Nie pożałujesz

By Mankaryna

30.8K 4.3K 1.3K

Niezwykła historia o sile miłości. Życie bywa trudne, a cierpienie to nieodzowny element. Czasem gorzej już b... More

Słowem wstępu
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Epilog

Rozdział 15

400 70 7
By Mankaryna

Karol

Przez kolejne dwa tygodnie Teo nie dał mi o sobie zapomnieć. Dzwonił, składał nieoczekiwane wizyty i wyciągał z domu. Ponownie odwiedziliśmy Kamilę, trzykrotnie zjedliśmy śniadanie w jego restauracji, a także deser u konkurencji. Kilka razy pomogłam mu w obowiązkach, gdy jedna z kelnerek zachorowała. Świetnie się przy tym bawiłam. Ten człowiek był pozytywnie niereformowalny. Zaczepiał ludzi na ulicy. W sklepowej kolejce przyłączył się do rozmowy dwóch chłopaków, a na parkingu zaoferował pomoc kobiecie, której dziecko darło się, leżąc na betonie. 

Wszystko mi się w nim podobało. 

Długo się dziwiłam, dlaczego nikt z jego znajomych nie odbierał nas w dwuznaczny sposób. Wydawało mi się, że przyjaźń damsko-męska nie była zbyt powszechna, ale pewnego dnia to zrozumiałam. Każdy, kto znał Teo, wiedział, że nie dopuszczał „swoich dziewczyn" do prawdziwego życia. Rzadko zapoznawał je z towarzystwem. Chciał sam najpierw dobrze poznać kobietę, aby potem nie doszło do sytuacji, że musiałby się za nią wstydzić. Kiedyś jedna uchlała się na umór na imprezie. Inna zmęczyła na rowerze. Jeszcze kolejna chciała ciągle trzymać go za rękę, a on tego nie lubił. Cóż, ja nie widziałam w tym nic dziwnego, ale to właśnie był problem Teo z kobietami, o którym mi wcześniej mówił. Wśród znajomych uchodził po prostu za wolnego strzelca. W zasadzie cieszyłam się, bo potrzebowałam go jeszcze trochę jako przyjaciela, żeby stanąć na nogi. Bałam się, że któraś go usidli i wtedy przestanie do mnie przychodzić. 

Pierwszy raz od wielu lat spacerowałam po rynku, piłam szampana na ławce, oglądając fontannę, i jeździłam hulajnogą elektryczną. Jedynie pięć minut, bo tyle mieliśmy do auta, kiedy zobaczyliśmy sprzęt przy ulicy, ale liczyły się fakty – jeździłam hulajnogą! Byłam na tyle uzależniona od spędzania z nim czasu, że przełożyłam nockę z Anią na inny termin. Szkoda, że śmierci taty nie mogłam przesunąć... 

W dniu rocznicy Teo przyjechał do mnie z samego rana. Naprawdę doceniałam, że chciał udzielić mi wsparcia, ale ten czas należał do mojego taty. Przeprosiłam go i poprosiłam, by mi nie towarzyszył. Nie chciałam ani świadków, ani przyjaciela do pocieszenia. Wiedziałam, że będzie ból i płacz i pragnęłam przeżywać to całą sobą – w samotności. Byłam to winna tacie. Już i tak miałam wyrzuty sumienia, że odkąd poznałam Teo, przychodziłam na grób bardzo rzadko. Czułam się także źle z faktem, że do tej pory nie udało mi się uzbierać pieniędzy na pomnik, na który zasługiwał. Miałam świadomość, że przysługiwała mi pomoc finansowa od państwa, ale nie byłam w stanie wypełnić dokumentów o rentę. Nie mogłam chcieć czerpać korzyści ze straty taty. Wolałam zarobić na wszystko sama. 

– Cześć. – Drgnęłam, słysząc za sobą szept. Wciągnęłam głośno powietrze. Znałam ten głos i nie bałam się go, ale było mi wstyd. 

– Cześć, Sara – odpowiedziałam przyjaciółce, nie uniosłam jednak wzroku znad miejsca pochówku, na którym leżał jeden tylko bukiet. 

– Dawno cię nie widziałam – stwierdziła, stając obok mnie. 

– Przepraszam, Sara. 

– Za co? – zdziwiła się. Czułam, że patrzy na mój profil, ale nie odwzajemniłam spojrzenia. Musiałam najpierw powiedzieć, co miałam do powiedzenia, bo gdybym na nią teraz spojrzała, rozkleiłabym się. 

– Za to, że nie widziałyśmy się dokładnie trzy lata. – Dałam jej do zrozumienia, że zdawałam sobie sprawę ze swojej nieobecności, nawet gdy spotkałyśmy się pół roku temu. 

– A teraz się widzimy? 

– Tak – powiedziałam pewnie i spojrzałam na nią. W naszych oczach natychmiastowo pokazały się szklanki. – Teraz już jestem. 

– Cieszę się. – Uniosła ręce, jakby chciała mnie przytulić, ale zaraz je opuściła. Czas oddalił nas od siebie, ale chyba jednak nie byłyśmy sobie aż tak obce. 

– Dziękuję. – Złapałam jej dłoń i ścisnęłam. Po chwili jakoś tak samo wyszło, że się objęłyśmy, a nasze oddechy stały się urywane od szlochu. 

– Przyszłam tu, mając nadzieję, że cię spotkam. Chcę ci coś dać, ale proszę, żebyś otworzyła to w domu. 

– Coś się stało? – zapytałam, uwalniając się z uścisku. 

– Nie, to nic złego. – Sara uśmiechnęła się, ścierając łzy z policzków. – Po prostu... Chcę, żebyś miała czas na zastanowienie i proszę cię: zanim odmówisz, poczekaj kilka tygodni. Dobrze? 

– Dobrze – zgodziłam się, nie rozumiejąc z tego nic a nic. – To gdzie to jest? 

– Włożyłam ci do torebki na samym początku. – Rzuciła mi przepraszające spojrzenie. 

– Dobrze – powtórzyłam. – Przysięgam się odezwać. 

– Dobrze. To ja już pójdę. To wasz dzień. – Położyła dłoń na moim ramieniu i cmoknęła mnie w policzek na pożegnanie. Nim odeszła, umieściła jeszcze na grobie kwiaty i zapaliła znicz.
Poczułam ulgę. Nie dlatego, że poszła, ale dlatego, że w ogóle przyszła. Cieszyłam się, że się skonfrontowałyśmy i było mi lżej – jakbym sama sobie odpuściła jeden z grzechów.
Zebrałam się do domu znacznie wcześniej, niż planowałam. Byłam bliska omdlenia. Upał dał mi w kość. Spędziłam cały dzień w dużej czarnej koszulce. Już od jakiegoś czasu pozwalałam sobie na inne kolory, ale w rocznicę śmierci taty – choćby było pięćdziesiąt stopni – musiałam mieć na sobie czerń. 

Gdy tylko wsiadłam do auta, zaraz je odpaliłam, by poczuć klimatyzację. Zanim ruszyłam, wysypałam na fotel pasażera zawartość torebki. Nawet nie musiałam zaglądać do tego, co dała mi Sara... i nie zamierzałam tego zrobić przez jakiś czas. Wiedziałam, co to jest i... wydałam z siebie ryk frustracji. 

Eh... Dwa kroki w przód i pięć w tył. 

Spakowałam wszystko z powrotem i ruszyłam. Cała się kleiłam. Obiecywałam sobie pierwszą od lat kąpiel w wannie, ale zamiast tego pojechałam na ukochane niestrzeżone kąpielisko.
Pech chciał, że bawiła się tam w najlepsze grupka młodzieży. Zdążyłam już jednak zobaczyć wodę i pragnienie okazało się silniejsze. Usiadłam pod drzewem z dala od nich i obserwowałam, kiedy zaczną się zbierać. I tak musiałam poczekać, aż się ściemni. Nie pływałam z protezą. Bałam się, że mogłaby wypaść. Nie było możliwości, bym pozwoliła sobie na nową.  Oszczędzałam na inne cele – spłatę długów taty, pomnik i operację plastyczną, dokładnie w tej kolejności. W sprawie tego ostatniego poczyniłam nawet kolejne kroki. Powtórzyłam badanie na krzepliwość krwi, które już mnie nie dyskwalifikowało.  

Moje rozmyślania przerwał nagły krzyk. Zerwałam się na równe nogi i zaczęłam szukać źródła dźwięku w wodzie. Na pomoście stały dzieciaki, ale między nimi ujrzałam pluskającą się osobę. Boże, on się topił! Zrobiłam krok w przód, potem w tył, znowu w przód. Zatrzymałam się, w głowie miałam mętlik. Kuźwa! Karolina! On się topi! Oprzytomniałam. Zaczęłam biec, ale po kilku metrach stanęłam. 

Tylko się wygłupiali – poczułam ulgę i zawróciłam pod drzewo. Kopnęłam kamień i mój nastrój naraz się zmienił. 

Tylko się, kuźwa, wygłupiali? – ogarnęła mnie wściekłość. Klnąc pod nosem, kopnęłam kolejny kamień. To nie było ani trochę śmieszne. 

Ani trochę... – zaczęłam parskać. 

To tylko dzieciaki, tylko się wygłupiali... – uspokoiłam się wreszcie. Zdałam sobie sprawę, że byłam gotowa wskoczyć do wody bez względu na konsekwencje, a to napawało mnie nieoczekiwaną dumą. Właśnie zrobiłam kolejny metaforyczny krok naprzód. 



***
Dwudziesty drugi lipca okazał się zbawienny. Następnego dnia obudziłam się cała w skowronkach. Było mi jakoś lżej na duszy. 

Zaskoczyłam samą siebie, wysyłając do Teo wiadomość, żeby przyjechał wieczorem pograć, a potem w pełnym skupieniu przepracowałam kilka godzin. 

Tak wyglądała teraz moja rzeczywistość. 

Życie w końcu wskoczyło na jakieś tory. „Na właściwe" to za dużo powiedziane, ale i tak byłam zadowolona. Dni zlatywały jeden za drugim. Już nie odliczałam godzin, by położyć się spać i przespać jak największą część każdej doby. Polubiłam wstawać wcześnie i kłaść się późno.
Najbardziej jednak podobał mi się czas na kanapie, kiedy Teo bez ceregieli oddawał się w moje ręce, skomląc o masaż. Za każdym razem ucinał sobie przy tym mikrodrzemkę, ładując baterie na nocne przygody. Z trudem słuchałam zdawkowych opowieści o randkach, na które chodził. Żalił mi się, że poprzednia dziewczyna była toksyczna, a aktualna chrupie jedynie sałatki – jak jakiś królik. Teo kochał jeść i lubił chodzić na randki do restauracji. Ale nie na sałatki... 

– Przesadzasz – zbagatelizowałam jego problem. – Przecież spotykasz się z wieloma znajomymi – wypomniałam. Teo przebywał u mnie bardzo często, ale wiedziałam, że jeszcze więcej czasu spędzał z innymi. Dość dużo odebrał przy mnie telefonów, bym mogła to wywnioskować, a oprócz tego sporo też opowiadał. Notorycznie ktoś prosił go o pomoc – a to przepis na kurczaka, a to zalanie smutków lub przeciwnie – opicie sukcesu, a to przeprowadzka mojej słynnej imienniczki, o którą byłam zazdrosna. – Nie możesz po prostu pozwolić jej wcinać tych sałatek, a kiełbasę zjeść z kimś innym? 

Na przykład ze mną? – dodałam w myślach. W jego oczach wciąż byłam młodą albo Karolem. To bolało, ale tak było lepiej... I na swój sposób pasowało mi to. Ceniłam naszą relację i nie chciałam jej stracić. 

– Zjesz ze mną kiełbasę, młoda? – zapytał z powagą i zaraz wybuchnął śmiechem. 

– Z wielką chęcią zjem z tobą kiełbasę. Myślałam, że nigdy nie zapytasz – włączyłam się do gry.
– To się ubieraj. – Zerwał się z kanapy i odłożył joystick od pegasusa. 

– Jestem ubrana! 

– Przecież wiem, chciałem tylko sprawdzić, czy nie chcesz zmienić czarnej męskiej bluzy na... czarną męską bluzę. 

– Nie chcę. 

– Jest okropnie gorąco. 

– Jestem ciepłolubna. 

– To co, kiełbasa? – Podał mi rękę, którą przyjęłam. Myślałam, że tylko sobie żartowaliśmy, ale Teo naprawdę zamierzał zabrać mnie na kiełbasę! Nie zdążyłam nawet zdjąć tej bluzy. Najpierw wybraliśmy się do małego lokalnego sklepiku, by kupić prowiant i niezbędne do grilla akcesoria. Wtedy uwierzyłam, że nie blefował. Następnie pojechaliśmy do słynnego wrocławskiego Lasku Osobowickiego. 

Zaparkowaliśmy i podśmiewając się, ruszyliśmy do strefy, w której pośród zieleni znajdowało się spore palenisko otoczone ławeczkami. 

Niestety pierwsze, co ukazało się naszym oczom, to prowizoryczny stolik okupowany przez, jak się domyślałam, pijaków, bo spali w najlepsze. Nie przeszkadzała im nawet rozemocjonowana młodzież, która bawiła się przy ognisku. Na całe szczęście zajęła wszystkie miejsca, bo ani trochę nie chciałam się przyłączyć do przebojowej grupy. Kiedyś sama do takiej należałam, ale to było za czasów liceum. 

– Innym razem. – Chwyciłam Teo za nadgarstek i zatrzymałam, bo najwidoczniej on nie czuł się za staro na to towarzystwo. 

– Żartujesz? Będzie super. 

– To dzieciaki, na pewno chcą być w swoim gronie – próbowałam go odwieść od tego pomysłu. 

– Co ty opowiadasz. Na pewno nie. Jeszcze usmażyliby nam kiełbaski w ramach wdzięczności, że mogliby spędzić z nami czas – powiedział pewnie. – Ale dobra, rozumiem, że to dla ciebie niekomfortowe. Jednak obiecałaś mi kiełbasę, więc będzie kiełbasa. Chodź. – Złapał mnie za rękę i się odwróciliśmy. – Teraz skup się, młoda, bo zamierzam dać ci bardzo, ale to bardzo, ale naprawdę bardzo... ważną lekcję życia. 

– No dawaj – ponagliłam go, nie mogąc dłużej znieść jego szelmowskiego uśmiechu. 

– Otóż – uniósł palec wskazujący, udając filozofa – jestem niezmiernie dumny, mogąc przedstawić ci różnicę między... – wskazał na dwóch pijaków śpiących na ławce – jegomościem, który wbił gwoździa – domyśliłam się, że chodziło o tego, który złożony wpół przyciskał czoło do stolika. Drugi natomiast „łapał muchy" ze skierowaną ku niebu twarzą. Już nie mogłam się doczekać, co powie Teo – ...a jegomościem, który przyciął sobie komarka – dokończył, na co wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem. Wskutek nagłego hałasu, jakiego razem narobiliśmy, jeden z facetów fiknął do tyłu, aż zahuczało. Zakryłam dłonią usta, a Teo podbiegł i wyciągnął dłoń do otumanionego mężczyzny. 

– Dawaj, chłopie. – Dźwignął go, posadził z powrotem na ławce i poklepał po brudnym ramieniu. 

 – Wszystko w porządku? – zapytał, machając mu palcem przed oczami, a raczej jednym okiem, bo facet chyba próbował złapać ostrość, zamykając drugie. Bełkotał coś i czkał na zmianę. – Karol, podaj wodę. – Teo ruszył do mnie i przechwycił butelkę. Odkręcił ją i pomógł skierować dzióbek do ust zalanego w trupa... jegomościa. – Panowie, tu są damy i dzieci. Zaoferuję wam obiad, który postawi was na nogi, ale w zamian muszę prosić, żebyście ucięli sobie drzemkę w bardziej kameralnym i ocienionym miejscu, na przykład tam. – Wskazał głową na trawę. 

Nie sądziłam, że przystaną na jego propozycję, bo nie wyglądali, jakby w ogóle cokolwiek z tego rozumieli. Ze zdumieniem jednak patrzyłam, jak w zwolnionym tempie gramolą się nieudolnie z ławki. Po chwili oddalili się chwiejnym krokiem, upominając się jeszcze o obiecany obiad.
Teo spojrzał na mnie z dumną miną i skierował na siebie palce, czekając na oklaski. 

– Ten drugi wyglądał raczej jak magister habilitowany żul, a nie jegomość. – Nie przestawałam się śmiać, dopóki... 

– Droga damo – Teo zdjął swoją białą koszulkę i położył ją na ławce – zapraszam. – Zachęcił mnie ruchem ręki jak prawdziwy gentleman. Niestety zamroziło mnie na kilka sekund. Stałam jak wryta i wbijałam wzrok w jego klatę. Ogólnie był postawnym mężczyzną, a nieprzesadnie wyrzeźbione mięśnie tworzyły po prostu arcydzieło... 

Dla fizjoterapeutki oczywiście. Oczywiście, okłamuj się dalej. Albo chociaż przestań się gapić jak kretynka. 

Oprzytomniałam. Przełknęłam kilka razy ślinę, zaciskając przy tym usta, by ich nadmiernie nie oblizywać. Ruszyłam i starałam się patrzeć wszędzie, tylko nie na Teo, który na pewno zauważył moje zmieszanie.

– Natnę kiełbasy – powiedziałam. Było okropnie gorąco. Połowa dzieciaków z ekipy za nami siedziała półnaga.   

– Mam się ubrać? 

– Nie! – prawie krzyknęłam, za co naprawdę chciałam się uderzyć w czoło. – To znaczy jak chcesz – dodałam już normalnie. 

Boże, jak gorąco!!! 

– Nie lecisz na mnie, prawda? 

– Co? – wybuchnęłam i uniosłam ostentacyjnie wzrok na Teo, który dał jednak znać, że tylko się nabijał. – Głupek – dodałam, przewracając oczami. 

Boże, niech mnie ktoś pogrzebie żywcem! 

– Dobra, to nacinaj te kiełbasy, tylko patrz na nie, bo jeszcze sobie utniesz palca. – Puścił mi oko i odwrócił się, by przygotować jednorazowego grilla. Korzystając z chwili „prywatności", wyjęłam z reklamówki papierowe talerze i zaczęłam się nimi wachlować. Topiłam się. 

– Powiesz mi kiedyś? 

– Mówisz do mnie? – dopytałam, bo widziałam jedynie jego plecy. Kucając, rozpalał grilla, i poświęcał temu całą uwagę. Nie byłam pewna, czy przypadkiem nie rozmawiał przez telefon, chociaż nie trzymał go przy uchu. 

– Tak. 

– Co mam ci powiedzieć? 

– To, co ci się przydarzyło. – Zaskoczył mnie. Uderzyła we mnie kolejna fala gorąca, która ostatecznie zmusiła mnie do zdjęcia bluzy. Szybko jednak naciągnęłam ją z powrotem, kiedy zobaczyłam, jak widocznie mokra jest koszulka pod spodem. 

I dlatego nie wychodziłam z domu w ciągu dnia... 

– Nie wiem, o czym mówisz. 

– Okej. Nie było tematu. A możesz coś dla mnie zrobić? 

– Mogę? 

– Włóż moją koszulkę, jeśli twoja jest już całkiem mokra przez ten upał.

Continue Reading

You'll Also Like

116K 7.8K 27
Mason Crawford myślał, że po ostatnim, ciężkim sezonie, w którym jego drużyna przegrała finał Pucharu Stanleya nic gorszego nie może się stać. W końc...
452K 7K 18
Sophie Walker od małego miała wpajane wartości, o których powinna pamiętać i przestrzegać przez całe życie. Piękna, ponadprzeciętnie inteligenta ale...
202K 11.8K 43
Cicha i spokojna, dobrze się uczy. Gaby w szkole jest mało znaną dziewczyną. Co się stanie jeżeli któregoś dnia zaczepi ją Maxsymilian? Typowy badboy...
38.6K 1.9K 43
Liz miała idealne życie, wspaniałą rodzinę i przyjaciół. Miała... Wszystko zaczęło się zmieniać jednej nocy. *Opowiadanie może zawierać błędy (za co...