Uwaga: to trzeci rozdział dzisiaj ;)
Karol
– No hej! – Moja przyjaciółka zamaszyście zdjęła chustę, prezentując przede mną łysą głową. W tym momencie opadła mi szczęka i na chwilę zapomniałam o Teo. – Mówiłaś, że lepiej masowało się łysą pałkę...? No to proszę – dodała, gdy wciąż stałam jak słup soli. – Suń się, mała. – Minęła mnie, taszcząc po podłodze wielką torbę. – No chyba że robimy babski wieczór pod namiotami w tym gąszczu. – Nie musiałam się odwracać, by widzieć, że wskazywała na zarośnięty ogród.
Zamknęłam drzwi i zdruzgotana ruszyłam do salonu, w którym Ania zaczęła rozpakowywać toboły.
– Ania, co jest? – zapytałam cicho, trzymając się za usta.
– Z czym?
– Czemu nie masz włosów?
– A to! – Zaczęła się śmiać. – Do grupy wsparcia dołączyła tak zdołowana dziewczyna, że wszystkie się ogoliłyśmy. Teraz nawet trochę ci zazdroszczę, że cię nie było, bo wciąż masz włosy. – Ulżyło mi, gdy to usłyszałam.
– Przepraszam cię, nie przygotowałam obiecanego wina.
– Wyluzuj. Ja przygotowałam się na wszystko, nawet na ewentualność, gdybyś stchórzyła i wymiksowała się z naszej nocki w ostatniej chwili, dlatego przyszłam godzinę wcześniej. – Zaskoczyła mnie. Nawet nie wiedziałam, jaka jest pora. I że Ania w ogóle dzisiaj miała być.
– Nie jestem taka straszna – pocieszyłam samą siebie. – Miałam takie plany. Chciałam nawet kupić lakiery do paznokci – przyznałam. Ten pomysł wpadł mi do głowy w restauracji Teo, gdy zazdrosnym wzrokiem spoglądałam na paznokcie managerki. – Naprawdę chciałam, by było fajnie.
– I tak będzie!!! Mam lakiery!!! I wino... i piwo... i wódkę... i jeśli będzie trzeba, to z buta pójdę po whisky, ale wyspowiadasz mi się dzisiaj z tego przystojniaka. – Splotła ręce na ramionach i zrobiła nieskorą do negocjacji minę.
– Nie ma o czym mówić... – westchnęłam.
– Ten mężczyzna jest powodem, dla którego wszystkie światła w twoim domu działają, więc sorry, ale jest o czym mówić – zauważyła. A ja... wkrótce streściłam jej ostatnie miesiące, począwszy od pierwszego spotkania po incydent, który wciąż odtwarzałam w głowie. Męczyło mnie to, że nie wiedziałam, o czym Teo teraz myśli. Czy widział, że pragnęłam, by mnie pocałował? Czy posunęłam się za daleko, kiedy nieświadomie objęłam go nogami w pasie? Czy rozważał teraz zerwanie ze mną wszelkich kontaktów jak z Karolcią?
Pochłonięta wspomnieniami popijałam wino, które polewała mi Ania.
– Tak się cieszę, Karol. W końcu wszystko jest u ciebie dobrze – podsumowała.
– Chyba nie słyszałaś, co mówiłam...
– Słyszałam bardzo wyraźnie. Nie jestem pewna, czy się w nim zabujałaś, ale na pewno znalazłaś osobę, na której bardzo ci zależy, a to... bardzo mnie cieszy. – Uśmiechnęła się, na co wetchnęłam ciężko. Miała rację. Jej słowa... albo ilość wypitego alkoholu, otworzyły mnie. Chciałam przedyskutować to wszystko, a ona była jedyną osobą, przy której mogłam być sobą. Zdjęłam nawet bluzę i wyjęłam niewygodną protezę, pozwalając skórze na odpoczynek.
– Jestem w patowej sytuacji, Ania. Teo mi się podoba, to nie podlega wątpliwości, ale nawet nie śmiem myśleć o nim w tych kategoriach – skłamałam odrobinę, bo nieustannie myślałam o nim w tych kategoriach, ale były to raczej fantazje.
– Dlaczego?
– Bo to mężczyzna idealny. On może mieć każdą, a raczej każda chciałaby jego.
– Ja nie – zapewniła, wzruszając ramionami.
– Bo ty jesteś dziwolągiem, zapomniałaś, reggae mama?
– Ach, no dobrze, to każda oprócz tych dziwnych, do których ty wcale, ale to wcale się nie zaliczasz... – odpowiedziała wymownie.
– Ja jestem dla niego gówniarą – pożaliłam się. – I chłopakiem...
– Co?
– Noo... – sapnęłam i następnie opowiedziałam jej szczegóły, które wcześniej zataiłam.
– No to pokażemy mu, jaki z ciebie chłop... Dawaj stopy. – Zsunęłam się na dywan i wyciągnęłam nogi w jej kierunku. – I mów, co zrobisz, gdy następnym razem Teodor powie, że ładnie pachniesz.
– Nic. – Wzruszyłam bezradnie ramionami. – Nie potrafię... flirtować. Nie zamierzam... nie mogę go zwodzić.
– Czemu?
– Anka, ja nie mam jednej piersi! – wydarłam się, jakby o tym nie wiedziała.
– I?
– I...? I nie potrafię o tym zapomnieć! – zezłościłam się, jakby to ona była temu winna. – Nie umiem powiedzieć ani jemu, ani nikomu o swoim sekrecie. A to byłoby niesprawiedliwe, gdybym wpierw uwiodła mężczyznę, a potem... Boże, Anka, musiałabym znaleźć jakiegoś okropnego człowieka, bo żaden poczciwy facet nie zasługuje na towar deficytowy, a już na pewno nie Teo. Lepiej jest tak, jak jest. Cieszę się, że mogę chociaż przebywać z nim jako koleżanka. Będę sobie wzdychać do niego po cichu – zakończyłam.
– Karolina, masz tak wypaczony obraz siebie. Tylko ty to widzisz w ten sposób. Mężczyzna, któremu dasz szansę, to szczęściarz, i przysięgam, że twój cycek nie będzie miał dla niego żadnego znaczenia.
– Przestań... – Zirytowałam się. – Nie bagatelizuj tego, żeby mi pomóc, bo to nie pomaga. Wiem, jaka jest prawda. Mężczyźni kochają piersi i żaden nie chciałby takiego mutanta! – Wskazałam na swój dekolt. Jednocześnie patrzyłam na Anię tak, jakby co najmniej zabiła mi ukochane zwierzę. Oczywiście spuściłam wzrok, kiedy przeprosiła. I ja ją przeprosiłam. Nie była niczemu winna, a ja wyżyłam się na niej.
– Myślę, że twój aktualny problem jest malutki. Oczywiście patrzę z boku jako doświadczona, starsza przyjaciółka. Wiem, że za dwa, trzy lata to zrozumiesz, a za dziesięć będziesz nawet się z tego śmiać. Pamiętaj, że czas jest kluczem do wielu rzeczy. Mówiłam ci już, że leczy rany i nie kłamałam. Teraz jest ci łatwiej niż trzy lata temu, prawda?
Niechętnie musiałam przyznać jej rację. Po śmierci taty byłam pewna, że do końca życia nie pozbieram się po jego stracie, ale namacalnie czułam, że jednak podnosiłam się każdego dnia. Wciąż tęskniłam tak samo, wciąż oddałabym życie, by móc spędzić z nim choćby godzinę. Jednak mimo wszystko pogodziłam się już z faktem, że to niemożliwe.
– Wciąż jesteś bardzo młoda, Karo. Postrzegasz własną wartość głównie przez ciało, ale to się zmieni. Dojrzejesz do tego, by zrozumieć, że ciało to tylko otoczka, i do tego gówno warta, na pewno nie twojego smutku. Zapamiętaj moje słowa, proszę. Spróbuj spojrzeć na siebie moimi oczami. Jesteś inteligenta, radzisz sobie sama, jesteś dobrym człowiekiem. Zasługujesz na szczęście. Pozwól sobie na miłość. Nie martw się czyjąś reakcją, bo prawdopodobnie będzie ona zupełnie inna, niż ci się wydaje.
– Jak ja mam to zrobić...?
– Powiem ci banał. Jest prosty i trudny zarazem, bo tak to właśnie jest z banałami. Musisz jedynie się nie zastanawiać – ot niby takie proste, ale trudniejsze w wykonaniu. Ilekroć twoje myśli zaczną podążać w złym kierunku, musisz zmienić ich bieg. Podam ci przykład. W każdej sekundzie powinnam się bać, że moje dzieci podzielą mój los. Jak tylko o tym pomyślę, aż mnie skręca. Odeszłabym od zmysłów po tygodniu, gdybym pozwoliła rozwinąć się obawie, że moja córeczka może w przyszłości walczyć z białaczką. Dlatego ilekroć rozważania schodzą w tym kierunku, zaczynam myśleć o ślubie Nadziei i Wiary.
– Jesteś taka silna. Chciałabym tak umieć.
– Zapraszam na grupę wsparcia. To wszystko jest efektem ciężkiej pracy, młoda. Nie przychodzi samo. Rady typu „żyj chwilą, bo życie jest kruche", a ty przecież doskonale o tym wiesz, można o kant dupy rozbić. Wszyscy cytują te banały, ale kto tak faktycznie je praktykuje?
– Noo... ty.
– No właśnie. Ja i osoby, które nad tym pracują. Przyjdź na spotkanie.
– Ania, to źle na mnie wpływa. Nie chcę poznawać śmiertelnie chorych ludzi. Dla mnie to jest smutne, nawet jeśli oni wyglądają na tak szczęśliwych jak ty. W takim środowisku nie wiadomo, kiedy przyjdzie śmierć, a ja nie zniosę już żadnej straty. Ograniczam ryzyko dla własnego dobra. Nie namawiaj mnie na to, proszę.
– Sama widzisz, że dobry z ciebie człowiek. Masz w sobie za dużo empatii. Żałujesz innych bardziej niż siebie.
– Ja jestem zdrowa, wiem o tym, bo badam się regularnie, a nie mam pojęcia, czy oni to robią – wyjaśniłam i dopiero teraz pomyślałam o łysej Ani, która nie tknęła jeszcze alkoholu.
– Ania... Dlaczego pijesz sok? – zapytałam cicho, choć moje przerażenie widoczne było gołym okiem.
– Bo... – Urwała, pozwalając, by w powietrzu na moment zawisły wszystkie czarne scenariusze. Moje ciało momentalnie pokryła gęsia skórka. Błagałam w duchu, żeby nie powiedziała, że ma remisję choroby. – Mam w sobie dziecko – wystrzeliła jak z karabinu maszynowego. Natychmiast zerwałam się na równe nogi, zupełnie nie dbając o mokry lakier na paznokciach.
– Jezu!!! Gratulacje! – krzyknęłam i porwałam ją do góry, a następnie przytuliłam jak jeszcze nigdy... – Reggae mama będzie mieć trzecie dziecko! – Skakałam ze szczęścia.
– Gdybym wiedziała, że tak się ucieszysz, zaszłabym w ciążę wcześniej.
– Trzeba było! Czy ty właściwie nie jesteś na to za stara? – zażartowałam.
– Ha ha! – Zaśmiała się sztucznie. – Trochę jestem, ale ty też niedługo będziesz – odgryzła się. Teraz jednak nie byłam w stanie dłużej się droczyć.
– Strasznie się cieszę. Zasługujesz na największe szczęście na tym świecie.
– My zasługujemy – powiedziała z mocą. – My!!! – krzyknęła i zaczęła kręcić mną do piosenki, która nawet nie rozbrzmiała. – Muzyka! Dawaj tu Manaam!
– Wariatka! – pisnęłam, ale wykonałam polecenie.
Wygłupiałyśmy się tylko chwilę, bo przerwało nam pukanie do drzwi. Miałam wrażenie, że obie wstrzymałyśmy oddech i jednocześnie zrobiłyśmy wielkie oczy.
– Teo? – szepnęła Ania i zerwała się za mną do wejścia. Szarpnęłam z wieszaka bluzę i okryłam się nią niedbale. Z walącym sercem odryglowałam zamek i... ujrzałam pudełka z pizzą.
– Dwie opłacone, duże ze wszystkim – powiedział dostawca.
Odwróciłam się, by rzucić Ani oskarżycielskie spojrzenie, ale ona tylko niewinnie wzruszyła ramionami. Naprawdę zdawała się nic o tym nie wiedzieć. W tym momencie usłyszałam swój telefon i koleżanka odebrała pizzę, bym mogła go odebrać.
– Teo! – krzyknęłam, myśląc, że zbyt późno stuknęłam w zieloną słuchawkę.
– Takie powitanie – mruknął. Chyba był wstawiony, ale ja trzeźwa też nie byłam.
– Przepraszam, że nie dałam rady pomóc ci z... kotem. – Ostatnie słowo ledwo przeszło mi przez gardło, ale powiedziałam szybko wszystko, zanim zaczęłabym myśleć...
– Nawet nie waż się tym martwić – zagroził. – Tak... mi... wstyd... Karolina – dodał zbolałym głosem.
– To co ja mam powiedzieć? – stwierdziłam natychmiast, żeby wiedział, że nie był w tym sam. – Odstawiłam taki cyrk... z powodu jednej dużej myszy...
– Cholera, Karol, to ty? – Teo od razu podłapał żart. – Czyli wszystko między nami dobrze?
– Mhm... Czy ta pizza...
– Smacznego. – Teo wszedł mi w słowo. – Bawcie się lepiej niż ja, dziewczyny.
To było bardzo miłe, że pamiętał o moim spotkaniu z Anią.
– A co nie tak z twoją zabawą?
– Wolałbym teraz grać w Mario...
Ja też! Z tobą! Bez względu na to, jak dobrze spędzam czas z Anią – pomyślałam i naprawdę miałam te słowa na końcu języka, gdy nagle w tle usłyszałam kobiecy głos.
– Teo, kochanie! Chodź do mnie.
– Dzięki za pizzę, Teo. Baw się dobrze.
– Czekaj, czekaj! – zatrzymał mnie na linii. – Jesteś na mnie zła?
– No coś ty. Wszystko jest w porządku. Ania czeka.
– Pojedź jutro na Psiaka po mój samochód i przyjedź tutaj. Zrób coś szalonego, młoda.
– Nie żartuj sobie...
– Misiu... – Kobiecy głos w oddali znów dał mi się we znaki.
– Nie widzisz, że rozmawiam? Poczekaj – odpowiedział. – Sorki, Karol. Ciężko tu o spokój.
– Ty nie lubisz spokoju, Teo – przypomniałam mu.
– Ludzie się zmieniają.
– Mhm... ale ja nie stałam się nagle szalona.
– Czyli nie przyjedziesz?
– Nie przyjadę.
– Okej, to zadzwonię do ciebie jutro, jak znajdę zasięg, bo niestety niełatwo tu o niego.
Po tych słowach pożegnałam się i cisnęłam telefonem w kanapę.
– Co jest? – zaatakowała mnie Ania.
– Nic – ucięłam. Naprawdę nie chciałam dyskutować o tym, że byłam zazdrosna. – Pomalujesz mi paznokcie u rąk? – zaproponowałam, by odwrócić jej uwagę.