Jasnowidzka

By Weru-Weru

853 91 29

Od zakończenia wojny minęło siedem lat. Starzy bogowie, zawstydzeni tym, co zrobili swoim dzieciom, odeszli... More

Przedmowa
2 | Ten niski, ten wysoki, ten rudy
3 | Zamknięcie bram
4 | Lekarz
5 | Pierwszy wiec i nasiona marchwi
6 | Towar deficytowy
7 | Drugi wiec i objawy wysokiej gorączki
8 | Rozważania o przyszłości
9 | Trzeci wiec i jedna osoba
10 | Człowiek
11 | Papierowy bocian
12 | Czwarty wiec i miejsce przy stole
13 | Kiedy przestanie padać?
14 | Piąty wiec i światłocień
15 | Siarka
16 |
17 | Szósty wiec i przebaczenie
18 | Twórca
19 | Ostatni wiec
Epilog

1 | Zlecenie

204 16 9
By Weru-Weru

Była to najzwyklejsza w świecie brama. Noc zapadła już dawno temu, więc Inka zmuszona była wytężyć wzrok, aby dostrzec jej zarysy — pospolite, metalowe pręty, proste ramy, sięgające nieco ponad jej głowę i ciężką klamkę. Największą niezwykłością, jaką można by przypisać tej bramie był fakt, że jej lewe skrzydło było uchylone.

Inka ostrożnie chwyciła za jeden z prętów i pchnęła go. Zawiasy wydały z siebie przeciągły, wysoki pisk, co dało jej do zrozumienia, że owa brama jest nie tylko zwyczajna, ale również stara i nienaoliwiona. Kobieta westchnęła. Puściła pręty, po czym, jak najostrożniej i najciszej się dało, prześlizgnęła się na drugą stronę bramy, przeciągając za sobą swoje bagaże.

Inka przez całe życie mieszkała w mieście. Była przyzwyczajona do tego, że całą dobę wszędzie świecą się światła, że wiecznie ktoś chodzi, tłucze się i rozmawia. Stonelake — liczące sobie ponad sto tysięcy mieszkańców, największe miasto Wschodu i dumnie nazwana „stolica" regionu — nigdy nie spało. Żyło własnym życiem i w nocy, i w dzień.

Sichle natomiast wydawało się nie żyć w ogóle.

Po wejściu przez bramę znalazła się na wyłożonej kostką ulicy. Okna wszystkich budynków wokół były wyciemnione, w niektórych zasunięto zasłony. Nie wiał wiatr, który poruszałby liśćmi pobliskich drzew, a jedyny słyszalny dźwięk wydawały jej własne kroki. Wszystko było tak... ciche, tak skamieniałe i nieruchome, iż kobiecie przeszło przez myśl, że jedyną żywą duszą za półtorametrowymi, kamiennymi murami tego miejsca jest ona sama.

Późnowiosenne noce, na szczęście, bywały bardzo jasne. Inka szła przed siebie, a spomiędzy domów tej zmartwiałej, cichej osady przebłyskiwały coraz to nowe, rozmyte w ciemności widoki: więcej chałup z drewna, kamienia i cegły, porzucone gdzieniegdzie narzędzia, płoty przydomowych ogródków i inne zjawiska, którym wszechobecny mrok nadawał nowe, niepokojące kształty.

Ale nieważne, ile nowości pokazywało jej Sichle, nie dawało to zbyt dużo — Inka wciąż nie wiedziała, dokąd ma iść.

Woźnica poinformował ją, że stanęli pod bramą zachodnią. Odmówił wjechania z kobietą do samej wioski. Wysadził ją na progu i odjechał, prawdopodobnie z powrotem do Jasnej Grobli, gdzie był jej ostatni przystanek. Inka klęła na siebie, że przed wyjazdem nie sprawdziła mapy Sichla. Przynajmniej miałaby jakiekolwiek pojęcie, jak ma dotrzeć do swojego zleceniodawcy.

Na końcu ulicy dostrzegła plac. Pośrodku stała całkiem ładna, kamienna fontanna. Inka podeszła do niej i zanurzyła palce w przejrzystej wodzie, niszcząc jej idealną taflę, odbijającą gwiazdy.

Kobieta spojrzała w górę. Plusem martwoty Sichla było to, że żadne światła nie przyćmiewały gwiazd — tysiące jasnych punktów, poprzetykanych smugami gwiezdnego pyłu cudownie rozświetlały niebo. Za jednym ze wzgórz okalających wioskę lśniła żółtawa łuna — miejskie światła oddalonej o kilkanaście kilometrów Jasnej Grobli. Dowód, że cały świat nagle nie umarł. Clarissima, najjaśniejsza gwiazda na niebie, wyznaczająca kwarty nocy po zmroku, świeciła w zenicie, ogłaszając północ. Patrząc po tym, że był dokładnie środek nocy, ciemność i głuchość wioski nie powinna nikogo dziwić.

Jednak Inka czuła w kościach, że w Sichlu coś jest zdecydowanie nie na swoim miejscu. A intuicja jeszcze nigdy jej nie zawiodła.

Z jednej strony placu stały dwa wysokie budynki z szarej cegły — były to prawdopodobnie bloki mieszkalne. Miały po trzy kolumny okien, a w każdym z nich gnieździła się ciemność.

— Pierdolone miasto duchów — burknęła Inka, wypatrując czegokolwiek w otchłani czarnych okien.

Spojrzała na kamienistą ścieżkę pomiędzy blokami. Ze zdziwieniem dostrzegła, że po drugiej stronie budynków leży... drugi plac. Ile placów może mieć tak mała wioska?

Było w tym miejscu coś absurdalnego. Przez głowę Inki przeszła nawet myśl, że może ktoś postanowił popisać się nietuzinkowym humorem i wrobić ją w nieistniejące zlecenie, ale... raczej nikt nie miałby interesu w strojeniu sobie z niej żartów. Raczej. Poza tym, był to dopiero mały fragment wioski. Zwiedzanie całości po ciemku nie miało większego sensu. Najważniejszym na ten moment celem było znalezienie zleceniodawcy.

Wciąż poirytowana perspektywą bycia ofiarą jakiegoś sowizdrzała, ruszyła w stronę ścieżki.

W istocie, Sichle miało też drugi plac. Stały tam dwa kolejne budynki, nieco niższe i z wyglądu dużo starsze. Na środku rynku leżało wygaszone ognisko z kilkoma drewnianymi balami, służącymi zapewne jako ławy. Zwęglone drwa paleniska wyglądały z bliska na całkiem świeże, co znacznie uspokoiło kobietę. Ktoś był tu jeszcze niedawno i z pewnością nie mógł odejść daleko.

Cała reszta wątpliwości odeszła w zapomnienie, gdy kobieta dostrzegła zarys wysokiego budynku z symbolem miecza na szczycie dachu. W przybudówce kaplicy paliło się światło.

Czyli to jednak nie było oszustwo.

Inka podeszła pod drzwi przybudówki. Budynek miał jeszcze drugie wejście, ale domyśliła się, że prowadzi ono do samej kaplicy. Nie miała jednak w zwyczaju się modlić, więc skierowała się do pierwszego wejścia.

Zapukała w drewniane drzwi. Po chwili przebywania w głuchej ciszy, dźwięk pospolitego stukania w drewno wydawał jej się zaskakująco głośny. Po drugiej stronie usłyszała szuranie, które szybko zbliżało się do drzwi. Kiedy już łapały ją wątpliwości, czy aby na pewno trafiła pod dobry adres — bo może w Sichlu jest jeszcze jakaś inna kaplica, której przez ciemność nie zauważyła — klamka szczęknęła, a drzwi otwarły się gwałtownie.

Przed Inką pojawił się pojedynczy, obły płomień świecy. Nad płomieniem zawisła twarz o grubych, ciemnych brwiach, zimnym spojrzeniu i kanciastym nosie. Postać, do której ta twarz należała, miała na sobie habit i welon w granatowym kolorze, przyciemnionym trochę przez słabe światło świecy — był to kolor typowy dla sług Ojca w regionach Centrum i Moeraslandu.

Zleceniodawca. A właściwie zleceniodawczyni.

Inka, mimo wrażenia, jakie wywarła na niej przerażająca figura zakonnicy w wątłym świetle świeczki, przybrała swoją najbardziej zachęcającą do interakcji postawę. Wyprostowała plecy, odgarnęła krzywo przyciętą grzywkę, wiecznie opadającą jej na oczy i uśmiechnęła się przyjaźnie.

Stały tak niezręcznie długo, patrząc na siebie w milczeniu.

Po jakimś czasie takiego patrzenia i milczenia, Inka zwątpiła, czy zakonnica na pewno wie, że ona to... ona. W końcu nie wszyscy w całym Vielfalcie muszą wiedzieć, jak wygląda Inka, jasnowidzka ze Stonelake. Słowo o jej osobliwych umiejętnościach z pewnością niosło się dalej niż portrety. Siostra w granatowym habicie zmrużyła tylko oczy i zmarszczyła brwi, nadając swojej twarzy — świadomie lub nie — jeszcze groźniejszy wyraz.

— Pomóc w czymś? — wymamrotała w języku centralnym. Jej głos był niski i zachrypnięty od dłuższego milczenia.

Czyli jednak nie wiedziała.

Inka prędko otworzyła jedną z toreb, które targała ze sobą. Pod wyczekującym i żądnym odpowiedzi okiem duchownej przegrzebała jeszcze drugą torbę, aż w końcu wyciągnęła starannie złożoną kartkę papieru.

Inka rozłożyła dokument i podłożyła go pod nos zakonnicy. Kobieta w granatowym habicie przetarła oczy wolną ręką, po czym wzięła kartkę i zaczęła czytać. Jej grube brwi powędrowały do góry, kiedy tylko rozpoznała swój charakter pisma.

Był to list, który pewnego dnia został dostarczony do gabinetu Inki (jasnowidzka działała za osobistą aprobatą króla Stonelake, własny gabinet wydawał jej się logicznym żądaniem). List napisała sama zakonnica. Nie omówiła w nim dokładnie sytuacji panującej w Sichlu — poprosiła tylko, aby jasnowidzka przyjechała i pomogła z anomaliami, z którymi mierzą się mieszkańcy jej wioski.

W normalnym przypadku Inka odrzuciłaby taką ofertę. Zwyczajnie nie podpisałaby kwitka i odesłała posłańcem do nadawcy, jednak list zwyczajnie ją zaintrygował. Zakonnica nie podała w nim żadnych szczegółów. Był napisany tak niejasno i pokrętnie, że jasnowidzka nie mogła się oprzeć wrażeniu, iż za tym zleceniem musi stać coś więcej.

Na tym etapie swojego życia, kiedy nie musiała już martwić się przeżyciem kolejnego dnia, mogła pozwolić sobie na zagłębianie się w sprawy bardziej intrygujące i tajemnicze, niż wysoko płatne (chociaż zapłatę za usługi i tak miały ustalić na miejscu). Pozostawiła więc na liście swój podpis i pojechała do Sichla, aby przyjąć zlecenie.

— Ach, to ty — ożywiła się zakonnica. — Proszę, wejdź — dodała, odwracając się i zmierzając w głąb budynku. — Pierwsze drzwi po lewej.

Inka przestąpiła próg i zamknęła za sobą drzwi. Przeszła kawałek korytarza, zauważając po drodze okno i kilka małych obrazków przedstawiających górskie pejzaże, po czym posłusznie weszła w pierwsze drzwi po lewej.

Pomieszczenie, do którego wstąpiła, było najwyraźniej izbą zamieszkiwaną przez zakonnicę. Wyposażenie prezentowało się skromnie — stało tu łóżko, stół z trzema krzesłami, kuchenka opalana drewnem, krótki blat kuchenny, nad którym wisiały naścienne szafki i komoda. Praktycznie każdą wolną przestrzeń płaską zajmowały białe świece, wypełniające pomieszczenie ciepłym, mocnym światłem, wypływającym na zewnątrz przez kwadratowe okno. Tu i ówdzie wisiały sznurki, na których suszyły się gałązki pachnącej lawendy.

— Chcesz coś do picia? — zapytała siostra zakonna, pochylając się nad blatem kuchennym. — Kawę, herbatę, wodę?

— Woda wystarczy, dziękuję — odparła uprzejmie Inka. — Z przyjemnością dowiem się też czegoś odnośnie zlecenia.

— Ach, konkrety — westchnęła zakonnica, wyciągając z szafki szklankę. — Spodziewałam się, że będziesz chciała najpierw iść spać, jest już... późno. Jak minęła podróż?

Inka zdjęła z siebie trzy torby i lutnię, po czym położyła je na podłodze przed drzwiami. Zajęła jedno z trzech krzeseł przy stole.

— W porządku. Jechałam bodajże osiem dni, bo woźnicy ze Stonelake nie chcieli oddalać się o więcej niż dwa miasta od nas. W każdym kolejnym miejscu musiałam szukać nowego transportu. Cholera, że też nie istnieje żadne... nie wiem, bezpośrednie połączenie — mruknęła. — Przepraszam, że niepokoję tak późno, ale nie uśmiechało mi się spać w fontannie na placu. Albo przy ognisku na drugim placu. Dwa place to niepoważna ilość jak na tak małą wioskę.

— W zasadzie to mamy trzy place — rzuciła zakonnica, wlewając wodę do szklanki. Inka podniosła brwi w wyrazie niedowierzania. — No ale, przechodząc już do rzeczy...

— Zamieniam się w słuch.

Zakonnica podała Ince wodę, po czym sama usiadła przy stole.

— Nazywam się Mirinda Lei's, służę Ojcu. Napisałam do ciebie list z prośbą o przyjazd i pomoc. — Zakonnica podniosła rzeczony list i przebiegła go wzrokiem, jakby chcąc sobie przypomnieć, jakie informacje w nim zawarła.

— Wspominałaś o demonach — powiedziała szybko Inka, chcąc naprowadzić Mirindę na właściwy trop. — W liście nie ma dużo na ich temat. Potrzebuję wiedzieć, o co dokładnie biega.

— Teraz jest trochę za późno, żeby się wdawać w szczegóły, więc opowiem ci bardzo pobieżnie. Znasz historię konfliktu bogów, więc nie będę ci jej streszczać...

— Jasne, że znam — odparła jasnowidzka, jakby urażona insynuacją, że może jej nie znać. — Uczestniczyłam w jego zakończeniu.

— W takim razie zgaduję, że o odmieńcach i demonach również nie muszę ci opowiadać.

— Mirindo, dorastałam w podziemiu. Jestem poniekąd specjalistką od odmieńców — powiedziała z nieznaczną wyniosłością. Prędko zauważyła, jak siostra Mirinda marszczy brwi i taksuje ją wzrokiem. — Oczywiście, sama nie jestem odmieńcem — dodała. — Jeden z nich mnie przygarnął i wychował. Ale — nieco zmieniła temat — chętnie za to posłucham, co masz do powiedzenia o demonach.

— Demony to stworzenia, które żyją dla chaosu — wyjaśniła Mirinda. — Matka stworzyła je tylko po to, aby siać lęk i zamęt wśród ludzi. Chciała zaszantażować nimi Ojca, aby oddał jej władzę nad kontynentem. Nie udało jej się, więc szukała innych dróg... ale same demony zostały.

Haczyk tkwił w tym, że była to wersja wydarzeń, którą propagował i w którą wierzył zakon Ojca. W zakonie Matki panowało przeświadczenie, że demony stworzył Ojciec — aby obwinić o nie drugą boginię i umocnić swoją władzę. Istniały również inne teorie: że demony były fizyczną manifestacją zła, pierwotnymi siłami natury, złymi duchami...

Inka nie powiedziała jednak żadnej z tych rzeczy.

— Okej, łapię — mruknęła zamiast wdawać się w polemikę, na którą było zdecydowanie zbyt późno. Wzięła łyk wody ze szklanki.

Pomimo tak wielu wersji wydarzeń, wszyscy zgadzali się w jednym: demony stanowiły zagrożenie dla ludzkości.

— Kiedy skończył się konflikt, Rodzice narzucili sobie, że nie będą już nigdy osobiście ingerować w losy Vielfaltu — tłumaczyła dalej zakonnica. — Przez to nie mogli ani złamać narzuconej sobie banicji, ani pozbyć się demonów, ale... coś trzeba było z nimi zrobić. Sprowadzili więc na świat bogów-protektorów, którzy są w stanie unicestwiać demony. Tylko, że najpierw musimy wiedzieć, gdzie te demony są. I właśnie tutaj cię potrzebujemy, Inko. Twój dar pomoże nam je wytropić.

Jasnowidzka powoli skinęła głową.

— Nie do końca jestem pewna, jak myślisz, że wam pomogę — mruknęła. Nie brzmiało to jak problem, w którym mogłoby pomóc przepowiadanie przyszłości; ale, na nieszczęście demonów, Inka lubiła wyzwania i nie zamierzała się wycofywać. — Zrobię, co w mojej mocy, przysięgam. Tylko... hm. — Potarła policzek dłonią. — Z tego co mi wiadomo, Centrum nie ma jeszcze boga-protektora.

— Nie ma, to prawda — potwierdziła Mirinda. — Deus artis zgodził się nam pomóc.

— Ten z bagien?

— Ten z bagien.

Inka odstawiła kubek. Nigdy wcześniej nie miała styczności z bogiem-protektorem, więc opcja takiej współpracy niezmiernie ją zaskoczyła.

— W porządku. Tak jak mówię, postaram się wam pomóc, jak najlepiej mogę. — Inka, na potwierdzenie swoich słów, uśmiechnęła się pokrzepiająco. Z twarzy Mirindy wyczytała, że zakonnica ma wobec niej wysokie oczekiwania, a ona nie zamierzała ich zawieść. — Fakt, będzie to trudne, ale się przyłożę.

— Dziękuję ci, naprawdę — odparła Mirinda. W jej głosie słychać było szczerą ulgę. — Czego jeszcze będziesz potrzebować?

— Na pewno wiedzy, jak objawiają się u was te demony. Bo o to chodzi, prawda? Że nękają wioskę? — Mirinda przytaknęła. — I... pewnie będziesz musiała mnie oprowadzić po okolicy. Wiesz, wolę wiedzieć, na czym stoję. — Inka dopiła wodę i stuknęła pustą szklanką o stół.

— Jasne. Jutro opowiem ci resztę — obiecała zakonnica. — Myślę, że przyda ci się również trochę informacji o mieszkańcach, ale o tym też jutro. — Mirinda patrzyła, jak Inka wstaje od stołu. — A, masz u mnie nocleg. Wejdź w kolejne drzwi po lewo, tam jest wolna izba.

Inka podniosła swoje bagaże. Podziękowała Mirindzie za gościnę i życzyła dobrej nocy, po czym zniknęła w korytarzu.

Tej nocy oficjalnie zaczęła się sprawa Sichla.

Continue Reading

You'll Also Like

107K 7.5K 189
Heja. Zapraszam na dalsze opowieści Maxi i Riftana w sezonie 2 :) (To nie moja manhwa, ja tylko tłumaczę) Na moim kanale również znajdziecie Sezon...
7.8M 257K 45
Gdy dwoje największych wrogów w szkole postanawia udawać parę. Tak, dramat murowany. ____________ © Pizgacz, 2016/2017; first version "Girls Love Ba...
Plaga By Wera Guzenda

Science Fiction

106K 6K 39
Kiedy Plaga spustoszyła Ziemię, każdy musiał zadbać o siebie. Rodzina, przyjaciele, szkoła - To wszystko, co kiedyś było twoją codziennością, dziś pr...
7.6K 958 7
Odebrano mu ją. Uwięziono. Ukryto. Gdy Souline trafiła w ręce wroga, potwór czyhający pod skórą króla Ognia, wypełznął na wierzch. Ames zrobi wszystk...