Nie pożałujesz

By Mankaryna

30.8K 4.3K 1.3K

Niezwykła historia o sile miłości. Życie bywa trudne, a cierpienie to nieodzowny element. Czasem gorzej już b... More

Słowem wstępu
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Epilog

Rozdział 12

521 71 3
By Mankaryna

Karol

– Zaparz kumplowi kawki. – Usłyszałam na dzień dobry, odbierając telefon od Teo. – Będę za piętnaście minut – dodał i się rozłączył. Przewróciłam oczami z uśmiechem i przeciągnęłam się w łóżku, by zaraz wstać. Bawił mnie jego sposób bycia. Chyba pożyczyłam od niego szczyptę tej energii. I poczułam gotowość, by zmienić swoje życie. Chwilami wyobrażałam sobie powrót do wcześniejszego środowiska. Szczególnie chodziło o Miłosza. Całą sobą pragnęłam pójść do niego i błagać o wybaczenie. Starałam się nie pozwolić kwitnąć temu pomysłowi, bo nie był możliwy. Miłosz miał swoje doskonałe życie, do którego zupełnie już nie pasowałam. Wszystko, na czym opieraliśmy nasz związek, dla mnie... nie istniało. Nie widziałam dla nas szans. 

Musiałam stworzyć sobie nową przyszłość, ale myśl o tym, że nie było w niej miejsca na miłość, skutecznie gasiła we mnie cały zapał. Tylko tego chciałam. Znów nie miałam energii. Było mi żal samej siebie. Nigdy nie zrobiłam niczego, by zasłużyć na taki los. 

Wstałam z łóżka i zanim zrobiłam kawę, ogarnęłam się jeszcze. W pierwszej kolejności oczywiście założyłam obcisły biustonosz sportowy, w którym proteza nie przemieszczała się przy każdym ruchu. Następnie wyjęłam z szafy świeżą bluzę i gdy ją na siebie wciągnęłam, resztę czynności mogłam już wykonać ze spokojem. 

Kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi, instynktownie się zgarbiłam. Wiedziałam, że przez ubranie nie widać moich skaz, ale to było już zakorzenione w mojej głowie. 

– Cześć, młoda – przywitał mnie Teo, gdy mu otworzyłam. Ugryzł jabłko i nagle wcisnął w moją dłoń drugi nietknięty owoc. Wszedł jak do siebie. Najwyraźniej nie potrzebował zaproszenia. Jednak wciąż utykał na chorą nogę. 

– No cześć – odpowiedziałam, ale bardziej do siebie, patrząc na jego samochód, który stał tu całą noc. Nie znałam się na motoryzacji, ale wiedziałam, że serwisanci sprzętów AGD raczej nie jeżdżą nowymi mercedesami. Głupio było mi spytać Teo, czym się zajmuje, bo wyszłoby na jaw, że wyrzuciłam jego wizytówkę, nie patrząc nawet na nią wcześniej. 

– Co to jest?! – Usłyszałam z kuchni krzyk i podreptałam tam, by zaspokoić swoją ciekawość. Teo stał z kubkiem kawy w dłoni i z uniesioną brwią wodził wzrokiem między zawartością naczynia a mną. – Błagam, powiedz, że to jakieś nieporozumienie i wcale nie nazywasz tego kawą – powiedział ostrożnie. 

– Nooo... nazywam – odpowiedziałam powoli i ruszyłam po swój kubek. Upiłam łyk. Wszystko było z nią w porządku. – Nie lubisz rozpuszczalnej? 

– Młoda, młoda... ubieraj się. Zabiorę cię na prawdziwą kawę, po której nigdy już nie tkniesz tego czegoś. – Patrzyłam w zdumieniu, jak wylewa czarny płyn do zlewu, a następnie zabiera z mojej dłoni kubek, by zrobić to samo. Byłam w takim szoku, że nawet nie wiedziałam, jak to skomentować. – Ruchy, młoda. – Poczochrał moje włosy. 

– Chyba sobie żartujesz! – oburzyłam się, ale nie udało mi się utrzymać powagi. Na widok miny Teo moje usta mimowolnie wygięły się w łuk. Pokręcił głową, dając znać, że wcale nie żartował. – Nigdzie się nie wybieram. 

– Jak sobie chcesz... Ale ja na twoim miejscu wolałbym nie pić do końca życia napoju produkowanego z odpadkowych ziaren kawy, które są niedojrzałe, przejrzałe, zgnite i robaczywe. 

– To cię zaskoczę, bo ta kawa jest robiona z najlepszych ziarenek. – Pewnie podeszłam do szafki i wyjęłam z niej opakowanie, które dostałam od koleżanki. Jej mąż był przedstawicielem handlowym i teraz cieszyłam się, że kiedyś dał mi wykład na temat najlepszej odmiany ziaren użytych do produkcji tej kawy. Podałam Teo torebkę i pewna swojej racji splotłam ręce na piersi. Liczyłam na skruchę z jego strony, bo zachował się, jakbym chciała go otruć. W moim domu wylał moją kawę. Teoretycznie było to bardzo niegrzeczne, ale... No właśnie, ale... Zrobił to w taki sposób, że dobrze się przy tym bawiłam. I on też. 

– To teraz ja cię zaskoczę. Mylisz się – zarzucił mi od razu, choć nawet nie spojrzał na opakowanie. – Spójrz i powiedz, co tu jest napisane. 

– „Kawa wyprodukowana z ziaren z najlepszych plantacji na świecie" – wyrecytowałam i rzuciłam Teo wyzywające spojrzenie. Wiedząc, że już wygrałam ten pojedynek, czekałam, aż przeprosi za wylanie napoju. On jednak roześmiał się na całe gardło. Najwyraźniej miał problem z przyznaniem się do błędu, ale patrzyłam na niego cierpliwie, udając powagę. W rzeczywistości z trudem utrzymywałam w ryzach mimikę. Kąciki ust drgały i mimowolnie się podnosiły. 

– Ziarna z najlepszych plantacji świata to nie to samo co najlepsze ziarna z najlepszych plantacji świata. Kumasz, młoda? – Tym razem to on potraktował mnie cwaniacką, pewną siebie miną, a na dodatek, nie patrząc za siebie, otworzył szafkę pod zlewozmywakiem i wyrzucił do śmieci prawie całe opakowanie MOJEJ kawy! Otworzyłam usta z oburzenia. Ten facet był niemożliwy! – Innymi słowy, młoda, nie chcę, żebyś piła odpadki z najlepszych plantacji świata. 

– Och, to bardzo szlachetne z twojej strony – zakpiłam. 

– Podziękujesz, zapraszając mnie na kawę. Ja stawiam, ty płacisz. Ubieraj się. – Kiwnął głową, jakby chciał mnie wygonić w stronę szafy. 

– Drogi dżentelmenie... może cię to zdziwi, ale, po pierwsze, jestem ubrana, a po drugie, mam pracę. 

– To świetnie, że jesteś gotowa do wyjścia, bo jestem spóźniony już dobre piętnaście minut. Spakuj lapka, popracujesz dzisiaj w terenie. – Zdumiona otworzyłam szerzej oczy. On mówił poważnie, a raczej stwierdzał fakt, i nie wyglądał, jakby spodziewał się odmowy. Zastanawiałam się, jak potraktować tego delikwenta, gdy nagle przeprosił mnie, by odebrać telefon. 

– Cześć, mordeczko! – przywitał się z entuzjazmem i słuchając swojego rozmówcy, zaczął kuśtykać po moim mieszkaniu. – No i to jest wiadomość, na którą czekałem! – Wyraźnie się ucieszył, a potem legł na kanapie i wyciągnął nogi. Patrzyłam na niego z rozdziawioną buzią. Ten facet nie miał wstydu i podobało mi się to. – Wpadnijcie do mnie po południu. Chciałbym poznać przyszłą panią Zduńską – kontynuował rozmowę, a w międzyczasie rzucił mi spojrzenie pod tytułem „co ty tu jeszcze robisz?". Przytrzymał telefon barkiem i popukał palcem w zegarek, następnie machnął ręką, żeby mnie pogonić. Dalej stałam osłupiała, ale Teo już na mnie nie patrzył. Zaangażował się w rozmowę. Pokiwałam głową sama do siebie i zerwałam się, by spakować torebkę. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio byłam do jakiegoś pomysłu tak bardzo zapalona. Naprawdę chciałam wyjść z Teo na kawę. Zamierzałam nawet włożyć coś bardziej wyjściowego. Sporo czasu zajęło mi przeszukanie szafy. Mój gość zdążył prawdopodobnie obdzwonić wszystkich ze swojej listy kontaktów, bo co chwila słyszałam, jak się witał, zamieniał z kimś kilka zdań i żegnał. Zaimponowało mi to, jak dbał o relacje. Sama nigdy nie odzywałam się pierwsza do tej garstki ludzi, która wiedziała o moim istnieniu, a często nawet zbywałam dzwoniących lub w ogóle nie odbierałam telefonów. Teraz miałam ochotę wziąć przykład z Teo, ale chyba nie było na to czasu. 

– Moniś, jutro, dobrze? – Weszłam do salonu akurat na te słowa, w związku z czym od razu zaczęłam się zastanawiać, co to za Moniś. – Moniś, muszę kończyć. Zadzwonię jeszcze później. Trzymaj się. 

– Ucho cię nie boli? – zapytałam, gdy odsunął od siebie telefon. 

– Boli – odparł i zmierzył mnie od stóp do głów. – Karol – podsumował mój wygląd jednym słowem. – Pół godziny zmieniałaś czarną męską bluzę na granatową męską bluzę? 

– Chyba tak – przyznałam, nie wyjawiłam jednak, że naprawdę przymierzałam bardziej damskie ubrania, ale czułam się w nich okropnie. – Bo nigdzie się nie wybieram – dodałam szybko, mimo że wcale nie zmieniłam zdania. Chciałam iść, ale zrobiło mi się głupio po tym, jak na mnie spojrzał. Moje dresy nie pasowały do jego sportowej elegancji. Oczywistym było, że musiał się wstydzić zabrać mnie gdziekolwiek. 

– Mhm... – mruknął, zawieszając wzrok na mojej torebce przewieszonej przez ramię. Rozciągnął się, ziewnął i wstał z kanapy. – No dobra, to chodźmy już. – Złapał mnie za dłoń i pociągnął do wyjścia, a ja bez słowa poddałam się mu. W przedpokoju wsunęłam szybko stopy w swoje nike i zgarnęłam z haczyka klucz. Gdy zbliżyłam go do zamka w drzwiach, nadeszła chwila zawahania. Może jednak nie wychodzić ze swojej strefy komfortu... – Mhm... – Usłyszałam przy uchu znajome mruknięcie. Teo objął moją dłoń i zmusił ją do przekręcenia klucza. 

Uh... zrobiło mi się ciepło. Czułam za sobą jego ciało i zamarzyłam, by mnie przytulił. On jednak cofnął się i ruszył do auta. 

– Dawaj, młoda. To tylko kawa z kumplem. Nic ci się nie stanie, jak na chwilę opuścisz swoją ciemnię – zawołał za mną. Oczywiście miał rację. 

– To gdzie jedziemy? – zapytałam, moszcząc się na fotelu pasażera, ale nie doczekałam się odpowiedzi, bo telefon Teo znów się rozdzwonił. 

– Przepraszam na moment – szepnął i odebrał. – Tak, szefie? 

– Nie będzie mnie piętnaście minut. – Przez samochodowe radio usłyszałam jakiś taki sztuczny męski głos. 

– Ja tak mówiłem? – Teo zaśmiał się w odpowiedzi. 

– Nie – powiedział mężczyzna już normalnym głosem. – Tak dokładnie to powiedziałeś: „Wychodzę, wrócę, zanim się obejrzysz" – dodał, znów parodiując Teo. – I nie uwierzysz! Obejrzałem się już ze sto razy, a ciebie dalej nie ma. 

Nie byłam pewna, czy przełożony mojego kolegi żartował, czy był wkurzony. 

– Miałem na myśli, że wrócę, zanim się obejrzysz za panną „palce lizać". – Teo rozbawił faceta, jego śmiech wypełnił wszystkie głośniki w pojeździe. 

– Dobra, wygrałeś. Faktycznie nie zdążyłem się za nią obejrzeć. Taki warunek chyba znaczy, że w ogóle nie zamierzasz wracać. 

– Możesz już się za nią obejrzeć, bo zaraz będę. 

– Niedoczekanie. 

– Mówię ci, daj jej szansę. Zastanów się, stary... Tak apetycznie wyżera sobie te paznokcie do krwi... Jej doświadczenie mogłoby cię miło zaskoczyć... w innych... powiedzmy... bardziej... kameralnych okolicznościach. 

– Uuu, stary... – powiedział mężczyzna z obrzydzeniem. – Jesteś odrażający. Lepiej nie przyjeżdżaj, bo nas wszystkich pozarażasz jakimś syfem. Kładź się do łóżka i wydobrzej. 

– I tak wiem, że cię kręci. 

– Bez odbioru. 

Teo parsknął śmiechem. Według mnie wygrał potyczkę, którą, jak mi się wydawało, zrozumiałam. 

– Sorki za to. Kumpel ma cichą wielbicielkę, choć on twierdzi, że stalkerkę – wyjaśnił. – Może będziemy mieć szczęście przy śniadaniu i sama ocenisz. 

– Zaciekawiłeś mnie, ale my na kawę, a nie śniadanie. 

– Nie łap mnie za słówka, bo wyjdę na kłamcę. – Wyszczerzył się. 

– Nie bardzo wiem, czy powinno się mówić ludziom noszącym aparat, kiedy coś im się zaklinuje między zębami – pomyślałam głośno, widząc, jak Teo przesuwa już językiem w buzi. 

– Zdecydowanie! Powinno, chyba że między jedynkami, to wtedy nie, bo widok jest zbyt obłędny. 

– Zaufam ci na słowo, a na razie masz jabłko między czwórką a piątką. 

– To specjalnie – powiedział poważnie i sięgnął do schowka, z którego wyjął butelkę wody. – Chcesz? 

– Dzięki, ale trochę mi głupio używać wody z tak błahego powodu, podczas gdy to jabłko siedzi u ciebie w buzi jak w więzieniu. 

– Przypomnieć ci o twoim fetyszu, czyli siedzeniu w łazience po ciemku? – zripostował, uśmiechając się dumnie, a ja nie powstrzymałam śmiechu. – To chcesz? – Podstawił mi pod nos odkręconą butelkę. Upiłam łyka. Przydało się, by ochłonąć. Od ostatnich moich normalnych, beztroskich rozmów minęło kilka lat. Cieszyłam się tak prozaiczną rzeczą, a w środku aż buzowałam od nadmiaru pozytywnych emocji. 

– Dziękuję, a teraz czyń powinność. – Oddałam mu picie, by przepłukał usta. Resztę drogi nabijałam się z klęski, którą poniósł, bo jabłko ani myślało wyjść zza drutów. 

– Jesteś okropnie nieczuła. To tak, jakbyś naśmiewała się z inwalidy! – Tym rozbawił mnie do reszty. Byłam zmuszona otworzyć okno, bo brakowało mi tchu, a policzki niemal płonęły. 

– Ortodonta nie dał ci żadnego kwitu, żebyś mógł parkować na miejscach dla niepełnosprawnych? – droczyłam się, gdy szukał wolnego miejsca na rynku. 

– Przy widocznej niepełnosprawności nie potrzebuję żadnych papierków. – Uniósł zawadiacko brwi i zatrzymał wóz na zakazie. 

– Wiesz, że ja żartowałam? – upewniłam się, gdy zgasił silnik. – Dostaniesz mandat albo, co gorsza, odholują ci samochód! 

– Jest napisane „miejsce dla zaopatrzenia", a ja muszę zaopatrzyć tę restaurację w klientkę. – Wskazał palcem wejście do restauracji TUTAJ i wysiadł. Miałam nadzieję, że wiedział, co robi, lub przynajmniej liczył się z konsekwencjami. Dołączyłam do niego i razem weszliśmy do uroczej knajpy. Nie żebym miała doświadczenie, bo ostatnio byłam tylko na stypie mojego taty. W tym miejscu w żadnym razie nie czułam grobowej atmosfery. Nie byłam w stanie zliczyć liściastych roślin, które okalały każdy wolny kąt. Długa na całą szerokość lokalu lada mieściła półmiski z jabłkami, bananami i pomarańczami, każdy jeden stolik tak samo, co oznaczało, że knajpka propagowała jedzenie owoców. Z głośników leciała bardzo energetyczna muzyka, którą zagłuszał gwar. Zadowolony personel uwijał się z uśmiechem, a liczba klientów świadczyła o tym, że wybór Teo musiał być dobry. Podobało mi się tu. 

– Dzień dobry! Smacznego i miłego dnia! – Donośne wołanie mojego towarzysza wyrwało mnie z obserwacji. Otworzyłam szerzej oczy, nie dowierzając, że to zrobił. Kolega najwyraźniej cierpiał na brak wyczucia. Gdy znalazłam się w centrum zainteresowania, spuściłam wzrok ze skrępowaniem. Chciałam zapaść się pod ziemię, ale gdy obcy ludzie zaczęli żywo odpowiadać, przestałam się czuć jak intruz. To było takie ludzkie... A do mnie trafiło, jak bardzo zdziczałam. – Pawciu! – krzyknął Teo entuzjastycznie. Śledząc jego wzrok, dojrzałam chłopaka, który wyszedł z zaplecza, ale na nasz widok zawrócił i zaraz się schował. 

Teo zarzucił ramię na mój kark i pokierował nas wzdłuż długiej lady do chłopaka, który na powrót wyszedł. Wciąż się śmiał. 

– Miałeś się kurować. – Rozpoznałam głos, który słyszałam w samochodzie, a to musiało oznaczać, że „Pawciu" był szefem mojego kolegi. Jego podwinięte rękawy odsłaniały kolorowe, wytatuowane przedramiona. Już teraz rozumiałam ich luźne stosunki. To musiała być fajna i wręcz idealna praca dla kogoś tak otwartego jak Teo – pomyślałam. 

– Zośka pytała o ciebie. Może zaniósłbyś jej swój tyłek na deser? Niczym się nie martw, szefie, zastąpię cię razem z Karolem. – Teo wskazał na mnie. – Karol Paweł, Paweł Karol, poznajcie się. 

– Hej. – Podał mi rękę. – Nie powinnaś się z nim zadawać – zażartował. 

– Cześć – odpowiedziałam, wciąż śmiejąc się z tego, co powiedział Teo. 

– Pali się coś? – spytał mój towarzysz. 

– Dla ciebie nigdy się nie pali, ale w rzeczy samej jest młyn. 

– Młyna nigdy nie widziałeś. Zwyczajny leser z ciebie, kolego. – Teo poklepał go po ramieniu. 

– Jeszcze słowo – Paweł uniósł palec wskazujący – i pozwę cię o mobbing.

– Jak chcesz sobie odpocząć przy kawie z panną „palce lizać", to nie musisz uciekać się do takich gróźb. A przy okazji zaparz kawki i dla nas. – Teo wyszczerzył się dumnie i zrobił asekuracyjny krok w tył. – I jajka po benedyktyńsku.

– Tylko dlatego, że jesteś kaleką – zastrzegł Paweł i poszedł na zaplecze.

– Chodź, Karol. – Mój towarzysz pociągnął mnie za nadgarstek.

Zajęliśmy stolik, na którym jeszcze leżały talerze poprzednich klientów. Teo zebrał naczynia i odniósł je, utykając. Ze swojego miejsca widziałam, jak cmoknął w policzek śliczną długowłosą dziewczynę stojącą za ladą, która po chwili ruszyła w moją stronę.

– Cześć. Mogę sprzątnąć stolik? – Wskazała na moją torebkę. Zabrałam ją bez słowa. Dziewczyna podniosła miskę z owocami i zgarnęła obrus. Założyła na jego miejsce nowy i na środku stolika znów pojawiła się miska. Podziękowałam jej, śledząc wzrokiem Teo, który z tą swoją uszkodzoną kostką dźwigał ciężkie skrzynki z napojami. Ten widok kompletnie mnie zafascynował. Nie słyszałam, co mówiła kelnerka, bo napięte mięśnie ramion Teodora przykuwały teraz całą moją uwagę. Gapiłam się na niego dobre dziesięć minut. Dopiero gdy ruszył z powrotem do stolika, oprzytomniałam, choć dalej wpatrywałam się w jego twarz. Ten kilkudniowy zarost wydał mi się teraz jeszcze seksowniejszy niż wcześniej. Może dlatego, że pod tą przystojną powłoką dostrzegałam pracowitego, dowcipnego i inteligentnego faceta.

– Zapomnij, co wcześniej mówiłem. Jeśli mam coś między jedynkami, to powinnaś mi powiedzieć, nawet jeśli widok jest obłędny. – Uświadomił mi, że gapiłam się na niego zbyt uważnie. Momentalnie spuściłam wzrok i zaśmiałam się nerwowo.

– To tylko kawałek sałaty, nie ruszaj go, zieleń ci pasuje – wybrnęłam jakoś z kłopotliwej sytuacji.
– Do twoich pięknych oczu i nieskazitelnej duszy – dopowiedział resztę kwestii, której rzekomo zapomniałam.

– Taaa... właśnie. I jeszcze do skromnego usposobienia...

– Śniadanko – oznajmiła kelnerka, stawiając na naszym stoliku naprawdę apetycznie wyglądające talerze. Na każdym znajdowała się przepołowiona mała bułeczka z jajkiem w koszulce ułożonym na plastrze boczku, a wszystko oblane było aromatycznym sosem, do tego posypane szczypiorkiem i otoczone warzywami. Nawet gdybym nie była okropnie głodna, i tak zjadłabym to ze smakiem.

– Dzięki, Olcia.

– Podziękujesz napiwkiem, cwaniaczku. – Dziewczyna puściła do niego oczko, przez co poczułam się trochę niekomfortowo. Mniej więcej jak piąte koło u wozu.

– Mała, bezinteresowna pijawko, to Karol. Karol, to mała, bezinteresowna pijawka. Poznajcie się.

– Nie powinnaś pozwalać mu tak do siebie mówić. – Ola zaskoczyła mnie poważnym tonem. – Ale jak sobie chcesz. Miło cię poznać, mała, bezinteresowna pijawko – dodała z szerokim uśmiechem. Dobrze wiedziała, że to było o niej. Wszyscy parsknęliśmy śmiechem. Była nie do pokonania. A mnie coraz bardziej podobało się w towarzystwie Teo. – Dobra, zjedzcie sobie na spokojnie. Wrócę po ten napiwek, a tymczasem smacznego. 

– Po napiwek to pierwsza, a kawy nie ma komu przynieść. Do dupy ten lokal. Wychodzimy.
– Jaki właściciel, taki lokal – rzuciła kelnerka i ruszyła szybkim krokiem do baru. 

– Masz szczęście, że jestem kontuzjowany! – krzyknął za nią Teo. – Personel w tym miejscu zachowuje się karygodnie. Lepiej, żeby jedzenie było dobre. 

– Wygląda na takie – przyznałam i wzięłam od Teo sztućce. Mój żołądek niemal fiknął koziołka, kiedy wbiłam w danie widelec i żółtko pięknie rozlało się po całość. Jadłam z takim smakiem, że nawet nie podziękowałam za kawę, którą nam podali w międzyczasie. 

– I jak? Zasłużyła na napiwek czy uciekamy, w ogóle nie płacąc? 

– To było najlepsze śniadanie w moim życiu – powiedziałam szczerze. – Mam nadzieję, że ta kawa tego nie zepsuje.

– Nie ma takiej możliwości. Zdrowie. – Uniósł kubek w kolorowe wzory, takie same jak na talerzach. 

– Za TWOJE zdrowie – zażartowałam, dając do zrozumienia, że to od mojego werdyktu zależy jego być albo nie być. 

– I? – Odchylił się na krześle i splótł dłonie na karku. 

– I... – Urwałam, chcąc podkręcić atmosferę, ale Teodor nie dał się zbić z pantałyku. Patrzył na mnie z pewną siebie miną, jakby naprawdę nie istniała możliwość, by kawa mi nie posmakowała. Całkiem słusznie zresztą, bo była bardzo dobra. – Ujdzie – rzuciłam lekko, odkładając kubek. 

– Ujdzie? – Oburzył się, wyraźnie zaskoczony. 

– Ujdzie – potwierdziłam z powagą. Musiałam starać się z całych sił, by się nie zaśmiać. 

– Dam ci trzy sekundy przewagi – oświadczył i nachylił się do mnie. – A potem, jak cię złapię, to nie ręczę za siebie. Raz... – zaczął odliczać. Rozejrzałam się wokół. – Dwa... – Wstałam zaraz za nim. – Trzy! – warknął i napiął się cały, jednocześnie rzucając mi spojrzenie łowcy. Dzielił nas stolik, a kiedy chciałam go opuścić, Teo ruszył za mną. Powróciłam na miejsce, śmiejąc się jak głupia, i spróbowałam uciec w drugą stronę. I tu poniosłam klęskę. Złapał mnie szybko i przerzucił sobie przez ramię. Gdy poczułam przesuwającą się protezę, natychmiast straciłam humor. Nie wyrywałam się, ręce trzymałam przy swojej klatce piersiowej i bluzie, by przypadkiem niczego nie odkryła. Teo z tą zwichniętą kostką nie zrobił jednak nawet kroku.
– Puść mnie! – pisnęłam cicho, wiedząc, że na pewno wszyscy na nas patrzą. 

– Dalej uważasz, że „ujdzie" jest odpowiednim słowem opisującym doskonały smak, który miałaś przyjemność poznać? 

– To była najlepsza kawa, jaką w życiu piłam – wyrecytowałam szybko, żeby mnie już odstawił. 

– Tak myślałem. 

Poczułam grunt pod nogami, ale dopiero po chwili spuściłam luźno ręce. 

– Jesteś nienormalny! – syknęłam przez zęby, zerkając na przyglądających się nam ze śmiechem gości. 

– Jaki? – warknął, szczerząc się diabelsko, i wyciągnął przed siebie dłonie. Zrozumiałam, że moja odpowiedź będzie decydować o tym, czy zrobi powtórkę z rozrywki. 

– Cudowny – burknęłam, przewracając oczami. Zrobiłam krok w tył i ostrożnie zgarnęłam z oparcia krzesła torebkę.   

– A dziękuję za komplement. – Ponownie się wyszczerzył. – Cieszę się, że smakowała ci kawa w najlepszym towarzystwie...  

– Pójdę zapłacić – wtrąciłam, zanim zacząłby monolog na temat swojej wspaniałości. Zdążyłam zrobić może ze trzy kroki, kiedy poczułam na karku jego ramię.  

– Jest okej. Daj mi tylko pięć minut i zaraz cię odwiozę.  

– Mogę wrócić sama – zapewniłam, wiedząc, że ma pracę.  

– Pięć minut. Zjedz jabłko w tym czasie. – Wskazał na ladę, z której przed wyjściem klienci mogli częstować się owocami. – Powinnaś jeść owoce, młoda – pouczył mnie i uciekł na zaplecze. Korzystając z jego nieobecności, podeszłam do pierwszego lepszego kelnera i poprosiłam o rachunek. Byliśmy tylko nowo poznanymi znajomymi. Wiedziałam, że tu pracował. Może miał zniżki, ale za mnie na pewno musiałby później zapłacić.   

– Nie rozumiem. – Kelner rozejrzał się po sali i ruchem głowy przywołał Olę.  

– Co tam? – zapytała, podchodząc.  

– Chciałabym zapłacić – powiedziałam konspiracyjnym szeptem, na co wybuchnęła gromkim śmiechem.  

– A to dobre! – parsknęła.  

– Co tu tak wesoło? – Usłyszałam za plecami Teo.  

– Obgadujemy cię – skłamała.  

– To powinnyście raczej płakać. Słuchaj, ja uciekam. Będę dzisiaj na Psiaku, jakby ktoś pytał. Marta będzie ze mną, więc od teraz jesteś szeryfem. – Wysunął przed siebie dłoń, w której trzymał banana. Wycelował owoc w Olę, jednocześnie wydając dźwięk wystrzału, a następnie obrócił nim sprawnie i dmuchnął w jego koniec. 

– Tak jest, szefie – przytaknęła. – Obiecuję nie puścić twojej restauracji z dymem – dodała, sprytnie mnie informując, kim w hierarchii był tu Teo. Czułam wdzięczność, że mnie nie zdemaskowała i zachowała się taktownie. – Miło było, mam nadzieję, że do następnego. – Ścisnęła moją dłoń i ruszyła do pracy. 

– Dziękuję za śniadanie i kawę – odezwałam się. 

– Cała przyjemność po mojej stronie. Zmieliłem ci trochę, żebyś nie cierpiała na brak kofeiny. – Pomachał całym workiem kawy przed moim nosem. Zrobiło mi się głupio. Żyłam w pojedynkę. Za wszystko płaciłam sama, dlatego doskonale wiedziałam, co ile kosztuje. Nie miałam pojęcia, jak się zachować. Nie chciałam przyjmować od niego prezentów. Byłam mu już wyjątkowo wdzięczna za naprawę zmywarki i to śniadanie. – Halo? Wyrzuciłem twoją prawie-kawę do śmieci. Pamiętasz? Oddaję ci więc straty. – Wcisnął mi w rękę worek i zwrócił się w stronę wyjścia. Podziękowałam i dołączyłam do niego. 

– Do widzenia wszystkim! – krzyknął, nim wyszliśmy. – O, Zosia, cześć. – Teo przywitał się w drzwiach z jakąś dziewczyną i cmoknął ją w policzek. Moją uwagę zwróciły jej zęby. Miała piękny uśmiech. Cała była piękna. – Przerwa na lunch? 

– Jak zawsze w ulubionej knajpce.  

– Cieszy mnie to. Wchodź śmiało i nie stresuj się pracą, bo masz przerwę. – Puścił do niej oko. – Powiedz Pawłowi, żeby podał ci tiramisu na koszt firmy. Jest genialne, musisz spróbować. 

– To lecę! – Ucieszyła się. – Dzięki, pa. 

– Jak ci się podobała Pawła Zosia? – zapytał Teo, otwierając auto. 

– To była ta słynna Zośka? – zapytałam, nie dowierzając. Wyobrażałam ją sobie raczej jako zgarbioną stalkerkę z zakrwawionymi paznokciami, a tymczasem to była piękna, zadbana dziewczyna. – Przecież ona miała nieskazitelne paznokcie. Czemu się z niej naśmiewacie? 

– To nie tak. Robimy sobie jaja na okrągło. Pawła chyba na poważnie odrzucają jej czerwone szpony, ale Zośka to fajna dziewczyna. Kto się czubi, ten się lubi, nie? 

Ledwo ruszyliśmy, a z głośników pojazdu już wydobył się dźwięk nadchodzącego połączenia. 

– Pawciu? – Teo odebrał ze śmiechem. 

– Nie pawciuj mi tu. Nasłałeś na mnie Zośkę! Chce tiramisu, a my nie mamy dzisiaj tiramisu! 

– Upss... faktycznie. Mój błąd. Przeprosiłbym ją osobiście, ale mnie tam nie ma. Możesz wziąć szarlotkę i przeprosić ją w moim imieniu? – zapytał niewinnie i włączył się do ruchu. 

– Stary, to cios poniżej pasa. 

– Poniżej pasa to Zośka... 

– Nie kończ – przerwał mu Paweł. – Nawet nie chcę wiedzieć, co zamierzałeś powiedzieć. 

– Pawciu, muszę kończyć, bo prowadzę auto, a tu jest dość wąsko. 

– Gadasz na bluetoothie, mendo. 

– O faktycznie. Dobra, weź ten swój „poniżej pasa" i idź do Zośki. Zaproś ją na randkę albo przyznaj, że nie kręci cię płeć piękna i po sprawie. 

– Nie! Jestem! Pedałem! – wydarł się Paweł. Chyba naprawdę się zdenerwował. 

– Nie pedałem, tylko homoseksualistą. Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Każdy lubi, co lubi i nie ma się czego wstydzić. 

– Nie jestem pedałem – burknął ledwo słyszalnie. – Nie jestem pedałem – powtórzył z desperacją, jakby pragnął, by okazało się to prawdą. Teo wziął do ręki telefon i zmienił tryb samochodowy na normalny. 

– Paweł? – Przystawił aparat do ucha. – Przepraszam, młody, przegiąłem. Zrób sobie przerwę. Idź na spacer albo odpocznij, a jak będziesz chciał pogadać, to jestem. Okej? –Potem dodał jeszcze kilka zdań i w ten sposób zakończył rozmowę, która zaczęła się od żartu, a skończyła poważnie. 

– Przepraszam, nie powinnaś tego słyszeć. 

– Brzmiał serio, wszystko dobrze między wami? 

– Nie wiem. Cholera. Mogę ci zabrać jeszcze chwilę i sprawdzić to, nim cię odwiozę? 

– Jasne, nie ma problemu – zgodziłam się bez wahania i Teo już zawracał. 

Gdy wyszedł z auta przed restauracją, opuściłam sobie szybę i śledziłam go wzrokiem. Już prawie traciłam go z pola widzenia, kiedy niespodziewanie z impetem wpadła na niego wybiegająca ze środka Zosia. Pisnęłam na ten widok, a gdy otworzyłam drzwi, Teo już trzymał dziewczynę w ramionach. Była roztrzęsiona. 

– Ciiii... – uspokajał, gładząc jej plecy. – Przepraszam, to ja namieszałem. – Uniósł jej podbródek. 

 – Nie wiedziałem, że Paweł to dupek. – Potarł jej policzek i ją przytulił. Wycofałam się z powrotem do samochodu, a Teo powiedział Zosi na ucho coś, co spowodowało nieznaczny uśmiech na jej twarzy. Chwilę później odeszła, a on zniknął w restauracji. Kiedy wrócił, moje serce dalej waliło niczym młot, tak byłam zaaferowana całą sytuacją. 

Teo usiadł, uderzył głową o zagłówek, westchnął i odpalił auto.  

– Wszystko w porządku? 

– Drażliwa sprawa, ale będzie w porządku. Muszę tylko uważać na żarty z młodzieżą. Nie najlepsze tło do porannej kawy, co? – Westchnął. Manewrował teraz po wąskich uliczkach rynku. 

– Przykro mi, że sprawy przybrały taki obrót, ale poza tym było bardzo miło. Masz niesamowitą restaurację. 

– Dzięki, młoda. Mam nadzieję, że będziesz mnie odwiedzać. Postaram się nie doprowadzać do dram – zastrzegł i zaraz mnie przeprosił, by odebrać telefon. – Bądź łaskawa – powiedział na dzień dobry. 

– Nie za to mi płacisz – odpowiedziała jakaś kobieta. 

– Czy to prośba o podwyżkę?   

Rozbawił ją. 

– Podwyżka jest zawsze mile widziana, ale ja nie o tym, Teodor. Potrzebuję cię tu na gwałt. 

– Na gwałt się nie piszę. 

– Skończyłeś? – zirytowała się. – Jest tutaj pan Ryszard i kipi z wściekłości. Zaraz zacznie niszczyć restaurację. Mówi, że nie wyjdzie, dopóki nie zobaczy waszej wysokości. 

– Ten gwałt jednak był bardziej kuszący. Będę za godzinę. 

– Nie żartuj sobie nawet. Wiem, że dopiero wyszedłeś z jedynki, więc o ile nie jedziesz przez Warszawę, to... 

– Chodzi o to, że właśnie muszę zahaczyć o Warszawę. 

– Teo, proszę. Nie poradzę sobie z nim w pojedynkę – naciskała. 

Ja tymczasem wystawiłam do Teo uniesiony kciuk, żeby dać mu znać, że wrócę sama. 

– Dobra, będę za kwadrans. – Kobieta, słysząc to, odetchnęła z ulgą. – Przygotuj ośmiornicę i lemoniadę truskawkową. 

– Dzięki. 

– Wygląda na to, że masz dzisiaj sporo pożarów – odezwałam się, gdy z radia na nowo zaczęła płynąć muzyka. – Wysadź mnie gdziekolwiek i leć je gasić. 

– Daj mi tylko piętnaście minut i cię odwiozę. 

– Serio, poradzę sobie – zapewniłam. – Naprawdę wszystko jest okej. Dziękuję za emocjonujący poranek. 

– Dobra, odwiozę cię teraz – zadecydował i wyciągnął rękę po telefon. 

– Dobra, poczekam. – Położyłam dłoń na jego dłoni, by nigdzie nie dzwonił. Mogłam zabrać ze sobą ten komputer... 

– Dzięki. – Wyszczerzył się i zrobił zwycięską minę. – Wynagrodzę ci to. 

– W twoich ustach brzmi to naprawdę strasznie. – Zaśmiał się. – Odrobinę skłamałem, to fakt, ale w dobrej wierze... żebyś nie musiała czekać. W innym wypadku chętnie posłuchałbym jego historii. Rysiek to supergość, a do Meksyku chciałbym się wybrać.   


Akurat szukałam jakiejś ciętej riposty, gdy Teo zaparkował przed restauracją na Psim Polu. Rozumiałam już te potoczne nazwy: „jedynka" – restauracja na rynku, „Na Psiaku" – restauracja na Psim Polu.   

Obie miały taki sam szyld i szybko się przekonałam, że w środek były niemal identyczne. Tutejsze pomieszczenie także opanowały duże zielone kwiaty oraz owoce. Atmosfera za to była mniej przyjemna, bo wkurzony starszy mężczyzna w trochę za bardzo rozpiętej koszuli jakby zabierał innym radość z posiłku.  

Teo kazał zadzwonić do siebie za równe pięć minut, potem przeprosił mnie na moment i poszedł prosto do faceta.   

– Rysiek! – krzyknął radośnie i rozłożył ramiona, jakby cieszył się na to spotkanie. – Jaki opalony i zrelaksowany! Jak zawsze doskonale wyglądasz – dodał z podziwem i wyciągnął do niego dłoń. Ewidentnie zbił mężczyznę z pantałyku. Jego mina z wściekłej przeszła w zaskoczoną, a na koniec pojawił się dumny uśmiech.  

– Dziękuję. – Odchrząknął i na jego twarz wróciła powaga. – Co to ja chciałem? – Zmieszał się.
Nie wiedziałam, o co chodziło, ale stałam z rozdziawioną buzią, zresztą tak samo wyglądał personel za barem, który śledził każdy ruch Teo.   

– Usiądźmy! Zaraz wszystko obgadamy przy ośmiornicy na puree szparagowym, ale najpierw powiedz mi, czy udały się wczasy w Meksyku?  

– W Kolumbii.  

– Ach, no faktycznie. To mój szwagier był w Meksyku, a ty w Kolumbii. Pomieszało mi się. To jak? Zdradź... – Teo ściszył głos i tylko pan Ryszard usłyszał resztę. Wybuchnął gromkim śmiechem.
– To opowieść na wieczór – odpowiedział pobudzony.  

– No to jesteśmy umówieni! Koniecznie muszę się wszystkiego dowiedzieć. – Teo poklepał go po ramieniu i rzucił mi przelotne spojrzenie. Zerknęłam na zegarek i wyjęłam telefon, by zadzwonić, jak o to prosił.  

– Teodor Czajski – odebrał połączenie i się przedstawił.  

– Karolina – szepnęłam, by nie usłyszał mnie jego towarzysz.  

– O cholera! – przeklął, łapiąc się za czoło. – Najmocniej przepraszam. Zaraz będę. – Rozłączył się, a w tym momencie kelnerka podała do ich stolika dania. – Rysiu, mam sprawę życia i śmierci. Nie obrażaj się, bo ośmiornica jest genialna, a dzięki temu musisz zjeść też moją.  

Zadzwonię do ciebie później i umówimy się, żeby podrinkować – przeprosił faceta, który po chwili pożegnał go jak najlepszego kumpla.  

Zamknęłam usta, dopiero gdy Teo ruszył w moją stronę. Zobaczyłam, jak puścił oczko do kobiety, która go obserwowała, i na pożegnanie nieznacznie uniósł rękę.  

– Teraz już obiecuję, że choćby nie wiem, co się paliło, odstawię cię do domu – oświadczył i w typowy dla siebie sposób zarzucił mi ramię na kark. Przy wyjściu zgarnął z miski dwa jabłka i podał mi jedno.  

– Jestem pod wrażeniem twoich umiejętności manipulacyjnych.  

– Czego? – zapytał z niewinną miną i ugryzł owoc.  

– To było bardzo dobre i bardzo brzydkie zarazem. – Dźgnęłam go palcem w bok. – A nazywa się manipulacja.  

– W twoich ustach brzmi to naprawdę strasznie. – Zaśmiał się. – Odrobinę skłamałem, to fakt, ale w dobrej wierze... żebyś nie musiała czekać. W innym wypadku chętnie posłuchałbym jego historii. Rysiek to supergość, a do Meksyku chciałbym się wybrać.   

– On był w Kolumbii, Teo – poprawiłam go. – I dalej jesteś okropnym manipulatorem.  

– Dopiero co byłaś pod wrażeniem, a teraz twierdzisz, że jestem okropny? – Oburzył się i zerknął na ekran rozświetlonego telefonu.  

– Na twoim miejscu też bałabym się odbierać.  

– Nie odbieram, bo istnieje duże ryzyko, że gdybym to zrobił, odwiózłbym cię do domu dopiero za kilka dni. Wskakuj, młoda. – Kliknął przycisk, by otworzyć auto. – I wcinaj jabłko. Dobre jest.
Zanim ruszyliśmy, Teo podłączył swój telefon do ładowarki, a ja przypadkiem dostrzegłam na jego komórce jedenaście nieodebranych połączeń. Chyba nie powinien był mnie dzisiaj wyciągać na kawę, bo raczej nie miał na to czasu.  

– Masz dwie restauracje? – zapytałam z ciekawości.  

– Mhm... – Mruknął, przeżuwając owoc, a ogryzkiem pomachał mi przed nosem. – Wyrzucisz? – Zbliżył się do przystanku tak, że przez otwarte okno mogłam bez problemu trafić nim do kubła na śmieci.  

No, ale nie trafiłam. 

– Nie wierzę! – wyśmiał mnie. – Powiedz, że trafiłaś, ale ogryzek sam wyskoczył z powrotem.  

– Dokładnie tak jak mówisz! Na pewno chciał dołączyć do skórki, którą masz na górnej jedynce.   

– Uśmiechnęłam się uprzejmie i wysiadłam, by wyrzucić resztę owocu.  

– Powinny ci się powykrzywiać zęby za takie traktowanie ludzi noszących aparaty. W ogóle jako dietetyk powinnaś być bardziej tolerancyjna.  

– Teo, naprawdę masz skórkę na jedynce.  

– A ty masz jajko na bluzie i jakoś ci tego nie wypominam. – Zaskoczył mnie. Spuściłam głowę, szukając plamy, ale tylko zarobiłam pstryczka w nos. – To za tę skórkę. – Wyszczerzył się. I to był naprawdę obłędny widok. Nie mogłam wytrzymać ze śmiechu całą drogę. Ten człowiek okazał się tym, czego potrzebowałam w swoim życiu.  

Pod moim domem siedzieliśmy w jego aucie jeszcze trzy godziny. Żegnaliśmy się chyba ze sto razy. Już miałam wysiadać i iść do siebie, gdy jeszcze coś rzucał, a ja ripostowałam. Gadaliśmy o wszystkim i o niczym. Jak starzy, dobrzy przyjaciele. Czułam się tak, jakbym znała go w poprzednim życiu. Kilka razy miałam déjà vu, kiedy coś opowiadał. Na tyle silne, że dopowiedziałam resztę zdania za niego. Coś niesamowitego – przypadkowo poznany człowiek dał mi coś więcej niż niezobowiązującą rozmowę, dał mi siłę. Pierwszy raz zyskałam poczucie, że mój najgorszy czas dobiegał końca.

Continue Reading

You'll Also Like

109K 3.3K 46
Cordelia żyła w przeświadczeniu, że jest zwyczają dziewczyną z trudną przeszłością. Nawiedzały ją w nocy koszmary o śmierci kobiety, a ona sama była...
371K 33.4K 18
Historia Molly McCann i Aresa Hogana - spin-off dwóch dylogii: "Reguł pożądania" i "Związanych układem". Ostrzeżenie: Książka zawiera treści skierowa...
241K 31.6K 35
Lana Lexington to cicha, nieco nudna księgowa, która pragnie jedynie spokojnego życia. Unika mężczyzn, a zwłaszcza swojego sąsiada, potężnego, dobrze...
182K 8.1K 51
opowiadanie o wampirach i o czarownicach. Clary to czarownica o nadzwykłych umiejętnościach w dziedzinie zaklęć. Luke to wampir który nie myśli jak z...