Jasnowidzka

Galing kay Weru-Weru

853 91 29

Od zakończenia wojny minęło siedem lat. Starzy bogowie, zawstydzeni tym, co zrobili swoim dzieciom, odeszli... Higit pa

Przedmowa
1 | Zlecenie
2 | Ten niski, ten wysoki, ten rudy
3 | Zamknięcie bram
4 | Lekarz
5 | Pierwszy wiec i nasiona marchwi
6 | Towar deficytowy
7 | Drugi wiec i objawy wysokiej gorączki
8 | Rozważania o przyszłości
9 | Trzeci wiec i jedna osoba
10 | Człowiek
11 | Papierowy bocian
13 | Kiedy przestanie padać?
14 | Piąty wiec i światłocień
15 | Siarka
16 |
17 | Szósty wiec i przebaczenie
18 | Twórca
19 | Ostatni wiec
Epilog

12 | Czwarty wiec i miejsce przy stole

9 3 0
Galing kay Weru-Weru

W istocie, rano padało. Była to górska, letnia ulewa — deszcz sączył się z nieba grubymi strugami, a z okien kaplicy ledwo widać było budynki po drugiej stronie placu.

Creasus ulitował się nad mieszkańcami. Stał wśród tej okrutnej nawałnicy na placu kaplicznym i kierował przybywających prosto do karczmy Oli, gdzie, po wcześniejszym ustaleniu tego z gospodynią, miał odbyć się dzisiejszy wiec. Pogoda była na tyle paskudna, że przeprowadzenie zgromadzenia na zewnątrz wydawało się zwyczajnie okrutne, więc mieszkańcy z chęcią kierowali się w stronę karczmy.

Inkę ucieszył fakt, że nie dotarła do oberży jako ostatnia. Po zamknięciu za sobą drzwi otrząsnęła z deszczu pożyczoną od Mirindy parasolkę. Zwinęła ją i położyła na kamiennej podłodze pod ścianą, odnotowując w pamięci lokalizację, aby później nie zapomnieć jej zabrać.

Kobieta otaksowała wzrokiem wnętrze budynku. Ciepły ogień mieniący się w kominkach i świecach kontrastował ostro z chłodnym światłem z zewnątrz, wpływającym do karczmy przez rzadko rozstawione okna. Cała oberża pachniała zakonserwowanym drewnem, z którego składały się prawie wszystkie meble i okładziny.

Znaczna część mieszkańców czekała już w środku, a ostatnie osoby wchodziły za jasnowidzką przez główne wejście. Karczmarka Ola żywiołowo dzieliła się czymś z Gabrielą. Bracia posłańcy siedzieli przy stoliku pod oknem, kompletnie przemoczeni. Oparty o bar klucznik zapisywał w notatniku coś, co dyktowała mu siostra Joanna.

Malfoy burzliwie dyskutował z Krzysztofilią. Zauważył Inkę kątem oka, toteż odwrócił się ku niej i skinął głową na powitanie. Na jego twarzy widniały rumieńce, czemu się nie dziwiła — od ognia i oddechów zebranych w karczmie ludzi wkrótce zaczęło robić się duszno.

Jeszcze wczoraj Inka miała wielką ochotę zwyzywać rycerza. Na usta cisnęło jej się wiele przekleństw w obydwu znanych jej językach, ale... gniew związany z tym, że Malfoy ujawnił na forum jej jasnowidztwo, nieco przygasł. Uznała, że nie warto się z nim wadzić, bo dotrzymała swojej obietnicy i niezaprzeczalnie miała rację. Najważniejsze było to, że uzyskała go jako sojusznika.

Inka odetchnęła głęboko. Oparła ręce na biodrach.

— Może zsuńmy kilka stołów? — zaproponowała głośno, przerywając jazgot obecnych w oberży osób. — Nie będziemy chyba stać nie wiadomo jak długo, skoro możemy skorzystać z okazji i usiąść jak ludzie, prawda?

Zebranym spodobał się ten pomysł. Nikt nie wiedział, jak potoczy się zebranie i ile będzie trwać, a ciężkie, drewniane ławy aż prosiły się, aby przy nich usiąść, odpocząć i zebrać siły na dalszą część dnia.

Chwilę potem masywne stoły stały już na środku karczmy, na drewnianym parkiecie, przeznaczonym zapewne do biesiadnych zabaw. Karczmarka poprosiła Robala, aby pomógł jej nanieść do sali kufle z piwem, twierdząc, że dzięki temu zebranie odbędzie się w luźniejszej atmosferze. Do stołu przystawiono, zgodnie z przewidywaniami, jedenaście krzeseł. Kwadratowe serwety w kwieciste wzory poprzesuwano tak, aby wydawało się, że meblowa amalgamacja jest w rzeczywistości jednym kwadratowym stołem.

Kiedy Mirinda weszła do karczmy, sala była już gotowa do wiecu. Zaraz za nią do środka wstąpił Creasus, przemoczony do suchej nitki od ciągłego stania na zewnątrz. Zakonnica strzepnęła wodę z parasola, złożyła go, po czym niedbale rzuciła przedmiot w kąt sali. Domyśliwszy się, do czego służyć ma wielki stół, podeszła, aby zająć miejsce razem z innymi mieszkańcami. Gdy rozejrzała się za wolnym krzesłem, dokonała dziwnego odkrycia.

— Nie ma dla mnie miejsca — zauważyła, nawet nie próbując kryć własnego zaskoczenia.

Mieszkańcy przeliczyli siedzenia. W istocie, przy kwadratowym stole stało jedenaście krzeseł... podczas gdy obecnych było dwunastu. Przez chwilę w pomieszczeniu panowała skonsternowana cisza.

— Dla mnie też nie ma — burknął Creasus. Włosy lepiły mu się do twarzy i szyi, a toga była ciężka od wchłoniętej wody. Kiedy szedł, zostawiał na podłodze mokre ślady. — Żebym to ja musiał stać... — dodał po cichu, jakby oburzony, po czym skierował się w stronę baru, umieszczonego niedaleko trzaskającego ogniem kominka.

Chociaż powiedział to półżartem, jego własne słowa odrobinę go zakłuły.

Bóg ochłonął nieco po wydarzeniach poprzedniego dnia. Choć z początku nie chciał tego przyznać, zrozumiał, że jest do ludzi nawet bardziej podobny, niż mu się wcześniej zdawało. Tak jak oni odnosił rany, tak jak oni potrafił czuć wstyd oraz ból i tak jak oni popełniał błędy. Nie sądził nawet, że ktoś zobaczy w nim kogokolwiek poza deusem artis, że ktoś obnaży jego... no właśnie, ludzką stronę, tak, jak zrobiła to Inka. Był jej wdzięczny, bo dzięki tej konfrontacji mógł spojrzeć na rzeczywistość z innej, bardziej przyziemnej perspektywy i dostrzec, że naprawdę jest częścią świata — nie tylko milczącym, zawisłym nad nim duchem.

Ale, nawet pomimo tego, przy stole nie było dla niego miejsca. Nigdy nie miało być.

Mirinda przysunęła masywne, drewniane krzesło obok siedzenia, które zajmowała Inka. W ten sposób przy każdym z czterech boków stołu siedziały po trzy osoby.

— Czyli... jesteśmy w komplecie — odezwał się Malfoy, postanawiając przerwać milczenie.

— Na to wygląda. — Krzysztofilia, powiedziawszy to, wyciągnęła rękę po kufel piwa.

— Czyli demony zrobiły sobie przerwę? — zapytał ze śmiechem Światłowód. — O co chodzi?

Creasus wskoczył na bar. Gdy rozsiadał się na blacie przeszło mu przez myśl, czy to w ogóle możliwe, żeby mógł się przeziębić.

— Jak widzicie, nikt dzisiaj nie zginął — obwieścił, wykręcając biały materiał togi. Struga wody pociekła na kamienny fragment podłogi. — Osobiście nie mam pojęcia, czemu tak się stało. Ktoś z was ma jakiś pomysł?

Mirinda wbiła zamyślony wzrok w szybko rozchodzące się naczynia z piwem.

— Może demony są zdezorientowane? — zaproponowała ostrożnie. — Zginęły dwa pod rząd, prawda? Może zatrzymały się, bo znajdujemy je zbyt szybko i potrzebują nowego planu?

— Zakładając — zauważył bóg — że są zdolne do jakiejkolwiek współpracy. Ich przeznaczeniem jest sianie strachu wśród ludzi, nie jestem pewien, czy są w stanie pojąć coś takiego jak współpraca. — Wreszcie dotarło do niego ciepło z kominka. Rozprostował plecy. — Chyba możemy zaczynać. Czy ktoś ma jakieś oskarżenie?

Ku niczyjemu zdziwieniu, Malfoy podniósł rękę.

— Ja mam — zaczął, typowym dla siebie pewnym głosem. — Chciałbym zgłosić oskarżenie na Klementyna.

Dla zebranych była to nowość. Żaden z braci nie był do tej pory wywoływany imiennie, więc pojawienie się nowych osób w puli oskarżonych było powiewem świeżości.

Dla samego Klementyna nie była to jednak zbyt miła niespodzianka.

— A to niby z jakiego paragrafu? — zaśmiał się. Światłowód zauważył jednak, że brat nerwowo rozciera dłonie pod stołem.

— Otóż — podjął rycerz — wyciągnąłem pewne wnioski z mojej wczorajszej wizyty w biurze Związku. Zauważyłem, że się, panowie, zamieniliście miejscami pracy. O ile dobrze pamiętam, to Światłowód zawsze zajmował się księgowością, a ty byłeś od organizacji magazynu. Plus, odkąd zamknęły się bramy, ruch Międzyregionowego Związku Posłańczego został wstrzymany. Mam podstawy, aby sądzić, że w tym czasie zajmowałeś się czymś innym.

— Moment — wciął się Światłowód. Brzmiał na zirytowanego, jak gdyby to oskarżenie padło również na niego. — Po pierwsze, mówiliśmy ci już, że nie rozwozimy paczek, bo dosłownie nie możemy nigdzie wyjechać. Twoja była w magazynie, okej, dostałeś ją. Na wszelki wypadek przeszukam magazyn drugi raz, żeby zobaczyć, czy czyjaś przesyłka się tam jeszcze nie zapodziała. Przepraszamy za to. Po drugie: wyjątkowo potrzebowaliśmy odmiany, dlatego się na chwilę zamieniliśmy. Jakie, według ciebie, inne znaczenie mogła mieć ta zmiana?

— Myślę, że Klementyn chciał dobrać się do dokumentów i w razie potrzeby móc tak w nich zamieszać, aby zatuszować... cokolwiek, co chciał osiągnąć. — Zapadła cisza. Rycerz zaczerpnął kilka dużych łyków piwa, aby nawilżyć gardło.

Przez noc bardzo dokładnie przemyślał sprawę, a dzisiejszego poranka, kiedy razem z Gabrielą szykowali się do wyjścia, przedyskutowali sprawę ponownie. Zgłoszenie posłańca można było więc uznać za ich wspólny pomysł. Gabriela poprosiła jednak, aby nie uwzględniał jej w oskarżeniu, bo wolała nie sprowadzać na siebie niczyjego gniewu.

Oskarżony brat do tej pory milczał, wpatrując się w Aureliusza szeroko otwartymi oczami.

— Nawet jeśli, to po co miałbym to robić? — zapytał. W Jego głosie brzmiała uraza. — Pomińmy fakt, że nikt dzisiaj nie zginął, z czego, rany, naprawdę powinniśmy się cieszyć. Po co miałbym działać wbrew własnym interesom i zabijać klientów, dzięki którym mógłbym zarobić?

— Nie wiem. — Rycerz wzruszył ramionami. — Ty mi powiedz.

— Widzę, że odwyk od nasion marchwi ci nie służy — prychnął Klementyn.

Po sali przeszedł szept. Malfoy zauważył, że zebrani nie biorą jego słów w pełni poważnie. Oskarżenie, jakie wygłosił, było zbyt personalne i naciągane, żeby do kogokolwiek przemówiło. Nikt nie widział rzeczonej zamiany braci na własne oczy, więc nie mieli żadnych podstaw do tego, aby brać ją w ogóle pod uwagę.

— Może Inka nam powie? — zaproponowała lekarka, nieco rozbawiona lunatycznymi insynuacjami młodego rycerza. — Inko, użycz nam swojego dalekosiężnego wzroku i powiedz: czy Malfoy się myli?

Klementyn złożył ręce jak do modlitwy.

— Błagam, powiedz, że jestem niewinny — powiedział na pozór żartobliwym tonem.

Jasnowidzka chwyciła jeden z ostatnich nieruszanych kufli. Zamieszała złocistym płynem w naczyniu, nie upijając jednak ani łyka. Na wszelki wypadek wolała zachować czysty umysł.

— Nie wiem — odparła lekko, wzruszając ramionami. — Poprzedniego wieczora poszłam spać. Nie wiem, co los ma do zaoferowania tym razem.

Wypowiedziała to kłamstwo bez drgnięcia powieki. Po pierwsze, uznała, że opowiedzenie o wizji zmasakrowanych zwłok wywoła zbędny popłoch, a groteskowy opis może popsuć jej renomę. Po drugie... wciąż nie wiedziała, czyje to było ciało. Nie wiedziała również, co oznaczała cała wizja, a nie mając stuprocentowej pewności co do przepowiedni, nie chciała mówić nic na forum. Była przekonana, że skończyłoby się to źle, więc w tym wypadku wystarczyło wybrnąć z pytania prostym, pospolitym kłamstwem.

— Krzysztofilio, a może ty masz nam coś do powiedzenia? — zagadnęła Mirinda.

— Co na przykład?

— Na przykład to, jakim cudem przy tak świetnym lekarzu umiera tylu ludzi?

Krzysztofilia westchnęła głęboko.

— Może dlatego, że nie umierają od chorób, tylko od demonów — odparła na wydechu, mając nadzieję, że nie będzie słychać żalu w jej głosie. Zakonnica, intencjonalnie lub nie, uderzyła w czuły punkt. — Poważnie, Mirindo, czemu się tak na mnie uwzięłaś?

— Czemu? Hoho, już ci powiem, czemu. Nie wiem, czy zauważyliście — zakonnica zwróciła się do całej wioski — że żadna z osób, które do tej pory oskarżyła lub na które poparła oskarżenie, nie była demonami, lub już nie żyje!

— Odwołałam oskarżenie na Kaczeńskiego, na Inkę tak samo — sprzeciwiła się lekarka, stuknąwszy kuflem o stół. — A za śmiercią Władysława głosował również Klementyn. Czy w związku z tym jest równie winny, co ja?

— Cóż — wtrącił się rycerz — w świetle mojego wywodu, można na spokojnie powiedzieć, że tak.

— Ugh, błagam — jęknął Klementyn, któremu wyraźnie nie podobało się, że uwaga zwróciła się z powrotem ku niemu. — Mówię wam, nie mam nic wspólnego z tymi morderstwami. A ja cię miałem za kolegę, Malfoy...

— Mirindo, przydałoby mi się teraz jakieś wsparcie — burknął rycerz. — Użycz swojego boskiego zaplecza. Alleluja, czy coś.

— Na razie skupmy się na Krzysztofilii.

— Teraz to już jesteś naprawdę niepoważna — odparła lekarka, z każdym słowem coraz bardziej wzburzona. — Leczę ludzi, modlę się codziennie, pomagam tropić demony, do diaska, czego więcej chcieć!

— A datki na kaplicę?

— Nie mam pieniędzy — odparła nieco głośniej.

— W jednym z najlepiej płatnych zawodów?!

— Ludzie do mnie teraz nie przychodzą!

— Bo nie żyją!

Creasus zaklaskał w dłonie.

— Rany, przestańcie się kłócić! — zawołał, skutecznie wszystkich uciszając. — Widzę, że chyba nie dojdziemy dzisiaj do niczego sensownego — westchnął. Zeskoczył z baru i rozprostował prawie suchą już togę. — Przejdziemy do oskarżeń, skoro nie możecie nic więcej ustalić. Mamy oficjalne oskarżenia na... Klementyna i Krzysztofilię, prawda? — Oskarżyciele skinęli głowami. — W porządku, w takim razie kto chce oddać głos na Klementyna? — Rękę podniósł tylko Malfoy. — Kto głosuje na Krzysztofilię? — W górze widniała jedynie dłoń siostry Mirindy. Bóg skrzyżował ręce na piersi. — No... to mamy remis.

Creasus był szczerze i głęboko zawiedziony dzisiejszym wiecem. Paskudna pogoda, dziwne okoliczności śmierci niczyjej i odrobina alkoholu zmieszały się, tworząc duszną i rozpuszczoną atmosferę, w której nie sposób było się w żaden sposób dogadać. Czas się kurczył, wciąż byli niepewni, co do tego, czemu demony dzisiaj nikogo nie zabiły, ani co oznaczała niejasna wizja zwłok na deszczu — tymczasem mieszkańcy woleli się kłócić, zamiast skorzystać z faktu, że łaskawie dostali dzień wytchnienia.

Przeleciało mu przez myśl, że chociaż będzie w Vielfalcie do końca istnienia czasu, ludzie nigdy nie przestaną go dziwić.

— Nie zgadzam się — zaoponował Malfoy. — Musimy zrobić drugą turę. Załatwmy to demokratycznie.

— Ale czy jest sens? — skrzywił się bóg. — I tak nie głosuje was nawet połowa...

Creasus nagle zamilknął. Mieszkańcy znów zaczęli się wykłócać — do Krzysztofilii, Klementyna, Malfoya i siostry Mirindy dołączył Światłowód, pragnący bronić brata, Robal, podejmujący się niewykonalnego zadania załagodzenia sytuacji oraz karczmarka Ola, która upraszała głośno, żeby nie potłuc naczyń i nie zniszczyć mebli. Choć nie wszyscy byli rodowitymi podgórzanami, atmosfera aktywowała w nich typową dla mieszkańców tego subregionu skłonność do kłótni.

Inka jako jedyna zauważyła, że z bogiem jest coś nie tak.

Creasus zastygł w bezruchu. Przez moment rozglądał się dookoła, aż w końcu skupił swoją uwagę w jakimś punkcie w rogu karczmy. Wydawało się jednak, że wzrok jego ciemnych oczu o zdumionym wyrazie sięga gdzieś dalej, poza oberżę, może nawet poza bramy Sichla... Jakby ujrzał coś nowego. Coś, czego nie widział nigdy wcześniej — tam, w rogu pomieszczenia. Inka zauważyła, jak mięśnie jego twarzy, dotychczas spięte w wyrazie osłupienia, rozluźniają się nagle.

— Koniec wiecu — ogłosił, mimo że pośród wrzawy nikt nie miał prawa go usłyszeć. — Możecie się rozejść.

To powiedziawszy, skierował się ku wyjściu. Kiedy otworzył drzwi, do dusznej karczmy wpadło odrobinę chłodnego powietrza. Ten przyjemny chłód był jednak tylko chwilowy, bo moment później bóg zatrzasnął za sobą drzwi. Wyglądał, jakby wybiegał w wielkim pośpiechu.

Inka podeszła do okna, aby wyjrzeć za wychodzącym, ale Creasus zdążył już rozpłynąć się w strugach deszczu.

Ipagpatuloy ang Pagbabasa

Magugustuhan mo rin

87.5K 5.7K 20
Pierwsza wersja Śmierci Motyla z 2018 roku. Aktualnie pisany jest remake. W 2045 roku spokój zwykłych szarych ludzi został zakłócony. Nieznana dotąd...
227K 12.7K 48
Porywająca historia o miłości, która nie ma prawa przetrwać. Spokojne życie siedemnastoletniej Souline zmienia się, kiedy zostaje porwana i trafia do...
4.4K 235 28
-Co się z tobą stało?- zawołałem.- Zmieniłeś się. -Nie zmieniłem się- warknął.- Pokazałem tylko moją prawdziwą twarz. Niby wszystko było idealnie, al...
58.1K 3.1K 63
Pierwszy tom. Lily myślała, że jej dotychczasowe życie na Ziemi jest trudne... Lecz gdy zostaje porwana do Krainy Gniewu rządzonej przez okrutnego Am...