Fallout - Alternatywa

By KarolinaKopotek8

95 0 0

Rok 2099. Okres po Wielkiej Wojnie, gdy na USA (w 2077 r.) spadły bomby nuklearne zrzucone przez odwiecznego... More

Wstęp
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 5
Rozdział 6

Rozdział 4

9 0 0
By KarolinaKopotek8

- Zupa z tykwy to wszystko, co obecnie mogę tobie zaoferować. Ważne, że masz coś ciepłego do jedzenia. - powiedziała osadniczka stawiając przede mną głęboki talerz z posiłkiem. Nie przyszło mi do głowy, aby wyrazić jakiekolwiek niezadowolenie, czułam jednocześnie ulgę i zmęczenie tym, co przed chwilą przeżyłam. Chłopiec usiadł naprzeciwko, przyglądając się mi z zainteresowaniem. Nie odzywał się.

- To Leo, mój brat. - powiedziała kobieta, jakby czytając mi w myślach. - Ja mam na imię Victoria. Możesz mówić mi Vicky. Leo i Vicky Gibson, do usług.

- Lydia... Lydia Benson. - wymamrotałam z pełnymi ustami.

- Miło... skąd się tu wzięłaś?

- Idę od strony Flagstaff. Wcześniej mieszkałam w osadzie kilka godzin od miasta.

- Wcześniej mieszkałaś w osadzie? - zapytała zaciekawiona Vicky - Co ciebie skłoniło, żeby opuścić bezpieczne pielesze? Hm?

- Przestały być bezpieczne... - odparłam, patrząc w talerz ze smutkiem, przywołując sceny z mojego koszmaru.

- Bandyci...? - podłapała Vicky, jakby chciała dopowiedzieć „Tak, wiem coś o tym".

- Nie... Ja... To naprawdę długa historia... - powiedziałam zmęczona samym wspomnieniem.

Vicky uniosła brew i obrzuciła mnie badawczym spojrzeniem. Skąd ja je znam? Potem odwróciła głowę i rozejrzała się po niewielkiej kuchni, podeszła do jeden z szafek i wyciągnęła z niech butelkę jakiegoś trunku, prawdopodobnie wina. Podparła się pod bok, przechyliła głowę i spojrzała na mnie z zawadiackim uśmieszkiem, prezentując znalezisko. Leo podniósł na siostrę swój wzrok.

Dochodziła godzina jedenasta w nocy, płomień na palenisku kominka pełgał łagodnie. Leo spał spokojnie na kanapie, okryty starym, ale czystym kocem. Vicky siedziała, pochylona w stronę płomienia, złączone dłonie opierała o kolana. Igrające w ognisku iskierki odbijały się od jej zamyślonego spojrzenia. W całym pomieszczeniu panowała zupełna cisza. W końcu odezwała się, nie zmieniając ani o jotę wyrazu swojej twarzy.

- Boże... Ciężko to przyswoić. - Znowu zapanowała cisza. Pełgający ogień odbijał swój blask od w połowie opróżnionych szklanek z winem. Vicky powoli odwróciła głowę w moją stronę. - Dlaczego uciekałaś z rodzicami z krypty? - Opuściłam wzrok i wbiłam go w szklankę, jakby szukając w niej odpowiedzi na to pytanie.

- Mój ojciec... On był technikiem, zajmował się systemami w krypcie, terminalami, i tym podobne...

- Ehe... - przytaknęła Vicky, zachęcając do kontynuowania.

- Nie wiem, co wzbudziło jego podejrzenia, ale pewnego dnia postanowił włamać się do terminalu Nadzorcy, w poszukiwaniu wiadomości z poczty wewnętrznej. Chodziło o jakieś eksperymenty na mieszkańcach, coś, w co był zamieszany cały Vault-Tech.

- Vault-Tech... Ta giga korporacja od rozsianych po kraju schronów przeciwatomowych? Dawno nie było o nich nic słychać. - przerwała Vicky. - Co kombinowali?

- Nie znam szczegółów, ojciec nie miał okazji przekazać mi i mojej matce wszystkiego, co udało mu się dowiedzieć. W pewnym momencie priorytetem stało się przetrwanie. Za ujawnienie tych wiadomości groziła nam... Jak oni to ujęli... „Eliminacja".

- Czyli chcieli was zabić... - dodała kobieta. - Musieli szybko odkryć, co zrobił twój ojciec.

- Był chyba idiotą, że nie pomyślał o tym wcześniej. Przecież cała krypta sterowana była przez jedno wielkie oprogramowanie, sztuczną inteligencję, którą nazwali EVA.

- Eva? Ładnie.

- To skrót. - dodałam - Pełna nazwa to „Experimental Vault Automatron". Jego system wychwycił próbę nieautoryzowanego wejścia na pocztę Nadzorcy. Pewnie nawet nie zorientowalibyśmy się, że grozi nam śmierć, gdyby nie to, że ojciec i do tej informacji uzyskał dostęp.

- Przesrane. Jak wam się udało uciec?

- A jak myślisz? Ojciec obszedł zabezpieczenia krypty i ją rozpieczętował. Przy okazji, gdyby nie dezaktywował systemu Mark, skończylibyśmy jako podziurawiony ser.

- Co to system Mark? Coś... Chyba kiedyś obiło mi się o uszy... - zapytała zaciekawiona Vicky.

- System wieżyczek automatycznych typu Mark. Taka broń z czujnikiem ruchu, przymocowana do sufitu.

- Aaa... Tak, rzeczywiście. - przytaknęła, sięgając myślami do zasobów własnej wiedzy.

- Tak z pseudo-bezpiecznego schronu trafiliśmy do dziczy, w której ogrom rzeczy stanowił dla nas kompletną nowość. - podsumowałam historię.

- Wyobrażam sobie, co musiałaś wówczas czuć. Przerażenie, podekscytowanie, niepewność?

- Wszystko na raz i jeszcze trochę. Nie miałam czasu jednak się nad tym zastanawiać. Sytuacja zmieniała się dynamicznie, jak w kalejdoskopie.

- Z pewnością... - Vicky westchnęła głęboko, próbując oczami wyobraźni odtworzyć sobie opisywane obrazy.

- No... a dalej już wiesz, co się działo.

- Banda bezmózgów. Dlatego właśnie ja i Leo mieszkamy z dala od ludzi. Chronię go przed takimi doświadczeniami. - powiedziała Vicky, spoglądając na uśpionego chłopca.

- Wiesz przecież, że nie jesteś w stanie go ochronić przed wszystkimi? - dodałam niepewnie, wiedząc, że brutalność obecnego świata jest czymś, w czym należy nauczyć się żyć. Unikanie na dłuższą metę może okazać się niewykonalne.

- Jeszcze nie. Jeszcze jest za wcześnie. On... i tak już swoje przeżył. Śmierć rodziców... Odcisnęła na nim swoje piętno. - Vicky załamał się głos na myśl o losie Leo.

- Czy mogę zapytać, co się wydarzyło? - zaczęłam niepewnie.

- Tak. Nasz tata, Henry, pewnego dnia udał się do Flagstaff na handel, potrzebowaliśmy zasobów w zamian za te, które sami hodowaliśmy i produkowaliśmy. Minęły trzy dni, lecz nie wracał. Przewidywaliśmy najgorsze. Nasza matka, Sophie, kochała ojca do utraty tchu, nie wyobrażała sobie bez niego życia. Postanowiła iść go szukać. Odradzałam jej to. Mówiłam, że ma tutaj dwójkę dzieci, że potrzebujemy jej tak samo, a teraz może i bardziej gdyby okazało się, że tata nie żyje... Nie posłuchała. Także nie wróciła. Jesteśmy sami od dwóch lat.

- Strasznie mi przykro... - W gardle stanęła mi ogromna gula na wspomnienie o rodzicach.

- Mnie także... Mnie także... - Vicky znowu odleciała myślami we wspomnienia, jej wzrok z powrotem utkwił w palenisku kominka. Cisza stanowiła doskonałe tło dla dwóch młodych kobiet, wpatrzonych w ogień, dumających nad swoją trudną przeszłością. W końcu Vicky gwałtownie wyprostowała się na krześle i uderzyła otwartymi dłońmi o kolana, wybijając mnie z zamyślenia.

- No, ale dość już tych smętów. Rozpamiętywanie przeszłości niczemu się nie przysłuży. Musimy patrzeć w przyszłość i starać się, by była jak najbardziej świetlana. - Spojrzała w stronę schodów, na drzwiczki od schowka na miotły - Powiedz mi, ta broń, pistolet krzyżowca. Potrafisz z niej strzelać? - Podążyłam za nią wzrokiem orientując się, że właśnie zdradziła mi miejsce, gdzie przechowuje moje wyposażenie.

- Nie... Nigdy jej nie użyłam, nie miałam okazji. Podobno jest bardzo „intuicyjna".

- To może jutro ją wypróbujemy? Sama jestem ciekawa, jak strzela i jak poniewiera trafione cele. Nigdy nie miałam takiej w użyciu.

- Jasne, możemy. - zgodziłam się.

- Jak w ogóle strzelasz? - zapytała z uśmiechem.

- Uznasz mnie teraz za kompletną idiotkę, ale beznadziejnie. Nie miałam zbyt wielu okazji, żeby ćwiczyć to, czego uczyli mnie kiedyś na szkoleniu. - powiedziałam czując, jak rumieniec oblewa mi całą twarz, sięgając nawet uszu.

- Nie umiesz strzelać? Dziewczyno, jak ty chciałaś przetrwać na pustkowiu? Nigdy nie przyszło tobie do głowy, że ta umiejętność może się tobie przydać? - zapytała zdumiona Vicky.

- Przyszło. Odwlekałam to. Nie znoszę strzelać, nienawidzę zabijać. Broń budzi we mnie lęk. Gdy dorastałam broń była tylko czymś, co istniało w podręcznikach. Samo posiadanie jej w krypcie karane było śmiercią.

- Żadne wytłumaczenie, gdy napotkasz bandytę, który chętnie zrobi sobie z ciebie narzutę na wyrko!

- Mam tego świadomość. - Było mi coraz bardziej wstyd. Dotąd przed nikim nie tłumaczyłam się z moich braków w umiejętnościach. Co więcej, zawsze idąc w teren, zabierałam swoją broń. Wszyscy przekonani byli, że posługuję się nią swobodnie. Tak, w teorii.

- W takim razie widzę, że mamy wiele do nadrobienia! Od jutra zaczynamy trening umiejętności strzeleckich! - dodała z entuzjazmem dziewczyna. Pragnęłam zaprzeczyć, jakoś się wykpić z tego planu, znaleźć dobrą wymówkę. Jednak jedno było całkowitą prawdą, brak tej umiejętności ułatwi tylko sprawę bandytom, których prędzej czy później napotkam na swojej drodze.

Wieżyczki automatyczne. Automatyczna broń z czujnikiem ruchu, różnego rodzaju mocowaniem (np. stojak, mocowanie na suficie, ścianie), wykorzystująca amunicję tradycyjną i energetyczną (broń tradycyjna, laserowa, itp.). Najbardziej znanym amerykańskim typem tego rodzaju broni jest tzw. „Typ Mark".


 

- Gotowa? - Vicky trzęsła się od podniecenia. Widać było wyraźnie, że dawno nie miała kontaktu z dorosłym człowiekiem, nie mówiąc już o posiadaniu rówieśniczki jako współlokatorki. Vicky była młodsza ode mnie o zaledwie dwa lata. Ten fakt wzbudzał w niej radość, w końcu nie była jedyną dorosłą osobą w gospodarstwie. - Zasada numer jeden! Zawsze trzymaj broń w bezpiecznym kierunku. Raz na jakiś czas może się zdarzyć, że broń wypali sama, lepiej, aby w jej zasięgu nie znajdował się nikt, kogo byś nie chciała ustrzelić.

- Wiem, pamiętam tą zasadę ze szkolenia... - mruknęłam niechętnie.

- Przepraszam, czy chcesz może... no nie wiem, sama poprowadzić szkolenie? - odburknęła dziewczyna, marszcząc czoło z niezadowoleniem. Mocno wczuła się w rolę mojej osobistej trenerki.

- Nie... - odparłam z niechęcią.

- Widzę, że się rozumiemy... No dobrze. Kontynuuję, jeżeli pozwolisz. Druga zasada! Zawsze trzymaj palec z dala od spustu, kiedy nie oddajesz strzału. Nigdy do końca sobie nie ufaj. Nie wiesz, jak zareagujesz, gdy coś ciebie zaskoczy. Broń przy strzale zawsze trzymaj w ten sposób, przynajmniej jeżeli chodzi o ten model... - kontynuowała Vicky, układając moją dłoń poprawnie na rękojeści pistoletu. - Palec wskazujący w ten sposób... nie pchaj go na siłę do przodu, rozluźnij go! - Vicky mocno skupiała swoją uwagę na zadaniu. - Jak będziesz taka sztywna, to przy odrzucie wypuścisz go z rąk.

Kilka godzin żmudnej teorii, nauki, jak poprawnie trzymać broń, i w końcu odpowiednie celowanie do konkretnego przedmiotu. Vicky przez cały ten czas dawała z siebie sto procent, kompletnie zaangażowana w misję nauczenia mnie strzelectwa. Kiedy w końcu przyszła pora na zasłużony posiłek, odłożyła broń w bezpieczne miejsce i uprzątnęła rozbite cele w postaci pustych butelek.

- No dobrze, na dzisiaj starczy. Jutro zajmiemy się różnego rodzaju przeciwnikami. Do jakich punktów na ciele strzelać. Jaki kaliber do jakiego celu nada się najlepiej i tym podobne kwestie.

- Wow - skomentowałam z podziwem. - Gdzieś ty się tego wszystkiego nauczyła?

- Mój tata był w tym temacie niedościgniony. Uważał, że jedyną gwarancją bezpieczeństwa na tym świecie jest broń, którą trzymasz w ręce. To on mnie wszystkiego nauczył. Dał mi także moja pierwszą w życiu spluwę! Taki pistolet, jaki masz ty. - odparła.

Po obiedzie przyszedł czas, by zająć się codziennymi obowiązkami. Uprawa ogródka warzywnego, dojenie i karmienie braminów, robienie przetworów, wytwarzanie amunicji do strzelby to tylko niektóre z zadań, które nas tego dnia czekały. Było jednak naprawdę przyjemnie, towarzystwo pełnej entuzjazmu Vicky i radosnego Leo dodawały mi otuchy i nadziei na lepsze jutro. W końcu przyszła wolna chwila, którą gospodyni postanowiła poświęcić na studiowanie niezwykłej broni, jaką udało jej się odebrać swojej niedoszłej zakładniczce.

- Pistolet krzyżowca... Cóż to za cudo! - rzekła, przyglądając się broni z uwagą. - Zatrzymała wzrok z jednej strony, zerknęła na mnie i uniosła brew. - Oglądałaś tę broń z bliska?

- Tak, a co? - zapytałam. Widziałam, za jak wielką ignorantkę mnie uważa. - Naprawdę, nie znam się na tym. - Vicky westchnęła.

- Masz naboje? - Poszłam po plecak, z którego wydobyłam saszetkę z podarowanymi nabojami. Vicky chwyciła jedną sztukę w dłoń i ją także zaczęła oglądać. - Ekstra... To mówisz, że nie wiesz, kim był właściciel?

- Nie, mówiłam już, że nie mam bladego pojęcia. - Westchnęła z krzywym uśmieszkiem nauczyciela, który ma swojego ucznia za idiotę.

- Nie ważne. Wypróbujmy ją.

Ćwiczenia z nową zabawką wprawiły Victorię w doskonały nastrój. Broń okazała się dużo mocniejsza od mojej Beretty, do tego powodując gwałtowne schłodzenie każdego celu, którego dosięgnął nabój. - Świetnie spowalnia żywe cele. - skonstatowała dziewczyna.

Dni w gospodarstwie upływały dość beztrosko, przynajmniej w porównaniu z moimi wcześniejszymi przygodami. Codzienne obowiązki, choć czasami żmudne, pozwalały mi się wyciszyć i cieszyć daną chwilą. Tydzień mijał za tygodniem. Leniwie. Moje relacje z Victorią oraz Leo pogłębiały się, czuliśmy się w swoim towarzystwie coraz bardziej swobodnie. Miło wspominam ten okres w swojej podróży. 

Pewnego dnia, jak zawsze, wstałam rano i zeszłam na dół na śniadanie. Victoria wyglądała wyjątkowo ładnie. Jak nie ona, w ten dość ciepły, sobotni poranek, postanowiła ubrać dżinsową sukienkę, włosy miała starannie uczesane i okiełznane kilkoma wsuwkami. Krzątała się po kuchni lekko, wręcz tanecznie.

- A cóż to dzisiaj za okazja? - Przywitałam ją, wchodząc.

- To znaczy? - zapytała, udając, że kompletnie nie wie, o co mi chodzi.

- To znaczy... Wyglądasz dzisiaj... „kwitnąco"!

- Ja? Kwitnąco? Nie wiem, co masz na myśli. - zmarszczyła czoło, jakby próbowała mnie przywołać do porządku.

- Ta sukienka, fryzura... No wiesz. - zaczęłam, nieco zdezorientowana tą dziwną tajemniczością z jej strony.

- Co z nimi? Normalna sukienka i normalna fryzura.

- Tak, tylko na co dzień to ty raczej... - zaczęłam, jednak gwałtownie mi przerwała.

- Na co dzień to ja co, niby? Dokończ... - Spojrzała na mnie wyzywająco.

- Nie, nic, ja tylko... - zająknęłam się, tracąc rezon.

- Jerry dzisiaj przychodzi! Ona zawsze się tak ubiera, gdy Jerry przychodzi. - wypalił nagle Leo.

- Jerry? A kto to... - podchwyciłam, ale Vicky już doskoczyła do Leo i zaczęła mu wycierać zamaszyście buzię szmatką.

- Zawsze musisz się opluć przy jedzeniu. Jak się je, to się nie gada! - powiedziała. Niezadowolony Leo odepchnął siostrę.

- Przestań! Nie mam już pięciu lat, potrafię się wytrzeć! - krzyknął oburzony. Usiadłam na swoim miejscu i zabrałam się za posiłek, postanawiając nie wypytywać na razie o tajemniczą postać niejakiego Jerry'ego.

W południe cała nasza trójka jak zawsze zajmowała się ogródkiem. Victoria nosiła wiadra z wodą do podlewania. Młody Leo usuwał chwasty spośród roślin uprawnych, a ja zbierałam co bardziej dojrzałe warzywa.

W pewnym momencie, nie wiadomo skąd, przed domem pojawiła się jakaś postać. Był to mężczyzna. Młody, między dwudziestym piątym, a trzydziestym rokiem życia. Szatyn o niebieskich oczach, wysoki, postawny. Ubrany w zwyczajną, farmerską odzież. Pomachał w stronę Victorii, która niemal od razu zauważyła nowego gościa. Coś mi mówiło, że chłopak ma na imię...

- Jerry! - krzyknął Leo i popędził w jego stronę. Jerry nachylił się i rozpostarł ramiona, chwytając w nie rozpędzonego urwisa i robiąc mu „podniebną" przejażdżkę. Victoria wyprostowała się znad upraw i odmachała mężczyźnie. Jej dłoń, od gestu powitania, powędrowała w stronę włosów, delikatnie poprawiając fryzurę.

Ja także przerwałam prace polowe i wpatrywałam się w, najwidoczniej oczekiwanego, gościa, czekając na rozwój sytuacji. Jerry postawił Leo na ziemi i ruszył w stronę Vicky. Na jej twarzy wykwitł uroczy uśmiech, tworząc przecudne dołeczki w jej policzkach. Wszystko było jasne, jak na otwartej dłoni. Para przytuliła się po przyjacielsku na powitanie, posyłając sobie nieśmiałe uśmiechy i wymieniając się grzecznościami. Po chwili chłopak zauważył także mnie. Spojrzał na Vicky pytająco a ta, jakby dopiero teraz przypomniała sobie o moim istnieniu, wskazała mnie ręką. - To... To jest Lydia, moja nowa współlokatorka. Przechodziła tędy podróżując na zachód i szukając nowego miejsca do zamieszkania, więc zaproponowałam jej, że na razie może się zatrzymać u mnie. We dwie zawsze raźniej!

- Eej! - krzyknął urażony Leo.

- Mówię o dorosłych, Leo. Jesteś jeszcze dzieckiem.

- Nie takim znowu już dzieckiem! - naburmuszył się chłopiec.

Jerry lekko ukłonił się w moim kierunku.

- Miło mi, jestem Jerry. - powiedział.

- Mi również. - odparłam uprzejmie.

- W takim razie masz tutaj wesoło, Vicky. Może niepotrzebne zaprzątam tobie głowę? - odwrócił się do dziewczyny. Oczy Vicky rozszerzyły się mocniej, ukazując narastającą panikę. - Aj przestań! Wcale nie! Bardzo mi miło, że jesteś. - powiedziała pośpiesznie. Jerry uśmiechnął się jeszcze szerzej. - To dobrze, bo przynoszę specjalne podarunki dla państwa! - rzekł teatralnym tonem, unosząc tajemniczy pakunek.

- To chodź do środka. Przyda nam się przerwa. Zrobię nam coś ciepłego do picia i zobaczymy, co tam przytargałeś! - powiedziała Vicky chwytając chłopaka za rękę i ciągnąc go w stronę domu.

Przy ciepłym naparze z centrokwiatu i podgrzanym mleku bramina w przypadku Leo, pakunek od Jerry'ego wylądował na środku stołu, starannie badany trzema parami oczu zaciekawionymi tym, co kryje się w środku.

- Mogę...? - zapytał cichutko Leo, patrząc błagalnym wzrokiem to na Victorię, to na Jerry'ego.

- Dajesz, młody. - zachęcił mężczyzna, rozniecając płomień podniecenia w oczach dziecka. Leo chwycił paczkę w obie dłonie, przysunął ją do siebie, po czym szybko zaczął rozrywać papier okalający zawiniątko.

- Spokojnie, Leo. Świat się nie kończy za chwilę. Możesz to robić wolniej. - skarciła go Vicky. Onieśmielony chłopiec nieco subtelniej kontynuował rozpakowywanie.

Po rozluźnieniu nacisku, jaki powodował ciasno obłożony papier, ich oczom ukazało kilka przedmiotów. Pierwsze, największe, było pudełko ciasteczek Fancy Lads. Leo aż pisnął z zachwytu. Zaraz obok leżała paczka żelek oraz owocowe gumy do żucia. Kolejne prezenty to ceramiczny pojemnik na ciasteczka w kształcie kolorowej chatki, złoty wisiorek i, na samym dnie, lekko podniszczony egzemplarz magazynu „Żyj i kochaj". Jerry sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął z niej płaską kasetkę. - Udało mi się przemycić trochę nabojów do strzelby, którą używasz. - Podał kasetkę Vicky. - Naszyjnik również jest dla ciebie, a słodyczami... jakoś się podzielicie. Lubisz czytać „Żyj i kochaj", dobrze zgadłem, tak? - zapytał.

- Tak, oczywiście, że tak! Bardzo tobie dziękuję! - powiedziała uradowana kobieta i zarzuciła ręce na ramiona chłopaka. - Co ja bym bez ciebie zrobiła!

Jerry spłonął rumieńcem w reakcji na ten bardzo spontaniczny akt wdzięczności.

- A jest dla mnie coś do czytania...? - zapytał zawiedzionym głosem Leo.

- Zajrzyj pod „Żyj i kochaj" - odparł Jerry. Gdy Leo odsunął jeden magazyn, jego oczom ukazał się drugi, egzemplarz Grognaka Barbarzyńcy. - Tak! - wykrzyknął zachwycony chłopiec.

Bramin. Gatunek powojennego zwierzęcia powstały w wyniku mutacji genetycznej krowy. Braminy wykorzystywane były na terenie całej Ameryki do transportu, hodowane dla mleka i mięsa. Były to zwierzęta roślinożerne. Cechą charakterystyczną gatunku było posiadanie dwóch autonomicznych głów oraz bardziej licznych, w porównaniu do swoich przedwojennych przodków, wymion. Braminy nie wykazywały tendencji do zachowań agresywnych względem człowieka.

 

Centrokwiat. Jadalna roślina wykorzystywana do celów leczniczych. Przyrządzony z niej napar lub pasta była lekko gorzka w smaku. Cechą charakterystyczną gatunku były duże, fioletowe kwiaty. Często stosowana była w przemyśle farmaceutycznym do produkcji leków.


 

Reszta popołudnia minęła na wspólnej rozmowie, żartach, a także pracy w obejściu. Jerry z zapałem i chęcią zabrał się do pomocy w codziennych obowiązkach. Zapewne, by zaimponować Victorii. Miło było oglądać scenę niewinnej, młodzieńczej miłości. Obraz ten tak bardzo nie przystawał do epoki brutalności, przemocy i bezwzględności, w jakiej przyszło nam żyć. Miło jednak przekonać się, że nawet w tak trudnych czasach piękne uczucia także znajdą swoje miejsce.

Pod wieczór Jerry zaczął szykować się do drogi powrotnej. Vicky nie ukrywała odpływającego w niepamięć doskonałego humoru. Ostatnie pożegnanie odbywało się już w nieco bardziej intymnych okolicznościach po tym, jak udało mi się zagnać Leo z powrotem do kuchni. Chłopiec także odczuwał smutek z powodu kończących się odwiedzin. Po upływie dziesięciu minut do domu weszła Victoria, teraz już w nieco bardziej „grobowym" nastroju.

- Leo, przygotuj się do kąpieli, wstawiam wodę. Spójrz na siebie, wyglądasz jak zdziczały gul! - zwróciła się do chłopca podniesionym tonem, wyładowując swój żal.

- Bleee! Guuul! - odparł na to chłopiec, naśladując ochrypły skrzek mutanta, wyciągając przed siebie obie ręce i poruszając się do przodu, niczym zombie. Victoria wybuchła śmiechem, widząc grę aktorską młodszego brata. - Dobra, urwisie, jak zaraz nie będzie ciebie na górze, to postaram się, abyś spotkał takiego gula osobiście! - Ruszyła w stronę Leo, który krzyknął przestraszony i, tym razem już śmiejąc się w głos, zaczął uciekać w stronę schodów.

Gul. Zapożyczony z mitologii termin określający osoby, które w wyniku silnej ekspozycji na promieniowanie gamma cierpią na chorobę popromienną. Tym, którym udało się uniknąć śmierci w jej wyniku, pozostają oszpeceni na resztę życia. Utrata skóry, niektórych części ciała oraz włosów współistnieje ze znacznie wydłużoną średnią życia oraz wysoką odpornością na dalsze promieniowanie. W skrajnych przypadkach dochodzi do poważnych uszkodzeń ważnych ośrodków w mózgu, prowadząc do rozwoju niekontrolowanej agresji, upośledzenia ośrodka mowy i poważnego ograniczenia wyższych funkcji umysłowych, powodując tzw. zdziczenie. Gule często porównywane są do postaci zombie pojawiających się w przedwojennej popkulturze.

W pewną środę, z samego rana, Victoria wparowała do pokoju, w którym spałam.

- Hej, hej! Towarzyszko przygód! Szykuj się na dzisiejszą wyprawę pełną mrożących krew w żyłach niebezpieczeństw i drogocennych skarbów! - Ciężkie powieki moich oczu ani myślały drgnąć, a co dopiero unieść się ku górze. - No dalej, Lily, ruszaj się! - Jak ona mnie nazwała?

- Co? Jaka Lily? - Otworzyłam oczy i lekko uniosłam głowę, spoglądając na Victorię ze zdziwieniem.

- No co? Nie podoba się tobie nowe zdrobnienie? Lily brzmi bardziej uroczo, niż Lydia! - odparła, przybierając na twarz jeden z tych rozbrajających uśmiechów, który ma przekonać mnie do jej racji.

- Lily to nie jest skrót od imienia Lydia... - zaczęłam delikatnie, by nie urazić jej inteligencji.

- Przecież wiem o tym! Po prostu nie przychodzi mi na myśl żadne inne zdrobnienie, a Lily brzmi po prostu podobnie! Tylko ładniej. - stwierdziła, najwidoczniej ani trochę nie zbita z tropu moją uwagą. Nadal niecierpliwie przebierała nogami czekając, aż w końcu opuszczę cieplutkie legowisko. - No wstawaj, proszę ciebie!

- Ale gdzie tak się spieszysz? O jakiej wyprawie wspomniałaś? Wczoraj nic nie mówiłaś...

- To dlatego, że dopiero dzisiaj po przebudzeniu przyszedł mi do głowy ten genialny pomysł!

- Aż boję się zapytać o szczegóły... - odparłam z wahaniem w głosie.

- Nie musisz! Po prostu tobie powiem. Słyszałaś kiedyś o Wilczym Jarze? - Jej twarz emanowała niepohamowanym entuzjazmem. Zaczęłam się obawiać, że nic nie jest w stanie wybić jej tego pomysłu z głowy.

- Wiesz, nazwa „Wilczy Jar" nie brzmi jakoś specjalnie przyjaźnie. Może gdyby to była jakaś... No nie wiem, „Chatka Babuni" albo „Kącik Tęczy", budziłoby to we mnie nieco mniejszy niepokój... - Victoria nie zaszczyciła mojej wypowiedzi jakimkolwiek komentarzem. Kontynuowała dalej opowiadanie o swoim genialnym planie wyprawy.

- „Wilczy Jar" jest jakieś trzy kilometry stąd na południowy wschód. Kiedyś w okolicy krążyły plotki, że można tam znaleźć rzadkie bogactwa, niezwykle cenne przedmioty!

-... ale... - zaczęłam, będąc święcie przekonaną, że ten ciąg wspaniałości musi mieć jakąś skazę. Ogromny entuzjazm dziewczyny nieco przygasł.

- Co „ale"? - warknęła.

- Gdzie jest haczyk? Tego jaru strzegą jakieś wielkie, włochate stwory w typie wilkołaków?

- Nie... - Rzuciłam jej zniecierpliwione, podejrzliwe spojrzenie. - ... ale podobno widziano tam pojedynczego spalacza... - Bingo!

- No pięknie, nie ma to jak w środowy poranek podać siebie na tacy jako świeże śniadanie dla przerośniętego nietoperza! - Opadłam z powrotem na poduszkę wypchaną słomą. Ani myślę ruszać w dzicz w poszukiwaniu wydumanego skarbu. Naprawdę nie dość na świecie atrakcji, które same pchają nam się do domów? Musimy jeszcze wychodzić im naprzeciw?

- Daj spokój, Lily...

- Przestań z tą „Lily" - Kompletnie nie zwróciła na moją prośbę uwagi.

- Przecież wiesz, że w naszych stronach nie występują spalacze! To jakaś bujda.

- Tak samo jak ta mrzonka o ukrytym skarbie. - dodałam.

- No dobra, przecież wiadomo, że nie chodzi o skarb. Sama w to nie wierzę. O przygodę chodzi! Chodzi o to, by urozmaicić sobie życie tutaj! - Entuzjazm wrócił na twarz dziewczyny, która z powrotem zanurzyła się w swoich marzeniach o dreszczyku emocji.

- Nigdzie nie idę. - Odwróciłam się na drugi bok, zarzucając kołdrę na głowę.

- Idziesz! - Ton głosu Vicky znacznie się podniósł. Brzmiał wręcz jak groźba.

- Nie idę!

- Idziesz! - Odrzuciłam górną część kołdry zamaszystym ruchem, usiadłam na łóżku gwałtownie. - NIE! - krzyknęłam.

- TAK! - Kontynuowała Vicky.

- NIE.I.KONIEC!


Spalacz. Znany także pod nazwą Sierra Bravo. Wiadomo o nim, że jego genetycznym przodkiem był, m.in., występujący w przedwojennej Ameryce owocowiec liścionosowaty. Jest to gatunek niebotycznych rozmiarów nietoperza, drapieżnik występujący głównie w rejonie Appalachów Wirginii Zachodniej. Jedną z bardziej charakterystycznych metod polowania było stosowanie przez niego rozwiniętej do poziomu groźnej broni echolokacji, nazywanej „atakiem sonicznym". 


Przed południem byliśmy już wszyscy gotowi do drogi. Szczęśliwa Vicky krzątała się przy mnie i Leo upewniając się, czy wszystko spakowane i przygotowane.

- Że też musimy ciągnąć ze sobą dzieciaka w ten nieznany teren. - powiedziałam wściekła na Victorię za jej ośli upór.

- Dokładnie wiesz, że nie zostawię tutaj dziecka samego. - Nawet na mnie nie spojrzała, zajęta kontynuowaniem oceny stopnia przygotowania na wyprawę.

- Nie jestem dzieckiem! - obruszył się niezadowolony Leo. Zignorowałyśmy go.

- Nie musiałabyś. Chętnie bym z nim została i zaopiekowała się wszystkim.

- Czyli pozwoliłabyś mi samej iść w dzicz? - Głos Vicky pełen był wyrzutu.

- Nie, będę biec za tobą z wywieszonym jęzorem za każdym razem, gdy przyjdzie tobie do głowy kolejny wspaniały pomysł pod tytułem „Jak widowiskowo popełnić samobójstwo". - Skrzyżowałam ręce na piersi, wyrażając swoje głębokie niezadowolenie.

- Tak dramatyzujesz, że nie da się tego słuchać. - powiedziała rozdrażniona Vicky.

- To nie słuchaj! Idź sobie na tą swoją wyprawę z tym... Jak mu tam, Jerry'm. - podsunęłam.

- Jerry ma swoje obowiązki, nie ma czasu na wyprawy.

- Tak, ja także nie! - Byłam na nią wściekła za to, że jej upór za każdym razem mnie rozbrajał i przekonywał do nawet najbardziej absurdalnych pomysłów. Zastanawiałam się, czy jestem zła na nią czy właściwie głównie na siebie, za brak charakteru.

- Wszystko gotowe! Możemy ruszać. - powiedziała wyraźnie zadowolona z efektu.

Podróż do celu minęła szybko, nie stawiając nam na drodze większych wyzwań. Idąc przez dzicz, pełna energii Victoria zbierała przy okazji każdy rodzaj ziół, który znała i miała pomysł na jego zastosowanie w kuchni. Gdy dotarliśmy do jaru, okazał się on średniej wielkości zapadliną, w głębi której majaczył otwór, zapewne wejście do tajemniczej nory. Dziura wysoka była na około dwa metry, cały jar liczył blisko pięć metrów głębokości. Można było zejść w dół dość łagodnym zboczem z prawej strony.

- No! Dotarliśmy do celu naszej dzisiejszej przygody! Możemy wracać. - Przystanęłam i zaczęłam rozglądać się za siebie, szukając drogi powrotnej.

Jednak Vicky kompletnie nie słuchała tego, co mówię. Odważnie podeszła na skraj zapadliska i zaczęła zaglądać w jego czeluść. - Wow, ciekawe, co kryje ta tajemnicza jaskinia!

- To nie jest jaskinia, tylko jakaś nora. Zapewne należąca do stada kretoszczurów czy innego paskudztwa. Wolę nie przekonywać się, co tam mieszka. - Starałam się odwieść ją od ewentualnego pomysłu eksploracji głębi zapadliny.

- Wątpię, że cokolwiek tam jeszcze mieszka. Na dno osunęło się sporo gleby, odsłaniając to miejsce i czyniąc je mniej bezpiecznym. Jeżeli coś tam żyło, już pewnie zarządziło eksmisję do nowego domu. - stwierdziła Victoria z pewnością w głosie. - Jednak siedlisko spalacza to na pewno nie jest. Nawet by się tam nie zmieścił. Ludzie to mają wyobraźnię.

- Taak... i lubią pierdolić farmazony o drogocennych skarbach i wspaniałych przygodach w... zapadniętej kupie gliny. - dodałam.

- Już nie bądź taka mądra, wieczne siedzenie na dupie w gospodarstwie nie wzbogaci twojego życia, Lily! - Victoria wydawała się rozdrażniona.

- Przestań w końcu, do cholery jasnej, z tą... - Nie dokończyłam. Grunt pod nogami Victorii zaczął się zapadać i zsuwać w głąb. Dziewczyna nie była w stanie utrzymać równowagi, a tym bardziej wykonać kroku naprzód, ratującego ją przed upadkiem. W jednej chwili zniknęła mi z pola widzenia wraz z kawałkiem terenu, na którym wcześniej stała. Usłyszałam jej krzyk przerażenia i dźwięk osuwającej się ziemi.

- Vicky! - wykrzyknął przestraszony Leo, postępując do przodu w kierunku miejsca, gdzie zniknęła jego siostra. Szybko doskoczyłam do niego i zatrzymałam, zasłaniając ramieniem. - Stój, nie idź tam, bo sam wpadniesz. Zobaczę, co z nią.

Ostrożnie podeszłam do zapadliska i spojrzałam w dół. Vicky siedziała na samym dnie, blisko wejścia do nory, obsypana piachem.

- Masz swoją przygodę. Nic tobie nie jest? - krzyknęłam w jej kierunku.

- Boże, chyba zwichnęłam sobie kostkę! Potwornie boli! - Vicky trzymała się za lewą stopę, brudną buzię skierowała ku górze, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem.

- Mam z tobą naprawdę przesrane! Przygody jej się, kurwa, zachciało! - mruczałam pod nosem przekleństwa, wściekła na to, co się stało. Odsuwając na bok marzenia o rychłym powrocie i bezpiecznym domu, zaczęłam dreptać wzdłuż krawędzi niespokojnie, wiedząc, co musi się zaraz stać. - Dobra, schodzę do ciebie! Trzymaj tam się! Leo, zostań tutaj i wypatruj, czy nie zbliża się jakieś niebezpieczeństwo. - Leo stał nieruchomo, niezdolny do wydania żadnego dźwięku. Skinął tylko głową. Podeszłam do najmniej stromego zbocza i zaczęłam powoli schodzić w dół. Na końcowym odcinku obsunęło się więcej gleby, podcinając mi nogi i przewracając mnie plecami w brudną ziemię. W końcu jednak znalazłam się na dole. Vicky zaniosła się radosnym śmiechem w reakcji na ten komiczny widok. Ściągnęłam brwi i wykrzywiłam usta w grymasie złości.

- Śmieszy to ciebie? Twoja głupota?

- Daj spokój! Czy nie możesz choć na chwilę sobie odpuścić te zgryźliwości? Ciesz się przygodą! - Zaczęła gadać, jak potłuczona. Może upadła na głowę?

- Taa, powiedz to swojej kostce! - warknęłam.

- Nic mi nie jest w kostkę. Po prostu chciałam, żebyś do mnie zeszła!

W tym momencie przez myśl przeszło mi kilka szybkich obrazów prezentujących wymyślne tortury, jakim poddam to głupie dziewczę, gdy uda nam się wrócić do domu. Ta idiotka celowo wpakowała mnie do tej dziury! Miałam ochotę urwać jej w tym momencie głowę. Wpatrywałam się w nią w milczeniu, bez konkretnego wyrazu twarzy. Wściekłość i niedowierzanie blokowały jakąkolwiek próbę działania czy artykulacji.

Victoria przyglądała mi się z rosnącą obawą. Lekko przymykała oczy chcąc wyczytać z mojej twarzy, co czuję i myślę. Po dłuższej chwili milczenia przerwała niewygodny impas.

- Ly...Lydia, czy dobrze się czujesz? Wyglądasz, jakbyś miała udar... - zaczęła niepewnie.

- Twój pokręcony umysł i wiecznie świerzbiąca dupa w końcu jednocześnie sięgnęły dna.

- Eee... Chyba przesadzasz... - Vicky zmarszczyła czoło, niezadowolona z mojego komentarza.

- Czyś ty postradała ZMYSŁY?! Upadek uszkodził tobie mózg?! Siedzimy w dole z osuwającym się piachem, a na górze samotnie stoi twój ośmioletni brat, odsłonięty na niebezpieczeństwa, które mogły ściągnąć twoje wrzaski, gdy spadałaś! - Byłam rozjuszona, brak wyobraźni tej dziewczyny wprawiał mnie w niedowierzanie. Victoria początkowo zrobiła wielkie oczy, wysłuchując mojej tyrady. Po chwili jednak w jej twarzy dało się wyczytać urazę i upór.

- Gdybyś nie była taka negatywnie nastawiona do każdej mojej propozycji, ta sytuacja nie miałaby miejsca! - powiedziała uniesionym tonem.

- Teraz zwalasz winę na mnie?! To przez ciebie tutaj tkwimy! Moje nastawienie jest podyktowane naszym bezpieczeństwem, podczas gdy ty szukasz taniej przygody za wszelką cenę i wszelkim kosztem! Uważaj, bo w końcu dostaniesz to, czego tak szukasz!! - wrzasnęłam, rozsierdzona.

Twarz Victorii wykrzywił grymas dzikiej wściekłości. Nie potrafiła znieść faktu, że wina spada na nią i że jej wygłupy doprowadziły do tej idiotycznej sytuacji. Dyszała, całą siłą swojego umysłu starała się znaleźć odpowiednie słowa na swoją obronę.

Koniec końców, postanowiła jednak głupotą zanurkować jeszcze głębiej. Jej twarz się rozluźniła, zaczęła spoglądać za dziurę za nami.

- Skoro już znalazłyśmy się obie na dnie, to szkoda by było zmarnować okazję i nie przeszukać nory.

- Czy ty siebie słyszysz? - Nie wierzę. Moje słowa spłynęły po niej jak po kaczce. Ta uparta dziewucha chce dopiąć swego. - Na górze czeka na nas twój młodszy brat! Czy w ogóle myślałaś o tym, jak mu pomożesz tkwiąc tutaj na dole, gdy tam, na górze, pojawi się jakieś dzikie zwierzę??

- Przecież nie będziemy przeszukiwać tej nory godzinami! Zajrzymy tylko do środka, by przekonać się, czy nie ma tam nic ciekawego. Zaraz potem wracamy na powierzchnię.

- O nie! Nie, moja droga panno, tego już za wiele! Wracamy do Leo i koniec!

- Jak chcesz, to wracaj, ja tylko szybko zajrzę do dziury i do ciebie dołączę. - Czułam, że pulsująca w moich żyłach krew zaraz wleje mi się do czaszki i rozsadzi ją od środka. Przez myśl przewijały mi się same niecenzuralne słowa.

- Zaraz kompletnie wyprowadzisz mnie z równowagi! Zachowujesz się jak chora psychicznie! Jak zaraz ze mną nie wrócisz na powierzchnię, to nie ręczę za siebie! - zaczęłam wrzeszczeć.

- Uspokój się, zaraz sama sprowadzisz na nas jakieś dzikie zwierzę. Zresztą, zachowujesz się jak jedno z nich. Co mi niby zrobisz? - odparła z niezadowoleniem i zaciętością.

- Chyba pamiętasz za co poszukują mnie w tamtej wiosce?! - wydarłam się na nią.

- Przecież nie zabiłaś tamtego chłopaka.

- O...NA PEWNO?! - Miałam ochotę objąć jej szyję obiema rękami i mocno ścisnąć.

- Nie wygłupiaj się. - odpowiedziała spokojnie i odwróciła w stronę otworu w ziemi. Podeszła bliżej i nieśmiało zerknęła w ciemną przestrzeń. Wytężała wzrok. - Stąd nic nie widać, w środku jest kompletnie ciemno. Trzeba wejść trochę głębiej.

 - Jesteś idiotką. - skomentowałam krótko, stojąc wciąż w tym samym miejscu. Victoria zaczęła mocniej wciskać głowę, próbując cokolwiek dojrzeć. Nie osiągając rezultatów, powoli zaczęła znikać w jamie.

- Wracaj tu... bo jak ja ciebie zawrócę... - mruczałam przez zaciśnięte zęby. Vicky kompletnie nie przejmowała się moimi narzekaniami, a po chwili jej wątła postać zupełnie zniknęła w środku.

- Boże, ciemno tutaj, nic nie widać! Szkoda, że to Leo ma latarkę!

- Po pierwsze, zawsze może tobie ją rzucić. Po drugie, wracaj już i chodźmy z powrotem! - powiedziałam w stronę nory. Nie dobiegła do mnie żadna odpowiedź, zapadła grobowa cisza. Po dłuższej chwili z wnętrza jamy dobiegł przeraźliwy krzyk dziewczyny. Krzyk przerywany był złowrogim syczeniem i prychnięciami jakiegoś zwierzęcia.

- Vicky, do kurwy nędzy, co tam się dzieje?! - strach sparaliżował moje ciało. Działo się coś niedobrego, Vicky znalazła się w niebezpieczeństwie. Ze środka wciąż dochodziły niepokojące dźwięki. - Vicky, nie dam się znowu nabrać! Co tym razem wymyśliłaś, by mnie wciągnąć do środka?!

- Po...poomoocyy!! - Vicky darła się w niebogłosy, tym razem jej krzyk był bardzo autentyczny i pełen przerażenia.

- Leo, Leo!! - krzyknęłam ku górze. Znad krawędzi zapadliny wychyliła się para wielkich, niebieskich, przerażonych oczu. - Rzuć mi latarkę, Leo! - poleciłam. Chłopiec posłuchał, po chwili latarka wylądowała u moich stóp. Chwyciłam ją i włączyłam pospiesznie, idąc w stronę otworu. Zaczęłam wciskać się w jego wnętrze, oświetlając sobie drogę. Krzyki stały się nieco bardziej wyraźne. - Kurwa, precz ode mnie! - To był głos Vicky.

Po chwili ciasny korytarz zaczął sięposzerzać, wprowadzając mnie do wnętrza siedliska złocistych i ognistych gekosów.


Gekos. Zmutowany gatunek jaszczurki zamieszkujący Pustkowia Mojave oraz sąsiadujące tereny Ameryki Południowozachodniej. Gad osiąga rozmiary małego dziecka. Na co dzień zamieszkuje samodzielnie przygotowane kryjówki wyryte w ziemi bądź zaadaptowane pod schronienie jaskinie. Zazwyczaj porusza się na dwóch tylnych łapach, w pozycji lekko zgarbionej. Występuje w różnych wariantach kolorystycznych i rodzajowych. Spośród odmian wyróżnić można: Gekosa Zwyczajnego, Gekosa Srebrnego (Karłowatego), Gekosa Złocistego, Ognistego, Zielonego oraz, największą jego odmianę, osiągającą monumentalne rozmiary parterowego budynku, Gekosa typu Gojira.

Victoria, leżąc na ziemi, usilnie próbowała trzymać od siebie gady z daleka, machając rozpaczliwie nogami. Zaciśnięte szczęki dziewczyny poruszały się w rytm paskudnych przekleństw, które stanowiły swoistą klątwę, rzucaną na zmutowane kreatury.

Po chwili jej oszalały wzrok utkwił we mnie, zmieniając swój wyraz na nieme błaganie o ratunek.

- Vicky! - krzyknęłam bez zastanowienia. Przerośnięte gady, których zdążyłam naliczyć cztery dorosłe osobniki, odwróciły się szybko w moją stronę, łypiąc ciekawie. Victoria wykorzystała chwilę ich nieuwagi i zerwała się na równe nogi. Gekosy powróciły do swojej poprzedniej ofiary, próbując dosięgnąć dziewczynę dużymi pyskami, wypełnionymi rzędem ostrych jak brzytwy zębami.

- Lily! Broń! - wrzasnęła Victoria. Mój wzrok przesunął się w dół, na pasek od spodni, z którego zwisała Beretta. Otworzyłam zapięcie i chwyciłam za rękojeść. Uniosłam pistolet, kierując go w stronę grupy zwierząt otaczającej Vicky. Moje serce zamarło.

- Nie dam rady! Co, jeżeli trafię ciebie?

- Przestań! Nie mamy czasu na twoje wahania! - Vicky dyszała od wysiłku odganiania intruzów. Rozpaczliwie kopałam nogami i machała rękoma, próbując zniechęcić agresywne stworzenia. Te najwyraźniej świetnie się bawiły ze swoją przyszłą kolacją, bo nie podejmowały bardziej zdecydowanych ataków.

- Przydałby się mój Pip-Boy... - szepnęłam zrozpaczona. Gdybym miała mój kawałek technologii przy sobie, mogłabym użyć systemu namierzania V.A.T.S., minimalizując w ten sposób ryzyko przypadkowego trafienia dziewczyny.

W tym momencie z chwilowego zamyślenia wyrwał mnie bolesny wrzask Victorii. Jeden z gekosów znudził się zabawą z posiłkiem i zdecydował na przejście do konkretów. Sporej wielkości, ostre szpony u przedniej łapy gada wbiły się w ramię Victorii. Z ran po przebiciu pociekła ciemnoczerwona krew, brudząc koszulę w kratę.

- Aaaa! Ly...diaa! - Krzyk Vicky był błagalny. Wiedziałam, że nie mam innego wyjścia, choć mogło się to skończyć tragicznie. Uniosłam Berettę na wysokość podbródka, prostując przed sobą ramiona. Wyciągnęłam pistolet maksymalnie do przodu. Delikatnie przymknęłam jedno oko, by łatwiej mi było namierzyć cel. Wylot broni skierowałam w gada o złocistej skórze, starając się celować prosto między żółtawe ślepia o wąskich źrenicach. „Boże, zlituj się" pomyślałam i wystrzeliłam. W tym momencie usłyszałam głośny dźwięk przypominając pisk pomieszany z sykiem. Zwierzę wygięło się boleśnie, by po chwili upaść, wijąc się na ziemi w agonii. Gdy minęły dwie sekundy, gad zastygł w bezruchu z otwartymi oczami. Zamarłam, wpatrując się w leżące ciało. Z odrętwienia wybudził mnie gwałtowny ruch gekosa o lśniąco-fioletowych łuskach, który groźnie sycząc zbliżył się i rozprostował skórzastą błonę, okalającą jego łeb. Po chwili gad napiął się i wypluł z siebie język ognia. Poczułam nieprzyjemny powiew gorącego powietrza.

- Co do ku... - zaczęłam, zaskoczona. Gekos ruszył w moją stronę. W ostatniej chwili podniosłam broń i strzeliłam, usilnie celując w jego głowę. Przestrzeń wypełnił huk i stworzenie padło martwe. - Ogień? Serio?? - wrzasnęłam zszokowana.

Victoria wykorzystała chwilę oddechu, by z kieszonki przypiętej do paska od spodni wydobyć swój nóż sprężynowy. Rzuciła się na najbliżej stojącego złocistego gada i z całej siły wbiła ostrze w okolice jego gardzieli. Gekos wygiął się do tyłu, skrzecząc. Cofając zamaszyście przednią łapę, uderzył Victorię, która syknęła i upadła. Gad odwrócił się, dając mi okazję do celnego strzału. Po chwili leżał już martwy.

Ostatni ze stada wydawał się wzburzony i osaczony, lekko wycofał się w głąb jamy. Podbiegłam pospiesznie do leżącej na ziemi Vicky, by pomóc jej wstać. Obie odwróciłyśmy się w stronę zwierzęcia. Gad syczał i prychał głośno, sztywno unosząc ogon do góry. W tym momencie zauważyłam, że za nim, w gnieździe, leżą trzy sporych rozmiarów jaja.

- To samica. Broni gniazda. - stwierdziłam. Vicky szybko wyszarpnęła mi Berettę z ręki, wycelowała i powaliła jaszczura strzałem w głowę. Samica padła martwa.

Victoria oddychała szybko i głęboko, wycieńczona. Musiała poczuć silne osłabienie w nogach, bo przysiadła na ziemi wpatrując się w ciało.

- Chyba powinnyśmy zniszczyć te jaja. - zaproponowałam.

- Co? - zapytała nieprzytomnie dziewczyna. - Nie, weźmiemy je. Podobno są jadalne.

- Podobno?

- Na pewno. Jerry mi mówił... Co, do cholery, robią gekosy w tych rejonach?

- To tak się to COŚ nazywa? - Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z tak wielkimi gadami.

- Tak, jest wiele odmian tych kreatur, tylko, że... One nie występują w tym regionie. Tutaj jest za chłodno. Ktoś musiał je sprowadzić z zachodniej części kraju. Tylko po co?

- Nie mam pojęcia. Mają dość dobrej jakości skórę, myślisz, że mogłybyśmy...

- Co to jest Pip-Boy? - zapytała nagle Victoria, przerywając mi.

- Co? A, taki przenośny komputer zakładany na rękę. Monitoruje stan organizmu, ma wczytaną mapę całego kraju, gdzie można oznaczać ważne lokacje, ma też przydatny w terenie system V.A.T.S. - odpowiedziałam.

- V.A.T.S....? - Zobaczyłam w jej oczach brak zrozumienia.

- To skrót od Vault-Tec Assisted Targeting System, asystent namierzania, najczęściej przydaje się przy celowaniu, by ustalić, jakie masz szansę trafienia. Jeżeli umiesz go odpowiednio przerobić, to podobno pomaga także namierzyć konkretne cele w terenie. - Oczy Vicky rozszerzyły się z zaciekawienia.

- Jak to działa?

- Szczerze? Nie korzystałam z tego, w krypcie nie miałam takiej potrzeby. Pip-Boya zgubiłam podczas przeprawy z rodzicami, gdy zaatakowały nas gule. Miało to miejsce w nocy, zdjęłam urządzenie, bo, przyznam, spanie z nim jest ekstremalnie niewygodne.

- Świetnie, masz talent. Zgubić takie coś! - Victoria poczuła irytację, dla niej takiego rodzaju sprzęt byłby na wagę złota. Zresztą, jak i dla każdego innego. Jednak jej nagła krytyka sprowadziła mnie szybko na ziemię.

- Nie jesteś nic lepsza. Patrz, w co nas wpakowałaś! O mało nie skończyłyśmy jako posiłek dla wielkich gadów! - Krew w żyłach zagotowała się.

- Skąd miałam wiedzieć, że będą tutaj te gekosy? Przecież mówiłam już, że nie występują w tej części Ameryki! - broniła się dziewczyna.

- O super, dzięki, od razu mi lepiej! Nie ważne, co byśmy tutaj zastały, po co było się pakować do nieznanej nory? Na cholerę na siłę szukasz wrażeń?

- Mówiłam tobie, że skarb...

- Masz swój skarb! - przerwałam jej w złości. - Spójrz na swoje ramię! Ciekawe, jakie bogactwa za to otrzymasz?

Victoria upuściła wzrok na świeże, głębokie nakłucia na ramieniu, z których wciąż powoli leciały strużki krwi. Adrenalina na moment znieczuliła ból odniesionej rany.

- Wyjdź na zewnątrz i poproś Leo, niech zrzuci tobie Stimpaka i bandaż.

Pip-Boy. Produkt firmy RobCo. Urządzenie elektroniczne w typie komputera osobistego, przetwarzający informacje na temat właściciela, monitorujący stan zdrowia, obecne położenie w terenie oraz posiadany ekwipunek. Jedną z bardziej przydatnych funkcji urządzenia jest tzw. V.A.T.S. - System Namierzania Wspierany przez Vault-Tech (ang. Vault-Tech Assisted Targeting System). 

Continue Reading

You'll Also Like

130K 4.1K 55
Haillie nie jest jedyną siostrą Monet, jest jeszcze jej bliźniaczka Mellody. Haillie wychowywana przez mamę, a Mellody no cóż przez babcie. Jak myś...
11.5K 1K 26
"Do cholery jasnej miałeś nigdzie nie wychodzić!", krzyknął przez co młodszy wzdrygnął się spuszczając wzrok. "J-ja tylko-", starszy mu przerwał, "co...
144K 3.9K 172
⚠️!!‼️Zaburzenia odżywiania, przekleństwa, przemoc, ataki paniki, sceny 18+ ‼️!!⚠️ Siostra Karola, o której praktycznie nikt nie wie. Mieszka w Angli...
43K 2.3K 85
PART I |Lina, córka Tony'ego Starka, wprowadza się do Avengers Tower, gdzie jej sąsiadem staje się Bucky Barnes. Ich relacja szybko staje się skompli...