrządzania obiadu.

- Drogie panie, chciałbym wam przedstawić Adę, naszą nową wolontariuszkę. - zwrócił się do nich Dawid, wskazując na najchudszą kucharkę.

- To jest Milena, specjalistka od potraw wegetariańskich. Blondynka obok niej to Daria, mistrzyni zup. Kolejno mamy Dankę i Beatę, obie świetne w daniach mięsnych.

- Fajnie, że do nas dołączyłaś - rzuciła Milena, wyciągając długą, kościstą rękę i potrząsając moją dłonią, z zaskakującą jak na jej wygląd siłą.

- Nie każdy ma tyle odwagi, by zostać wolontariuszem, a już szczególnie w domu dziecka. To przykre, ale większość omija nas szerokim łukiem. - dodała Beata ze smutkiem.

- To prawda - poparła ją Daria, z werwą mieszając w jakimś garnku.

Do kuchni wpadł Kosma, całując każdą z kucharek w oba policzki i zanosząc się śmiechem, kiedy wszystkie usiłowały się od niego odsunąć.

- Tu się pracuje, a nie romansuje! - zawołała Danka, uderzając go lekko trzymaną w ręce ścierką.

- Zawsze można robić obie rzeczy naraz - odparł, biorąc do ręki leżące na stole jabłko i zajadając je ze smakiem.

- Tutaj jesteście - mruknął, widząc mnie i Dawida.

- Byłbym zapomniał: urocza Ada przyniosła nam ziemniaki - mówiąc to, położył na stole pakunek. Moje policzki pokryły się czerwienią, kiedy kucharki spojrzały na mnie z zaskoczeniem.

- Dzięki - rzuciła Beata, posyłając mi uśmiech.- Jedzenia u nas nigdy dość.

- To samo jej powiedziałem - odparł z satysfakcją i ustami wypełnionymi przeżuwanym owocem, Kosma. - To chyba przeznaczenie, że nasze myśli podążają tym samym torem. Może powinniśmy coś z tym zrobić, Beatko?

- Lidia, twoja dziewczyna, szukała cię przez całe przedpołudnie - powiedziała Milena, przerywając nieudane zaloty Kosmy.

Chłopak skrzywił się i odstawił owoc zupełnie tak, jakby stracił ochotę na jedzenie. Zauważyłam, że Dawid z trudem powstrzymuje uśmiech.

- Nadal tutaj jest? - spytał wyraźnie niezadowolony z uzyskanej informacji.

- Nie, wyszła godzinę temu. Kazała ci przekazać, żebyś się z nią skontaktował.

- Na pewno to zrobię...- szepnął ironicznie, w zamyśleniu obracając nadgryzione jabłko. Jego dobry nastrój prysnął niczym bańka mydlana.

- Chcesz poznać resztę załogi? - spytał mnie szeptem Dawid, a ja pokiwałam głową ochoczo.

Wyszliśmy z pomieszczenia, żegnając się z kucharkami i ponurym Kosmą, i ruszyliśmy korytarzem przed siebie. Przez chwilę szliśmy w milczeniu, aż Dawid spytał mnie:

- Nie przeraża cię to wszystko?

- Trochę - przyznałam, po uprzednim zastanowieniu.

- Pamiętam swój pierwszy dzień. Czułem się tak, jakbym wkroczył do zupełnie innego świata. Z dnia na dzień musiałem nauczyć się, że tak naprawdę te dzieciaki chcą być traktowane normalnie, bez cienia współczucia. Wiem, że to trudne Ado, ale musisz trzymać emocje na wodzy, bo to tylko pogarsza sprawę. Jeśli maluchy zobaczą, że ich historia cię porusza, to zaczną żyć w przekonaniu, że los nie szczędził im cierpienia. Coraz częściej zadają sobie pytania, dlaczego akurat ich rodzice nie byli na tyle dojrzali, by podjąć nad nimi opiekę, zastanawiają się, czy to ich wina... Niestety, choćbyśmy tego bardzo chcieli, nigdy nie zrozumiemy ich tak do końca, jeżeli nie mamy podobnych doświadczeń - zakończył, a ja musiałam przyznać mu rację.

Niezwykle trudno wczuć się w czyjąś sytuację, jeżeli nie ma się o niej pojęcia. Nagle poczułam wyrzuty sumienia, że mam cudowną mamę i babcię, w czasie, gdy dla biegających po domu dziecka maluchów, będzie to tylko kolejne, być może nigdy niespełnione marzenie. Starając się o tym nie myśleć, zadałam mu najbardziej nurtujące mnie pytanie:

- Jak było z tobą? Co cię skłoniło do podjęcia pracy w wolontariacie?

Niestety, chłopak nie zdążył mi odpowiedzieć, bo zza pobliskich drzwi wypadła nieco krępa kobieta po sześćdziesiątce, z ulgą patrząc na Dawida.

- Dobrze, że już jesteś mój drogi. Axel ma znowu napady histerii, kompletnie mnie nie słucha, a ja nie potrafię mu pomóc. Może ty coś na to poradzisz.

- Co się tym razem stało? - spytał zaniepokojony Dawid, idąc za nią do pomieszczenia.

- Prezent od ojca... Pamiętasz, ta figurka ze szkła... Stłukła się.

Dawid pokiwał głową na znak, że zrozumiał i wszedł do sali.

Stałam zagubiona na korytarzu, po raz kolejny dzisiejszego dnia nie będąc pewna, co robić. Wejść i stanąć twarzą w twarz z pogrążonym w rozpaczy dzieckiem, czy czekać aż mój towarzysz wróci i zignorować dochodzący zza drzwi hałas? Wybrałam pierwszą opcję i zatrzymałam się niepewnie w progu, przyglądając się całej sytuacji z narastającym przerażeniem. Na środku sali siedział zapłakany chłopiec, z potłuczoną figurką kaleczącą jego rękę. Wokół niego zgromadzone było stado dzieci - z tego co zauważyłam, najmłodsze mogło mieć co najwyżej dwa latka, a najstarsze koło szesnastu. Twarze mieszkańców były tak samo urozmaicone jak ich wiek - od rozpaczy, żalu i współczucia, aż po zdenerwowanie, zażenowanie i potępienie. Dawid podszedł powoli do bohatera dzisiejszego dnia i zaczął mówić coś do niego szeptem, lecz jego słowa tylko pogorszyły sprawę.

- Już nigdy go nie zobaczę! Jak się dowie, że ją stłukłem, to nigdy po mnie nie wróci!!! - zawył maluch, jeszcze bardziej zalewając się łzami.

- Przestań się oszukiwać Axel. Z figurką czy bez, twój ojciec i tak ma cię w nosie - odezwał się chłopak siedzący w kącie, patrząc na niego z niesmakiem.

- Gdyby cię kochał, nigdy by cię nie porzucił - dodał, a w jego głosie wyczuwalny był ból, który nie miał związku z tym, co się działo z Axelem, lecz z jego własnymi doświadczeniami.

Zaczęłam się cofać, coraz bardziej żałując, że zdecydowałam się wejść do środka. To wszystko wydawało mi się jakimś koszmarem, nie byłam gotowa na coś takiego. Co ja sobie myślałam, przychodząc tutaj jak gdyby nigdy nic i traktując wizytę w domu dziecka jako dobry sposób na wakacyjną nudę?

Odwróciłam się na pięcie i wybiegłam z budynku, nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia kręcących się po korytarzu dzieci. Wizyta tutaj okazała się błędem. Nie powinno mnie tu być, nie nadawałam się do tego...

Kiedy zerknęłam po raz ostatni na budynek, mogłabym przysiąc, że w oknie na pierwszym piętrze dostrzegłam parę pełnych rozczarowania oczu.

Wyrzuty sumienia nie opuszczały mnie przez kolejny tydzień. Nadal miałam przed oczami uśmiech Dawida, kiedy powiedziałam mu, że chcę pomagać ludziom i zawód na drobnej twarzyczce Tosi, wyglądającej przez okno, gdy uciekałam z domu dziecka. Chcąc zagłuszyć ciche podszepty sugerujące, że zachowałam się jak kompletny tchórz, robiłam wszystko, by choć na chwilę przestać o tym myśleć. Tak więc codziennie wymyślałam kolejne zajęcia, starając się odciągnąć uwagę od tego, co było oczywiste - poczucia porażki.

Pierwszego dnia, ku ogólnemu zdziwieniu mojej mamy, wzięłam się za sprzątanie, które jednak nie trwało zbyt długo. Nie chcąc zapeszać, zostawiłam wszystkie podręczniki na swoim miejscu, w obawie, że być może będę musiała z nich ponownie skorzystać (dlaczego tak długo muszę czekać na wyniki matur?), więc tak na dobrą sprawę niczego nie byłam w stanie wyrzucić.

Drugi dzień spędziłam na nieudolnej próbie rysowania, co pozwoliło mi na nowo odkryć, że pomimo długiej przerwy, wciąż byłam w tym beznadziejna.

Trzeciego dnia na każdym kroku napotykałam się na coś, co przypominało mi o powodzie gorączkowego poszukiwania zajęcia. Najpierw trafiłam na wzruszający wywiad w telewizji o potrzebie niesienia pomocy innym ludziom, a następnie, w kolejce do kasy w sklepie, usłyszałam rozmowę dwóch staruszek, które uskarżały się na współczesną młodzież, według nich skupiającą się wyłącznie na własnej karierze, bez krzty empatii. Na koniec moja własna matka poruszyła temat głodu w Afryce, który to miała zgłębić w najnowszym artykule dla swojej gazety. W podłym nastroju powlokłam się do swojego pokoju, rozmyślając nad tym, jak się mają dzieciaki w placówce i czy Dawidowi i reszcie załogi udało się uspokoić małego Axela.

Czwarty dzień okazał się gorszy od poprzedniego.

W piąty zdesperowana postanowiłam zrelaksować się przy jakiejś dobrej komedii romantycznej, w nadziei, że może to pozwoli mi choć przez chwilę przestać obsesyjnie myśleć o domu dziecka i krzątających się w nim wolontariuszach. Weszłam do kina i po szybkim przejrzeniu repertuaru, skierowałam się do kas. A tam niespodziewanie stanęłam oko w oko ze swoim wyrzutem sumienia, kompletnie zbita z tropu tym nieplanowanym spotkaniem. Z napięciem patrzyłam jak wyraz twarzy Dawida gwałtownie się zmienia, kiedy zobaczył, kto się przed nim znajduje - w sekundzie jego uprzejmy uśmiech przeistoczył się w pełen złości grymas.

- Po co tutaj przyszłaś? - wycedził, nie bawiąc się w uprzejmości.

- Po bilet. Nie miałam przecież pojęcia, że tutaj pracujesz...

- No ja myślę. Miałabyś wtedy niezły tupet. I co teraz? Masz zamiar jak gdyby nigdy nic obejrzeć sobie jakąś głupią komedyjkę? Nawet nie wiesz, jak mnie zawiodłaś! Sądziłem, że naprawdę przyszłaś pomóc, ale nie, ty najzwyczajniej w świecie chciałaś się zabawić czyimś kosztem! Warto było? - podniósł głos, zwracając na siebie uwagę siedzącej obok niego koleżanki.

- Dawid - skarciła go, uśmiechając się przepraszająco do stojących za mną klientów.

- To nie tak... - tylko tyle zdołałam z siebie wykrztusić.

- Mańka pytała mnie, gdzie się podziała jej nowa przyjaciółka, najwidoczniej kompletnie nieświadoma tego, że postanowiła uciec jak ostatni tchórz! Czy ty w ogóle pomyślałaś o tym, jak może się poczuć porzucona przez rodziców mała dziewczynka? Może dobrze się stało, że odeszłaś po pierwszym dniu, bo przynajmniej nie miałaś okazji złamać serca innym dzieciakom! Ostatnie czego potrzebują w swoim życiu to kolejny zawód! - mówił jak nakręcony.

- Nic nie rozumiesz... - przerwałam mu, jednak on mnie zignorował.

- Rzeczywiście, masz rację. Kilka dni temu spotkałem dziewczynę, która chciała zmienić świat na lepsze, ale najwidoczniej szybko jej to przeszło. Nie mogę uwierzyć, że tak się co do ciebie pomyliłem. - Po raz kolejny spojrzał na mnie z mieszaniną niechęci i rozczarowania.

- Chcę wrócić - powiedziałam, dopiero teraz zdając sobie z tego sprawę.

- Nie potrzebujemy w naszym zespole osób, które będą się pojawiać, kiedy im się żywnie podoba i równie szybko znikać, gdy napotkają jakiś problem!

- Odstraszysz nam klientów Dawid - wtrąciła się jego koleżanka. Zauważyłam, że na jej plakietce widniało imię Julia. - Wolałabym, żebyś załatwiał swoje prywatne sprawy na osobności.

- Nie ma takiej potrzeby - mruknął do niej, po czym rzucił w moją stronę bilet, już na mnie nie patrząc:

- Masz, to co chciałaś. Możesz już iść.

Porwałam kawałek papieru , bardziej z przekory niż z rzeczywistego pragnienia i weszłam do odpowiedniej sali, kompletnie nie potrafiąc skupić się na wyświetlanym filmie. Co mi strzeliło do głowy, żeby tu przychodzić? No tak, ale z drugiej strony skąd miałam wiedzieć, że Dawid pracuje w tym kinie... A Mańka? Czy to prawda, że o mnie pytała? Jak ona musiała się czuć, kiedy jej obiecana przyjaciółka, postanowiła złamać dane jej słowo? A zaprzyjaźnione kucharki? Przecież same chwaliły mnie za to, że postanowiłam do nich dołączyć, wykazując się nie lada odwagą. A Kosma? Na pewno mina musiała mu zrzednąć, gdy dowiedział się, że ta rozbrajająca Ada, która przyniosła ziemniaki, okazała się nie być taka urocza, jak przypuszczał.

Wyrzuty sumienia zżerały mnie od środka. Nie mogłam tego tak zostawić. Nie teraz kiedy los dał mi wyraźny znak, że zboczyłam z właściwego toru.

Zerwałam się z miejsca i ignorując pełne oburzenia spojrzenia, i niezbyt przychylne komentarze skierowane pod moim adresem przez siedzących za mną widzów, zaczęłam przepychać się w kierunku wyjścia. Nie wiedziałam, co powiem Dawidowi, kiedy ponownie go zobaczę, jednak czułam, że muszę go przekonać, jak bardzo się co do mnie pomylił... Wybiegłam na korytarz i ruszyłam żwawo w stronę kas, lecz ku mojemu zdziwieniu miejsce chłopaka było puste.

- Dawid wyszedł jakieś piętnaście minut temu - wyjaśniła mi Julia. - Jeśli dopisze ci szczęście, złapiesz go jeszcze na przystanku.

Więc pobiegłam jak wariatka, już z daleka dostrzegając sylwetkę Dawida, przechadzającego się w tę i z powrotem, i popalającego papierosa. Zdążyłam do niego dotrzeć dokładnie w chwili, w której przyjechał jego autobus.

Dawid jednak nie zwrócił na to uwagi, zbyt zaskoczony moim ponownym widokiem.

- Nie masz prawa mnie oceniać! - zawołałam, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem na niego zła.

- Sam przyznałeś, że na początku wolontariatu było ci ciężko, więc powinieneś mnie zrozumieć. Nigdy nie miałam do czynienia z czymś takim. To nie jest łatwe, patrzyć na te wszystkie dzieci, które jak nikt inny zasługują na to, by mieć normalny dom i kochających rodziców. Przerosło mnie to. Najzwyczajniej w świecie się tego przestraszyłam, ale teraz wiem, że mam dość siły, żeby dla nich dać sobie z tym radę.

Dawid patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu, rzucając niedopałek papierosa na ziemię i mówiąc:

- Powinienem cię przeprosić. Zbyt nerwowo do tego podszedłem. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że dla ciebie to też mogło być trudne spotkanie.

- Po prostu... nie chcę, żeby dzieciaki cierpiały jeszcze bardziej niż dotąd. Ja coś wiem na ten temat, bo sam byłem wychowywany tylko przez ojca. Moja matka porzuciła mnie dwadzieścia lat temu, kiedy miałem zaledwie trzy lata. Miała wielkie plany i karierę, a dzieci nie pasowały do wymyślonego przez nią scenariusza. Wymarzonego sukcesu nie udało jej się osiągnąć, a zamiast tego wpadła w depresję i rok temu popełniła samobójstwo.

- Przykro mi - wyszeptałam wstrząśnięta tym szczerym wyznaniem.- Ja za to mieszkam tylko z mamą. Po rozwodzie ojciec wyprowadził się na drugi kraniec Polski i zapomniał o tym, że ma rodzinę. Od ponad dziewięciu lat nie mam z nim kontaktu.

- Wychodzi na to, że lepiej rozumiemy te dzieciaki niż inni.

- Chyba tak - mruknęłam z zastanowieniem. Nigdy o tym w ten sposób nie myślałam.

- Słuchaj, Ada... Jadę do placówki. Jeśli rzeczywiście chcesz zacząć wszystko od początku, to możesz do mnie dołączyć. Muszę cię jednak ostrzec, że ani dzisiaj, ani jutro nie będzie lepiej.

- Zdaję sobie z tego sprawę - oświadczyłam, wsiadając razem z nim do kolejnego, zatłoczonego po brzegi autobusu.

Znaleźliśmy kawałek wolnego miejsca na samym końcu pojazdu i z rozbawieniem przysłuchiwaliśmy się rozmowie pijaczka i siedzącej obok niego eleganckiej kobiety, która była wyraźnie spięta jego obecnością i faktem, że mężczyzna nie szczędząc jej komplementów, namawiał ją, by się z nim ożeniła.

- Daj mi spokój panie. Wytrzeźwiałby pan najpierw, a później brał się za składanie takich ofert innym - mruknęła odsuwając się od niego i przyciskając się bokiem do ściany w nadziei, że to zwiększy dystans między nimi. Oboje wyglądali razem paradoksalnie - ona dama z gracją koło sześćdziesiątki, on miejscowy pijaczek z siwą bródką i długimi, tłustymi włosami.

- Nigdy nie byłem tak trzeźwy jak dziś! Jak Boga kocham! - oburzył się, wymachując żywo rękoma i omal przez to nie zsuwając się z krzesła.

- Więc masz dwadzieścia trzy lata - zagadałam do Dawida, starając się zagłuszyć wrzask eleganckiej pani, która teraz okładała pijaczka torebką po głowie, gdy ten usiłował objąć ją ramieniem. - Studiujesz?

- W październiku rozpoczynam ostatni rok na resocjalizacji. A Ty?

- Właśnie skończyłam liceum i napisałam maturę. Zobaczę, co z tego wyjdzie.

- Masz cztery miesiące wakacji! Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę, czekają mnie jeszcze letnie egzaminy. Wiesz już na jakie studia idziesz?

- Mam parę pomysłów, ale uzależniam je od wyników matur - odpowiedziałam wymijająco, lecz Dawid od razu mnie rozgryzł.

- Martwisz się, że nie zdałaś? - zapytał, w końcu się uśmiechając.

- To chyba oczywiste. Z dnia na dzień odkrywam coraz to nowsze błędy, które popełniłam, albo które wydaje mi się, że popełniłam. Codziennie dręczy mnie myśl, że może źle przeniosłam rozwiązania na kartę odpowiedzi, co zaprzepaści moją szansę na uzyskanie dobrego wyniku albo w ogóle zdania matury.

- Wiesz, jak to się nazywa? - przyglądał mi się z rozbawieniem. - Paranoja. Często mi ona towarzyszy w trakcie egzaminów i przypuszczam, że tobie również dała się we znaki.

- Panie, idź pan do biura matrymonialnego, a nie zaczepiaj porządnych ludzi! - krzyknęła elegancka pani, wstając ze swojego miejsca i usiłując przepchać się do wyjścia, co udaremniał jej wyjątkowo nachalny adorator. Dopiero interwencja stojącej w pobliżu staruszki, która zaczęła dźgać pijaczka drewnianą laską w nogę, spowodowała, że mężczyzna się poddał i zrobił przejście towarzyszce. Kobieta zbeształa go po raz kolejny za wyjątkowo złe maniery i wyszła z autobusu, kiedy zatrzymał się na kolejnym przystanku.

- Uwielbiam te autobusowe dramaty - powiedział z ironią Dawid. - Na nas też już pora.

Wysiedliśmy z pojazdu i powoli ruszyliśmy w stronę domu dziecka. Z uśmiechem na twarzy obserwowałam, jak chłopak z minuty na minutę ponownie przeistacza się w pełnego życia optymistę.

- Coś nie tak? - spytał, dostrzegając moje spojrzenie.

- Nic, tylko... Naprawdę kochasz być wolontariuszem, prawda?

- Lubię to, kim się staję przy dzieciakach. - wyznał, marszcząc brwi i starając się odnaleźć odpowiednie słowa, którymi mógłby wyrazić swoje uczucia.

- Wiesz... W kontaktach z innymi ludźmi wychodzą na jaw wszystkie nasze cechy, zarówno te dobre jak i te złe. Ja po prostu lubię myśleć, że mam choć trochę tych pozytywnych.

- Jak możesz w ogóle w to wątpić? - zdziwiłam się. - Bezinteresownie pomagasz ludziom! Czy to o niczym nie świadczy?

- Sam nie wiem... Nie postrzegam tego w taki sposób. Owszem, rzeczywiście uwielbiam te dzieciaki i zrobiłbym wszystko, żeby już nigdy więcej nie musiały cierpieć, ale robię to też dla siebie. Musisz przyznać, że to nieco egoistyczne.

- Masz rację. Inni potrafią wydać fortunę na rzeczy, które nie są im potrzebne, byleby tylko się dowartościować, w czasie gdy ty postanowiłeś zostać wolontariuszem. Rzeczywiście to strasznie egoistyczne - mruknęłam z sarkazmem, na co Dawid wybuchnął śmiechem, który był tak zaraźliwy, że po chwili dołączyłam do niego. Zdążyłam już zapomnieć o naszej wcześniejszej kłótni, bo Dawida najzwyczajniej w świecie nie dało się nie lubić.

- Zanim poznasz naszych podopiecznych, musimy jeszcze pozałatwiać formalności związane z twoim udziałem w wolontariacie.

- Czyli? - zaniepokoiłam się.

- Powinniśmy udać się do dyrektorki, która przeprowadzi z tobą wywiad kwalifikacyjny i oficjalnie przypisze cię do odpowiedniej grupy dzieciaków. Będziesz musiała też zadeklarować, w jakie dni będziesz przychodzić, żeby nie było niepotrzebnych nieporozumień.

- Mogę iść z tobą, jeżeli chcesz - dodał widząc moją niewyraźną minę. - Dyrektorka potrafi być naprawdę nieprzyjemna, kiedy ma zły humor.

- Byłoby super. - powiedziałam z wdzięcznością, ku własnemu zdziwieniu coraz mocniej denerwując się wizytą u dyrektorki.

- To tylko formalność, nie masz czym się przejmować - pocieszył mnie Dawid.

Kiedy weszliśmy do domu dziecka pierwsze, co rzuciło nam się w oczy to puste korytarze i nienaturalna cisza. Dawid zmarszczył brwi, wyraźnie zaskoczony zaistniałą sytuacją i bez słowa poprowadził mnie w stronę gabinetu dyrektorki. Za biurkiem siedziała kobieta po pięćdziesiątce o jasnych, krótko przystrzyżonych włosach i szarych pozbawionych wyrazu oczach. Widząc naszą dwójkę nie kryła niezadowolenia, najwyraźniej nie spodziewając się, że ktokolwiek mógłby zaburzyć jej spokój. Kątem oka zauważyłam, że ściska schowanego pod biurkiem pączka, z którego powoli zaczął skapywać lukier.

- Może mi pan wyjaśnić, co ma oznaczać ta niespodziewana wizyta w moim gabinecie? Dzieciaki są na wycieczce, pan Zieliński miał pana o tym powiadomić.

- Najwyraźniej Kosma jak zwykle zapomniał przekazać mi wiadomość. Nie o mnie jednak chodzi. Adrianna - tu wskazał na mnie - chciałaby do nas dołączyć jako wolontariuszka. Wypełniła już ankietę, ale wiem, że wymagany jest też wywiad kwalifikacyjny...

- Zapisy odbywały się w zeszłym tygodniu, o ile mnie pamięć nie myli - przerwała mu chłodno dyrektorka.

- To moja wina, nie dopilnowałem tego. W punkcie wolontariatu było straszne zamieszanie i...

- Więc chyba nie mamy, o czym rozmawiać. - ucięła dyrektorka, nie chcąc słuchać jego dalszych wyjaśnień.

- Proszę dać mi szansę, w końcu każda para rąk do pomocy się przyda - odezwałam się, patrząc na nią z napięciem.

Widziałam, że kobieta się waha - z jednej strony musiała przyznać mi rację, lecz z drugiej oznaczałoby to dla niej dodatkową papierkową robotę.

- Dobrze - powiedziała w końcu, a ja odetchnęłam z ulgą.

- Panie Sosnowski, może pan zaczekać na koleżankę na korytarzu, jeżeli to już wszystko z pana strony.

Dawid posłał mi ostatni uśmiech i wyszedł z gabinetu, pozostawiając mnie na pastwę losu humorzastej dyrektorki.

- Proszę usiąść - rzuciła w moją stronę, wzdychając męczeńsko i z bólem na twarzy odkładając pączka na leżący na stole talerzyk. Brudne ręce wytarła w sukienkę, którą na sobie miała i podała mi stos papierków czekających na wypełnienie. W chwili, gdy wypisywałam swoje dane osobowe, kobieta zaczęła zadawać mi pytania.

- Co skłoniło panią do podjęcia wolontariatu? - zapytała, tłumiąc ziewnięcie, wyraźnie znudzona żmudnymi procedurami.

- Możliwość niesienia pomocy ludziom - po tych słowach dyrektorka nieco oprzytomniała, patrząc na mnie ze zdumieniem zastąpionym po chwili ironicznym uśmieszkiem.

- Nie wiem, dlaczego wszyscy myślą, że właśnie to chcę usłyszeć. A jak brzmi prawda? Chce sobie pani wpisać to do CV z nadzieją, że dzięki temu szybciej znajdzie sobie pani pracę?

- Nic z tych rzeczy. Powiedziałam prawdę - rzuciłam oburzona podobnymi podejrzeniami. Kobieta nie wyglądała na przekonaną, jednak postanowiła nie drążyć już dłużej tego tematu.

- Skoro pani tak mówi...

Wystarczyła krótka rozmowa, żebym wiedziała, że jej nie lubię. Trudno mi było uwierzyć, że ktoś taki jak ona może piastować urząd dyrektora w domu dziecka. Kobieta sprawiała wrażenie, jakby bezinteresowne niesienie pomocy innym było poza zasięgiem jej wyobrażeń. Moje obawy potwierdziły się pod koniec spotkania, kiedy to dyrektorka zaczęła mi objaśniać procedury dotyczące pracy wolontariusza.

- Nie muszę chyba dodawać, że surowo zakazana jest jakakolwiek zażyłość z podopiecznymi.

- Chyba nie bardzo rozumiem...

- Jest pani w grupie 4-6 latków, więc powinna pani wiedzieć, że zakazuje się jakiegokolwiek innego kontaktu wykraczającego poza zwykłą rozmowę czy pomoc w lekcjach. Nie może pani przytulać dzieci, nawiązywać z nimi przyjaźni, czy składać obietnic, których nie jest pani w stanie spełnić. Nie chcemy chyba, żeby były nieszczęśliwe, prawda? Proszę do wszystkiego podchodzić bez niepotrzebnych emocji. Jedyne co musi pani zrobić, to skupić się tylko i wyłącznie na wykonywaniu swoich obowiązków, czy to jest jasne?

Nie, nie było. W głowie mi się nie mieściło, że można kogokolwiek traktować tak przedmiotowo. Te dzieci potrzebowały miłości, prostych gestów, poczucia, że są osoby którym na nich zależy. Przemilczałam to jednak, wiedząc, że jeżeli wypowiem to, co myślę na głos, mogę się pożegnać z wolontariatem.

Na odchodne kobieta kazała mi uzgodnić dni i godziny wizyt z moją opiekunką, niejaką panią Wachowską, po czym pożegnała się ze mną w dość niegrzeczny sposób.

- Wstrętna biurokratka - trafnie scharakteryzował ją Dawid, kiedy podzieliłam się z nim swoimi odczuciami co do postawy dyrektorki.

- W życiu nie słyszałem takich głupot. Miałem to szczęście, że gdy rozpoczynałem wolontariat, trafiłem na poprzednią dyrektorkę. Była fenomenalna! Każdą wolną chwilę spędzała z podopiecznymi, ale niestety nie potrafiła sobie poradzić z zarządzaniem placówką i na jej miejsce przyszła ta wiedźma - westchnął.

- Co do opiekunki Wachowskiej, dziś jej raczej nie zastaniesz. Pewnie poszła na wycieczkę z dzieciakami. Swoją drogą Kosma mógłby przekazać mi, że dziś nie będzie maluchów. Ale z drugiej strony jest to świetna okazja, żeby oprowadzić cię po placówce - dodał jak to urodzony optymista.

Kiedy zapoznałam się z większą częścią budynku, okazało się, że jednak nie byliśmy w nim sami. W pokoju przeznaczonym do zabaw natknęliśmy się na małą dziewczynkę, która cichutko siedziała w kącie, skulona w kłębek. Jej wielkie, niebieskie oczy wpatrywały się w nas nieufnie, a ja po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że to jej spojrzenie ujrzałam tydzień temu w oknie.

- Tośka! - zawołał Dawid, klęcząc obok dziecka. - Co ty tu robisz? Dlaczego nie poszłaś na wycieczkę?

Dziewczynka odwróciła się do nas plecami, jeszcze ciaśniej obejmując się ramionami i delikatnie dygocąc. Zauważyłam, że na jej ręce widnieje blizna w kształcie kółka.

Chciałam do niej podejść, jednak powstrzymał mnie przed tym Dawid, który wstał i wyprowadził mnie na korytarz.

- Lepiej zostawmy ją samą. Ona tego potrzebuje - wyjaśnił, gdy posłałam mu pytające spojrzenie.

Przez jakiś czas szliśmy w milczeniu, aż w końcu nie potrafiąc dłużej wytrzymać, wyrzuciłam z siebie:

- Ta blizna na ręce Tosi... Proszę, powiedz mi, że to nie jest to, o czym myślę.

- Widzisz Ada, historia Tosi jest dość tragiczna. Kiedy była jeszcze niemowlęciem, ojciec znęcał się nad nią i przypalał papierosami, a matka, alkoholiczka była tak zajęta piciem, że nie zwracała na to większej uwagi. Ta sytuacja trwała przez jakieś dwa lata, nim dziewczynka ostatecznie trafiła do domu dziecka. To wszystko i tak zasługa sąsiadów, którzy zaczęli podejrzewać, że rodzice źle ją traktują i przekazali sprawę w ręce opieki społecznej. Z tego co wiem, rodzice Tosi zostali postawieni przed sądem i dostali karę pozbawienia wolności, jednak nie pamiętam, na ile dokładnie lat zostali skazani. Wyrok jednak nie zdążył naprawić zła, jakie wyrządzili swojej córce. Od kiedy Tosia trafiła do domu dziecka, nie odezwała się do nikogo ani słowem. Nikogo nie obdarza zaufaniem, płacze, kiedy widzi ogień, dostaje drgawek , gdy ktoś wykona szybki ruch. Jej rodzice nie tylko wyrządzili jej krzywdę na ciele, lecz przede wszystkim w głowie. Musiała doznać naprawdę głębokiego urazu psychicznego, który wytworzył w niej pewnego rodzaju blokadę. Ciągle wierzę, że pewnego dnia usłyszymy jej głos, jednak tylko ona może mieć na to jakikolwiek wpływ - zakończył ze smutkiem.

- To okropne - wyszeptałam, nie mogąc uwierzyć w takie okrucieństwo. Bałam się myśleć o tym, w jakim stanie musi być Tosia, skoro każdy, nawet najmniejszy ruch, wywołuje u niej szereg koszmarnych wspomnień, których nawet upływający czas może nigdy nie zdołać wymazać.

- Wiem. Dlatego nasza szanowna dyrektorka może sobie gdzieś wsadzić swój regulamin. Dzieciaki potrzebują odrobiny ciepła i szczerego zainteresowania, które pomogłoby im przebrnąć przez to wszystko.

Zgodziłam się z nim, wciąż myśląc o dramatycznej historii Tosi i zastanawiając się, jak mogłabym jej pomóc. Gdyby był jakiś sposób, który sprawiłby, że dziewczynka zacznie na nowo cieszyć się życiem i zaufa innym ludziom...Westchnęłam z trudem powstrzymując łzy i usiłując przestać wyobrażać sobie, jak wielką traumę musiało przeżyć sześcioletnie zaledwie, niewinne dziecko i jakie piętno zostało odciśnięte na jego dalszym życiu.

Czułam się przygnębiona tym wszystkim, bardziej niż kiedykolwiek zdając sobie sprawę z tego, że tuż obok każdego z nas, codziennie rozgrywają się dramaty, o których nie mamy pojęcia.

- Dziwne - pełen niepokoju głos Dawida, odwrócił uwagę od moich myśli. Byliśmy już na placu zabaw, kiedy chłopak nieoczekiwanie się zatrzymał. - Widzisz tego chłopczyka, który siedzi na huśtawce? Pierwszy raz go widzę.

- Możliwe, że mamy nowego podopiecznego - stwierdził w odpowiedzi na moje przestraszone spojrzenie.

- Co teraz? - rzuciłam z sercem topniejącym na widok smutku malującego się na twarzy dziecka.

- Nienawidzę takich sytuacji - mruknął Dawid, a ja zrozumiałam, że moje odczucia i jemu nie są obce. Przez moment mogłam dostrzec na jego twarzy ogrom uczuć od współczucia po żal i brak zrozumienia. Pozwoliło mi to zrozumieć, że są rzeczy, do których człowiek nie jest w stanie się przyzwyczaić nawet wtedy, gdy ma z nimi styczność na co dzień.

Tymczasem Dawid podszedł do malca i zapytał go żartobliwie:

- Hej, stary co się dzieje? Wiesz, że mężczyznom nie wypada płakać w obecności dam?

Mogłam się tylko domyślać, ile musi go kosztować ten lekki ton w głosie.

Chłopiec podniósł załzawione oczy i spoważniał na widok sporo od niego starszych zmartwionych intruzów, którzy śmiali zakłócić jego spokój i przerwać falę zalewającego go nieszczęścia.

- Ja nie chciałem... Naprawdę nie chciałem... - wybełkotało dziecko, patrząc to na Dawida, to na mnie i ponownie wybuchając głośnym płaczem.

- Co się stało? Nam możesz powiedzieć. Obiecuję, że zrobimy wszystko, żeby ci pomóc - powiedziałam delikatnie, a Dawid pokiwał z aprobatą. - Jak masz na imię?

- Mieszko - odpowiedział chłopiec po chwili wahania.

- Ja jestem Ada, a to Dawid. Możemy ci pomóc, jeśli tylko zechcesz nam zaufać.

- Ja zdenerwowałem swoją mamę - wyznał cicho, na moment zaniechując płaczu.

- Chciałem być grzeczny, ale tak jakoś wyszło i... Mamusia od dawna mi powtarzała, że jak będę niegrzeczny, to wyśle mnie do domu dziecka, a ja nie przestałem broić i stłukłem jej ulubioną lampkę. Ale przysięgam, że to był przypadek. Obiecałem, że to już ostatni raz, ale mamcia nie chciała słuchać i mnie tu przyprowadziła, ale ja chcę już do domu - wyrzucił z siebie i choć jego opowiadanie było nieco chaotyczne, oboje z Dawidem zrozumieliśmy jego sens i przez chwilę zszokowani milczeliśmy, przetrawiając zasłyszaną właśnie informację.

- Twoja mama przyprowadziła cię tutaj, żeby ciebie ukarać, tak? Mówiła coś jeszcze? - spytał wolno mój towarzysz, marszcząc brwi i starając się wszystko poukładać w całość.

- Powiedziała, że odbierze mnie jutro i ma nadzieję, że może ta sytuacja nauczy mnie szacunku do niej. I dała mi to - chłopiec wyciągnął w naszą stronę zwitek papieru, który Dawid rozłożył tak, żebyśmy mogli go oboje przeczytać.

"Proszę zaopiekować się Mieszkiem do dnia jutrzejszego i nauczyć go paru zasad panujących w każdym rodzinnym domu. Ufam, ze mogę liczyć na Waszą pomoc."

- To wszystko? - nie wierzyłam, przebiegając jeszcze raz wzrokiem po kartce.

Dawid wyglądał, jakby nad czymś intensywnie się zastanawiał.

- Nie martw się mały, zaraz wszystko wyjaśnimy. Dasz nam chwilkę? - zapytał chłopak, odciągając mnie na bok, jednak nim zdołał cokolwiek powiedzieć, postanowiłam dać upust swoim uczuciom.

- To się wręcz w głowie nie mieści, że jego matka tak postąpiła! Pozbywać się dziecka i za karę umieszczać w sierocińcu? Co za okrucieństwo!

- Musimy go odprowadzić do dom. - przerwał mi stanowczo Dawid. - On nie może tutaj zostać.

- Naprawdę chcesz to zrobić?! Jego matka...

- To nie ma znaczenia, Ada. Ona wciąż jest jego prawnym opiekunem.

Ciężko było wyciągnąć od Mieszka informację na temat jego miejsca zamieszkania. Chłopiec nie potrafił wytłumaczyć dokładnie, gdzie znajduje się jego dom, jednak wspólnymi siłami udało nam się rozwiązać tę zagadkę. Po drodze razem z Dawidem staraliśmy się go nieco zagadać i odwrócić jego uwagę od własnego cierpienia. Wydawało mi się, że tylko ja jestem przestraszona tym, co nas czekało, jednak spojrzenie jakim obdarzył mnie Dawid, zanim zapukał do odpowiednich drzwi, uzmysłowiło mi, że dzielimy te same uczucia.

Po jakimś czasie w progu ukazała się elegancka, trzydziestokilkuletnia kobieta, która widząc swojego syna w towarzystwie dwóch innych osób, nie potrafiła ukryć złości.

- Co ci mówiłam Mieszko? Masz tutaj nie wracać, dopóki nie docenisz tego, co posiadasz! - kobieta już chciała zatrzasnąć nam drzwi przed nosem, lecz w ostatnim momencie udaremnił jej to Dawid.

- Nie może pani oddawać chłopca do domu dziecka za karę! To nie jest przedszkole!

- Zajmujecie się przybłędami, prawda? Co to za różnica, jeden bachor w te czy we w te...

- Jak pani w ogóle może tak myśleć?! - rzuciłam, całkowicie wyprowadzona z równowagi. - Nie zdaje sobie pani sprawy z tego, jakie to jest miejsce.

- Może to sprawka wszystkich, którzy tam pracują. Ja widać nie potraficie pomóc ludziom w potrzebie - mówiąc to szarpnęła rękę Mieszka i pociągnęła go za sobą do mieszkania, z hukiem zamykając za sobą drzwi.

Byłam tak zszokowana tą sytuacją, że stałam jak zamurowana, dopiero po chwili zauważając nieobecność Dawida, który był już na schodach.

- Zamierzasz to tak zostawić? - zapytałam wzburzona, gdy udało mi się go dogonić.

- Tak, Ada. Właśnie to mam zamiar zrobić - odparł zmęczonym głosem.

- Przecież ta kobieta to jakaś kompletna wariatka! Widziałeś zresztą sam, że ona jest nieobliczalna, nieodpowiedzialna i...

- Masz lepszy pomysł? Chcesz go zabrać z powrotem do domu dziecka czy do siebie? Nie mamy prawa się wtrącać, bo to wciąż jest jego matka.

- Czyli co? Lepiej zostawić w jej rękach to biedne dziecko? Historia Tosi nie udowodniła już, że czasem należy się wtrącić? - rzuciłam, na co Dawid spojrzał na mnie z wściekłością.

- Mieszko nie jest ofiarą kata! Istnieje istotna różnica między ratowaniem kogoś przed złem, a mieszaniem w czyimś życiu. Temu dziecku nie dzieje się jakaś straszna krzywda, ma tylko głupią matkę! Wierz mi, że gdyby było inaczej, nie pozwoliłbym mu tutaj wrócić. Nie jestem nowicjuszem, wiem, co robię - dodał, gdy wciąż patrzyłam na niego z wyrzutem.

- Zaufaj mi. Z czasem nauczysz się spoglądać na świat tak samo jak ja. Idziemy? - rzucił ze zniecierpliwieniem.

Odwróciłam się za siebie i ostatni raz spojrzałam na drzwi, za którymi zniknął chłopiec, po czym wyszłam z Dawidem z bloku. Wciąż jednak nie mogłam przestać myśleć o tej sytuacji.

- Chcesz zrezygnować? - zapytał mnie kontrolnie chłopak, gdy szliśmy obok siebie w milczeniu.

- Nie - odparłam, tego jednego będąc całkowicie pewną.

- Początki nie należą do najłatwiejszych, Ada, ale gwarantuję ci, że nadejdą momenty, które wynagrodzą ci cały włożony w to trud. Dla takich chwil warto czasem zacisnąć zęby.

Z postanowieniem wzięcia sobie rady Dawida do serca, wróciłam do domu, w którym zastałam zdenerwowaną mamę i wyluzowaną jak zawsze babcię Basię.

- Ada, dzwoniłam do ciebie! - zawołała do mnie mama, kiedy tylko weszłam do środka. - Gdzie ty tak długo byłaś? Chciałam już dzwonić na policję!

- Obawiam się, że nie wzięliby cię na poważnie. Twoja córka ma już dziewiętnaście lat i może czasem wyjść z domu - skomentowała babcia, puszczając do mnie oko.

- Tyle się słyszy teraz o morderstwach... - mruknęła mama. - Czy ty doprawdy nie możesz choć raz odebrać telefonu? Do tego chyba służy komórka, prawda?

- Masz rację, przepraszam - bąknęłam, jednak babcia machnęła lekceważąco ręką.

- Telefony komórkowe to teraz przekleństwo dla was młodych, a dla rodziców świetne narzędzie do inwigilacji. Powinnaś się nieco wyluzować, Floro. Nic się przecież takiego nie stało. Jeśli chcesz koniecznie kogoś śledzić, to zacznij łapać pokemony. Gwarantuję ci, że to świetna rozrywka. Pokażę ci miejsca, w których możesz je z łatwością znaleźć... Ja już schwytałam ich trzydzieści - pochwaliła się, pokazując zainstalowaną na komórce aplikację.

- Gdzie byłaś Ada? Tyle chyba mogę wiedzieć? - wyraźnie zirytowana mama, zignorowała babcię.

- Zapisałam się na wolontariat do domu dziecka - oświadczyłam spokojnie, czekając na ich reakcje.

Po pierwszym szoku, mama nie wydawała się być zadowolona z podjętych przeze mnie działań.

- Uważam, że to zły pomysł - przyznała otwarcie, po chwili zastanowienia. - Jesteś zbyt młoda, żeby zdawać sobie sprawę z tego, jaka to jest odpowiedzialność.

- Bzdura - prychnęła babcia, która jak zwykle reprezentowała przeciwne stanowisko do mojej mamy. - Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz.

- Wolałabym, żeby Ada nie pakowała się w tego typu sytuacje.

- Sama ostatnio mówiłaś w swojej audycji, jak ważne jest pomaganie innym... - mruknęłam mimochodem.

- Ale nie kierowałam tego do ciebie! Dobrze ci radzę, wycofaj się z tego, póki jeszcze możesz. Wierz mi, że z każdą wizytą będzie ci coraz trudniej. Wszystkie nastroje tych dzieci będą przechodzić na ciebie. Jesteś na to gotowa? Będziesz musiała sobie z tym poradzić, bo nikt nie jest w stanie się od tego całkowicie odciąć.

- Dam sobie radę - przekonywałam nie tylko ją, lecz także i siebie.

- Przemyśl to jeszcze sobie. Ja już muszę iść do pracy. A ty mamo nie mąć jej jak zwykle w głowie - rzuciła na odchodne.

- Strasznie sztywna jest ta moja córka - odezwała się do mnie babcia, kiedy pochłonięta myślami bawiłam się leżącą na stole solniczką. - Musisz mieć z nią naprawdę ciężko. Na szczęście teraz, kiedy już poszła, możesz mnie zawieźć do pana Roberta.

- Babciu, ale ja nie mam jeszcze prawa jazdy...

- Ale jeździć potrafisz, prawda? - zapytała z łobuzerskim uśmieszkiem.

- Babciu...

- Och dobrze, już dobrze... Widzę, że odziedziczyłaś po matce tą nieszczęsną odpowiedzialność.

- Kim jest w ogóle pan Robert? - odważyłam się w końcu zapytać, kiedy po podróży autobusem wysiadłyśmy na jakimś kompletnym odludziu.

- Skoczkiem spadochronowym - odparła babcia jak gdyby nigdy nic. - Zawsze marzyłam o tym, żeby lecieć w przestworzach. Dziś w końcu uda mi się to spełnić.

- Babciu... - zaczęłam ostrożnie. - Ty nie mówisz poważnie, prawda? To jest niebezpieczne!!! A co jeśli, coś pójdzie nie tak?

- Żyje się raz, Ada. Nie można się wszystkiego lękać, a zamiast tego warto spędzić pozostały nam czas w najlepszy z możliwych sposobów. Pamiętaj, że to tylko strach potrafi nas zatrzymać w miejscu. Zrób mi parę zdjęć, jak już będę na górze. Muszę zmienić profilówkę na Facebooku.

Nim zdążyłam otrząsnąć się z szoku, babcia Basia przywitała się ze wspomnianym panem Robertem i zniknęła mi z oczu.

Drżałam na samą myśl o tym, że może jej się coś stać, jednak zgodnie z jej prośbą wyciągnęłam telefon i włączyłam aparat. Byłam przerażona szalonym pomysłem babci, z lękiem czekając na jej skok. Wszystko zmieniło się, gdy zobaczyłam jej lot, i usłyszałam pełne szczęścia wrzaski. Poczułam nagły podziw za to, że potrafi czerpać z życia pełnymi garściami i pozazdrościłam jej odwagi, której mi najzwyczajniej w świecie brakowało.

- Ada!!! Jest cudownie!!! - krzyczała babcia, zanosząc się pełnym radości śmiechem.

Patrzyłam z oddali na jej sylwetkę, nie potrafiąc powstrzymać szerokiego uśmiechu.

Robiłam jej zdjęcia i cieszyłam się razem z nią, spełnieniem najskrytszego marzenia, które posiadała.

Śledząc wzrokiem jej spadochron, zdałam sobie sprawę z tego, że życie jest jak właśnie taki skok - każdą, nawet najmniejszą decyzją ryzykujemy, że się rozbijemy, jednak kiedy wzniesiemy się na wyżyny własnych możliwości, widok może być naprawdę piękny.




















Continue Reading

You'll Also Like

203K 4.7K 32
Książka opowiada o 14 letniej Julii Miller, która właśnie rozpoczyna swój pierwszy rok w liceum razem ze swoim bratem bliźniakiem Johnatan'em. W tym...
635K 23.1K 73
ONA dwa lata temu skończyła studia prawnicze, ale nie może znaleźć pracy w zawodzie. Pewnego dnia trafia na tajemnicze ogłoszenie w internecie, dosta...
63K 1.9K 28
Może to i tak niczego nie zmieni, kiedy złapiesz się na poczuciu braku, ale wiem, że teraz łatwiej nam będzie tęsknić, niż fizycznie być obok. Zrobil...
13.8K 287 17
Osiemnastoletnia Aurora ma na głowie zdecydowanie więcej trosk niż przeciętna nastolatka. Dziewczyna aby zapomnieć o złych duchach przeszłości, które...