3. „Barman, Bourbon proszę"

927 33 3
                                    

-Marcellus! - krzyknęłam chcąc pospieszyć czarnoskórego, który szykował się na wyjście do baru. W owym barze mieliśmy spotkać się z jego bratnią duszą, Rebekhą Mikaelson. Znajdowaliśmy się w moim pokoju hotelowym przez co i ja od razu mogłam się przyszykować. Jako najlepsza przyjaciółka Marcela musiałam poznać jego wybrankę. W końcu mężczyzna wyszedł z łazienki odwalony jak szczur na otwarcie kanałów. Czarna opinająca koszula oraz czarne spodnie. Prezentował się na prawdę dobrze.
-Nie rozumiem czemu idziemy do baru skoro tylko ja z naszej trójki potrafię się upić. - westchnęłam i wstałam leniwie z łóżka. Miałam na sobie tą beżową opinającą sukienkę z krótkim rękawem oraz czarne stopki a do tego czarne adidasy. Z dodatków postanowiłam założyć parę nic nie znaczących pierścionków oraz naszyjnik z herbem mojego rodu. Włosy wyprostowałam i zrobiłam sobie zwyczajny makijaż składający się z mascary, korektora, broznzera oraz rozświetlacza. Wyglądałam nawet dobrze.
-Nie każdy musi wracać pijany z każdego wyjścia do baru czy klubu. - odpowiedział i spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym, że wychodzimy. Wzięłam telefon oraz klucze do pokoju i ruszyłam do drzwi a przede mną Marcel, który otworzył mi je i razem wyszliśmy na korytarz. Zamknęłam drzwi i ruszyliśmy w stronę schodów.
-Po prostu mi zazdrościsz. - powiedziałam z przekąsem i szturchnęłam go ramieniem. Wyglądało to co najmniej śmiesznie bo sięgałam mu lekko za ramiona. Mężczyzna zaśmiał się i też lekko szturchnął.
-Teraz zacząłeś wojnę. - powiedziałam po czym wybuchłam śmiechem i pacnęłam go w tył głowy, i zbiegłam szybko po schodach wybiegając z budynku. Spojrzałam w telefon i z zniesmaczoną miną przyznałam, że się spóźniliśmy. Było parę minut po 20 a my byliśmy umówieni na równo 20. Zobaczyłam jak Marcel wychodzi z hotelu z głupim uśmieszkiem.
-Daruj sobie, już i tak jesteśmy spóźnieni. - powiedziałam i zaczęłam iść w stronę Rousseau's. Po chwili byłam już pod drzwiami baru i po kolejnej chwili stałam w środku tego wspaniałego miejsca. Wdychałam jego zapach tak jak prawie 100 lat temu. Ah jak ten czas szybko leci. Weszłam w głąb baru i zaczęłam szukać wzrokiem blondynki. Siedziała przy barze popijając bourbon. Nagle koło mojego boku pojawił się Marcel więc razem z nim usiedliśmy po bokach blondyny.
-Witaj Rebekah - powiedział Marcellus - poznaj moją przyjaciółkę... - zaczął ale mu przerwałam.
-Madeline Sallow. - przedstawiłam się wyciągając w jej stronę rękę na co ona ją uścisnęła również się przedstawiając

**

-Barman, bourbon proszę! - wybełkotałam zaczynając się śmiać.
-Panience już chyba wystarczy. - powiedział i zabrał szkło po czym zajął się innym klientem. Facet jak najbardziej miał racje. Było już grubo po 1, jakieś 2 godziny temu moi towarzysze zwinęli się do domu pod pretekstem ciężkiego dnia. Przez cały czas gdy byłam sama wypiłam z 6 shotów, parę drinków i ze 4 szklanki bourbonu. Znowu się roześmiałam i wyciągnęłam z etui telefonu trochę pieniędzy i rzuciłam je na blat barowy.
-Dzięki, ja się zwijam. - powiedziałam i wstałam z krzesła. Przez chwile zakręciło mi się w głowie na co znowu się zaśmiałam i wyszłam z baru. Nie chciało mi się iść do hotelu bo co ja będę robić sama? Więc postanowiłam się przejść, lecz co mogło się stać młodej dziewczynie, pijanej w dodatku o 1 w nocy? Mógłby ktoś mnie zaatakować a potem ogłuszyć. Nie wcale tak się nie stało...

                    ~No one pov~
Brunet wszedł na wielki plac, który mieścił się w samym sercu posiadłości a jednocześnie pełnił funkcje salonu. Jednak nie był sam. W rękach niósł nieprzytomną, drobną dziewczynę. Dostał takie zadanie od Freyi, jego starszej siostry. Gdyby nie ona inaczej podszedłby do zadania jednak nalegała ona na szybkość. Freya wyczuła ogromną moc dziewczyny, jednak nie mogła użyć na niej żadnego zaklęcia więc kazała bratu ją porwać. Kol przy ich pierwszym spotkaniu nie wiedział kim będzie jego ofiara, po prostu chciał szybko się pożywić. Gdy jego perswazja nie zadziałała był zdezorientowany co dziewczyna wykorzystała skręcając mu kark. Przy drugim spotkaniu pomagał jej wnosić drewniane kufry do hotelowego pokoju. Tak na prawdę obserwował ją odkąd uciekła po próbie wypicia jej krwi. Zainteresował się nią a za paręnaście godzin mieli wyjść na randkę. Rodzeństwo bruneta wiedziało tylko o ich pierwszym spotkaniu. Niklaus, starszy brat Kola, postanowił nawet podarować pięknej nieznajomej bukiet kwiatów. Wszystkie działania przyśpieszyła Freya karząc najmłodszemu bratu porwać dziewczynę i umieścić ją w posiadłości, w celu dowiedzenia się kim jest i czego szuka w Nowym Orleanie. Kol zaniósł ją do swojej sypialni, przebrał w swoje ciuchy oraz nałożył specjalne kajdany przez, które czarownica nie mogła czarować. No właśnie myśleli, że owa nieznajoma jest tylko wiedźmą jednak bardzo się mylili i niedługo mieli się o tym przekonać. Zaczęło świtać każdy z Mikaelsonów się niecierpliwił ale najbardziej Elijah. Brunet, zawsze ubrany w drogie garnitury. Jego szlachetność a raczej udawana szlachetność emanowała od niego na kilometr. Czuć było od niego tą wyższość. Rzadko kiedy się denerwował, a nawet jeśli to robił nie okazywał tego. Był bardzo ciekawy czemu ta dziewczyna aż tak bardzo zawróciła w głowie dwóch braciom. Niklaus, potwór, który kocha tylko siebie, wysłał bukiet róż młodej dziewczynie. Natomiast Kol, psychopatyczny morderca, od pierwszego spotkania chodził zamyślony albo obserwował dziewczynę. W sypialni Kola pozostał tylko on sam bacznie obserwując dziewczynę i wsłuchując się w jej bicie serca . Nagle klatka piersiowa dziewczyny podniosła się wysoko w górę.

                  ~Madeline pov~

Otworzyłam  delikatnie oczy po mocnym zaciągnięciu się powietrzem. Byłam w nieznanym mi pomieszczeniu. Było jasno co oznaczało, że musiałam trochę przeleżeć.
-Nareszcie księżniczka się obudziła. - usłyszałam ironiczny głos. Próbowałam chociaż usiąść jednak duża męska dłoń mnie od tego powstrzymała.
-Leż. - warknął.

 Co ja pies jestem, żeby jakieś komendy do mnie gadać? Kaca nie mam bo takie są plusy bycia heretykiem.

 
-Waruj. - odpysknęłam. Przesunęłam na niego leniwie wzrok. - Kol.
-We własnej osobie, księżniczko. - odpowiedział po czym się ukłonił na co prychnęłam. Gdy próbowałam podrapać się po nosie poczułam ciężar na nadgarstkach przez co tym razem tam spojrzałam. Znajome kajdany, które miały mi uniemożliwić używanie magii. Jednak nie to zdziwiło mnie najbardziej, była to nałożona na mnie zielona ogromna bluza z kapturem. Na palcach nie miałam już żadnego z pierścionków jednak na szyi nadal czułam ciężar naszyjnika z rodowym herbem. Poruszyłam nogami czując, że mam na sobie spodenki sięgające mi do kolan. Szybko spojrzałam na bruneta, który uśmiechał się do mnie głupkowato. Otworzyłam usta by coś powiedzieć jednak on mnie uprzedził.
-Ta króciutka sukieneczka strasznie się podwijała więc pozwoliłem sobie ciebie przebrać. - powiedział poszerzając swój głupi uśmiech.
-Ty... - już miałam zaczynać ostrą wiązankę wyzwisk specjalnie dla bruneta jednak ktoś wszedł do pokoju.
-Wystarczy. - powiedział blondyn, którego widziałam wcześniej przez okno. Zaraz po nim wszedł brunet oraz blondynka. Kol tylko uśmiechnął się w moją stronę i spojrzał na rodzeństwo. Blondyn ubrany był w szary sweter i czarne spodnie, brunet w garnitur a dziewczyna w czarną koszulkę z długim rękawem oraz również czarnymi spodniami. Wszyscy byli we mnie wpatrzeni na co podniosłam jedną brew.
-Chcemy dowiedzieć się kim jesteś i czego szukasz w Nowym Orleanie. - powiedziała w końcu blondynka.
-Freya, gdzie twoje maniery? Przynajmniej się przedstawmy. - powiedział blondyn. - Kola pewnie znasz, ja jestem Klaus, a to - wskazał na bruneta - Elijah, to natomiast - wskazał na blondynkę - Freya.
-Madeline. - również postanowiłam się przedstawić.
-Wiemy, że nie jesteś zwykłą czarownicą. Po pierwsze czuję twoją magię, a po drugie nie działają na Ciebie żadne zaklęcia. - powiedziała i lekko uniosła brodę. No skoro wiedzą to po co te kajdany? Szybko uwolniłam swoje nadgarstki i rozciągnęłam palce, które po chwili strzeliły. Podsunęłam się trochę w górę by nie leżeć jak kłoda przy nich. Chwilę się zastanowiłam czy na pewno mówić im prawdę, ale chyba nie mają nic przeciwko moim planom.
-Jestem heretykiem. Pierwotnym wampirem oraz potężną czarownicą. Już bez bycia wampirem przekraczałam dwukrotnie siłę magii waszej ciotki Dahlii. Bycie pierwotnym jeszcze bardziej spotęgowało siłę mojej mocy. - powiedziałam i spojrzałam na każdego z nich. - Przyjechałam do Nowego Orleanu w celu odszukania zaginionej rodzinnej księgi.
-Ile masz lat? - zapytał jak dotąd milczący Elijah.
-223. - odpowiedziałam.
-O jaką księgę chodzi? - zapytała Freya.
-Taka fioletowa z herbem Sallow. - odpowiedziałam.

 Wiedziałam, że znali ten herb. W końcu pisano o nim w prawie wszystkich księgach i jest nawet jedna przepowiednia. W końcu był to najbardziej rozpoznawalny i najpotężniejszy ród jaki istniał. A ja byłam ostatnią z tego rodu. 

Rodzeństwo spojrzało po sobie zapewnię wiedząc o jaką księgę chodzi...

PERFECTWhere stories live. Discover now