𝖗𝖔𝖟𝖉𝖟𝖎𝖆ł 𝖛𝖎𝖎𝖎

1.5K 134 255
                                    

         Francuz stał przed lustrem, przeglądając się. Jakkolwiek by się nie starał, nigdy nie udawało mu się ukryć swojej próżnej połowy.

Był wysokim i szczupłym białym mężczyzną w wieku dwudziestu dziewięciu lat. Twarz jak alabaster, do tego równe rysy i dość niewinny uśmiech dający ogólne wrażenie dobrego człowieka. Niebieskie oczy urokliwe i okalane czarnymi rzęsami. Równy nos, który nie był szczególnie duży oraz malinowe usta. Był bardzo atrakcyjny, wiedział o tym. Anielski urok człowieka, którego nie dałoby się posądzić o zbrodnie.

Do tego zdrowa sylwetka, w miarę szerokie ramiona. Miał też czarne, lekko zakręcone włosy, które choć po jego prawej wygolone, po lewej sięgały za ramiona. Wiązał je niebieską gumką do włosów w luźną kitkę opadającą na ramię. Do tego grzywka była długa. Spiął ją przy uchu, jednak zasłaniała kawałek czoła.

Tak właśnie wyglądał Michel Bourreau.

Tego dnia mężczyzna ubrał zwykłe spodnie i golf, do tego czarne glany. Założył na siebie szary płaszcz, do tego na głowie nosił kapelusz z rondem w kolorze jego włosów, który dobrze pasował, a rękawiczki w tym kolorze ocieplały jego dłonie. Czarne, okrągłe i małe kolczyki w uszach pięknie dopełniały całość.

Obcokrajowiec zabrał walizkę i wyszedł z domu, udając się na lotnisko.

* * *

         Był we Francji szybciej, niż się spodziewał. A raczej to podróż minęła mu na tyle szybko, że tak sądził. Bez większych problemów z lotniska udał się na stację benzynową i stojący przy niej parking dla ciężarówek. Chciał być niewidoczny na drodze do swojego rodzinnego miasta.

— Przepraszam, jedzie ktoś do Hermon* albo będzie przez nie przejeżdżał? — nawoływał po francusku i angielsku. Kursował po całym miejscu postoju.

— Kolego, możesz nie wrzeszczeć?! — zagadnął go po angielsku jeden z kierowców, widocznie zirytowany.

— Dobry wieczór — odpowiedział Michel, podchodząc do pojazdu, w którym ten siedział. Kabina to biały MAN. — Przepraszam za zakłócanie porządku, tylko chcę dostać się do Hermon. To niedaleko [X]. Oczywiście — sięgnął po portfel, wyciągając dwadzieścia euro — zapłacę. — Uśmiechnął się niewinnie, mrużąc oczy.

Kierowca popatrzył na pieniądze i na podróżnego.

— Dlaczego tak bardzo zależy ci na dojechaniu tam? — zapytał obojętnie.

— Cóż... Pochodzę stamtąd, chcę kogoś odwiedzić — odpowiedział wymijająco brunet.

— Wsiadaj, miałem tam jechać — powiedział mężczyzna, otwierając drzwi od kabiny. — Tylko buty ściągnij.

* * *

         — Bardzo dziękuję — powiedział Bourreau, stojąc na ziemi i kłaniając się. Ukłony weszły mu już w nawyk. Upewnił się, że schował portfel. Złapał walizkę. — Szerokiej drogi — powiedział, po czym odszedł.

Michel udał się do hotelu, dość ładnego. Widział go w internecie, poza tym pamiętał jeszcze czasy, gdy on tu był. Stał w tym mieście już gdy dwudziestodziewięciolatek był w wieku gimnazjalnym albo zaczynał podstawówkę.

Hermon było pięknym miastem. Ceglane budynki, bardzo estetyczne, kwiaty wszędzie, duże wzgórze na obrzeżach i piękny, elegancki kościół.

Mężczyzna idąc przez wieczorne ulice oświetlone latarniami uśmiechał się. Miał dużo wspomnień. Niejednokrotnie przechadzał się tam ze swoim przyjacielem, wygłupiali się. W szkole byli nierozłączni.

𝖘𝖕𝖗𝖆𝖜𝖆 𝖈𝖟𝖆𝖗𝖓𝖊𝖏 𝖗𝖔́𝖟̇𝖞 | shin soukokuHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin