6 | Towar deficytowy

55 4 0
                                    

— Co grasz? — zapytał Creasus, otwierając oczy.

— Utwór.

— Tyle wiem, ale o czym jest?

— Możesz zgadnąć, jeśli chcesz.

Muzyka na chwilę ucichła. Inka uznała, że pora dostroić lutnię. Kombinując przy kluczach na główce instrumentu zauważyła z zawodem, że struny powoli tracą swój czysty dźwięk. Chyba nadszedł czas, aby je wymienić.

Słońce świeciło w zenicie. Mieszkańcy sporadycznie przemykali dokądś przez plac, lub migali w oknach swoich domów. Było ciepło, a powietrze pachniało pyłkami kwiatów i innych roślin. Pogoda była bardzo przyjemna, więc nadarzył się idealny moment, aby przysiąść przy wygaszonym ognisku na placu centralnym i poobserwować dzienne życie wioski. Muzyka mogła przyciągnąć potencjalnych partnerów do rozmowy, co zdecydowanie działało na korzyść jasnowidzki.

Creasus przysiadł razem z nią. Właściwie nie przysiadł — leżał na plecach na ławce, z jedną ręką osłaniającą oczy od słońca, a drugą położoną na brzuchu. Kobieta korzystała z okazji, że bóg jest pogrążony we własnych myślach i przyglądała mu się.

Nie tyle nawet przyglądała, co bezwstydnie się na niego gapiła. Jego jasna, gładka pierś poruszała się delikatnie, gdy oddychał. Miedziane włosy spływały po ławie, prawie dotykając ziemi. Dumne, wysokie kości policzkowe i ostre rysy rzeczywiście nie wyglądały, jakby należały do człowieka — były to jednak atrybuty, które docenić można było dopiero z bliska. Wyglądał jak rzeźba z kremowego piaskowca, jak dzieło sztuki; z tą niewielką różnicą, że rzeźba nie poruszałaby się z taką gracją. Ani nie zapytałaby, jaki utwór gra właśnie jasnowidzka.

— Brzmi... jak pieśń przygotowania — ocenił, gdy Inka znów zaczęła grać. Ponownie zamknął oczy. — Oczekiwania, wręcz bym powiedział. Chociaż... — Zamilkł na moment, czekając, jak rozwinie się motyw muzyczny. — Czuć tu jad — stwierdził, unosząc do góry dłoń. — Rzadkie, wysokie tony... jakaś złość. Nie, złośliwość. Zniecierpliwienie.

— Gratuluję umiejętności interpretacyjnych — prychnęła z rozbawieniem jasnowidzka.

— Zgadłem?

— Ta, zgadłeś.

— Cudownie — uśmiechnął się. — Chyba zasługuję teraz na poznanie tytułu.

— „Modlitwa łowcy" — rzekła Inka. — Napisałam ją bardzo dawno temu. To pierwsze, co przyszło mi dzisiaj do głowy.

Inka rzadko układała własne utwory. Kiedy jeszcze grywała w barach, posiłkowała się znanymi i lubianymi balladami. Miała długie doświadczenie i wiedziała, za które numery klienci płacą najlepiej — jej autorskie ballady nie były akurat jednymi z nich. Zazwyczaj chowała je więc do szuflady, albo grała w bardziej kameralnych lokalach, gdzie klientela wolała oryginalne utwory.

Dla jasnowidzki, sztuka była sposobem na przetrwanie. Nie grała dla samego grania, nie pisała utworów dla samego pisania, ale z powodów praktycznych: dla pieniądza, za który mogła kupić chleb dla siebie i swojego opiekuna. Niektórzy nazywali jej użytkowanie sztuki „obrazą celu piękna i wirtuozerii", ale sztuka, na szczęście, ma to do siebie, że każdy rozumie i docenia ją inaczej.

— Brzmi, jakby była dla ciebie ważna — skomentował Creasus. Mimo, że nie widział grającej, słyszał, z jaką uwagą traktuje każdy dźwięk.

— Tak... jest ważna. I masz rację z tą złośliwością. Ta pieśń powstała ze złośliwości.

— Hm?

— Widzisz, kiedy moja... wtedy jeszcze przymusowa współpracownica, Zuzanna, modliła się o powodzenie w wykonaniu powierzonego nam zadania, po prostu zaczęłam grać losowe dźwięki, żeby ją zirytować. Potem kilka akordów się ze sobą zgrało i powstał cały utwór. Lubię go grać, bo przypomina mi o tamtych czasach, nawet jeśli nie były spokojne.

JasnowidzkaWhere stories live. Discover now