Rozdział 45 "Mrok Naszych Serc"

Start from the beginning
                                    

-Sophio... skrzywiłam się słyszeć głos którego naprawdę miałam już nigdy nie usłyszeć. Opadłam bezsilnie jakby czekając na samą śmierć. Poczułam jak bezwładnie osuwam się w tył, ale mimo wszystko jednak nie upadłam na deski tylko dalej znajdowałam się w niekontrolowanej przeze mnie pozycji siedzącej.

-Zostaw mnie!- patrzyłam dumnie prosto w niebezpiecznie pięknie szare oczy Miraza starając się brzmieć dumnie tak jak zawsze. Chyba pierwszy raz w naszej długiej, wspólnej historii to on jest tym pewniejszym i to ja się go boję, zawsze miało być przecież na odwrót.

Uklęknął przy mnie i złapał za ramiona, starałam się strząsnąć jego ręce, ale to na nic, wydawało się, że nie mam sił nawet na najsłabszy, najmniejszy ruch. Jedna z dłoni niedoszłego "władcy" powędrowała na mój mokry policzek, ścisnął go tak jakby chciał połamać wszystkie kości które znajdowały się pod skórą tamtego miejsca. Syknęłam z bólu, nie reagował, nie umiałam nic zrobić. Zdawało się, że jestem zdana jedynie na łaskę tyrana, mego wroga...

-Mogliśmy razem coś osiągnąć, musiałaś jedynie dać mi szansę!- wysyczał prosto w moją wykrzywioną z przerażenia twarz. Nieznany mi niegdyś ogień jego oczu jasno, jak czarno na białym wyrażał pożądanie. Szare tęczówki zwęziły się niczym szpilki, wzmocnił uścisk.

-Wyjdź z mojej głowy!- znów zaśmiał się szyderczo, ale po chwili zluzował uścisk. Odsunął się, a ja nie będąc w stanie się podnieść zaczęłam zachłannie łapać powietrze.

-Sophie! Spójrz na mnie, błagam!- serce mi stanęło gdy usłyszałam najbardziej kochany przeze mnie głos jaki tylko istniał. Starając się złożyć to wszystko w całość spojrzałam na Miraza, ale jego postać powoli zanikała tak jak cała mgła i duszący dym.

Powoli wracałam do rzeczywistości...

-Jeszcze się spotkamy.- usłyszałam zanim gwałtownie otworzyłam oczy powodując westchnięcie pełne ulgi u wszystkich którzy nachylali się nade mną. Moją głowę podtrzymywała ręka ukochanego, a on sam klęczał najbliżej mnie z przestraszonym wyrazem twarzy. Badał całą mnie wzrokiem, a gdy tylko chciałam usiąść powstrzymał mnie gestem.

-Co się stało?- przerwałam ciszę schrypniętym głosem, cała się trzęsłam. Przeniosłam wzrok na Dzielną, ale ona podobnie jak wszyscy jedynie wpatrywała się we mnie pusto. 

-Co wam jest?- ponowiłam próbę obudzenia w nich zdolności mówienia, otwierali usta i zamykali jakby wiedzieli co chcą rzecz, ale nie umieli. Zdezorientowana i lekko zirytowana wyrwałam się Edmundowi i podniosłam do pozycji siedzącej. Potrząsnął głową, jakby właśnie wybudził się z kolejnego transu i usadowił swoje duże dłonie na moich kolanach.

-Coś tobą zawładnęło...- spuścił wzrok tak nisko jakby właśnie chciał się rozpłakać lecz nie chciał by ktokolwiek to widział. Początkowo chciałam podnieść jego podbródek, ale zawahałam się gdy już uniosłam dłoń. Kręcąc głową puściłam ją z powrotem w dół.

-Nie coś tylko złe moce mroku.- odezwał się współczująco Kaspian, skupiając tym samym na sobie uwagę paru otaczających nas marynarzy. Jak na zawołanie posmutniałam i również spuściłam wzrok.

-Ej, już jest dobrze.- Łucja również uklękła przy mnie ujmując moją twarz w dłonie i ścierając z niej kciukami pojedyncze łzy.- Przewróciłaś się, leżałaś z zamkniętymi oczami drgając i wciąż coś krzycząc.

-Znów straciłaś kontrolę...- omal nie rozpłakałam się jak mała dziewczynka gdy usłyszałam te smutne, niedosłownie atakujące i niebywale raniące słowa z ust Sprawiedliwego. Miał nawet więcej niż prawo tak sądzić, tak mówić, ale podświadomie liczyłam, że sam nigdy tak o mnie twierdzić nie będzie. Zamrugałam oczyma by po raz kolejny złudnie liczyć, że to kolejny zły sen, że nigdy nie powiedział, że wie o czymś czego sama w sobie najbardziej nienawidzę.

Wasza Wysokość /Edmund Pevensie/Where stories live. Discover now