Just not enough || Marvel One...

By mrheezies

17.3K 730 180

Zbiór One-shotów z shipami z Marvela [ZAKOŃCZONE] Steve x Bucky [Stucky] Loki x Tony [Frostiron] Tony x Steve... More

Can you feel my pain? [Frostiron]
Take care of me [Stucky]
Let me help [Frostiron]
The good touch [Stucky] cz.1
The good touch [Stucky] cz.2
What you feel [Frostiron]
I am lost [Frostiron]
Let me give you my life [Stucky]
Stony
Roses in my heart [Frostiron]
Be Happy [Stony]
A simple Boy [Stucky]
We all just a kids [Stucky]
Right people, wrong time [Stucky]
Just Sleep [Stony]
New Hope [Stucky]
Another cold night [Stucky]
What You see, I see || cz. 1 [Stucky]
Perfect Place to Start [Stucky]

All I ever wanted was you [Stucky]

1.5K 53 26
By mrheezies

Ta misja nie była taka, jak poprzednie. Z pewnością nie dla Stevena, który cały pogrążony w stresie nie mógł usiedzieć na miejscu. Reszta Avengers była świadoma tego, co dla Kapitana Ameryki oznaczało dzisiejsze zadanie, które nie należało do najprostszych do wykonania. Albowiem w planach mieli przechwytać jedną z najgroźniejszych broni należących do Hydry — Zimowego Żołnierza. Po ostatniej akcji związanej z tym właśnie mężczyzną, większość nie była zbyt przychylnego zdania co na ten temat. 

Rogers nie mógł przestać myśleć o wydarzeniach w Tarczy i o niespodziewanym powrocie swojego martwego przyjaciela. Przez wiele długich miesięcy z pomocą swoich przyjaciół starał się odnaleźć Bucky'ego, lecz kompletnie na darmo... do momentu, w którym Zimowy Żołnierz nie otrzymał nowego zadania. Dzięki temu lokalizacja jego pobytu została natychmiast odkryta przez sprzęt i zdolności Tony'ego. 

— Steve...

Blondyn podniósł swój wzrok znad splecionych dłoni i spojrzał na rudowłosą kobietę stojącą nad nim. Mimo, że twarz Natashy mogłaby się wydawać surowa, to w jej oczach dojrzał troskę. Romanoff usiadła obok niego i westchnęła głęboko. 

— Widać twoje zdenerwowanie z odległości kilometra, musisz nad sobą zapanować, Steve — poradziła, patrząc wprost w jego błękitne oczy. 

— Obawiam się w jakim stanie go znajdziemy, nie chcę, żeby ktokolwiek ucierpiał — wyznał, wzdychając. — On sobie o mnie przypomniał, Nat. Wyłowił mnie z rzeki, ale co z tego jeśli znowu wymazali mu pamięć? — zapytał kompletnie nie wiedzący co o tym wszystkim myśleć. 

— Nie bądź złych myśli, skupmy się na tym, aby go obezwładnić i sprowadzić do wieży. Tak jak było ustalone — odpowiedziała, na co Rogers przytaknął cicho. 

— Masz racje, nie mogę być rozkojarzony — westchnął. — Ale trudno się nie denerwować w takiej sytuacji... To mój przyjaciel, moja rodzina — dodał pełen smutku. Natasha położyła mu dłoń na ramieniu. 

— Będzie dobrze, Steve — odpowiedziała pewnie, nie wiedząc jak inaczej mogłaby pocieszyć przyjaciela. Rudowłosa siedziała obok w ciszy, dopóki Tony nie oświadczył, że za kilka minut znajdą się nad bazą ukrytą w jakimś małym Rosyjskim miasteczku. Kapitan wstał ze swojego miejsca i spojrzał na pozostałą piątkę ufnym wzrokiem.

— Każdy pamięta plan? Najważniejsze jest obezwładnić i przechwycić Zimowego Żołnierza — rzekł, a każdy pojedynczo zaczął przygotowywać się do ataku. — Zapamiętajcie, aby go nie lekceważyć i w razie potrzeby - bronić się — rzekł hardo. 

— To tylko jeden żołnierzyk — prychnął Stark. — Mam przypomnieć, że ostatnim razem walczyliśmy z całą chmarą pieprzonych kosmitów? — zapytał odrobinę prześmiewczo, na co Kapitan jedynie pokręcił głową niedowierzając w zachowanie miliardera. 

— A teraz będziemy walczyć przeciwko wyszkolonemu mordercy po serum i z metalową ręką — odezwał się Clint, uświadamiając mu powagę sytuacji. — I z bandziorami Hydry — dodał. 

— Nigdy nie lekceważ przeciwnika, przyjacielu Stark — odezwał się i Thor, który emanował spokojem. Reszta mu przytaknęła. 

— Dobra, wszyscy się zbieramy, a Bruce zostaje w Quinjetcie w pogotowiu — rzekła Natasha, otwierając guzikiem tylną klapę. Wszyscy odruchowo złapali się ścian, nie licząc Tony'ego, który dumnie stał w stroju Iron Mana. 

Wszyscy po kolei ustawili się do opuszczenia jeta, Kapitan wyskoczył jako pierwszy, lądując na dachu budynku. Mieli do sprawdzenia trzy budynki, które tworzyły za kryjówkę hydry i ich laboratoria. Jeden z nich znajdował się w zasięgu wzroku Rogersa, a ten postanowił od razu do niego ruszyć. Zszedł sprawnie na ulicę, która dziwnym trafem była cała opustoszała, lecz nie przejął się tym faktem, w głowie mając jedynie odzyskanie Bucky'ego. Gdy biegł, tuż nad jego głową przeleciał Tony, który miał za zadanie z góry patrolować i w razie czego ratować resztę. 

Steve wyjrzał zza rogu budynku i spojrzał na boczne wejście od ich siedziby. Stało tam trzech mężczyzn uzbrojonych po same czubki głowy. 

— Czy wy też zauważyliście te pustki? To miasto wygląda jak opuszczone — usłyszał głos Hawkeye'a, który z pewnością zdążył rozłożyć się na dachu jakiegoś budynku, ubezpieczony w swój łuk. 

— Jarvis przeskanował teren. Miały tu wybuch zamieszki, które skończyły się wybuchem gazu w okolicznej fabryce. Większość mieszkańców została ewakuowana wczorajszego ranka — oświadczył Stark. — Lepiej starajcie się nie wdychać tego powietrza, jest zanieczyszczone w Trzydziestu czterech procentach — stwierdził. 

Rogers przyjrzał się mężczyzną po raz drugi i zauważył na ich twarzach maski, podobne do tej, którą miał Bucky. Kapitan starał się nie brać głębokich wdechów, biegnąc w ich kierunku. Ogłuszenie ich nie zajęło mu więcej, niż kilka minut. Gdy przedostał się do środka, od razu odczuł różnicę we wdychanym powietrzu. 

— W środku są jest filtrowane powietrze, nie czuć żadnych zanieczyszczeń — rzekł Steve do słuchawki. — Dostaliście się do reszty? — zapytał, biegnąc korytarzem. 

— Ja wraz z Thorem właśnie przed chwilą się wdarliśmy. Były małe problemy, jesteś potrzebny, Stark — rzekła Natasha, a w tle można było usłyszeć dźwięki walki. 

— Te cholerne darmozjady wychodzą na zewnątrz — oznajmił Clint. 

— Clint, obserwuj z góry pierwszy budynek — szepnął, gdy zobaczył cały oddział uzbrojonych osób rozproszony przy windzie. — Może zaraz dojść do niezłej jatki — dodał, wychodząc z ukrycia. 

— Robi się. 

Kapitan przebiegł wzdłuż korytarzy, z rozpędu wpadając na grupę osób, która natychmiastowo zaczęła się bronić. Przez pojedyncze okna zasłonięte kratami wlatywały strzały Clinta, które skutecznie ułatwiły pracę Rogersowi. Gdy obydwoje uporali się z grupą mężczyzn, Steve będąc lekko zdyszanym, biegł dalej, dopóki nie stanął przed potężną windą, która wyglądała jak za czasów wojny. Nie zastanawiał się długo, po czym wszedł do niej. 

— Gdybym był stukniętym naukowcem, to gdzie trzymałbym swoje eksperymenty? — zapytał sam siebie i po chwili kliknął na najniższe piętro. — Macie już coś? — zapytał reszty. 

— Nie licząc wściekłej bandy Rosjan, nie — odparł Tony. 

— Znalazłam jakieś pomieszczenia w którym gromadzili dokumenty — rzekła Czarna Wdowa. — Pogrzebię tu chwilkę, Thor poszedł do następnych budynków uporać się z resztą — dodała. 

Steve, podczas zjeżdżania w dół, ukucnął przed wejściem do windy i osłonił się swoją tarczą. W końcu nie wiedział, czego może się spodziewać. Hydra z pewnością zauważyła już obecność Avengers, musiał być bardziej ostrożny. Kiedy drzwi się rozsunęły, tak jak się spodziewał, został ostrzelany. 

— A ty coś znalazłeś? — spytał łucznik. 

— Nie do końca — odpowiedział, zagłuszony przez uderzające naboje o tarcze. 

Gdy na chwilę zawiesili ogień, Kapitan natychmiast to wykorzystał, ruszając do ataku. Spodziewał się raczej większej grupy ludzi, a jego oczom ukazało się dwóch mężczyzn uzbrojonych w karabiny. Gdy otumanił jednego z nich uderzeniem w tył głowy, spojrzał na drugiego, który mierzył do niego bronią. Gdy otworzył ogień, Steve natychmiastowo zakrył się tarczą, biegnąc do przodu. Gdy podciął przeciwnikowi nogi, ten upadł z hukiem na plecy, wypuszczając broń z dłoni. Rogers kopnął ją kilka metrów za siebie i pochylił się nad agentem Hydry. 

— Gdzie on jest? — zapytał, ale odpowiedział mu drwiącym prychnięciem i splunięciem pod nogi. Steven pod wpływem nerwów złapał go za szyję i podniósł, wbijając w ścianę. — Gdzie. On. Jest — warknął, patrząc w jego oczy. 

— Idi k chertu.

W tym samym momencie obydwaj usłyszeli mrożący krew w żyłach okrzyk bólu. Steve poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła w chwili, gdy rozpoznał do kogo należy głos. Czuł, że nie może się poruszyć i na ziemię sprowadził go dopiero przyciśnięty do ściany mężczyzna. 

— Przyszedłeś po swojego żołnierzyka? — zaśmiał się, na co Kapitan Ameryka zacieśnił uścisk na jego szyi. — Możesz poczuć się odrobinę rozczarowany.

Blondyn nie czekał dłużej, uderzył go w twarz, używając przy tym całej swojej siły. Szkodnik hydry opadł nieprzytomny na ziemię, a Steve zaczął biec w kierunku z którego słyszał przerażający dla jego uszu dźwięk. Był całkowicie roztrzęsiony, czuł, że musi odnaleźć Buky'ego. I to jak najszybciej. 

— M-Mam go, wiem gdzie jest — odezwał się do słuchawki, dusząc przy tym. — Niech ktoś przyjdzie mi pomóc, pierwszy budynek, ostatnie piętro — oświadczył, rozglądając się dookoła. 

Był to niczym tunel, zaopatrzony w lampy zawieszone na ścianach ze słabym światłem. Wszędzie znajdowały się beczki, wózki z narzędziami i inne dziwne przedmioty. Starał się omijać przeszkody, jednocześnie nasłuchując. Słyszał jak głośno biło jego własne serce, to wszystko miało się zaraz wydarzyć. Niespodziewanie po raz drugi do jego uszu doszedł wrzask Bucky'ego. Jak opętany skręcił w jakiś korytarz, zauważając kolejne karaluchy Hydry stojące obok ciężkich, metalowych drzwi. Gdy go zauważyli, zaczęli strzelać w jego kierunku. Steve rzucił w nich swoją tarczą, która obiła się o ich głowy. Krzyk nie ustępował, a wręcz się nasilał. Rogers miał wrażenie, że jeszcze chwila i w jego oczach staną łzy. Spróbował otworzyć drzwi, lecz te nie chciały ustąpić. Zaczął w nie uderzać, wykorzystując do tego wszystkie swoje siły. Z kilkunastym uderzeniem buta, te w końcu wypadły z zawiasów, robiąc ogromny hałas. 

To co zobaczył w środku sprawiło, że Steve nie był w stanie ani walczyć, ani chociażby się poruszyć. Jego bucky był przypięty do metalowego fotela za pomocą pasów, pozbawiony górnego odzienia, w ustach miał zatyczkę, a do twarzy przypięte dziwne urządzenie. Mężczyzna zwijał się z bólu i co i róż wydawał z siebie jęki oraz okrzyki bólu zagłuszone kneblem. 

— Podoba się widok, Kapitanie? — zapytał prześmiewczo, a Steve ruszył w jego stronę. Trzech strażników którzy stali wokół szaleńca w kitlu wycelowali w niego bronią. — Ne strelyay — odezwał się do mężczyzn. 

— Co mu robisz?! — krzyknął Rogers, zbliżając się do niego jeszcze bardziej i sięgając po tarczę zawieszoną na plecach. 

— Radziłbym się nie zbliżać się chociażby o krok, jeśli nie chcesz, aby twój przyjaciel umarł przez elektrowstrząsy — uśmiechnął się i sięgnął do jakiegoś dziwnego panelu wypełnionego pokrętłami. Steven patrzył to na niego, to na wykręcającego się z bólu Jamesa. 

— Wyłącz to! — rozkazał Blondyn, zaciskając swoje pięści. Ten jedynie uśmiechnął się złowieszczo, chwytając jakiś czerwony notatnik z gwiazdą. 

— Zhelaniye. Rzhavyy. Semnadtsat'. Rassvet. Pech' — zaczął z niego czytać, Barnes, o ile w ogóle to możliwe, krzyknął jeszcze głośniej. Kapitan nie mógł się ruszyć, będąc pod ostrzałem i również pod groźbą Rosjanina. 

— Co ty mu, do cholery, robisz?! —  zrobił krok w ich kierunku. 

— Stój gdzie stoisz inaczej zginie — odpowiedział jeden ze strażników stojących bliżej panelu i przy okazji celując w głowę Bucky'ego. 

—Devyat'. Druzhelyubnyy. Vernut'sya na rodinu. Odin. Gruzovoy vagon

Kiedy skończył wypowiadać ostatnie słowo, Zimowy Żołnierz przestał krzyczeć, wyrywać się i wydawać z siebie jakiekolwiek odgłosy. Jeden z mężczyzn odpiął go z pasów. Steve natychmiastowo do niego podbiegł, stając przy nim. 

— Bucky! Bucky, to ja, Steve — ukucnął przy nim, lecz brunet miał wbity wzrok w mężczyznę w kitlu stojącym za jego plecami. James był cały zalany potem, miał drgawki i nie potrafił opanować drżenia kończyn. 

— Gotovy k zakazam — odezwał się, a jego głos był mocno zachrypnięty. Rogers złapał go za rękę, a łzy zaczęły zbierać mu się w kącikach oczu. 

— Buck... — szepnął. 

— Twój cel — rzekł Rosjanin i wskazał na klęczącego Kapitana. 

Steve nie zdążył przetworzyć jego słów, gdyż został pchnięty przez Zimowego Żołnierza na ziemię i przyciśnięty do betonowej podłogi przez jego metalową dłoń. Rogers kontem oka widział uciekających agentów Hydry, gdy sam starał się zrzucić z siebie przyjaciela. Cudem udało mu odepchnąć od siebie Jamesa, poprzez kopnięcie w klatkę. 

— Bucky, przypomnij sobie! — krzyknął, unikając ciosu z jego strony. 

Zimowy żołnierz zamachnął się nogą, uderzając go w mostek i odbierając mu tym samym na chwilę wdech. Brunet złapał Rogersa za materiał od stroju i uderzył nim o ścianę, łapiąc go protezą za szyję. James uniósł go kilka centymetrów nad ziemię, patrząc mu wprost w oczy. Steve poczuł ból, gdy widział obojętność i lodowatość w źrenicach przyjaciela. 

— B-Bucky — ledwo wyszeptał, nie mogąc złapać oddechu. Barnes ścisnął metalową rękę, a Stevenowi zaczęło ciemnieć przed oczami. Ostatkiem sił wziął zamach i uderzył bruneta w twarz, przez co poluzował uścisk. Blondyn opadł na ziemię, kaszląc. Kapitan podciął mu nogi i natychmiastowo usiadł na nim, próbując go obezwładnić. — Masz na imię James Buchanan Barnes i jesteś moim przyjacielem! — krzyknął, szarpiąc się z nim. 

— Zamilcz! — warknął i zamachnął się, a Steve w porę się odsunął, przez co ręka Jamesa spotkała się z betonem. 

— Nazywam się Steven Rogers, przypomnij sobie — wydyszał, na co Bucky ponownie nim szarpnął, próbując uderzyć. Kapitan starał się unikać ciosów i zrzucić go z siebie. Nawet nie wiedział kiedy, a Zimowy Żołnierz zamienił ich pozycjami. W końcu brunet złapał za rewolwer leżący niedaleko i przyłożył do piersi Steve'a, dalej na nim siedząc. — Bucky, nie... Jestem tu po to, aby zabrać cię do domu. Jesteśmy przyjaciółmi, zabiorę cię stąd i ochronię tak, jak ty zawsze ochraniałeś mnie — wyszeptał przez łzy, a Zimowy żołnierz przez chwilę zwiesił się, patrzą w ukryte za ścianą łez oczy Steve'a. Przez chwilę byli pogrążeni w niebezpiecznej ciszy.

— Steve? 

— Sputnik — rozbrzmiał głos Natashy, która stała tuż za plecami Barnesa. 

Rogers obserwował, jak oczy Bucky'ego zachodzą mgłą, a uścisk maleje. Nie minęła chwila, a Zimowy Żołnierz stracił kompletnie przytomność, nieświadomie opadając w ramiona byłego przyjaciela. Steve wystraszony od razu go złapał i spojrzał z szokiem na Romanoff. 

— Wszystko w porządku? — zapytała, ignorując błyszczące łzy w oczach Kapitana. 

— Co... Co ty mu zrobiłaś? — jego głos był lekko roztrzęsiony, a on sam oddychał szybciej niż normalnie. Powoli wstał na trzęsących nogach, podnosząc za sobą nieprzytomnego Bucky'ego. Kobieta pomachała mu przed twarzą czerwonym notatnikiem, który jeszcze niedawno widział w rękach mężczyzny w kitlu. 

— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie — wypomniała mu. 

— Tak... Wszystko jest dobrze — westchnął, patrząc ze smutkiem na zwisającego z jego ramienia bruneta. 

— Jesteś cały roztrzęsiony — dodała, lecz błagający wzrok Steve'a uciszył ją w tym temacie. — Zmywajmy się stąd, Cel został schwytany — wypowiedziała słowa do słuchawki i pomogła Kapitanowi złapać Żołnierza. 

W ciszy zaczęli wydostawać się z budynku, mijając po drodze ludzi leżących na ziemi. Ich ruchy były szybkie, jedyne co ich spowalniało, to szurające po betonie stopy Bucky'ego. Nat nie odważyła się już więcej odezwać, a Steve był na tyle pogrążony we własnych emocjach, że nie zauważał krępującego milczenia między nimi. Gdy w końcu wyszli na zewnątrz dołączył do nich Clint wraz z Thorem. Całą drogę osłaniał ich Stark z powietrza. 

— Jak udało wam się go ogłuszyć? I dlaczego jest półnagi? — spytał Hawkeye, zerkając na Jamesa.

— Nie teraz, Clint — zgoniła go rudowłosa, patrząc krótko na Stevena, który nie zareagował na pytanie łucznika. 

Cała grupa zaczęła kierować się w stronę Jeta, w którym dalej znajdował się Banner. Kiedy Steve wraz z Natashą wnieśli nieprzytomnego Zimowego Żołnierza na pokład, Bruce od razu wskazał im nosze ułożone na podłodze. Obydwoje ułożyli na nich jego ciało, następnie mocno przypinając go pasami, aby w razie, gdyby się obudził nie wyrządził nikomu krzywdy. 

— Bruce, masz? — zapytała Agentka. 

Mężczyzna skinął głową, wyjmując z małej walizki zastrzyk z prawdopodobnie środkiem nasennym. Zbliżył się do leżącego mężczyzny i precyzyjnym ruchem wbił igłę w zgięcie ręki Bucky'ego, naciskając końcówkę od strzykawki. Rogers nie był w stanie odwrócić wzroku od przyjaciela, nie mógł pozbyć się obrazu cierpiącego Jamesa ze swojej głowy. Krzyk, który usłyszał był prawie identyczny do tego, kiedy Bucky spadał w otchłań przepaści... Z jego winy. 

Steven cofnął się do tyłu, przykładając dłoń do twarzy. Czuł, jak robi mu się duszno, a panika ogarnia jego umysł. Usiadł na pierwszym-lepszym miejscu i zamknął swoje oczy. Zaczął odtwarzać ten moment w myślach, przypominając sobie te wszystkie emocje. Minęło tyle lat... a On dalej nie był w stanie wybaczyć sobie tego, że mimo bycia "super żołnierzem" nie był w stanie uratować swojego... Buky'ego. 

— Hej, Steve, co jest? — usłyszał obok siebie głos należący do Clinta. Zdawał się być lekko zaskoczony i zatroskany. 

— Nie... — wziął głęboki wdech. — Nie ważne — warknął cicho w odpowiedzi, co było do niego nie podobne. Kapitan nie miał pojęcia, co mu się stało. 

Stark przechodzący obok nich w swojej zbroi, zatrzymał się na sekundę i spojrzał na Blondyna swoim przenikliwym spojrzeniem. Dobrze znał ten stan. 

— Jarvis, przeskanuj Kapitana Rogersa — polecił cicho, a AI odpowiedziało niemalże natychmiast. 

— Z mojej diagnozy wynika, iż Pan Rogers doświadczył właśnie ataku paniki, Sir — rzekł. 

Brunet westchnął i po krótkiej walce sam ze sobą postanowił wyjść ze stroku. Gdy to zrobił, podszedł do Steve'a i ukucnął przed nim. 

— Rogers, patrz na mnie — rozkazał stanowczym tonem. 

Kapitan zacisnął swoją szczękę i rozbieganym wzrokiem starał się spojrzeć na zniżonego przed nim Starka. Klatka piersiowa blondyna unosiła się nad wyraz szybko. 

— Bardzo dobrze, mrożonko. Skup się tylko na mnie, tak? — uważnie patrzył w jego oczy. — Teraz powtarzaj za mną, głęboki wdech — Tony pokierował go, zaczerpując powietrza. — I wydech... Teraz jeszcze raz. 

Geniusz obserwował, jak Rogers powoli zaczyna się uspokajać, a oddychanie staje się dla niego dużo łatwiejsze. Uśmiechnął się półgębkiem, zadowolony ze udało mu się przywrócić Kapitana do pionu. Teraz będzie mógł się chwalić, że uratował sławę Ameryki przed paniką. 

— No widzisz? Gratuluję, żołnierzyku, a teraz zepnij tyłek i zajmij się kolegą — machnął głową na Barnesa i odszedł w kierunku panelu kierującego maszyną. 

W tym samym czasie Thor, Natasha i Clint próbowali zrozumieć to, co przed chwilą zobaczyli przed własnymi oczami. 

— Czy On właśnie okazał człowieczeństwo i pomógł Stevenowi? — zapytał Barton, mając przy tym głupią minę, która rozśmieszyła lekko rudowłosą. 

— Najwyraźniej — westchnęła i podeszła bliżej mężczyzn. — Już wszystko w porządku? — ułożyła delikatną dłoń na ramieniu Rogersa. 

— Tak, nie wiem co mi się stało... — rzekł, pocierając czoło. — Przypomniała mi się przeszłość i... chyba odrobinę spanikowałem — wyznał niechętnie i nie chcąc się dłużej nad sobą użalać, wstał i ruszył pomóc Bannerowi w sprawdzaniu stanu zdrowia Jamesa. 

Nikt więcej na pokładzie nie odważył się komentować tego, co przed chwilą miało miejsce. Każdy starał się czymś zająć, przed nimi był jeszcze kawałek długiej drogi do domu. W ciągu tych kilku godzin, Steve ciągle siedział przy Bucky'm, będąc przy tym okropnie szczęśliwy. Miał go. Miał go przy sobie i już nigdy nie miał zamiaru go zostawić. Nie po tym wszystkim, co razem przeszli. Kiedy tak siedział i spoglądał na spokojną twarz Jamesa, zaczął sobie przypominać zdecydowanie przyjemniejsze chwilę z ich życia niż wojna, którą obaj jakimś cudem przeżyli... no prawie przeżyli, Steve ugrzązł w lodzie na kilkadziesiąt lat, a Bucky zamienił się w broń hydry zamrażaną, gdy była nie potrzebna. Rogers odpędził od siebie te myśli, przypominając sobie dzieciństwo spędzone u boku przyjaciela. Byli tacy niewinni, szczęśliwi... Steven czasami chciałby się cofnąć do tych czasów, aby poczuć te wszystkie uczucia ponownie. Blondyn uśmiechnął się delikatnie, głaszcząc przy tym przyjaciela po ręku. Teraz już wszystko będzie dobrze. 


Kiedy maszyna wylądowała na Avengers Tower, wszyscy odetchnęli z wyraźną ulgą. Każdy był już zdecydowanie wyczerpany po długim locie i męczącej walce przeciwko Hydrze. Gdy opuścili pokład Jeta, prawie każdy rozszedł się w swoim kierunku. Steve wraz ze Starkiem i Bannerem byli odpowiedzialni za odpowiednie zajęcie się Zimowym Żołnierzem. 

— Gdzie dokładnie mamy zamiar go... trzymać? — zapytał Kapitan, nie wiedząc, jak inaczej uformować pytanie. 

— Ta wieża ma mnóstwo zakamarków, sam się o to postarałem — rzekł Tony, dumnie wypinając pierś. — Chociaż nie przewidziałem przetrzymywania mordercy z metalowym ramieniem... — Steve spojrzał na niego ze zmrużonymi powiekami gdy nazwał Bucky'ego mordercą. — ...To myślę, że znajdzie się dla niego miejsce. 

— Prowadź — mruknął, mocniej chwytając nosze na których leżał James. 

— Jarvis? Przypomnij mi na którym piętrze znajdują się pomieszczenia przygotowane pod rannych? Najlepiej takie, które mają mocne ściany — stwierdził, a jego towarzysze spojrzeli na niego z niezrozumieniem. — No co? Nigdy nic nie wiadomo co mu przyjdzie do głowy — wzruszył ramionami. 

Trójka mężczyzn w dość szybkim czasie znalazła się w odpowiedniej sali. Stark opuścił ich gdy tylko oznajmił im gdzie co znajdą oraz udzielił innych ważnych informacji. Miliarder miał do stworzenia coś, co mogłoby skutecznie unieruchomić stalową protezę Zimowego Żołnierza zanim ten się obudzi. Steve chwycił przyjaciela i bez żadnych problemów przeniósł go na łóżko, gdzie również został unieruchomiony poprzez mocne pasy. Kapitan nawet nie chciał się zastanawiać, skąd Stark miał takie rzeczy. 

— Za ile może się wybudzić? — zapytał się Bruce'a, który był całkowicie skupiony na swojej pracy. Naukowiec zerknął na niego krótko, po czym podpiął Jamesowi kroplówkę. 

— Dostał końską dawkę usypiających, a jego organizm... Jest na wyczerpaniu, to aż zaskakujące, że miał siłę z tobą walczyć — stwierdził, kręcąc głową. — Poza tym, ma mocne skurcze mięśni po kontakcie z mocnymi prądami elektronicznymi. Tak jak mówiłem w Jetcie, nie jest z nim za dobrze, ale sądzę... że może minąć około 48 godzin, może mniej nim się obudzi — odparł, na co Steve pokiwał głową. 

— I w tym czasie będzie nadzorował go Jarivs? — chciał się upewnić. 

— Tak, ja będę przychodził, aby sprawdzać jego stan i ewentualnie zmieniać kroplówkę — powiedział, opierając się o łóżko na którym znajdywał się brunet. 

— Nie wiem jak mogę ci dziękować, jestem wdzięczny — uśmiechnął się do niego Kapitan. — Jestem wdzięczny wam wszystkim — dopowiedział, a Banner uśmiechnął się. 

— Jesteśmy drużyną, jakby nie patrzeć... Pomagamy sobie nawzajem — odpowiedział i zmierzył w kierunku wyjścia. — Jest już późno, radziłbym iść do siebie i odpocząć. W razie czego, Jarvis będzie informował — uśmiechnął się krótko i opuścił pokój. 

Gdy Steve został sam na sam z przyjacielem, ponownie się do niego przybliżył i odgarnął mu lekko przydługawe włosy z twarzy. Na jego zmęczoną twarz wpłynął kolejny słaby uśmiech. Przeciągnął palcami wzdłuż włosów, delikatnie głaszcząc przy tym jego głowę. Potem odsunął się, aby już po chwili opuścić pomieszczenie w którym leżał Bucky. Kapitan poszedł w stronę sypialni, którą zagospodarował mu Stark. Była ona niestety w dalekiej części od tej w której aktualnie się znajdował, nad czym trochę ubolewał. Może i był szybki, ale i tak mógłby... nie zdążyć na czas. Ta myśl wzdrygnęła nim. 

Kiedy znalazł się u siebie, bez zbędnego owijania zamknął się w łazience, decydując się na gorący prysznic. Gdy mocny strumień wody uderzył w jego ciało poczuł, jak rozluźnienie przepływa przez cały jego organizm. Zamknął swoje oczy i uniósł głowę go góry, pozwalając cieczy spływać prosto po jego twarzy. Stał w tej pozie przez dobre kilka minut, pozwalając kroplą zmyć z siebie zmęczenie i obolałości po przepychance z Zimowym. Kiedy w końcu postanowił się umyć i opuścić kabinę, dostrzegł w lustrzanym odbiciu lekko zasinione miejsca na swojej szyi po próbie uduszenia. 

Roger wyszedł z łazienki z przepasanym na biodrach ręcznikiem, aby następnie przebrać się w świeże ciuchy i z powrotem wyjść z pokoju. Był na tyle zmęczony, że w głowie zastanawiał się, czy nie opuścić porannego biegania z Samem. Po tej dawce przeżyć, chyba jednak będzie zmuszony odpocząć. Chociaż... Jeśli miał zamiar odpocząć, to powinien pozostać w pokoju, a nie robić wędrówki do Bucky'ego. Nie mógł nic zrobić z faktem, że czuł potrzebę bycia przy nim. Nawet jeśli ten miał być dalej nieprzytomnym. Samo czucie obok siebie obecności Jamesa wystarczy mu do pozostania przy spokojnych myślach. 

Po cichu otworzył drzwi i zamknął za sobą, jakby się bał, że mógłby obudzić bruneta. Co patrząc na ich sytuacje wydawało się niemalże śmieszne. Steve podszedł bliżej i usiadł na obitym skórą krześle obok. W jednej z dłoni dzierżył książkę, którą bez wyrzutów zapożyczył z salonu który mijał po drodze. Rozłożył się na siedzeniu na tyle, na ile było to możliwe i wsłuchując się w równomierny oddech Bucky'ego zabrał się za czytanie. 

Jego oczy śledziły tekst, choć tak naprawdę nie potrafił się na nim skupić. Myślami odpłynął gdzieś daleko, daleko od zmartwień, które czekały na niego na każdym kroku. Ratowanie świata, spełnianie swojego obowiązku jako Kapitan Ameryka... Kochał to całym sercem, lecz czasami nawet mimo serum nie miał siły na to wszystko. I tak właśnie było w tej chwili. Mimo, że wolał pozostać przytomny, to oczy same próbowały mu się zamykać. Za oknem odkąd przybyli panowała już ciemność i nawet nie był do końca świadomy jaka była godzina. 

Żałował, że nie pomyślał, żeby wziąć ze sobą coś więcej, niż samą książkę, która z resztą już dawno opadła na jego klatkę. Teraz Steven wbił wzrok w sufit, rozmyślając o tym jaki będzie Bucky kiedy się obudzi. Doszło do niego również, że nie dowiedział się nic o czerwonym notatniku z gwiazdą i uznał, że jutro porozmawia o tym z Natashą. Kapitan tak bardzo zapędził się w nurt własnych myśli, że nawet nie zauważył, gdy sen zapanował nad jego umysłem pozwalając tym na chwilę odpoczynku. 



Z tego błogiego stanu, jakiś czas później, wyrwał go okrzyk przerażenia. W ciągu jednej sekundy zerwał się z krzesła, rozglądając na wszystkie możliwe strony i szukając źródła odgłosu. W końcu zrozumiał, że głos nie mógł należeć do nikogo innego, jak Bucky'ego i szybko zwrócił się ku niemu. Jego przyjaciel próbował wyszarpać się z zapiętych pasów, które jednak pozostawały nieustępliwe. Był przerażony, nie mógł zatrzymać na niczym wzroku, a z jego ust wylatywały coraz to nowsze słowa. 

— G-Gdzie ja jestem?! G-Gdzie jest... — próbował mówić, lecz drgająca szczęka i nerwy nie pozwoliły mu na to. Ciągłe przerażenie i chęć ucieczki była jasno zawarte w jego oczach. Próbował wydostać się i rozszarpać pasy za pomocą metalowej protezy. 

Steve od razu złapał go za ramiona i przygwoździł do łóżka. Bucky spojrzał na niego z przerażeniem i szokiem, ponieważ wcześniej nawet nie zauważył jego obecności. 

— Zostaw mnie! Kim jesteś?! — warknął, starając się schować strach za agresją. Rogers poczuł pewne ukucie w sercu, znowu go nie poznaje. 

— Uspokój się, jesteś bezpieczny i nic ci tu nie grozi — rzekł powoli i spokojnie, nie zaprzestając kontaktu wzrokowego, jakiego udało im się uchwycić. — Mam na imię Steve, pamiętasz? A ty Bucky — uśmiechnął się delikatnie, choć z troską. 

Brunet patrzył na niego niepewnie, będąc kompletnie zagubiony. Po długiej i ciągnącej się chwili zaczął rozglądać się wokół, spoglądając na sprzęt, maszyny i wszystko inne. Wydawał się lekko przerażony. Kapitan zaczął się powoli od niego odsuwać, zauważając, iż ten przestał się rzucać. 

— Już się uspokoiłeś? — zapytał blondyn, na co drugi kiwnął wolno głową. — Dobrze... A teraz mi powiedz, co pamiętasz o sobie? — zadał pierwsze z pytań, jakie nasunęło mu się na myśl. 

Bucky wydawał się myśleć, ale jednocześnie obserwować Stevena, będąc gotowym do samoobrony. Rogers od razu spostrzegł to, że James nie czuje się przy nim bezpiecznie. Cierpliwie czekał na odpowiedź, starając się nie robić żadnych gwałtownych ruchów. 

— N-Nie pamiętam jak się nazywam — rzekł drżącym głosem spanikowany. — Pamiętam tylko... Jestem żołnierzem i... Pamiętam, że zabijałem ludzi... Nie znałem ich — mówił z wykrzywioną w rozpaczy twarzą. Jego ton głosu łamał Steve'owi serce. — ...J-Ja naprawdę nie wiem czemu, ani d-dlaczego to robiłem. 

— Spokojnie, weź głęboki wdech — polecił. — Tak jak mówiłem, nazywasz się Bucky, a ja Steve. Jesteśmy przyjaciółmi od dzieciństwa, ale z małą przerwą. Przypominasz coś sobie? — zapytał, skanując jego twarz na której zobaczył frustrację. 

— Jedyne co pamiętam, to ból i krzyki — przełknął głośno ślinę. — Krzyki po rosyjsku... i do tego jakby... pamiętam mróz, a potem traciłem przytomność — powiedział i jakby mógł, ukrył by twarz w dłoniach. — Co ja tu robię...? — szepnął, patrząc w błękitne tęczówki Rogersa. 

— Wiem, że tego nie pamiętasz, lecz obiecałem zabrać cię z tego całego piekła i tak jak przyrzekłem, tak też zrobiłem — zaczął mówić. — Już nigdy więcej cię nie zostawię... I będę z Tobą, aż do końca linii — szepnął końcówkę nieświadomie, a Bucky zdawał się dostać jakiegoś przebłysku. Patrzył oczami na Kapitana, jakby był w stanie sobie coś przypomnieć. 

— Masz na imię Steve... — szepnął, jakby blondyn wcale nie wspominał o tym kilka razy. Uśmiech na twarzy kapitana się poszerzył, a łzy stanęły w kącikach oczu. 

Przypomniał sobie. 

Continue Reading

You'll Also Like

11.2K 552 18
Bo takie "zing" zdarza się tylko raz... w większości to jest FLUFF, lecz wystąpują wrażliwe tematy, te rozdziały będą oznaczone ! BRAK scen 18+, mogą...
58.3K 3.2K 112
Zawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby...
10.9K 2.4K 25
Dzielili razem przeszłość, a marzenia sprawiły że ich drogi dość prędko się rozeszły po wejściu we wspólną relację. Po latach ponownie się spotykają...
44.5K 2.9K 69
Gdzie ona zostaje mu podarowana jako prezent