Rozdział 1: Witaj w Dubaju

19 2 1
                                    


Najgorsze były powroty do pustego mieszkania. Wracałam do domu i nie witał mnie nikt. Ani kot ocierający się o nogę, ani mama z ciepłym obiadem. Albo wyrzutem, że znowu mnie nie było, a dom traktuję jak hotel. Byłam sama w pustym mieszkaniu o białych ścianach, oknach oblepionych piachem i tym nieznośnym poczuciem osamotnienia. Tamten świat mnie nie zachwycał.

Na temat życia stewardessy krąży wiele mitów, a przyznanie się w Polsce do mieszkania na Bliskim Wschodzie i pracy dla arabskiego przewoźnika kończy się najczęściej na dwa sposoby. Jedni powiedzą, że się sprzedałam i na pewno zmusili mnie do zmiany wyznania, inni stwierdzą, że jestem głupia, bo jak można było zrezygnować z takiej pracy i mieszkania w takim miejscu? Rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Doświadczenia moje i moich koleżanek często się różnią, bo każdy ma inne cele, inne priorytety i inne marzenia. Moim marzeniem było spróbować, zobaczyć czy dam radę. Dałam. Udowodniłam sobie, że mogę, więc zdecydowałam się wrócić. Mnóstwo jest takich osób jak ja, ale równie wiele zostaje w tej pracy na lata, powoli wspinając się po szczeblach lotniczej drabiny i awansując na kolejne stanowiska. Jak wszystko, bycie częścią personelu pokładowego ma swoje plusy i minusy. Jedne i drugie są ogromne.

Zaczęło się od luźno rzuconego pomysłu. Usłyszałam kiedyś, że to praca idealna dla mnie, że świetnie bym się tam odnalazła. Później ta myśl dojrzewała latami. Jestem osobą tysiąca wymówek, a marzenia zawsze odkładam na bliżej nieokreślone później. Chciałam skończyć studia, bo edukacja była dla mnie ważna. Nie byłam jedną z tych osób, które rzucają wszystko i wyjeżdżają w Bieszczady. Później przyszła praca, po co więc było zmieniać coś, co jest dobre na wielką niewiadomą. Ale zawsze z tyłu głowy towarzyszył mi ten głos, że jeszcze chwila i będzie za późno. Dużą inspiracją w tamtym czasie były dla mnie osoby poznane na kursach językowych, które koordynowałam – podróżnicy, marzyciele, dla których życie było jedną wielką przygodą, a ich świat nie miał ograniczeń. Jestem zodiakalnym strzelcem, więc potrzeba wolności i braku barier jest dla mnie naturalna. Brakowało mi tylko jednego – odwagi. Minęły lata do czasu, gdy ten luźno rzucony pomysł kiedyś w rozmowie z przyjaciółką, zamienił się w realną wizję mojej niedalekiej przyszłości.

Był początek 2018 roku, gdy jedna z największych linii lotniczych na świecie ogłosiła daty rekrutacji po bardzo długiej przerwie. Wiele z nich miało odbywać się w Polsce. Do głowy nie dopuszczałam myśli, że to jest coś dla mnie, bo w tamtej chwili rozważałam wyłącznie pracę w kraju, potencjalnie zainteresowana byłam jedną z tanich linii lotniczych lub naszym narodowym przewoźnikiem. Obawiałam się jednak, że druga opcja jest poza moim zasięgiem. Mimo to pojechałam do Warszawy na Dzień Otwarty arabskiej linii lotniczej bez planu, bez oczekiwań. Zobaczę jak przebiega rekrutacja, pomyślałam. Takie doświadczenie może mi się przecież przydać, gdy zacznę myśleć o tym na poważnie. W hotelu było mnóstwo ludzi, setki kandydatek i kandydatów, wszyscy wyglądaliśmy tak samo. Wśród nich była też dziewczyna z Japonii, dla której była to kolejna rekrutacja z rzędu. Podróżowała po całym świecie, by spełnić swoje dziecięce marzenie i zostać stewardessą. Niestety tamtym razem również jej się nie udało. Pomyślałam wtedy, że dla wielu ludzi ta praca to nie tylko spełnienie marzenia, ale przede wszystkim szansa na lepsze życie. Później, mieszkając już w Dubaju, przekonałam się, że wiele osób utrzymuje w ten sposób całe rodziny – w Indiach, w Pakistanie, na Filipinach. Dla nich ta praca oznaczała szansę na lepsze życie. Na życie w ogóle. Nie wiem czy zasługiwałam na to, żeby to właśnie mnie dano taką możliwość. A mimo to ją dostałam, przeszłam kolejne etapy rekrutacji, zostałam zaproszona następnego dnia na tak zwany Assesment Day, gdzie czekały nas zadania grupowe. To na ich podstawie rekruterzy oceniali osobowość kandydatów, naturalną zdolność do pracy w zespole, komunikatywność i otwartość. Cieszyłam się, ale byłam też w rozterce. Nie był to dobry moment w moim życiu, jednak zdecydowałam się kontynuować to, co zaczęłam. W końcu z setek osób, do ostatniego etapu wybrano około dwadzieścia, w tym mnie. Może jednak ta praca nie była tylko głupio rzuconym żartem? Może rzeczywiście się do niej nadawałam. Odniosłam swój mały sukces. Ostatnim etapem rekrutacji była rozmowa kwalifikacyjna, która odbywała się online. W umówionym terminie spotkałam się z rekruterką. Nie dostałam pracy. Sama nie wiem jak się wtedy czułam, wmawiałam sobie, że przecież i tak nie chciałam, innym zależało bardziej. Ale zgasiło to we mnie gdzieś tę małą iskierkę nadziei, że może bym mogła.

Każdy, kto mnie choć trochę znał na pewno był zdziwiony. Ta mała dziewczynka, która wstydziła się powiedzieć „dzień dobry" wchodząc do lekarza, postanowiła, że się nie podda. Wiedziałam, że przyszedł moment, by zawalczyć o to marzenie. By przestać mówić, a zacząć działać. Sama nie wiem dlaczego, ale nie interesowały mnie już inne linie, uparłam się na pewien szczególny element munduru tego przewoźnika. W wyobraźni widziałam już siebie idącą przez lotnisko w czerwonym toczku na głowie. Może chciałam sama sobie coś udowodnić, bo skoro już doszłam tak daleko za pierwszym razem to po co mierzyć niżej. Tylko, że zgodnie z polityką przewoźnika byłam uziemiona na pół roku, bo tyle trzeba odczekać, by móc wziąć udział w następnej rekrutacji. Nikt nie mógł mi dać gwarancji, że będą jeszcze potrzebować nowych pracowników. Chyba jednak miałam szczęście, bo w grudniu, siedem miesięcy później, pojawiały się kolejne daty. Tuż po swoich dwudziestych piątych urodzinach pojechałam do Warszawy, z jasno wyznaczonym celem – zdobyć tę pracę. Choćbym miała jej potem nie przyjąć, chciałam mieć ten wybór. Byłam zdeterminowana, by tym razem to osiągnąć, by pokazać, że nie leży to poza moim zasięgiem. Lubię myśleć, że czuwała nade mną babcia, bo tym razem się udało. Golden call, złoty telefon i tysiące myśli w głowie. Zostawić wszystko i wyjechać? Byłam zaręczona, planowałam ślub, a tu taka bomba. Była to jedna z najtrudniejszych decyzji w moim życiu, przepłakałam wiele nocy bijąc się z myślami. Targały mną tysiące wątpliwości, ale gdzieś z tyłu głowy nie chciałam wypuścić tej szansy z rąk. Podjęłam tę decyzję i przeprowadziłam się do miasta kontrastów, gdzie niesamowite bogactwo i przepych miesza się z ogromną biedą. Przez kilka miesięcy mieszkałam na obrzeżach, gdzie ta bieda była bardzo widoczna. Aż ciężko było uwierzyć, że zaledwie dwadzieścia kilometrów dalej stał najwyższy budynek świata, a życie ociekało luksusem. Witajcie w Dubaju.

Tryb SamolotowyWhere stories live. Discover now