12 | Czwarty wiec i miejsce przy stole

9 3 0
                                    

W istocie, rano padało. Była to górska, letnia ulewa — deszcz sączył się z nieba grubymi strugami, a z okien kaplicy ledwo widać było budynki po drugiej stronie placu.

Creasus ulitował się nad mieszkańcami. Stał wśród tej okrutnej nawałnicy na placu kaplicznym i kierował przybywających prosto do karczmy Oli, gdzie, po wcześniejszym ustaleniu tego z gospodynią, miał odbyć się dzisiejszy wiec. Pogoda była na tyle paskudna, że przeprowadzenie zgromadzenia na zewnątrz wydawało się zwyczajnie okrutne, więc mieszkańcy z chęcią kierowali się w stronę karczmy.

Inkę ucieszył fakt, że nie dotarła do oberży jako ostatnia. Po zamknięciu za sobą drzwi otrząsnęła z deszczu pożyczoną od Mirindy parasolkę. Zwinęła ją i położyła na kamiennej podłodze pod ścianą, odnotowując w pamięci lokalizację, aby później nie zapomnieć jej zabrać.

Kobieta otaksowała wzrokiem wnętrze budynku. Ciepły ogień mieniący się w kominkach i świecach kontrastował ostro z chłodnym światłem z zewnątrz, wpływającym do karczmy przez rzadko rozstawione okna. Cała oberża pachniała zakonserwowanym drewnem, z którego składały się prawie wszystkie meble i okładziny.

Znaczna część mieszkańców czekała już w środku, a ostatnie osoby wchodziły za jasnowidzką przez główne wejście. Karczmarka Ola żywiołowo dzieliła się czymś z Gabrielą. Bracia posłańcy siedzieli przy stoliku pod oknem, kompletnie przemoczeni. Oparty o bar klucznik zapisywał w notatniku coś, co dyktowała mu siostra Joanna.

Malfoy burzliwie dyskutował z Krzysztofilią. Zauważył Inkę kątem oka, toteż odwrócił się ku niej i skinął głową na powitanie. Na jego twarzy widniały rumieńce, czemu się nie dziwiła — od ognia i oddechów zebranych w karczmie ludzi wkrótce zaczęło robić się duszno.

Jeszcze wczoraj Inka miała wielką ochotę zwyzywać rycerza. Na usta cisnęło jej się wiele przekleństw w obydwu znanych jej językach, ale... gniew związany z tym, że Malfoy ujawnił na forum jej jasnowidztwo, nieco przygasł. Uznała, że nie warto się z nim wadzić, bo dotrzymała swojej obietnicy i niezaprzeczalnie miała rację. Najważniejsze było to, że uzyskała go jako sojusznika.

Inka odetchnęła głęboko. Oparła ręce na biodrach.

— Może zsuńmy kilka stołów? — zaproponowała głośno, przerywając jazgot obecnych w oberży osób. — Nie będziemy chyba stać nie wiadomo jak długo, skoro możemy skorzystać z okazji i usiąść jak ludzie, prawda?

Zebranym spodobał się ten pomysł. Nikt nie wiedział, jak potoczy się zebranie i ile będzie trwać, a ciężkie, drewniane ławy aż prosiły się, aby przy nich usiąść, odpocząć i zebrać siły na dalszą część dnia.

Chwilę potem masywne stoły stały już na środku karczmy, na drewnianym parkiecie, przeznaczonym zapewne do biesiadnych zabaw. Karczmarka poprosiła Robala, aby pomógł jej nanieść do sali kufle z piwem, twierdząc, że dzięki temu zebranie odbędzie się w luźniejszej atmosferze. Do stołu przystawiono, zgodnie z przewidywaniami, jedenaście krzeseł. Kwadratowe serwety w kwieciste wzory poprzesuwano tak, aby wydawało się, że meblowa amalgamacja jest w rzeczywistości jednym kwadratowym stołem.

Kiedy Mirinda weszła do karczmy, sala była już gotowa do wiecu. Zaraz za nią do środka wstąpił Creasus, przemoczony do suchej nitki od ciągłego stania na zewnątrz. Zakonnica strzepnęła wodę z parasola, złożyła go, po czym niedbale rzuciła przedmiot w kąt sali. Domyśliwszy się, do czego służyć ma wielki stół, podeszła, aby zająć miejsce razem z innymi mieszkańcami. Gdy rozejrzała się za wolnym krzesłem, dokonała dziwnego odkrycia.

— Nie ma dla mnie miejsca — zauważyła, nawet nie próbując kryć własnego zaskoczenia.

Mieszkańcy przeliczyli siedzenia. W istocie, przy kwadratowym stole stało jedenaście krzeseł... podczas gdy obecnych było dwunastu. Przez chwilę w pomieszczeniu panowała skonsternowana cisza.

JasnowidzkaWhere stories live. Discover now